-Nie-
Szorstkie zaokrąglenia kamieni drażniły jego łapy
Ślizgał się na suchym piachu
Leciał w dół na łeb na szyję
Prosto w odmęty głębin nieba
-Chociaż...może?-
Anubis nienawidził jesieni, pomimo że ją kochał. Trochę przedziwna relacja czyż nie?
Jednak zupełnie zrozumiała kiedy wchodzi się w skórę osoby bez domu. Chłodne
noce i szalejące deszcze moczące świat wokół włącznie z śpiącym pod gołym
niebem AInem. Zbliżające się więc wielkimi krokami miesiące stanowiły dla wilka
przeprawę przez mękę. W dodatku coraz więcej ptaków, które tak kochał i których
śpiew umilał mu samotne dni, odlatywało z dala, w miejsca cieplejsze i milsze.
Anubis zastanawiał się czy nie poczynić tego razem z nimi. Nie zaszyć się z
dala od tej watahy, w miejscu gdzie jest znacznie mniej wilgotno i nie
przeczekać do zimy, kiedy wszystko ucichnie. Zimno nie przeszkadzało mu bowiem
tak jak upiornie przemoknięte futro. Jednak odrzucał tą myśl od siebie gdyż
jesień stanowiła także moment wypoczynku dla jego zmysłów. Wszystko zaczynało
bowiem cichnąć. Wilki kryły się od deszczu w swoich norach i jaskiniach, ptaki,
których zostało niewiele już tak nie szumiały głośnie i śpiewnie. Mógł
odsapnąć. Jednak kawał drogi do tego czasu pozostał jeszcze. Liście wciąż
twardo trzymały się drzew zbite w rodzinne kupki i chociaż wiatr próbował
uparcie odwieść je od domu, tylko niektóre godziły się na taką śmiertelną
podróż.
Apollo skierował więc swoje łapy do miejsca, którego od wieków wręcz nie
odwiedzał. Granicy. Przysiadając sobie na tej niewidzialnej linii zajmował
sobie czas rozmyśleniami. O tym co było, co przeszedł i jakim cudem zaszedł aż
tutaj. Wtedy też jego oczy wodziły ślepo oglądając przyrodę wokoło, kiedy umysł
odlatywał w pamięć. Czując wiatr wiejący mu w pysk przypominał sobie lasy
deszczowe, które przyszło mu przejść aby uciec od pustyń. Sawanna, ah ta sawanna pełna niskiej trawy i wysokich baobabów, których liści nie był w stanie
usłyszeć, a w których wnętrzu buczały wichry. Te same, które rozdmuchały jego
żagle. Teraz siedział tutaj, na granicy tego co stało się mu równie bliskie co
dalekie. Na granicy terenów, ale także i społeczeństwa. Nie wiedział czasem czy
podoba mu się ta przynależność, a jednocześnie napawała go dozą
dowartościowania, jakiej brakowało mu w podróży. Chociaż i ta odrobina podróży
pozostała w nim jak w dorosłym szczątki dziecięcej niewinności. Wszakże ponownie wspomniał, że nie ma domu w
tym miejscu. Że jego jedyny dom przepadł kiedy tylko z niego wystąpił i zatopił
się w piachy pustyni. Że nie ma miejsca na tym świecie, który byłby w stanie
otwarcie nazwać domem. I nawet jeśli tu czuł się na miejscu, przysłuchując się
wszystkiemu z boku, to jednak gorzkawy posmak tęsknoty gdzieś nadal kłuł jadem
od lat. I tak jak te baobaby buczały wiatrami, tak on napawał się złudną
nadzieją, żer kiedyś zazna ciepłą domu.
-Jednak nie-
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz