piątek, 13 sierpnia 2021

Od Delty "Dzień jak codzień... Prawda? (16+)

   Dziękuję tym którzy pomogli mi sklecić ten "kabaret" :3 Moje kochane wilki z WSC <3

  Harmonia. Słysząc to niesamowite słowo na myśl przychodzi ład, porządek i wspólnota pracująca w doskonałych warunkach, równo i rytmicznie, bez skaz i zaniedbań. Niesamowite prawda? Tyle znaczeń i wyobrażeń w jednym słówku, które może znaczyć co innego dla każdego z osobna. Dla Delty znaczyło spokój w jaskini medycznej, średnią liczbę pacjentów, pełne półki i zioła zawsze pod ręką. I było tak długi czas. Wraz z Yirem stróżowali przy boku Flory, słuchali narzekania pacjentów, a dzielny Julij przynosił im zioła pod sam pysk i łapy kiedy tylko było ich potrzeba. Świat jaskini medycznej kręcił się w swojej własnej doskonałości i harmonii, która mogła z dala wyglądać na konkretny chaos. Jednak nie dla tego małego granatowego wilka.

Jednak wszystko co piękne mija szybko, unosi się z wiatrem i opływa w nieznane wraz z łzami. Delta doświadczył tego zjawiska w swoim życiu wystarczająco wiele razy, że nie był już nawet zaskoczony, kiedy musiał pożegnać swoich przyjaciół i patrzeć ze łzami w oczach jak odchodzą w nieznane, dalego. W tamtym momencie nie myślał o konsekwencjach tych wydarzeń, a jedyne co chodziło mu po myśli to rude kity znikające za horyzontem i zrozpaczone wyrazy pysków wszystkich wokół. Wobec takiej tragedii nie spodziewał się radości u siebie przez najbliższe dni. I miał rację, gdyż jego mała harmonia zaczęła się delikatnie mówiąc… sypać. Bez Yira, który brał część dyżurów, musieli się nimi podzielić z Florą. Oboje zarabiali sobie łapki po łokcie, śpiąc coraz to mniej. Ale życie szło dalej i trzeba się było z tym zmierzyć. Delta zacisnął więc zęby i słuchał narzekań pacjentów sam. Często tęskno mu się robiło do starych czasów, jednak powoli wszystko ponownie nabierało swojego tempa i układu. Nowa harmonia zaczynała kształtować swoje skrzydła i rozkładać je coraz mocniej. Niczym pisklę ,które uczyło się latać wiele dni, aby teraz dumnie szybować w obłokach i dążyć dalej przez życie.

Złość jednak chciała, że ptaszek ten, świeżutki i niedoświadczony złamał sobie jedno ze skrzydeł lub uszkodził je porządnie, spadając w korony drzew. Delta patrzył jak Julij odchodzi. Kolejna strata, tym razem nieco mniejsza dla jego serca, ale która odbiła się na nim po fakcie. Zioła, które do tej pory miał pod łapą na tworzenie kolejnych dawek leków nagle przestały się tam znajdować. Zdenerwowany wiecznym gwarem coraz to większej ilości pacjentów, którym nie odpowiadała poduszka, posiłek, wygoda, prywatność czy łazienka albo smak leków musiał do swoich obowiązków dodać zbieranie zapasów. I w ten sposób z podwójnych dyżurów, nagle stał się także zielarzem. Całe szczęście znał się na tym fachu gdyż to był jego mały konik od czasów danych i pradawnych, jednak wiele nieprzespanych nocy i przerywany odpoczynek przez nagłe wezwania nie pomagały. Do tego wszystkiego pomocnicy, którzy mieli pomagać często zdawali się na nic. Kenai pomimo że starał się jak mógł niewiele wiedział o ziołach czy lekach, nie wiele był w stanie dać pacjentom, a i nawet on sam miał czasem dość narzekania starych wader o puszczalskiej sąsiadce. Zirytowanie i zmęczenie zaczęło nawiedzać Deltę dzień w dzień. W ten sposób też ten miły z natury osobnik zamienił się w tykającą bombę, jednak jego anielska cierpliwość i wewnętrzne samozaparcie jeszcze trzymały zapalony lont z daleka od korpusu.

Tamten dzień zaczął się dla Delty… dziwnie? Można to tak powiedzieć. W końcu obudził się wypoczęty, a jego oczy nie bolały, czego nie doświadczył od długich tygodni. Wstając ze swojego posłania w kącie jaskini medycznej zastał ciszę, pomimo świecącego słońca. Flora zdawała się mieć wszystkie potrzebne jej zioła, a on...był dziwnie spokojny. To jednak nie trwało długo, gdyż szybko zestresował się tym nagłym stanem relaksu. Zaniepokojony kręcił się i wiercił, aż podenerwowana medyczka nie wysłała go na polowanie na zioła. Dała mu parę prostych aczkolwiek oddalonych od jaskini zdobyczy do dostarczenia. Ruszył od razu czując jak jego mięśnie pieką go delikatnie. Ciągłe chodzenie i bieganie przy tym rozgardiaszu, spowodowały u niego małe zakwasy. Zgarnął to czego potrzebował i w czasie kiedy słońce wspinało się niewiele ponad czubki drzew był z powrotem w progach jaskini. I ba! Nie pomylił się wiele ze swoimi przypuszczeniami, które grozą odbijały się na jego kościach zbolałych od nadmiaru pracy. Gdy tylko przeszedł kawałek, zbliżając się do jednej z półek dreszcz przeszedł przez jego plecy. Rozejrzał się, a jedyne co napotkał to palący wzrok swojej koleżanki z pracy. Ta podeszła powolutku, stawiając kroki ostrożnie. Worki pod jej oczyma pogłębiły się nieco od ostatniego razu kiedy Delta przyglądał się jej dokładniej, czyli od dawna.
    -Delta...słuchaj. Ja wiem, że teraz może być nam ciężko bez pomocy, ale… dzisiaj wyszło wielu pacjentów. Na sali pozostało może z 3… z 4. Lato żyje pełnią swojej piersi i...pomyślałam, że mogłabym zażyć chwilę...spokoju. Parę dni. W końcu nie zapowiada się żadna epidemia! - Delta przytaknął tylko ze zrozumieniem. Postanowił też, że sam poprosi ją o to samo kiedy wróci z urlopu. W końcu miała rację. Lato niesie ze sobą zdrowie nie choroby!

Prawda?

Flora się myliła. I to bardzo. I Delta przeklinał ją w myślach kiedy kręcił kolejny lek uspokajający. Wszystko waliło się na głowę, na łeb, szyję, nogi, kark, cokolwiek. Łzy złości kręciły się w jego oczach kiedy brał głębokie wdechy. Wszakże zawsze był tym miłym, spokojnym, tym który cierpliwie znosił zabawy losu na swojej skórze i odpowiadał uśmiechem lub nieco zgryźliwym marudzeniem. Jednak nikt do tej pory nie sprowadził go do takiego stanu. Miał ochotę cisnąć tą miseczką w najbliższego pacjenta. Dość miał słuchania ponownie i ponownie o tym jak wszyscy tęsknią za Wroną. Za jej uśmiechem i radością, no i jak Mundus zmienił się nie do poznania. Narzekania, płacz, rozpacze, to wszystko prześladowało Deltę już 2 dzień. TYLKO 2 dni zajęło nerwicy rozprzestrzenienie się po watasze, a połączyło się to wraz z silnymi napadami alergii na o zgrozo, pokrzywy. Na to cholerstwo, które rosło wszędzie i na które nikt, ale to NIKT nie uważał. Z 30 dostępnych miejsc w jaskini, zajętych było 45. Połowa z nich ryczała i wyrywała sobie włosy z “tęsknoty”, a drugie pół drapało się do krwi lub leżało sparaliżowane reakcjami alergicznymi. I tak… jeden wilk stał w połowie i chorował na oba przypadki, więc podział ten był jak najbardziej możliwy. Problem polegał jednak na przydziale łóżek. Dać wygodniejsze moherom, które ciągle trują Delcie głowę, czy może tym którzy nie mogą się wręcz ruszać po poparzeniach pewnym wspomniany wcześniej chwastem. Do tego zioła potrzebne na leki na nerwicę i alergie szybko znikały. A kto w takim rozgardiaszu miałby czas na szukanie ich między trawami? Wysłał więc Delta Kenaia i Kannę. Niestety nie dostał czego chciał, a wszędobylski i energiczny Kenai sam wlazł w pokrzywy i siedział w kącie skrobiąc się po całym ciele w rozpaczy. Delta więc sam wyszedł. Zostawił za sobą ten zgiełk, bez nadzoru gdyż to jedyne o czym był w stanie pomyśleć. Jedynie Kanna miała stać na straży i wpuszczać chorych do środka, kazać im siadać na dupie i czekać. Chwilę zajęło mu uzbieranie zapasu potrzebnych ziół na następne parę godzin. Na więcej czasu nie liczył, jednak lepsze to było niż nic. Wolał też nie ryzykować puszczenia jaskini medycznej z dymem, w końcu pozostawienie pacjentów samych na dłuższy czas zdawało się być absurdalnie nierozsądne.
Wrócił więc wyczerpany, wściekły w progi jaskini, aby zostać przywitany narzekaniem, skiełczeniem i płaczem. Zły obwarczał staruszki, które nawijały o tym jak twarde jest ich mięso. Ten dźwięk odbił się od ścian i zapadła cisza. Taka jakiej Delta pragnął już od dawna., a jakiej uzyskać nie mógł nawet w nocy.
    -Zamknąć mordy pruchna, nie jesteście tu same. - nie szczędził sobie słów. Miał już wystarczająco zszargane nerwy. Odszedł pozostawiając za sobą nastrój dezorientacji i szoku. Nikt nie spodziewał się po nim takich słów, a on sam nie przejął się nimi już. Miał na głowie ważniejsze sprawy. Zajęty robieniem kolejnych dawek leków i maści nie zauważył przybycia pewnego osobnika, którego najmniej miał ochotę teraz widzieć. Odwrócony do ponownego hałasu plecami zajął się wyłącznie pracą nad maściami i wywarami. Dlatego chrząknięcie, znaczące i pełne aroganckiego smaczku wywyższania się ponad innych było dla niego płachtą na byka. Odwrócił się powoli, pozornie spokojny, jednak iskra w jego oku rozpaliła się żywym ogniem, kiedy zadarł delikatnie głowę aby spojrzeć na pewnego niebieskiego ptaka nakrytego pelerynką.
    -Witaj Delto. Widzę macie ty niezłe zamieszanie dzisiaj.
    -Zamknij dziób pieprzony szczudłonogu. Gadaj po co przylazłeś albo po chuj cię ten arogancki debil przysłał. Jakbym nie miał już wystarczająco roboty!
    -Ah. Jakiż dosadny język…
    -Do rzeczy Mundus!
    -Dobrze, już dobrze. Przynoszę mały rozkaz. Po wieściach o epidemii nerwicy chciano aby każdemu z pacjentów przydzielono kocyk i kubeczek spirytusu! - Delta zmierzył go wzrokiem. Gdyby mógł zabić go tam na miejscu w powietrzu zostałyby tylko niebieskie piórka, a słuch o posłańcu Agresta zaginąłby z wiatrem jak wieści o Wronie. Wyszczerzył kły wstając. Ptak wyraźnie zestresował się cofając o kilka kroków.
    -Słuch mnie zawodzi prawda? Chyba że to ciebie popieprzyło na tyle żeby mówić, że chciano, co? Myślisz że jestem aż takim debilem? Że żyję pod kamieniem? Ty pieprzony…. - mały wilk wziął głęboki wdech. Jeden, drugi, trzeci i spojrzał poważnie na posłańca. - Mundus, masz 5 sekund żeby stąd wyjść, zniknąć mi z oczu. Pacjenci dostaną te kocyki, ale spiryt to już niech sobie ten arogancji pchlarz załatwia, jasne?
    -Jak słońce Delto. Jak słońce!- i wyleciał. Został za nim tylko zapach i irytujący głos w pamięci Delty, który wyklinał tę dwójkę gorzej niż żeglarze sztormy. W życiu nikt nie grał mu tak potężnie na emocjach jak teraz i nie wydobył z jego wnętrza tak złośliwego potwora. Nigdy, a przynajmniej nie odkąd mieszkał w watasze, bo nigdy byłoby herezją. 

    Delta westchnął ciężko przecierając łapą pysk. Kolejny wilk wszedł przez wejście do jaskini. Wkurzony pomocnik medyka przywitał go piorunującym spojrzeniem. W końcu, ledwo co ten wszarz wylazł i już śmiał powracać. Od wybuchu emocji biednego basiora, wszyscy jakoś tak zamilkli w jego otoczeniu i cierpieli w ciszy, co nieco uspokajało zirytowanie Delty. Jednak ten wilk, ten jeden, który podnosił mu ciśnienie swoją nieodpowiedzialnością sprawił, że mało nie wywalił go na zbity pysk prosto w pokrzywy, w które i tak ten ciamajda sam właził. Po 3 razie Delta aż zawahał się czy ten dekiel nie symuluje, jednak bąble na łapach i plecach nie wskazywały na jakiekolwiek kłamstwa. Dlatego ponownie przyjął go, sadzając w kącie, gdyż łóżek nadal brakowało. Smarując jego plecy wyłożył mu cały wykład o tym jak nierozważny i zarazem niepoważny jest i że powinien rozważyć zbadanie się na głowę, bo to przestaje być śmieszne. Szybko wyzbył się niechcianego pacjenta i ponownie tego dnia zawył z bezradności kiedy jakaś staruszka poskarżyła się na ból pleców, który wielce prawdopodobnie był tylko zwykłą wymówką do spania w cieple i dalszych dni plotek, gdyż Delta nie potrafił znaleźć ani jednej  przyczyny tego "rwącego" bólu. Sięgnął więc po fiolkę, ze specjalnymi lekami przeciwbólowymi. Jednak kiedy przyjrzał się jej dokładnie z przerażeniem stwierdził, że nie ma w niej ani kropli zbawczego płynu. Przyglądał się chwilę szkiełku w łapach po czym odłożył je i wstał.
    -Wychodzę. Nie pozabijać się! Kanna ty tu rządzisz. - i ruszył do miejsca, w którym nie był od dawna i nie maił na to najmniejszej ochoty. Ichni psychiatryk był, jakby to lekko ująć, pod wodzą debila, którym dowodzi jeszcze większy debli. No i oboje z pewnością rozumieją powagę tej epidemii i braku kadry w jaskini medycznej. Stwierdzenie to oczywiście zawiera w sobie takie dozy sarkazmu, że można go pić niczym wodę, gdyż Delta miał największą i najszczerszą ochotę zabić i Agresta, tego nieudolnego alfę, który jedyne na czym się zna to polityka i to wyłącznie zagraniczna oraz Vitale, który nie pofatygował się nawet z odrobiną zioła. Bo oczywiście, Delta sam musiał przyjść po to co jest mu potrzebne, narażać życie innych osób. Na miejsce dotarł szybko gdyż zajęty myślami o najmilszym stryczku przeznaczonym dla szarej sierści aby zawisła tam w jego umyśle przybrał strasznie szybkie tempo. Zasilany złością podszedł pod "biuro" Vitale i przystanął zirytowany słysząc znajomy głos, którego miejsce było w celi nie na krzesełku.
    -To co Vitale, mój drogi. Spirytus wyszedł, a Delta urwie mi głowę jak każę mu to załatwić. Podobno prawie zagryzł na miejscu naszego drogiego Mundusa, więc lepiej już mu na głowę nie wchodzić. Więc... przechodząc do rzeczy potrzebuję twojego pacjenta lub dwóch, a nawet trzech, żeby skoczyli do WSJ po trochę spirytusu, bo ten dziki naród musi rozmawiać z osobnikami na swoim poziomie intelektualnym i psychicznym. Ten spiryt to koniecznie 90% musi być lub więcej. Nie mniej. - Agrest wyraził swoje prośby, a raczej rozkazy bardzo wesołym głosem, chociaż nutka groźby była zdolna wcisnąć się między przecinki i wybrzmieć w całym pomieszczeniu.
    -Ha! A żebyś wiedział, że mam idealne ofiary.. znaczy... pacjentów. Hyarin  i Kali. Moje dwa najlepsze przypadki, które z całą pewnością podołają temu zadaniu. Ale wiesz...nie ma nic za darmo. - Delta poczuł jak mu śniadanie podchodzi do gardła.
    -Dobra. Gadaj ty gadzie czego chcesz dokładnie? - i tu postanowił wkroczyć. Zjawił się w drzwiach nie pukając, po prostu bezceremonialnie wszedł do środka. Jego aura emanowała wściekłością, dlatego Agrest, który odwracał się z wyrazem zirytowania na pysku od razu zrezygnował z narzekania. Zamiast tego oboje przybrali niewinne wyrazy pysków z niewiarygodnie sztucznymi uśmiechami.
    -W czym mogę...
    -Lek przeciwbólowy z traszki. Wyskakuj z niego albo zrobię sobie z ciebie poduszę. - nie szczędził się w środkach, gdyż czekała na niego jaskinia medyczna do ogarnięcia, a w końcu to samo się nie wykona. - Już... - popędził go widząc jak waha się. Po otrzymaniu tego co chciał uciekł stamtąd wymiatając z głowy ich niemoralne zabawy. 

    Kilka dni upłynęło niczym z bicza strzelił. Delta mało spał, mało jadł i ogólnie jego samopoczucie odleciało w nieznane i nie chciało powrócić. A pacjenci burzyli się coraz mocniej i upominali o swoją dawkę spirytusu, który obiecał im Mundurek. A przecież Delta go nie miał. A co miał to z pewnością dość słuchania o tym jak to miło i cudownie ze strony ich alfy, że chce im tak umilać te ciężkie dni choroby. Jednak nie mając siły już na nic innego jak rzucanie zabójczych spojrzeń i napychanie wszystkich lekami puszczał te słowa mimo uszu, aby tylko nie zrodziła się w nim ta męcząca wściekłość, która i tak nadchodziła, ale wieczorami naruszając jego czas odpoczynku. Padnięty codziennie marzył o tym, żeby ten pchlarz owszały w końcu przysłał mu cokolwiek do pomocy zamiast dodawać mu obowiązków. Nawet kocyki wyszły i on sam nie miał swojego, a w takiej stresowej sytuacji nachodziły go myśli o stworzeniu własnego z pewnej szarej sierści. Myśli te jednak ulatywały wraz z kolejnymi jękami bólu, które budziły go z samego rana. Obolały wstawał wtedy zastanawiając się gdzie jest Flora.

    Zły i nabuzowany, że musiał znowu zostawić niewinną Kannę i poparzonego Kenaia samych na straży jaskini Delta szedł przez krzaki. Na boku niósł niewielką torbę na kolejne zioła, które "magicznie" wyszły, ponownie podczas jego władania w jaskini medycznej. Plątał się po terenach watahy w pośpiechu. Zbliżając się do plaży znalazł ładne zbiorowisko tego czego poszukiwał i zabrał się za rwanie. Torba wypełniła się w oka mgnieniu, wiec Delta odetchnął. Jednak miał przy sobie dwie przegrody, a tylko jedna była przepełniona. Należało uzupełnić też drugą. Dlatego dalsze poszukiwania były niezbędne. Przemieszczając się tak, zmęczony i w pośpiechu wpadł na kogoś idącego w dokładnie tym samym kierunku co on. Tak więc pierwsze co zobaczył po przyjrzeniu się dokładnie, był szary tyłek.
    -Oh! Pardą! - mruknął widząc znajomy pysk, który był mu zaskakująco miły i jako jedyny nie wzbudzał w nim burzy uczuć i chęci zmiany zawodu na mordercę. -Witaj Szkło.
    -Ah. Miło cię widzieć Delto. Słyszałem o jaskini medycznej. Niezły rozgardiasz musicie tam opanować.
    -Tak. A zostałem z tym sam. Flora wzięła urlop parę... godzin przed wybuchem epidemii. - westchnął skazańczo niższy z nich ruszając dalej. Jego znajomy przyspieszył swojego tempa zrównując ich krok.
    -Mymm. Rozumiem. Pewnie jesteś strasznie wyczerpany. Śpisz coś w ogóle?
    -Zdarza się, coraz rzadziej ale zdarza. A to wszystko wina Mundusa wiesz. Tego pieprzonego kurczaka na szczudłach!
    -Uh. Ostre słowa lecą, więc musiał przeskrobać sobie u ciebie niezwykle mocno.
    -Tak. Obiecał wszystkim kocyk i spirytus po czym zwiał. Ten cymbał Agrest miał załatwić trunek, ale minęło juz wiele dni od kiedy wysłał tych dwóch przyjebów do WSJ i do tej pory nie wrócili. Nie pytaj skąd wiem, nie przyznam się. W każdym razie pacjenci mi się upominają o swoje, a ja nie mam. W dodatku siedząc w tym sam zostawiam te świeżaki na straży, wiesz Kenaia i Kannę, ratowników. W sumie oni chociaż odrobinę wiedzą co mają robić. - westchnął na koniec schylając się do kolejnej kupki ziół. Szkło poczynił to samo widocznie zainteresowany opowieścią i narzekaniem Delty, który w końcu miał się komu pożalić. Chwilę ich milczenia i zbierania przerwało kichnięcie poprzedzające głośne beknięcie. Mały basior z ciekawości jedynie odsunął krzaki zasłaniające im plaże, aby tylko zbędnie podnieść sobie ciśnienie.
    -JASNA CHOLERA!- przeklął na głos sądząc ze zatrzymał te słowa w sobie. Jednak na widok pijanych wysłańców Agresta inaczej zareagować nie mógł. Hyarin i Kali leżeli w piachu schlani w trzy dupy wśród własnych wymiocin i pustych butelek, po a jakże, spirytusie. Zawiedziony i zły wilczek podszedł bliżej siadając przy wpół przytomnym basiorze, którego wyraz twarzy wskazywał na zażycie także czegoś więcej niż alkoholu. Zrezygnowany przyglądał się jak ten wodzi wzrokiem po niebie aby przesunąć go na niego zaraz potem. Delta spuścił uszy po sobie i wyraźnie spytął się co się stało.
    -A wisz... byśmy na WSJ..po sztem... spitus... alooooooochooool....! i tsakie miłeee były te wdery... Wesz... Day taaakie dobe picie...i tabki. Ale spit tylko 50%! To myśliśmy...że ...nie nazada sie to...wypiśmy wszytko! - jego bełkot odbił się echem w głowie. Delta potrzebował kilku głębokich wdechów z dala od tego smrodu żeby się uspokoić. Kompletnie opanowany powrócił do dwóch ciał i Szkła, który teraz jako śledczy badał sprawę bliżej i przesłuchiwał pijaną Kali, bo Hy odpłynął w siną dal do krainy snów i halucynacji.
    -Gorzej już być nie może prawda Szkło?- potrzebował tego zapewnienia, jednak nie otrzymał odpowiedzi twierdzącej. Załamany zwiesił głowę. Należało teraz pójść do tego ...alfy Agresta, a mały wilk nie miał na to najmniejszej ochoty. Nie po całych dniach pracy, zbierania ziół i biegania w tę w we w tę.
    -Spokojnie Delta. To na pewno się niedługo skończy. Potem możesz spotkać się z Vitale i wiesz, popracujecie nad tym momentem twojego życia, czy coś?- Szkło widocznie starał się załagodzić nieco jego humorki jednak jedynie obudził drzemiącego potwora.
    -Vitale? Wysyłasz mnie do tego debla? Po jaki chuj powiedz mi? Żeby głosił mi swoje idiotyczne wizje o tym jak kurwa nie powinienem brać na siebie tyle pracy? Żeby mi kurwa mówił że powinienem był przewidzieć tą jebną epidemię głupoty i symulacji?  Pieprzenie Szkło, pieprzenie. To gówno nie jest w stanie nawet za darmo zaoferować odrobiny pomocy, bezduszna kupa fekalii. Stfu na taką pomoc zwłaszcza od tego nieudacznika. Jasna cholera jak go zobaczę jeszcze raz w najbliższym miesiącu to przerobię go na ścierkę i podetrę sobie nią dupę! - zaszczekał zdenerwowany i wkładając w tą wypowiedź całą swoją frustrację. Jednak zreflektował się, że mógł powiedzieć za wiele i wyżyć się na Szkiełku po jego minie. W życiu nie widział przerażenia pomieszanego z zwątpieniem i rozbawieniem. To była mieszanka niespotykana u nikogo na tak ostre słowa ze strony czegoś tak małego i szczekliwego jak Delta. Ale cóż. Stało się.
    -Może ja już pójdę. Przekaż Agrestowi, że ma znaleźć ten spirytus albo odmówić pacjentom. A ...i tych debili leczy Vitale nie ja. Jak pojawią się w progu jaskini medycznej urwę głowy i zrobię sobie stylowe breloczki, ok?- odwrócił się nadal zirytowany. Ponowny widok tych zagubionych dusz zadziałał na jego nerwy porządnie je szargając. 

    Delta wrócił do jaskini medycznej powolnym tempem. Potrzebował odrobinę ochłonąć. Zajęło mu to z dobre dwie, może trzy godziny, zanim powrócił w progi swojego domu, gdyż to tu musiał sypiać ostatnie dni. W milczeniu przeszedł przez główną salę rozpakowując swoje "zdobycze" Cisza na początku nie wzbudziła w nim większych wątpliwości i po prostu zabrał się za przygotowywanie leków. Jednak kiedy milczenie trwało za długo rozejrzał się w końcu. To co zobaczył, a raczej czego nie zobaczył, przerosło jego wszystkie przypuszczenia. Zanim wyszedł łóżka, a bierzmy pod uwagę że było ich 30 + 6 dorabianych prowizorycznie, wszystkie były zajęte, a niektórzy nieszczęśnicy, o lżejszych objawach siedzieli na ziemi czekając na swoją kolej. Oznaczało to, że w jaskini znajdowało się około 45 wilków, wliczając Kenaia, Kannę i samego Deltę. Teraz wzrok granatowego basiora wodził po prawie pustej sali. W swoich posłaniach zostały jedynie 2 całkowicie sparaliżowane reakcją alergiczną wilki, Valo naćpana lekami uspokajającymi, która spała po nich jak niedźwiedź oraz właśnie dwaj ratownicy. Kenai zaskoczony i nadal drapiący także nie wyglądał jakby wiedział co się stało, natomiast Kanna siedziała odwrócona tyłem do sali. Delta przetarł pysk łapą, co stawało się powoli jego nawykiem.
    -Co tu się odjebało?- jego ciche pytanie odbiło się od ścian echem uderzając w rodzeństwo ze zdwojoną mocą. Karłowata waderka powoli odwróciła się w kierunku zaskakująco spokojnego Delty.
    -Bo...Przyszedł wuje...dziade...ymm...Agrest i ogłosił, że nie ma spirytusu, bo WSJ ma tylko 50%, na co pacjenci powiedzieli, że.. .cytując: "oni takiego gówna pić nie będą". Więc Agrest powiedział, że jako że WWN nie ma na stanie spirytu to dawki niestety nie będzie. Potem wyszedł, jakiś taki spłoszony, a pacjenci za nim. Nie byliśmy w stanie ich zatrzymać, w końcu ja jestem mała...i słaba... a mój brat, no... ciągle się drapie!- streściła wszystko szybkim tonem, prawie bez wdechów mała. Delta zmierzył ją tylko pustym wzrokiem. - Bardzo się gniewasz?
    -Nie. Nie mam już siły na złość. - westchnął. Teraz nad jego ciałem kontrolę przejęła zwyczajna bezradność. Obezwładniająca i plącząca jego łapy i pysk w niewidzialne kagańce. Opuścił głowę zamykając się i siadając. Zastanawiał się po raz enty czym zasłużył sobie na takie traktowanie. Zawsze był milusi, znosił wszystko w milczeniu, więc czemu los złożył mu tak nieoczekiwany i podły prezent?     -Ja... pójdę po Florę. Nie wiem już co mam z tym zrobić. Choroba nerwicy jest mocno zakaźna, a wszyscy bezczelnie sobie wyszli. Eh. Świat staje na głowie. Kanna, tam masz maść. Nasmaruj brata bo zrobi sobie krzywdę. - wydał ostatni rozkaz i wyszedł z jaskini. Wieczór zdążył pochłonąć już większość świata swoimi mrokami, przez które ostatnie promyki światła próbowały się przebić. Delta wziął głęboki wdech. Powietrze nie śmierdziało lekami i stęchlizną jaskini. Wszystko zdawało się być takie świeże i spokojne. Podobnie jak on sam. Emocje uleciały z niego w nieznanym kierunku kiedy kompletnie bezradny szedł powolutku w tylko sobie znanym kierunku. Potrzebował chwili dla siebie zanim przyzna się Florce do swojej porażki i poprosi ją o pomoc. Wadera pewnie nie będzie zadowolona, ale coś zaradzi. Ma większy autorytet w łapie, niż on, ten nic nieznaczący pyłek wśród poddanych Chabrowego reżimu. I nie mógł nic zrobić ani Agrestowi, ani Vitale, za dokładanie mu obowiązków i kolejnych wariatów do kolekcji, którzy wymknęli mu się spod kontroli w kilka sekund. Nie prosto było się zmierzyć Delcie z własnymi myślami bez przelanych łez. Czuł jak zbierają się w nim wraz ze smutkiem więc pozwolił im płynąc. Dawno juz nie płakał, wiele lat od tego minęło, kiedy obiecał sobie być silnym i wytrwałym, jednak chyba tego było mu potrzeba. Słonych kropelek, które dały upust żalom i złości jaka się w nim kłębiła. Godzinę potem gotów był na starcie z nieuniknionym. 

    Zbliżył się do jaskini Flory. Musiał ponownie wziąć parę oddechów na dodanie sobie otuchy i odwagi. Wkroczył tam po cichutku, aby nie przeszkadzać medyczce w jej zasłużonym odpoczynku. De facto parę dni przed jej urlopem zmagali się z zaraźliwym okazem wysypki, pojawiającej się na pysku i łapach. Stawiał swoje kroki ostrożnie, jednak szybko zdało mu się że coś jest nie tak, że jednak coś się nie zgadza. Upewnił się o tym kiedy przypadkiem przesunął przednią kończyną pustą butelkę, która potoczyła się uderzając o coś równie szklanego co ona. Wtedy też Delta przestał się bawić w grzeczności. Podszedł do najbliższych półek szukając czegoś co pomoże mu oświetlić sobie drogę i nie zawiódł się. Tam wśród większej ilości butelek i innych bibelotów napotkał woskową teksturę świeczki. Zapalał ją dłuższą chwilę, jednak odniósł sukces i po chwili niewielkie pomieszczenie spowiło się w nikłej poświacie ognia. Wtedy też Delta dojrzał waderę, śpiącą twardym snem i otoczoną górami pustego szkła po alkoholu. Małemu wilkowi drgnęła brew, a na pysku pojawił sie grymas niedowierzania. Żeby tego było mało, wszędzie nieziemsko śmierdziało, co zauważył dopiero jak podszedł bliżej. Uryna, resztki alkoholu i brudna samica. Połączenie to wzbudzało w Delcie ochotę ucieczki, jednak jednocześnie podnosiło mu ciśnienie. Ponownie. Spodziewał się zastać waderę śpiącą, albo czytającą księgi lub zwyczajnie leżącą przy świetle świeczki, a nie zjaranej, spitej w 8 dup, bo o 3 to nie było co tu mówić, śmierdzącą i...o zgrozo! Chorą na pamiętną wysypkę. Widząc ten obrazek Delta zgasił ogarka i rzucił go na ziemię. To nie był już jego problem, ponieważ musiał uciec się do ostatniej deski ratunku. Niechętnie skierował swoje kroki w kierunku jaskini alf. Zawiedziony i nieco podenerwowany ponownie w tym tygodniu, podczas gdy jeszcze godzinę temu wyzbył się tego ciężaru ze swojego serca musiał iść do miejsca od którego stronił. Niczym diabeł straszony wodą święconą omijał je szerokim łukiem, a teraz musiał wkroczyć w jego progi. Zrobił to. Z uniesioną głową dodatkowo. W środku zastał coś co złamało go do reszty. Patrzył się jak Mundurek siedzi pod ścianą wyjąc i płacząc za Wroną, jeden z objawów WSC'owej nerwicy, a Agrest wypijał resztkę 90% spirytusu z jednej z wielu butelek w tej jaskini. Oczywiście te były juz puste.
    -Oh...Skończyło się- westchnął szary basior nie widząc jeszcze gości, który tykał, gdyż jego lont zbliżył się do korpusu.- Oh! Oh! Delta!? CO ty tu robisz... przyjacielu?- butelka poszła w odstawkę uderzając o ziemię i rozbijając się na małe kawałeczki. 

-Ty chuju. - 

I tak się wszystko zaczęło. Wielki wybuch, gorszy od śmierci...

    Delta westchnął. Minęły 2 tygodnie od kiedy mało nie zagryzł Agresta, postawił Florę na łapy, opanował się i zabrał za robotę. Po nerwicy nie było już nawet śladu, Vitale musiał przyłożyć swoją łapę do pomocy. Alergie też powolutku się uspokajały i łóżka przestały się tak zapełniać. I nadszedł czas dla Delty, aby porzucić na chwilę jaskinię. Narobił się jak głupi nawet przy stawianiu tego burdelu na nogi, więc teraz brał wolne. Brał wolne i szedł spać... Ah... to było męczące przeżycie.


END, ale czy aby na pewno?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz