Jak być może zauważyliście, gdy ostatnio opowiadałam Wam swoją historię, lubię pisać krótko i na temat. Nie zwróciliście uwagi? W takim razie uznajmy, że żartowałam.
O czym Wam tu dziś opowiedzieć...? O tym, co działo się w tak zwanym międzyczasie. Choć, Przyjaciele, kto jest w stanie wskazać, który czas był w moim młodym, krótkim życiu międzyczasem, a który tym pełnoprawnym, potężnym czasiskiem, budującym rdzeń historii? Chyba nikt.
Nastał więc Międzyczas. Jedno z długich popołudni rodem z późnego lata. I znowu we dwójkę podążaliśmy w stronę gór, gdzie czekała na mnie jaskinia rodziców. Z każdym dniem zdawało mi się to wspólne spacerowanie coraz bardziej pozbawione sensu, ale chyba tylko przez grzeczność nie mówiłam o tym stryjkowi, który wciąż jeszcze codziennie wysyłał mnie do domu pod opieką swojego cudacznego asystenta.
Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, każde z nas zajęte własnymi przemyśleniami. W pewnej chwili Mundus wyprzedził mnie o kilka kroków, wpatrując się w rozciągające się nad nami, majestatyczne niebo. Spojrzałam przelotnie na niego, a następnie na to, na co patrzył. Bezgraniczny, chociaż tamtego popołudnia nie błękitny, a ciemnografitowy firmament rozciągał się nad nami jak stalowa kurtyna.
- Jestem absolutnie zakochany - na odgłos jego ożywionych słów, drgnęłam i podniosłam wzrok. - ...w tej pogodzie. - Odwrócił się w moją stronę i przez chwilę szedł tyłem, rozpościerając swoje okazałe skrzydła. Gwałtowny wiatr porywał do tańca każde pióro. Uśmiechnęłam się odruchowo. Rzuciłam okiem na falujące wokół nas gałęzie drzew; to prawda, na tle głębokiej szarości zdawały się jeszcze zieleńsze, jeszcze bardziej soczyste i jeszcze żywsze, ale w innej sytuacji, nigdy nie zwróciłabym na to uwagi.
Coś jakby płomyk zaciekawienia zatlił się w moim sercu. Poszłam śladem towarzysza, unosząc pysk i wdychając aż po samo dno płuc przyjemnie ciepłe powietrze, przeplatające się z powiewami chłodniejszego wiatru.
- Co w niej takiego dobrego? Zaraz będzie burza.
- Tak, powstaje na skutek zderzenia ciepłych i zimnych mas powietrza. Poczuj to ciepło. Słońce nie świeci prosto na nas, ale nagrzane powietrze unosi się do chmur, rozpręża i wraca na ziemię. Nie masz wrażenia, jakbyś na powrót znalazła się w łonie matki? - Usłyszałam w jego głosie delikatne drżenie, które nie mogło świadczyć o niczym innym, niż o całkowitej szczerości (co samo w sobie wydało mi się intrygujące, aczkolwiek ciut niepokojące). - A po burzy, gdy wiatr rozwieje cumulonimbusy... Odetchnąć tym chłodnym powietrzem, to prawie jakby na nowo przyjść na świat. - Popatrzył mi głęboko w oczy, lekko zwalniając kroku.
- Kiedyś mówiłeś, że lubisz inne chmury - zauważyłam zaczepnie, ale nie otrzymując natychmiastowej odpowiedzi, szybko przeniosłam swoje zainteresowanie na ścieżkę, którą szliśmy. Zupełnie piaszczysta, ale zwężająca się płynnie, dawała do zrozumienia, że przechodzimy na mniej uczęszczane tereny.
- Zapamiętałaś?
- Tak. Jakieś... w ładny dzień.
- Haczykowate. Ale wszystkie chmury są piękne.
Przez kilka kolejnych minut dalej szliśmy w milczeniu. Pierwsze błyski rozjaśniły mroczne, wieczorne niebo.
- Muszę znaleźć sobie jakieś porządne mieszkanie - oznajmiłam nagle. - Pomieszkiwanie kątem u moich rodziców to nie najlepszy pomysł - powiedziałam po chwili, połowicznie układając własne myśli, a połowicznie, by przerwać ciszę.
- Mogę ci pomóc - zadeklarował niemal od razu. - Powiedz tylko, gdzie chcesz szukać.
- Mundus.
- Słucham.
Odetchnęłam wolniej, zbierając myśli.
- Doceniam to... jakże... bezinteresowne pragnienie niesienia pomocy, ale chyba uczciwie będzie, jeśli mimo wszystko to powiem. Zawsze będziesz przynajmniej na pierwszym miejscu... pod kreską. Jeśli pierwszego miejsca nie będzie, będzie po prostu kreska. A ty pod nią. Mam nadzieję że rozumiesz, o czym mówię.
- Rozumiem - powiedział zgodnie, choć zaintonował to w taki sposób, że miałam wątpliwości, czy słowa zrobiły na nim duże wrażenie.
- To dobrze - odchrząknęłam. - Zdawało mi się...
- Lubię cię, Kawko - oznajmił przyjaźnie, jak wcześniej.
- A... mhm.
- Oczywiście masz rację. Z chęcią zaciągnąłbym cię w krzaki, ale nie tylko dlatego, że jestem wariatem przypadkowo wypisanym z psychuszki. Ty po prostu... - Nasze spojrzenia spotkały się. Tym razem to ja wpatrywałam się w niego oczyma okrągłymi jak spodki od filiżanek. - Jesteś pociągająca jak cholera.
- Powiedziałeś to - wykrztusiłam, a moje źrenice zwróciły się ponownie na ścieżkę, czując najwyraźniej, że za pół sekundy potknę się o korzeń, o który właśnie zaczynały zahaczać właśnie moje palce. - Do licha.
- Myśląca, ambitna - w jego głosie zabrzmiała jakaś tęskna nuta - tak inaczej... niż twoja... - urwał.
- Kto? - Kłapnęłam zębami, zatrzymując się gwałtownie. Zawahał się, a trybiki w jego głowie zgrzytnęły niemal słyszalnie.
- Wybacz. Nie powiedziałem tego. - Lekko zmarszczył brwi.
Pomimo, że byłam już trochę zmęczona po całym dniu nauki i pracy, w moim serduszku tlił się nieustannie ten sam, zadziorny płomyk.
- Zawsze lubisz tak sobie zacząć i nie skończyć? To dobrze nie wróży - skonstatowałam.
- Nie przebieraj panna, żebyś nie przebrała - odrzekł w podobnym tonie i zamilkł na krótką chwilę. - Żebyś za żurawia, sępa nie dostała.
Zawiesiłam na nim wzrok, po czym prychnęłam ze śmiechem.
- Chodźmy poszukać jakiegoś miejsca. Chciałabym coś, co mogę sama urządzić i zrobić sobie z tego przytulne gniazdko. To znaczy... norkę. Albo coś podobnego. Byle tam wiosną kwiaty kwitły.
- Wschód, zachód, północ, południe?
- Po środku. Pomiędzy jaskinią stryjka, a jaskinią rodziców. Nie za blisko granicy z WSJ, ale i nie za blisko wschodniej. - Zamyśliłam się na chwilę. Wreszcie zakończyłam z wahaniem - Czasem zapominamy, że na granicach ziem NIKL'u nie kończy się nasz świat... prawda?
- Prawda - odrzekł, nieco zaskoczony. - Prawda, Kawko.
- Tam będzie moja kwatera. O tak, już sobie ją wyobrażam.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz