środa, 11 sierpnia 2021

Od Delty - " Niespokojne Ścieżki Losu - Cisza" cz. 7

 Delta stał pośród niczego i wszystkiego jednocześnie. Otaczające go połacie trawy pokrywały kolejne i kolejne wzniesienia. Z daleka na świat zaglądały wysokie góry mieniąc się kolorami zachodzącego słońca, jednak z takiej odległości zdawały się być zaledwie czubkami na tle fioletowego nieba. Młodzik przymknął na chwilę oczy oddychając świeżym powietrzem. Chmury dymu jakie pozostawił za sobą dawno zniknęły już za horyzontem, pozostawiając po sobie tylko drapiące gardło i nieprzyjemne wspomnienia. Szczenię było już dość wyczerpane, gdyż ucieczka przed przeszłością i palącymi płomieniami trwała już dobra 4 dni. Głodny i spragniony znalazł się pośród zieleni, obsypanej kwiatami. Lato właśnie żyło całą swoją piersią. Kolory nawet w ciemniejącym powoli otoczeniu zdawały się zalewać łąki niczym morskie fale. Pszczoły dalej szumiały w płatkach, zbierając pyłki. Wszędzie wokoło latały mieniące się barwami motyle. Taki sielski obrazek zdawał się na chwilę uspokajać zziajane ciągłym biegiem serce granatowego wilczka, który przysiadł na jednym z niewielu, sporych kamieni w okolicy. Zmęczony zamknął oczy na dłużej i nim się spostrzegł poszedł spać zwijając się w kłębek wokół torby. Noc była wyjątkowo ciepła tamtego dnia, a słońce wstało wyjątkowo późno. Delta obudził się z pierwszymi promyczkami uchylając swoje niebieskie oczko, które załapało odrobinę światła od razu. Z cichym westchnieniem usiadł. Kamień nie był jego wymarzonym łóżkiem, ale przez noc utrzymywał się z miarę ciepły, zwłaszcza po dniu grzania się w słońcu. Teraz, kiedy poranek wstawał nadszedł czas na dalszą podróż. Zanim to nastąpiło Delta postanowił zjeść coś. Szybko odszukał w tym pięknym obrazu owocowe krzewy i napełnił swój żołądek. Nie był to posiłek syty, ani odpowiedni dla tak młodego wilczka, który powinien żywić się mięsem, aby poprawnie się rozwijać, ale przynajmniej zapewnił mu dalsze życie i napełnił odrobinę żołądek. Jego torba wisiała przy jego boku, kiedy przesuwał się pomiędzy wysoką trawą, która zakrywała go w całości. Błądził w niej niczym w gęstym lesie. Jego sierść przemakała coraz mocniej od porannej rosy, jednak Delta przeczuwał, że gdy tylko słońce podniesie się wyżej wyschnie bardzo szybko. Dlatego teraz nie narzekał na chłód i problemy, gdyż przeżył wiele gorsze przeszkody w swoim krótkim życiu.

Nadeszło południe, kiedy maluch postanowił ponownie przysiąść sobie na chwilę na kamieniu. Ten był niższy i czubki trwa sięgały jego brzegów. Delta usadowił się na nim z rozkoszą. Słońce przygrzewało mocno grzejąc jego futro przyjemnie. Rozejrzał się. Wszechobecna zieleń bujała się w rytm wiatru powolnymi ruchami, bardzo leniwie. Kwiaty mieniły się wokoło barwami tak jak poprzedniego dnia, jednak teraz, wyspany i najedzony Delta był w stanie dokładnie dostrzec całe to piękno. Różowe dalie wybijały się do słońca wraz z tulipanami ubranymi w biel, żółci i czerwienie.  Maki i piwonie zbite w kupki wyglądały jak wyspy pośród spokojnego morza. Jednak to, co przykuło uwagę szczenięcia to odległy widok czegoś, co dobrze znał. Wysokie łodygi z szerokimi liśćmi, które trzymały na sobie brązowe pałeczki. Ta roślina rosła tylko przy wodzie, co bardzo ucieszyło szczenię. To było coś, czego teraz potrzebował, gdyż jego butelkowany zapas kończył się powoli. Zapamiętał kierunek i zanurkował w trawy niczym w fale. Powolnym krokiem przeciskał się przez przeszkodę, uważając na siebie, gdyż ziemia była porośnięta mchem i z łatwością mógłby wpaść do tak poszukiwanego przez siebie zbiornika. Na jego szczęście woda w małym bajorku była czysta i przejrzysta uciekająca w narowisty strumyczek. Źródło. Przeszło mu przez myśl. Uśmiechnął się zanurzając pyszczek w cieczy i zaspokajając swoje pragnienie, potęgowane jedynie przez słońce. Chłodna woda przeszła przez jego gardło z łatwością i przyjemnością, jakiej dawno nie doświadczył. Zaraz potem napełnił małe fioleczki, jakie trzymał w swojej nieodłącznej torbie. Siedząc potem przy brzegu patrzył z swoje odbicie. Jego dwukolorowe oczy mierzyły się ze sobą w nieskończonej walce na wzrok. Wyglądał... jak szczenię. Jego uszka były długie, ale nadal drobne, podobnie jak on sam. Niski, słaby, samotny, pomimo że w swoim wieku normalnie byłby jeszcze przy matce. Położył się z tą myślą i zanurzył czubki łapek w wodzie. Dręczyło go to wszystko coraz bardziej. Nigdy nie zastanawiał się jakby to było mieć pełną rodzinę, gdyż Neo zastępował mu ojca i matkę. Poza tym było wiele dzieci takich jak on. W sierocińcu stanowili razem rodzinę, kochali się i bawili, aby wyrastać na porządnych ludzi. Na myśl o swoim domu zmarkotniał nieco bardziej. Czarna myśl nadal krążyła nad jego głową. Teraz nie miał nic poza sobą i torbą, która należała do wyjątkowego medyka. Jego oczy zaszkliły się w szybkim tempie i nie był w stanie zatrzymać łez, które powoli skapywały do źródełka, a woda ciągnęła je w wielki świat. Minuty mijały, a szloch nie ustawał. Zagubiony nie wiedział teraz gdzie ma iść i gdzie się podziać. Słońce schylało się ku wieczorowi, kiedy uniósł głowę. Bielusie i puchate chmurki na niebie odbiły się w jego oczach, które zmęczone płaczem nie mogły doczekać się nocy. Zrezygnowany szczeniak przesunął się w inne miejsce. Woda znajdowała się bardzo bliziutko sporego kamienia. Jednak tym razem Delta wybrał miejsce pod nim. Niewielka wnęka wystarczyła mu, aby ułożyć się wygodnie. Położył głowę na przednich łapkach a torbę za sobą. W tym cieniu pozostawał całkowicie niewidoczny, a jedyne, co wybijało się od normy były jego oczy, które z odrobiną blasku wyłaniały się z ciemności. Przyglądał się jak małe robaczki skaczą z liścia na liść, szukając pożywienia i schronienia na noc. Mrówki wędrowały po mchu przyciągając jego uwagę równie mocno. Zgrabnym rządkiem przesuwały się po nierównej nawierzchni niosąc ze sobą zdobycze do gniazda zakopanego pod ziemią. Pokonywały problemy bez zawahania, dźwigając ciężary. Delta westchnął. On nie był w stanie dźwigać swojego sumienia i uczuć samotnie. Jednak wokół nie było nikogo w czyje futro mógłby się wtulić. Nie było nikogo, komu mógłby się pożalić jak ciężko mu się żyje. Nie było nikogo, komu mógłby opowiedzieć o tragediach swojego życia. Był tylko on, dzienny cykl, przyroda i jego odbicie. Odbicie tego samego szczeniaka, który nie raził sobie ze sobą i niewiele pomagał prawdziwemu sobie, bo nawet szept, który uciekał z wiatrem, nie był w stanie załagodzić krwawiących w sercu ran. Szept o pomoc niesłyszalny przez nikogo. Oczka Delty zamykały się powoli. Bez kolacji, ukołysany do snu łzami spał ciężko i niespokojnie. Noc tym razem była ciężka. Gdy księżyc znalazł się prawdopodobnie w swoim zenicie Deltę obudził głośny szum. Szum dość niepokojący, a jednak bardzo znany jego uszom. Uchylił oczy wyrwane z nieprzyjemnego koszmaru, nieco zaszklone i zaspane, aby zobaczyć jak świat przed nim płacze nad jego losem. Rzewny deszcz uderzał o trawy, a wiatr targał nimi. Wszystko poruszało się i wiło w ciemnościach. Skryty we wnęce nie odczuwał tak mocno ziemnego wiatru i zacinającej ulewy, jednak grzmoty, jakie rozbrzmiewały nad jego głową i błyskawice rozświetlające, co raz świat przerażały go.

Dzień po burzy nastaje zawsze spokojny lub równie burzowy co noc. Jednak Delta szczęście w swoim nieszczęściu miał spore i słońce paliło od rana trawy. Jednak brnąc między źdźbłami i tak mókł, gdyż wstał z porankiem uciekając z dala od tego miejsca. Samotny, smutny i zgubiony w morzu traw brodził parę godzin idąc przez siebie. Jego łapy pokryła warstwa błota, a sierść obciekała niezwykle intensywnie, dlatego gdy niebo zaczęły zakrywać pierwsze gałęzie Delta zatrzymał się wdychając. Podróż przez zarośla nie była dobrym pomysłem, zwłaszcza w lesie. Inne wilki i dziki tylko czaiły się wewnątrz nich na kark małego szczeniaka, wiec pozostały mu tylko niekonwencjonalne sposoby podróży. Skulony i przerażony wizją śmierci zachlipał cichutko, ponownie tego dnia i zapewne nie ostatni raz w życiu. Nie wiedział gdzie się podziać i czy w ogóle ma komu jeszcze na tym świecie ufać. W końcu nawet najbliżsi są w stanie odwrócić się przeciwko tobie, a zszargana już dusza Delty nie była w stanie ufać bezgranicznie jak szczenięta miały w zwyczaju. Siedział więc tak dłuższą chwilę, malejąc w oczach i marznąc na wietrze, który był pozostałością po nocnych przemarszach deszczu. Dwa wdechy i wydechy później szedł dalej. Przesuwał się blisko drzew, gdyż przy nich trawa była najmniejsza, a jego futro mogło nieco przeschnąć i zacząć w końcu dawać mu odrobinę ciepła. Niestety nie zapowiadało się na zmianę terenu, las jak stał tak stał, niechętny do odsunięcia się światłu dnia, a szczeniakowi nie marzyło się wracać na polanę, z której przybył, gdyż tam narażony był jeszcze mocniej na niezapowiedziany atak. Można wręcz powiedzieć, że nieco wyolbrzymiał swoją sytuację, ale co innego ma robić samotne, niepotrafiące polować szczenię, do tego po przejściach i ze świadomością kruchości życia. Jego łapki powoli gubiły za sobą grudki błotka, więc szło mu się coraz to lżej. Sierść co prawda dalej ciążyła mu na plecach, a torba nie ułatwiała wędrówki jednak brnął w nieznane z cichą nadzieją, że znajdzie się dach nad głowę i syty posiłek.

I los pragnął się do niego uśmiechnąć, ale w jaki nietypowy sposób...

 

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz