wtorek, 24 sierpnia 2021

Od Kawki - „Złoty Środek”, cz. 6

- No dobrze, mądralo - moje słowa rozbrzmiały wraz z delikatnym echem kroków łap wkraczających do jaskini alf. - Już się nasiedziałam w tej WWN. Daj mi coś nowego.
- Kawka? - Agrest podniósł na mnie lekko zaskoczony wzrok. - Dzień dobry.
- O, wybacz, stryjku. Dzień dobry! - Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem. - To zasadniczo było do...
- Wiem, wiem, mojego asystenta. - Ponownie opuścił oczy na swoje poprzednie zajęcie, którym okazała się zawilgocona, stara gazeta.
- Myślałam, że może cię nie ma...
- Pewnie. W końcu sami świetnie tu sobie radzicie, prawda? - dociął mi szorstko, wymownie strzepując stos szeleszczących kartek.
- Oj, wiesz że nie o tym mówię - spoważniałam. - Ostatnio przychodzę akurat w godzinie twojego obchodu.
- Dzisiaj przyszłaś wcześniej - powiadomił mnie uprzejmie. - To dobrze, bo przydałby nam się obiad.
- Mam pójść po coś do łowców?
- Nie ma potrzeby, zaraz wybierzemy się po coś razem. Tylko niech Mundek w końcu się pojawi.
Jak się okazało, nie musieliśmy czekać długo.
- Jestem!
- Świetnie, bo jest spra...
- Świetnie, bo jest taka jedna...
Oboje popatrzyliśmy na przybyłego, a potem na siebie, jakby zastanawiając się, kto powinien zacząć. W końcu odchrząknęłam, nieśmiało opuszczając wzrok na znak wycofania się. Agrest oświadczył:
- Idziemy z Kawką na polowanie. Zostań tu i jakby kto pytał, mów że dziś przyjmuję interesantów po południu.
- Jasna sprawa.
- Kawka, a ty co chciałaś? Tylko szybko, bo się zbieramy - rzucił szary basior, chowając przedawnione czasopismo do jednej ze swoich skrytek. Niepewnie zerknęłam na alfę, zastanawiając się, czy powinniśmy rozmawiać otwarcie w jego obecności.
- O moją pracę chodzi.
- Z zażaleniem, czy z wnioskiem? - dopytał krótko Mundus.
- Z wnioskiem - odparłam wolno, po chwili wahania.
- Bo chcesz, czy bo nie chcesz?
- Chciałabym w końcu zmie...
- W porządku, pomyślę.
- Aha - odparłam, połowicznie usatysfakcjonowana odpowiedzią. - A wiecie co? Jest jeszcze jedna rzecz. Stryjku! Pomagam teraz czasem w WWN, wiesz. Rozmawiałam z sekretarzem i... miałam ci tego nie mówić, ale ten pomysł szczerze mówiąc wydaje mi się tak dobry, że powiem. Wprowadzenie lekcji historii dla szczeniąt z naszej watahy.
- Kawka, czy ty się przypadkiem nie zapominasz? - warknął basior, stojący już przy wyjściu. - Miło że w ogóle pytasz mnie o zdanie.
Zapadła chwila ciszy, jednak ostatecznie sytuacja zaczęła klarować się lepiej, niż początkowo podejrzewałam.
- Agrest, posłuchaj jej, dziewczyna jest genialna. - Po słowach przyjaciela, alfa z widocznym trudem powstrzymał westchnienie, by zapytać spokojnie:
- Dlaczego tak uważasz? Nigdy nie mieliśmy tu takich wynalazków, nikomu nie były potrzebne.
- Dostrzegła coś, czego nie zauważyliśmy przez lata. Szczenięta uczone są tylko...
- Przydatnych umiejętności - dokończył wilk przez zaciśnięte zęby.
- ...Rzemiosła. U nas, w WWN, w WSJ, na całych ziemiach NIKL'u. Kształtuje się siłę roboczą, która jak najszybciej ma wyuczyć się swojego fachu i zacząć zacząć przynosić zyski. Dokąd to droga?
- Bylibyśmy pierwsi! - zawołałam. - Zrobilibyśmy z każdego świadomego obywatela. Historia i dzieje współczesne, czy to nie brzmi dobrze?
- W celu...?
- Nie wyciągną wniosków z przeszłości, jeśli nie będą jej znać - odrzekł stanowczo Mundus. - Ile razy historia zataczała już koło?
- Nauczymy ich wszystkich czytać i pisać, każdy uzna się za inteligenta - mruknął basior. - Z całym zaufaniem do mojego ludu, to może być niebezpieczne. Od tego tylko krok do dyskusji.
- My pójdziemy o krok dalej. Nauczymy ich rozumieć, skąd wynika każda z naszych... twoich decyzji. - Szary lotnik lekko skinął głową.
- Doprawdy? - Wzrok stryjka miał już siłę niewiele mniejszą od laserowej wiązki. Wilk umilkł na chwilę i chrząknął niepewnie. - A jeśli ich nie zrozumieją? Mało to historia zna przypadków, kiedy dostali tyle, że dostali siłę by zauważyć, że nie mają wszystkiego?
- To już nasza rzecz, by uczyć także realizmu.
- To co? - Zielone, uśmiechnięte oczy zwróciły się na alfę z wyrazem tak czarującym, jaki tylko byłam w stanie utrzymać na pysku.
- Pomyślę. Ale tylko pomyślę, póki co nie wprowadzamy żadnych lekcji historii.
- Dziękuję! - czując nagły przypływ emocji, rzuciłam się mu na szyję.
- No już, już. - Agrest delikatnie wyswobodził się z mojego uścisku. - Chodźmy już. Głodny jestem i zły.

Piękny jest nawet najchłodniejszy i najbardziej deszczowy wieczór, gdy wraca się do domu po udanym dniu pracy przynoszącej poczucie bycia jakkolwiek potrzebnym. Zupełnie inaczej się wtedy myśli, idzie, oddycha.
- Mundek. - Uśmiechnęłam się nieco cynicznie. - Dzięki.
- Nie wspieram pomysłów, z którymi się nie zgadzam.
- W przeciwieństwie do stryjka, który z zasady nie wspiera pomysłów.
- Potrzebny jest i taki element. Słyszałaś kiedyś o stanowisku adwokata diabła?
- Nie, a o co chodzi?
- Aby przekonać się, czy pomysł zasługuje na wprowadzenie w życie, trzeba wziąć pod uwagę nie tylko jego zalety, ale i nawet najmniejszy kontrargument.
- Rozumiem.
Zbliżaliśmy się do centrum naszych terenów. Fakt ten, gdy tylko zdałam sobie z niego sprawę, nieoczekiwanie przyczynił się do spadku mojego dobrego samopoczucia. Moja nowa norka pod starym drzewem, zaraz na północ od Polany Życia, zaczynała wzbudzać we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, tak naprawdę była wszystkim, czego potrzebowałam. Wygodne legowisko, utrzymujące ciepło nawet w zimie, wszystko w miarę blisko, sąsiedztwo wody i jednego z najpiękniejszych miejsc na naszej ziemi. A jednak z każdym dniem perspektywa pozostania tam samej aż do następnego poranka, gdy doczłapywałam się z powrotem na miejsce pracy, czy to w WSC, czy WWN, wydawała mi się bardziej nużąca.
Co więcej, coraz częściej przychodziło mi na myśl, że przytłaczającą część mojego życia zajmuje różnego rodzaju praca. Rzeczywiście, nie była to może bardzo ciężka praca, ale gdzieś w głębi duszy czułam, że powoli zaczyna brakować mi czasu na... nazwijmy to, odmóżdżenie się, choćby dla samej higieny. Moje życie stawało się błędny kołem obowiązku. Zaczynałam być zmęczona.
- No, to już niedaleko. - Zatrzymałam się i z lekka obróciłam w stronę towarzysza. Patrzyliśmy na siebie przez krótką chwilę.
- No, to... - Przechylił głowę. - Do zobaczenia.
- Do jutra - odpowiedziałam po chwili wahania. - Pamiętaj, o co prosiłam cię dziś rano.
Skinął głową.

✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦

Dzień dobry!   Witam serdecznie.   Cześć pracy.

Odprowadź ją. Dorosła czy nie, nadal dzieciak.
                  Ech, dobranoc.                                        Spokojnej nocy, Kawko.

✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦

Pochwalony!   A na wieki wieków, dziękuję.   Agrest...

  Do jutra, kochani.
To cześć.                              Bywaj.  

✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦

                   Wchodź. Kawka dziś u nas?        U nas, pewnie zaraz będzie.
Dzień dobry. Zaspałam.                                                                              

                Miło było, ale idźcie już, błagam.
Jutro też jestem w WSC. Może po mnie przyjdziesz?                 Przyjdę.                 

✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦

To co, do jaskini stryjka?                         Czołem. Chodźmy.    
     O, a wy co tak wcześnie?

          Koniec na dziś, moi mili. Do domów.
Jesteśmy na miejscu. Jakoś... szkoda.                                 Szkoda.                    

✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦✦

No hej. Mamy czas, zjemy coś po drodze?   Ale się Agrest wkurzy, zobaczysz.
O, moje dwa ranne ptaszki!

         Ach, to był udany dzień. Do jutra.
Wiesz co? Lubię te nasze spacery.                      Kawka, wiesz...                     

- Tak? - Nie wiem, dlaczego powiedziałam to takim tonem. Przecież było mi... wszystko jedno, o co chciał zapytać.
- Kawka - powtórzył nieprzytomnie.
Umilkliśmy oboje. Wiecie, to była trochę...
- Dziwna sytuacja. - Zachichotałam niespokojnie.
Bo w istocie, była to trochę dziwna sytuacja. Taka, w jakiej czasem znajdujemy się, gdy wiemy, że znamy myśli drugiej osoby i jesteśmy świadomi, że ona zna nasze. Oto moment niemego pytania, które wiemy, kto komu zadaje i o którym myślimy, że oboje znamy odpowiedź. A jednak wciąż stoimy w bezruchu i gapimy się na siebie, jakbyśmy czekali, kto pierwszy zrobi pierwszy ruch.
Spośród wszystkich opcji, jakie miałam, nie byłam gotowa tylko na jedno: na podjęcie decyzji. Rzeczywistość nie przynosiła odpowiedzi. W myślach obejrzałam się więc za siebie, a nad moją głową pojawiło się dwóch malutkich Agrestów. Mogłabym przysiąc, jeden miał ogon z pędzelkiem, drugi świetlistą obręcz nad uszami. Kompletnie zaskoczona stanęłam na baczność i wyszeptałam tylko: „Towarzyszu Agreście. Co mam robić?”.
Agrest po lewej gniewnie machnął swoimi białymi skrzydełkami, zmarszczył brwi i zawiedziony pokręcił głową. Ale ten po prawej uniósł swój gliniany kubeczek ze spirytusem i przyjaźnie poklepał mnie po głowie. A ja byłam wiernym i miłującym zgodę asystentem.
Tak, masz rację, pomyślałam. Wtem jednak do mojej głowy napłynęły kolejne pytania, jakby opinia mojego przywódcy (nawet tego wymyślonego) przekłuła wypełniony nimi worek.
Jeszcze raz spojrzałam we wpatrzone we mnie, wrzosowe oczy. Od szpiku kości po samą skórę czułam coś, czego nie powinnam. Napięcie rosło.
Czy chcę? Co powie Agrest? Czy wyrzucą mnie z watahy? Czy w ogóle mogą? Co pomyślą rodzice? Czy to było pytanie? Czy niczego nie nadinterpretuję? Co powinnam odpowiedzieć? Jak to zrobić, żeby nie skończyło się źle? Hej, jak to w ogóle zrobić?! Czy bardzo się wtedy upokorzę? A może wcale? Czy mogę mu zaufać? Przecież ja go nawet nie lubię! Nie lubię? Może kiedyś, a teraz? Może i nie lubię, może to zupełnie inne uczucie?
Czy jestem gotowa na stały związek? Do czorta, dziwnie to brzmi.
Ostatecznie nie odpowiedziałam w ogóle. Wyręczył mnie. Podszedł bliżej. Próbowałam nie myśleć o tym, że znam temat tylko ze słyszenia i własnego „wydaje mi się”. Próbowałam nie myśleć o tym, że za moment zrobię coś niedorzecznego. I wiecie co? Serce biło tak głośno, oddech tak przyspieszył, że w całym tym hałasie skutecznie zapomniałam o wątpliwościach. Ajuści; wśród dreszczy o sile graniczącej z bólem, rozpłynęły się same. Okazało się, że było to wszystko dużo łatwiejsze, niż wcześniej myślałam.
I tak, nie wypowiedziawszy ani słowa ponad moje imię, rozpalił sobie ognisko tuż za moimi żebrami, a mi jakoś nieśpieszno było, by wylać na nie wiadro zimnej wody, które przecież miałam w zasięgu łapy. W końcu usiedliśmy przy nim wspólnie i wyciągnęliśmy ku niemu swoje zmarznięte łapki.
- Jesteś psychiczny. - Zaśmiałam się, wciskając potylicę aż po czubki uszu w zielony, głęboki mech. Mój Boże, jak żywa zieleń mnie otaczała. Jak pięknie pachniały wszystkie drobne, leśne kwiaty.
- I bardzo mi z tym dobrze. - Jak bliskie stało mi się nagle jego ciepło.
- Mi... mi też. - Oplotłam jego szyję przednimi łapami. Jak przyjemne były ciarki wokół serca.

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz