piątek, 27 sierpnia 2021

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Drapieżnik" cz. 8

 Noc zdawała się gonić jego kościany ogon, zasnuwając jego pamięć jeszcze głębszą niepamięcią. I ten obraz małego szczenięcia i uczucia, jakie w nim powodował doprowadzały go do płaczu. Chciał go już odnaleźć, dowiedzieć się, kim jest i co się z nim stało. Jak umarł? Gdzie umarł? Może, kim był? Szczenię znało odpowiedzi. Musiało. W końcu nie bez powodu znalazło się w jego głowie, jako jedyna rzecz. Jedyny szczegół poprzedniego życia. Jego kościste łapy zamiotły na swojej drodze popiół. Odszedł kawał drogi skąd powstał, a połacie spalonych lasów dalej leżały z zasięgu jego wzroku. Miał ochotę krzyczeć, jednak żadne słowa nie były w stanie uciec z czaszki, więc pozostawał milczący i zmierzał wytrwale w kierunku gór. Nie męcząc się, obrał je sobie za cel, a coś podpowiadało mu, że znajdzie tam to, czego najbardziej pragnie.

 

    Delta rozchmurzył się odrobinę, wraz z niebem, które do reszty rozjaśniło się słońcem. Wszystko wokół do południa było suchutkie i pachnące, włącznie z maluchem. Po szalejącej po niebie i w sercu burzy nie było już śladu. Podobnie jak po strachu. Delta jakby wraz z pogodą rozweselił się i jak na szczenię przystało znalazł sobie małe umilenie podróży. Z rozkoszą przeskakiwał z kamyczka na kamyczek, gdyż tych było wszędzie mnóstwo. I nie dziwo, gdyż niedaleko płynęła rzeka, która wyrzucała je na brzeg. Duże, małe, średnie, szpiczaste, płaskie, granitowe, węglowe, wapniowe czy ze zwykłej skały. Były wszystkie i mały szczeniak wykorzystywał to pełnią swojej małej duszyczki. Skakał radośnie śmiejąc się w głos. Już nie przejmował się zagrożeniami, które jeszcze niedawno wyliczał idąc pośród mokrej trawy, która teraz zmalała i znacznie przyjemniejsza miziała go delikatnie po łapkach, kiedy zsuwał się z głazów. Rozglądając się wokoło podróżował dalej z uśmiechem na pysku. Czymś, co tak dawno nie zawitało do niego. Te wszystkie przejścia i smutki na chwilę zniknęły pomiędzy falami w rzece, które szumnie płynęły w kierunku przeciwnym niż szedł. Jego celem były góry, jednak te pozostawały w dali i jedynie ich szczyty pięły się ponad korony drzew. Śnieg jaki je pokrywał na razie nie przeszkadzał Delcie gdyż daleko mu było do niego. A teraz korzystając z ocieplającego się lata brnął w nieznane, myśląc o przygodach, a nie rodzinie. Mijał kolejne krzaczki z owocami i napełniał swój brzuszek, przez co jego granatowa sierść nieco poróżowiała, a ząbki przebarwiły się na fioletowo. Jagody, porzeczki, maliny, same słodycze i pomimo, że nie było to najdoskonalsze jedzenie cieszył się, że jest, czym napełnić żołądek. Przeszkadzała mu jednak myśl, że w końcu będzie musiał nauczyć się polować. Sam, gdyż nie było nikogo, kogo by znał. Odrzucił od siebie jednak an ten moment wszystkie zmartwienia. Zbyt dobrze się bawił skacząc pomiędzy kamieniami i wymijając krzaczki.
    Popołudnie zawitało do szczenięcych oczu zmęczeniem i śpiącym ziewaniem. Skacząc i bawiąc się bez opamiętania zużył niezwykle wiele energii. Jednak jego łapki, pomimo że powoli, przesuwały się dalej. Rzeka nie przestawała płynąc, jednak Delta zauważył w oddali cos dużo większego i ciekawszego. Im bardziej się zbliżał, tym więcej zwierząt majaczyło mu przed oczami. Jego zmęczony umysł zanotował parę zajączków umykających gdzieś w zarośla. Wiedział że przeszedł pomiędzy szczupłymi nogami łani i mało nie wpadł na lochę z młodymi, które kręciły się wokół niej. Okrążył to widowisko rozglądając się w delikatnym podziwie. Nigdy nie widział tylu gatunków pasywnych stworzeń w jedynym miejscu. Z wszystko to wokół malowniczego jeziora, do którego wpadała właśnie rzeka i wypadała z drugiej strony. Przysiadł sobie przy brzegu przeglądając w delikatnie falującej wodzie. Jego odbicie zdawało się być zupełnie inne od tego, które widział poprzedniego dnia. Zmęczone oczy, ale błyszczące szczęśliwym błyskiem patrzyły na niego z dzikością i szczenięcą niewinnością. I takiego siebie chciał widzieć już zawsze, jednak zdawał sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie. Jednak ten moment chciał przeciągać jak najdłużej, pomimo że jego oczka kleiły się coraz to mocniej. Dlatego też taki zaspany i zagubiony nie zauważył jak jego obraz zaciera się w drobnych falach a jego nos styka się z zupełnie innym, mniejszym, ale za to znacznie bardziej mokrym od tego jego wilczego. Pisnął spostrzegając przed sobą zwierzę, jakiego do tej pory w życiu nie widział na oczy. Niewielkie, długawe ciałko z różnie niewielkimi uszkami, delikatnie okrągłymi jak niedźwiadki, na łapkach z maleńkimi pazurkami i błonkami między kolejnymi palcami. W dodatku stworzenie to oprócz przyjaznego uśmiechu miało zaskakująco długi ogon, koloru swojej króciutkiej sierści.

    -Czym jesteś?- spytała, gdyż jej głos był za wysoki nawet jak na szczenię, aby mogła być tej "brzydkiej" płci.

    -O to samo mógłbym spytać ciebie!- Delta czuł się zagubiony. Nie wiedział gdzie jest, a teraz jeszcze spotykał coś mu nieznanego. Uwalniająca się w nim adrenalina i ekscytacja pozbyły się szybko jego senności. Teraz jego oczka błyszcząc delikatnym poblaskiem mierzyły się z tymi zielonymi nieznanej mu gatunkowo dziewczyny.

    -Oh! Ja jestem wydrą. Ale czym ty jesteś? Nie wyglądasz jak łanie! Ba nawet jak te brzydkie dziki! - zaśmiała się. - Toja moje imię tak przy okazji. A to jest Koja - małą wyderka wskazała na nowo przybyłego samca, który śmiało pomachał szczeniakowi.

    -Oh. Ja nie jestem ani łanią ani dzikiem! Ja jestem...

    -WILK! - popłoch i krzyki przerwały wypowiedź małego Delty. Właśnie. On był wilkiem, jednak był stanowczo za mały aby stwarzać realne zagrożenie, w dodatku nie umiał jeszcze polować. Dwie wydry od razu uciekły do wody, pozostawiając Deltę na brzegu, samego. Zwierzęta wokół uciekały, przez co mały basior mało nie został zmiażdżony przez przebiegającą łanię z dziećmi. Odskakiwał coraz bardziej w kierunku linii drzew, a tam znalazłszy większy kamień skrył się pod nim przestraszony. I rzeczywiście. Po chwili po niewielkiej plaży przebiegły dwie postacie, szara i nieco rudawa w szybkim tempie. A potem w powietrzu zawisł zapach świeżej krwi. Delta nie wiedział co one upolowały, ale nagle zapaliła się w nim nadzieja, ze w końcu zje coś porządnego. Zajrzał na wilki jednym okiem wychylając sie nieco z kryjówki. Te we dwójkę jadły pierwsze gryzy jelonka, jakiego powaliły na ziemię. Szczenięciu zdało się, ze są to dwa basiory, tak jak on, głodne. Przełknął ślinę i zatrzymał w sobie prymitywne instynkty podpowiadające mu żeby podejść bliżej. W końcu strach był silniejszy. Był z dala od domu, którego nie posiadał, a wilki bywały różne. Nie każdy był gotowy podzielić się jedzeniem, przyjąć nieznane szczenię i żyć dalej spokojnie, a inni jeszcze do tego byli gotowi zagryźć własne potomstwo, a co dopiero czyjeś! Dlatego trzymał się cienia, dopóki zagrożenie nie znikło w oddali w lesie, a zapachy nieco nie opadły. Wtedy też swobodnie wypadł z ukrycia i podbiegł do jedzenia, aby szybko zawrócić. Ktoś go ubiegł. Czarne kruki i inne ptactwo pochylało się nad trupem. Nawet jeśli maluch był wilkiem, nie miał szans na dobranie się do choćby skrawków. Dlatego zrezygnowany powrócił do brzegu. Smutno spojrzał we własne odbicie. Iskry w oczach nie zniknęły i nadal patrzył na pełnego życia wilczka. Zmęczonego i nieco głodnego, ale szczęśliwego, że znalazł się żywy tu gdzie jest. Ułożony blisko trawy i pośród kamieni zamknął swoje oczy i usnął ukołysany świszczącą i grającą nocą.

 

    -Wstawaj! - ktoś zapiszczał nad jego uchem. Nieprzyjemny dreszcz niewygody przeszedł przez jego plecy, kiedy usiadł. Poranne rozciąganie nie stanowiło też przyjemności. Ziemia mimo wszystko dalej nie była odpowiednim legowiskiem na długie nawet, jeśli ciepłe noce. Przysiadłszy sobie w końcu uchylił oczka i spojrzał na właściciela głosu. - Myślałem, że zjadły cię wilki! To dopiero drapieżcy wiesz! Zjadają sarny!

    -Ymm...wiem. Też jestem wilkiem.- odpowiedział Kojowi, który siedział stanowczo za blisko. Jednak słysząc te słowa cofnął się parę kroczków.

    -Nie możliwe. Nie jesteś taki duży! Ani niebezpieczny! Ha! Pokonałbym cię w parę ruchów! - wypiął pierś dumnie do przodu trzepocząc uszkami, co wydało niezwykle komiczny dźwięk, na który zaspany Delta zachichotał.

    -Ah tak? Patrz! Mam takie ostre kły i pazury! I umiem wyć. - mruknął wydając cichy i dziecięcy skowyt ze swojego gardła.

    -Oh! Wilk!- przestraszyła się Toja obciekająca jeszcze wodą. - Ale... ty jesteś taki mały! Jakim cudem jesteś wilkiem?- zbliżyła się zupełnie nie przerażona. Delta wiedział że nie jest groźny i tak też nie wygląda, więc nie przejął się. Nie szukał bójek, a zabawy! Nie był jeszcze wyśmienitym drapieżnikiem i jak czas pokaże nigdy nim nie zostanie. Polowanie nigdy nie będzie jego mocną stroną.

    -Oh! Jestem jeszcze mały. W przyszłości będę większy...mam nadzieję.- zaśmiał się.

    -Oh! My też jesteśmy jeszcze dziećmi. Znaczy... tak mówi mama! Ja uważam że jestem już duży! -Koja stanął bliżej wspinając się na swoje tylnie nogi. - Jestem największy z rodzeństwa!

    -Tylko ode mnie jest większy- Toja cicho szepnęła do Delty z szerokim uśmiechem. - Nie mamy więcej rodzeństwa. Zjadły je właśnie wilki! Podłe stworzenia.

    -Oh... No cóż.- Delta szepnął prawie,że do siebie.

    -Ale ty się taki nie wydajesz! Nie jesteś wilkiem! - Koja dalej wierzył w swoje bzdurne słowa zapatrzony w kłamstwa.

    -No dobrze. Dla was mogę być... psem. - żachnął się. Widział ten gatunek niegdyś w księgach. Neo opowiadał mu o ludziach dawno temu. Na samą myśl posmutniał na ułamek sekundy. Jednak szybko otrząsnął się kiedy został ochlapany przez Toję.

    -Psem! Haha! Pies!- zapiszczała uciekając. Delta podłapał zabawę bardzo szybko ruszając za nią z radością machając ogonem.

    -Ey! Zaczekajcie na mnie!- koja pobiegł zaraz za nimi.

 

                Delta usiadł zziajany na brzegu. Biegali cały poranek ganiając się między innymi zwierzętami i wpadając w trawy i różne inne przeszkody. Koja spotkał się nawet twarzą w twarz z kamieniem. Dlatego teraz cała trójka była spragniona i zmęczona odrobinę tą bieganiną. Zabawa zabawą, ale przychodził też czas na posiłek.

    -Toja! Koja! Dzieci?- niedaleko z wody wynurzyła się znacznie większa wydra. Zmartwiona i zatroskana, stając na tylnich łapkach i wystawiając głowę jak najwyżej była w stanie. - Obiad! Dzieci!? - bała się gdyż w okolicach nie brak było drapieżników.

    -Mama! - dwoje pływaków wypadło w jej kierunku ciągnąc za sobą Deltę, niezbyt rozgarniętego w nowej sytuacji. Pomimo, że wydry były niewiele mniejsze od niego samego miały znacznie więcej siły, zwłaszcza będąc we dwie. Dlatego nie opierał się. Jednak im bardziej się zbliżali tym bardziej wątpił w powodzenie tej małej "misji" bliźniąt. Było tak gdyż mina ich rodzicielki zmieniała się z chwili na chwilę pogłębiając niedowierzanie i przerażenie coraz mocniej.

    -WILK!- warknęła chwytając dzieci i podrzucając je na bok. Te zaryły pyszczkami w piach i przetoczyły się w kierunku wody, aby zaraz oburzone podnieść się i protestować. Jednak odpowiedzialna matka już zdążyła zamachnąć się na Deltę swoimi pazurami mało go nie trafiając. Na swoje własne szczęście szczenię przechyliło się w tył rzucając na plecy. Basior szybko odwrócił się i podskoczył kawałek dalej podkulając ogon. -Trzymaj się z dala od moich dzieci. - wycofała się. A mały nie czuł się już tu mile widziany. Radość znowu uciekła z niego jak życie z trupa.

    -Mamo! To żaden wilk! TO Delta! - Toja doskoczyła do niego stając tuż obok. - Taki jest mały! Bawiliśmy się z nim caaaałe rano- samiczka przewróciła się na plecki machając łapkami.

    -A ja jestem od niego silniejszy!- Koja pochwalił się mamie radośnie.

    -To...dzieci.... eh- matka nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Przetarła pyszczek łapką. Jej oddech zrobił się ciężki. - Do wody! Obiad! - rozkazała. Jak na zawołanie wszystkie trzy brzuszki zaburczały jednak tylko dwa tego południa zostały nakarmione. A Delta musiał zadowolić się jagodami, które smakowały wyjątkowo depresyjnie i gorzko. Przyszło mu znowu odchodzić, tym razem z refleksją, że zawsze będzie tylko wilkiem. Tym niebezpiecznym drapieżcą, mordercą i zabójcą.

Ostatni raz obejrzał się na jeziorko, spowite w porannej mgiełce. Widział w oddali dwie małe wydry siedzące na kamieniu. Nie wiedział czy patrzą w jego kierunku czy ronią łzy czy może śmieją się do siebie zapominając już o małym wilku, którego poznały pewnego dnia. Pewnego dnia, który zmienił w jego życiu postrzeganie przyjaciół i naruszył przypadkiem tą szczenięcą główkę na dobre.
Idąc tak ponownie smutek spowolniał jego tempo, a góry błyszczały w jego mętnych oczach.

 

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz