Dostać coś, oddając coś innego. Uczciwa wymiana. Tak przynajmniej myślałam z początku. Czy podarowanie odrobiny ciepła, którego... którego na dobrą sprawę brakowało nam obojgu, w zamian za obietnicę wspólnego życia i tej odrobiny wsparcia, której z jakiegoś powodu nie odczułam chyba nigdy w domu rodzinnym, miałam traktować tak samo, jako zwykłą, życiową wymianę korzyści?
Mogłabym wiecznie udawać niewinną Kawkę, od początku do końca przesiąkniętą swoimi ideologiami żelazną dziewicę i zagubioną przypadkiem w politycznym bagienku kombinatorstwa, ale cholerka. To mi się zaczęło zwyczajnie podobać!
Tak norka, którą znaleźliśmy dla mnie jakiś czas wcześniej, w zastępstwo domu rodzinnego, znowu leżała odłogiem, a ja, zamiast rozchodzić się każdego wieczora ze swoim skrzydlatym ochroniarzem, kończyłam z kręgosłupem w trawie i oczyma wbitymi w drobne liście purpurowego berberysu. I wtedy dopiero zaczynała się zabawa. Minęły trzy dni, a my zdążyliśmy już trzy... cztery... pięć razy. I w duchu cieszyłam się, że nie mamy sąsiadów, którzy mogliby usłyszeć za dużo.
Jedno tylko spędzało mi sen z powiek. Nie. Może to za dużo powiedziane. Ale jedno mnie... trochę martwiło. Tak. Powiedzmy sobie szczerze, Przyjaciele. Jestem waderą. Jestem dziewczyną. Chcę nie tylko prostego bilansu zysków i strat. Chce czegoś jeszcze.
- Powiedz mi w końcu, że naprawdę... - zagadnęłam, wyliczając moment, gdy brakowało ciut, ciut; moment, w którym jego ciepło czułam już jak własne.
- Co chcesz usłyszeć? - Na moment świat wokół nas zatrzymał się.
- Wiesz - szepnęłam. - Już rozumiem, to nie puste słowo. Już wiem, ile dla ciebie znaczy. Ale chcę je od ciebie usłyszeć.
- Nie o to chodzi. Ja po prostu nie...
- Ależ tak. Powiedz mi, że mnie kochasz. Proszę! Jeśli nie powiesz, będzie to znaczyć, że ja się zwyczajnie... - Mogę założyć się o własną łapę, że to, jak bardzo autentycznie wyglądało przerażenie w moich oczach, zaniepokoiło go przynajmniej ciut. - Sprzedałam.
- Kawka, żabko... nie sprzedałaś się.
Spróbowałam uspokoić dreszcze gorąca rozchodzące się po klatce piersiowej, a mój rozbiegany wzrok w końcu zatrzymał się na jego źrenicach. Ale okazało się za późno, by zgasić kolejną iskrę, która zajmowała wszystko wokół siebie, już za chwilę, już za moment mając stać się gorącym płomieniem silnego uczucia.
- Tak mówisz?
- Zacznijmy od tego, że nie sprzedałaś się, jeśli sama kochasz.
Płomień rozgorzał z pełną siłą. Pod wpływem silnego rozgrzania świadomy osąd w jednej chwili ustąpił miejsca emocjom. Zaciskając kły na własnym języku, machnęłam łapą na oślep, zrzucając z siebie owo dno, któremu jeszcze chwilę wcześniej byłam skłonna się oddać.
- Niech cię szlag trafi - burknęłam, podnosząc się na przednich łapach. Tymczasem on brzegiem skrzydła starł z policzka kilka kropel krwi i zerknął na nie jak na zabitego komara.
- Kawka...
- Spadaj. Wszyscy jesteście tacy sami.
- Ja cię... - odetchnął głębiej - kocham. Kocham. Szczerze... kocham. Od dawna. Gdyby było inaczej, nigdy bym nie...
W tamtej chwili trawiący myśli pożar ustąpił miejsca przyjemnemu ciepłu spokojnie płonącego w sercu ogniska. Powiedział to. Czy można było mu wierzyć? Wszystkie litery latające po moim umyśle i na przekór mi samej układające się w jedno, niepodważalne „Ja ciebie też...”, po chwili uspokoiły się nieznacznie, pozwalając ustawić się w innym szeregu i wreszcie stworzyć spokojne:
- Bardzo mnie to cieszy.
O tak, Kawko. Nie będzie w tobie więcej zagubionej dziewczyny bez własnego źródła utrzymania, własnych przyjaciół i wsparcia w domu. Szanuj się.
- A ty co taki szybki? - Zmierzyłam go wzrokiem, gdy ponownie się przysunął. - Nie za długo się zastanawiałeś?
- No co ty...
Ach, błyszczące oczy wielkie jak spodki i ta nieśmiałość w głosie. Chyba je także pokocham, pomyślałam.
- Jutro.
- Jutro wieczorem mamy spotkanie w jaskini wojskowej.
- Ja nie muszę na nim być. Wystarczy dwoje czy troje przedstawicieli. Ty chyba też?
- Ale Agrest...
- To niech Agrest pozwoli ci się wy... - podniosłam głos do niebezpiecznego tonu, choć w połowie zdania poczułam, że nie będę w stanie naprawdę na niego krzyknąć.
- Ćśśś! Uspokój się, o co chodzi? Jesteś zła? - Przedstawienie owo zadziałało mimo wszystko wystarczająco dobrze, bo omal nie przewracając się na ziemię, rozpaczliwie skoczył naprzód i zakrył mi pysk skrzydłem.
- Wykazać... - Uniosłam pysk, uwalniając go z tłumiącego głos więzienia. - W końcu, podczas tych rozmów. Zazwyczaj robisz mu tylko za samonaprowadzający ołówek z notatnikiem. A teraz to już nie tylko dla siebie pracujesz, wiesz o tym?
- To on tu jest alfą, nie ja.
- Podejmuje gorsze decyzje!
- Jak każdy alfa, czasem wymyśli coś dobrego, czasem się pomyli. Jak każdy, po prostu: każdy.
- Decyzje, takie jak na przykład zakaz wychodzenia w nocy?
- Sam opowiadał ci, jak z nim było.
- A ja myślę, że chce się po prostu wybielić. Liczy na to, że w końcu wszyscy będą znali tylko plotki z ust tych, którzy też znają tylko plotki.
- Rybko, wątpliwość słuszna, ale nie w tym przypadku. Byłem przy tym i pamiętam, jak to się stało. Szkło również.
W tamtej chwili nie wiedziałam już, czy kocham ich obu, czy obu nie lubię jak niedojrzałych jabłek.
- W takim razie... - Napięłam wargi, myśląc nad najlepszą, lub raczej, nad najmniej złą odpowiedzią. - Wszystko jedno. Chodźmy spać.
- Kawka. Kawka, no - pisnął.
- Dobranoc.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz