UWAGA: to opowiadanie należy do nikczemnego grona tych, które trzeba przeczytać w życiu dwa razy: raz żeby zamruczeć z konsternacją, a drugi raz, kilka(naścieset?) opowiadań później, żeby naprawdę zrozumieć, że o coś w sumie chodziło.
Dziś czytamy je po raz pierwszy, więc kolejne słowa ciekną niczym Różany Wodospad, tylko po to, żeby ostatecznie nie stało się absolutnie nic przełomowego. Jeśli jesteś podatny/a na frustrację, bruksizm lub łatwo popadasz w nerwicę natręctw, przed przeczytaniem skonsultuj ten zamiar z medykiem lub zielarzem, gdyż każde opowiadanie niewłaściwie stosowane zagraża Twojemu zdrowiu lub zdrowiu.
Czołem. Kiedy my się ostatnio widzieliśmy? Niedługo minie rok.
Chwila milczenia.
Ustaliliśmy ze Szkłem, że będzie pielęgnował najstarszą z narracji istniejących w naszej wielkiej księdze i pozostanie dopracowanym, acz uroczym reliktem przeszłości w zmieniającym się świecie.
Ustaliliśmy z Agrestem, że opowie o swoim życiu w sposób, w jaki nie robił tego wcześniej żaden z moich wilczych przyjaciół, lecz przy tym, jak większość z nich, bez zastanawiania się, co o czym pomyśleliby inni bohaterowie historii.
Ustaliliśmy z Kawką, że będzie patrzyła na świat swoimi i tylko swoimi oczyma, w ten sam sposób, co Agrest, aby podkreślić swój związek z tymże osobnikiem (Agrest jest całkiem spoko).
Ustaliliśmy z Admirałem, że spróbuje myśleć, jak swój dziadek, wzniesie się ponad prostotę i wzbogaci narrację o ów charakterystyczny element wnikania w świadomość innych bohaterów opowieści swojego życia. Rezultatów nie skomentuję.
Wiecie co? Ktoś mądry powiedział kiedyś: pieprzyć etykiety. Popatrzyłem więc pochmurne w niebo i zapytałem: Panie Boże. Jak napisać to, żeby nie wyjść na skończonego egocentryka?
Wiecie, nie mogłem po prostu wyszukać odpowiedzi w internecie, bo nie mamy tu internetu. Pozostało mi przeto zawracanie głowy Niebiosom. Dla porządku napomknę, że grom z jasnego nieba nie spalił mnie na skrzydełka z Kentucky, więc najwyraźniej Niebiosa nie miały mi za złe.
Ku swojemu rozczarowaniu, nie otrzymałem też żadnej odpowiedzi. Pomyślałem więc: Koleżko, przecież oni Cię tam i tak nie lubią. Co za różnica, czy będziesz tylko skrzywioną łachudrą, czy egocentryczną i skrzywioną łachudrą?
Boże, mam okropny charakter. Nie dziwię się im.
Chwila milczenia.
Dopóki Ziemia kręci się
Dopóki jest tak czy siak
Panie ofiaruj każdemu z nas
Czego mu w życiu brak
Do rzeczy, chłopie.
U niektórych z moich przyjaciół zauważyłem dziwną niechęć do opowiadania historii, które nie miały wielkiego wpływu na ich życie. A czy to jedyna droga do oświecenia? Zamknąć się w jednej, długiej opowieści, zawrzeć w niej najmniejsze szczegóły, z których wyczytać można istotę wilczej duszy? Zanim dotrzemy do końca, nie będziemy już pamiętać początku.
Wiecie co? Zaprawdę, pieprzyć etykiety. Od początku do końca, nawet jeśli średnio ma się czym. To znaczy... Zapomnijcie. Po prostu wybierzmy się dziś we wspólną podróż do nieodległej przeszłości.
Mędrca obdaruj głową
Tchórzowi dać konia chciej
Pierwsze i póki co najpóźniejsze moje wspomnienie... zielone, inteligentne oczy.
- Agrest, masz swoją ulubioną chmurę?
Jakże przyjemnie było leżeć na wznak w chłodnej trawie i wpatrywać się w bezmiar błękitu.
- Litości, czemu miałbym mieć? Dla mnie wszystkie są podobne.
W moim życiu pojawiła się tak nagle, że gdy odezwała się do mnie po raz pierwszy, nie poczułem nawet tego przyjemnego dreszczu za żebrami, który zazwyczaj oświadczał mi, że właśnie poznałem kogoś istotnego.
- Dzień dobry, czy to nie córka Ciri i Admirała? - Agrest podniósł się i otworzył oczy, przymknięte wcześniej, gdy wylegiwał się na słońcu, pod ścianą jaskini.
- Tak, to Kawka.
Stworzonko spojrzało na mnie ozięble.
- Kim jesteś, nie znam cię.
No to się poznaliśmy. Ku chwale Ojczyzny i dobrych pomysłów, westchnień w ciemności i interferencji swoich fal. A ona zajęła w moim sercu szczególne miejsce.
Mówiłem kiedyś i zdania nie zmienię, że zdolna dziewczyna, dobrze pokierowana od początku, ma szanse zostać lepszym przywódcą, niż jej męski odpowiednik. Kawka była dziewczyną. I miała duży potencjał. Przede wszystkim jednak, miała coś, czego brakowało Agrestowi: własne przekonania. Postanowiłem zrobić wszystko co mogę, aby dać jej szansę, której do tej pory nie otrzymała w naszej watasze żadna wadera. Chociażby po to, żeby... mogła coś udowodnić, sobie, mnie i całemu światu? Żeby biologii stało się zadość? W imię naszej ziemi?
Mądrzejszy o doświadczenie, jakie dała mi współpraca z naszym i nie tylko naszym alfą, chciałem, aby Kawka oprócz bycia dobrym politykiem, pozostała wyznawcą jakiejś wartości. Nie zrozumcie mnie źle, Towarzysze, ale byłoby to dobrą przeciwwagą dla tego, co kierowało Agrestem. A kierowało nim niewiele. Odkąd przestało być to zasiedlenie wiadomej jaskini, stał się statecznym basiorem i, pozbawiony nowych wyzwań, zaczął zmieniać się w zobojętniałego marzyciela. Słowem, odpłynął zupełnie, ale komu przeszkadzałoby to w naszej spokojnej społeczności, dopóki dokumenty watahy były skrupulatnie uzupełniane, a goście witani chlebem i solą?
Wiecie, z Agrestem sprawa była prosta. Sam chciał dla Kawki jak najlepiej; przynajmniej wtedy, gdy nie kosztowało go to wiele. Bardzo chętnie dzielił się z nią swoją wiedzą i uczył ją wszystkiego, co sam potrafił. Wystarczyło więc oprócz Agresta, skłonić do współpracy naszych sojuszników z południa oraz spróbować złapać jakąkolwiek nić łączności z sąsiadami z zachodu.
Udało się nam. W jaskini alf pojawił się promyk, dziewczyna ze stosem kartek zapisanych nowymi pomysłami i kwiatem chabra wetkniętym za ucho. Miała znajomości w każdej z trzech watah i jeszcze większą ilość doświadczeń z różnorodnych zadań, które jej tam zlecano. Bez pośpiechu, bez dziesiątek podpunktów wielkiego planu na życie, lecz, niemal przy okazji, dążyła do celu.
Kawka. Oto moje dzieło. Z każdym dniem kochałem ją bardziej.
Kiedyś powiedziała mi, że samiec to proste urządzenie; bardziej lub mniej uduchowione, jednak w jednej kwestii wszyscy są podobni. Ale czy ktoś może mieć mi za złe, że chciałem wzbogacić swoje życie o trochę prostej przyjemności, nie robiąc nikomu krzywdy? Oczywiście byłoby to pewnie uznane za mniej podłe, gdybym był atletycznym basiorem o kwadratowej szczęce i mięśniach ze stali. A byłem tylko skrzydlatym chucherkiem, tak szarym, że zlewa się ze ścianą, pod którą stoi. Pewnych rzeczy nigdy nie rozumiałem, ale w istocie, byłem prostym urządzeniem. Nie dociekałem. Obserwowałem. Przecież uśmiechała się do mnie tak, jak nie uśmiechała się nawet do Agresta. Przecież mnie przytulała. Przecież razem było nam dobrze. Przecież basiory, na które mogłaby zwrócić uwagę, traktowała jak powietrze. Widziałem to już przez długi czas. Jak powietrze!
Myślę, że Agrest potrafił być dobrym przyjacielem. Gdy chciał. Niestety nie zawsze chciał. Ale gdybyście go bliżej poznali, moglibyście go polubić. I nie mówię już nawet o przesiadywaniu całymi dniami w jaskini alf i przekładaniu dokumentów z kąta w kąt pod jego średnio czujnym okiem. Ale gdybyśmy kiedyś mieli okazję usiąść razem przy ognisku, czyż nie okazałoby się, że nawet jeśli wszyscy układamy inne słowa, wszyscy jesteśmy gdzieś w głębi duszy podobni? Znamy się przecież. Wszyscy chcemy być w czymś dobrzy, wszyscy chcemy czasem pomóc, czasem potrzebujemy pomocy. Wszyscy chcemy mieć bliskich i szczerze kochać. Wszyscy chcemy być szczęśliwi.
Ech, nie mogę doczekać się, kiedy wreszcie usiądziemy przy tym ognisku razem.
Sypnij grosza szczęściarzom
I mnie w opiece swej miej
Pozwólcie mi przedstawić sobie królową wagi piórkowej. A raczej to, co po niej pozostało, czyli zwietrzałe marzenia, drzwi zabite deskami. I pustą, zacienioną polanę w środku lasu.
- Tym razem nie chcesz, żebym za tobą szedł, prawda?
- Nie będziesz mieć mi za złe, jeśli odejdę?
- A co mam powiedzieć? Nie... nie będę. Mam nadzieję, że ci się tam powiedzie. Odwiedzisz nas czasem?
- Mundurek, moja młodzieńcza miłości. Nic się nie zmieniłeś.
Jak wiemy, a przynajmniej jak już kiedyś słyszeliśmy, bliższa znajomość z Wroną miała jeden, dosyć poważny mankament, o czym prędzej czy później musiała przekonać się rodzina i przyjaciele. Nie można było na niej polegać.
- Bywaj zdrowa.
- Bywaj zdrów... Kocham cię. Będę za wami tęsknić.
Odchodząc, zostawiła po sobie swój Gsz-18 i parę pudełeczek naboi, które od tamtej pory miały zalegać na polance, w norze pod starą sosną. Nie chciała zabrać ze sobą również rozczarowania. Całe skumulowało się wtedy w tych kilku sercach, które pozostały w lesie.
- Ten rozdział w życiu już zamknęłam, teraz chcę sama trochę się zabawić. Oderwanie się od tego wszystkiego, od nudy i odpowiedzialności, to jedyne, czego mi potrzeba.
- Gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała, wracaj do nas. Pamiętaj, że zawsze czeka tu na ciebie rodzina, nasza łąka i kolacja.
Wiedziała. Oczywiście, że wiedziała. Przecież jej trosk zawsze miał kto wysłuchać. Zawsze miała do kogo zwrócić się o pomoc.
Jeszcze tego samego dnia nogi zaprowadziły mnie na polanę Kary i Szkła, spokojną i ukrytą gdzieś na północnym wschodzie, nad brzegiem morza. Szczęśliwie lub nie, zastałem w domu oboje.
- Wy wiecie... że Wrona odeszła? - Na takie słowa, już u progu, nie by przygotowany jej ojciec. Szepnął bezgłośnie jednosylabowe słowo i ściągnął brwi; tymi swoimi melancholijnymi oczyma zadał pytanie swojej małżonce, a gdy nie doczekał się jej szybkiej reakcji, popatrzył znowu na mnie.
- Jak to „odeszła”? Gdzie? Po co?
Zabawne, bo, jak wiecie, nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań. A on, biedny i nieświadomy, to ode mnie ich oczekiwał.
- Odeszła? - Kara uniosła brwi. - Ale wróci? Wróci, prawda? - Uśmiechnęła się lekko, patrząc na mnie, jakby również liczyła, że będę w stanie odpowiedzieć.
Początkowe osłupienie, jakie dotknęło wszystkich, którzy z jakiegoś powodu związani byli z Wroną, zamieniło się wreszcie w zwyczajne rozgoryczenie tych, którzy nie potrafili o niej zapomnieć.
- Czy wszystkie dziewczyny są takie? Raz na całe życie, wiesz co to znaczy? - zapytałem cicho, choć i tak nie czekałem na jego odpowiedź. Moje złudzenia o jednym razie na całe życie, rozmyły się jak mgła tamtego poranka, gdy po raz ostatni zobaczyłem jej ogon znikający w wysokiej trawie. Mimo to, gdy odchodziła, czułem spokój. Czy spodziewałem się poczuć również tęsknotę? Ta wilczyca była jak kwiat, który kwitł krótko, szybko zamienił się w owoc i zniknął. To musiało kiedyś nastąpić, by uczynić historię pełną. Byleby jej się tam nie nudziło i bez nas smutno nie było.
Dopóki Ziemia obraca się
O Panie nasz, na Twój znak
Tym którzy pragną władzy
Niech władza ta pójdzie w smak
Myśląc optymistycznie, nigdy nie zapomnę pewnych rozmów. Lubię pamiętać, wiele i dokładnie. Nawet, jeśli wspomnienia nie należą do najpiękniejszych.
- Oni... ty słyszałeś to? Oni wiedzą, oni maczali paluchy w tym pożarze.
Jaskinia alf skryła się w wieczornym mroku. Z braku światła, rozjaśniającego każde spojrzenie, wsłuchiwałem się w dźwięki. Przez to jeszcze szybciej wychwyciłem, że głos Agresta krył za sobą niepokój. Rzecz jasna, wilk nie uzewnętrznił tego nawet jednym załamanym tonem; dobrze grał niezniszczalnego, nawet jeśli wewnątrz kulił się ze strachu. W pewnym momencie życia zdał sobie sprawę, że nauczyłem się rozpoznawać ten stan, a mimo to nie wykorzystywałem tej wiedzy przeciwko niemu. Być może dlatego w końcu zdecydował się mi zaufać i nasza więź stała się bliższa, niż powinny ograniczać ją stosunki przywódca-asystent.
- I tylko w tym pożarze, tak...? - zawiesiłem głos, zastanawiając się, czy rozwinąć myśl. Nie rozwinąłem. - Ale masz rację, bardzo osobliwa była ta ich wizyta.
Zachowywaliśmy się wtedy jak ślepcy. Agrest, ja, cała nasza jaskinia wojskowa, służby wywiadowcze i w zasadzie cała reszta obywateli Chabrowego Reżimu. Nawet nie dlatego, że pomimo najszczerszych chęci nie widzieliśmy drogi. Zwyczajnie nie otwieraliśmy oczu, bo po co, jeśli i tak niczego nie zobaczymy?
Hej wio, hejta wio, trudno powiedzieć, śmiać się, czy płakać? Jak to mówią, wolę śmiać. Przynajmniej jeszcze kilka dni przyszło spędzić z błogimi uśmiechami na paszczach. A potem, położyć się na fali życia. Wszystko płynie, jak to orzekł któryś filozof, Heraklit bodajże.
- Za głośno, za głośno szczekali, jak na posłów. Ten sukinsyn ma złe zamiary.
- Dergud?
- Niiie...
Warknąwszy niespokojnie, ułożył się na boku. Agrest, na wierzchu wyniosły wzrok i pobłażliwy uśmieszek, a w głębi serca wrażliwość szczenięcia, które przed laty, za wcześnie opuściło rodzinny dom.
Warknąwszy niespokojnie, ułożył się na boku. Agrest, na wierzchu wyniosły wzrok i pobłażliwy uśmieszek, a w głębi serca wrażliwość szczenięcia, które przed laty, za wcześnie opuściło rodzinny dom.
- Eothar - mruknąłem.
W zasadzie było to oczywiste. Mam na myśli - oczywistym było, że nie myślał o nikim innym. Biorąc pod uwagę, że obiektem niepokoju był zwykły poseł z krótkim stażem, w dodatku poseł zdestabilizowanej watahy pogrążonej w bezprawiu, zdawało się to już pachnieć urojeniem. Nie znałem tego wilka. A raczej, widziałem go przez chwilę i zamieniłem z nim ledwie kilka, oficjalnych słów. Gdyby nie uporczywie zwracana na niego uwaga mojego towarzysza, posądziłbym go co najwyżej o niepohamowany jęzor i wysokie ambicje. Zastanawiało mnie tylko jedno. Agrest potrafił wyczuć zagrożenie; był wątły i kruchy, bystre spojrzenie stanowiło najsilniejszą jego broń. Wtedy też, po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że połączenie słów „podejrzany” i „obcy” to nie najszczęśliwsze połączenie. O jeden epitet za dużo.
Jaka szkoda, że wtedy nie mieliśmy jeszcze zaufanego szpiega.
Daj szczodrobliwym odetchnąć
Raz niech zapłacą mniej
Daj Kainowi skruchę
I mnie w opiece swej miej
Czy ktoś jeszcze pamięta czasy dzieciństwa Ciri? Zdolne dziecko, żywe srebro. Wszyscy ją uwielbiali. Nie żebym był wyjątkiem, choć muszę przyznać, że z wiekiem pod... lubiłem ją coraz bardziej. Mam na myśli... ahhhr. Dopóki tylko leżała i popiskiwała, była dosyć nudna, jak to szczeniaki, prawda?
- Myślałam, że średnio lubisz dzieci.
Wiedziałem, że Wrona nie interesowała się tym, co robimy, ale doceniałem jej uprzejmość.
- Masz rację, średnio lubię. Ale jedno z drugim nie ma związku. Pracujemy nad czymś.
W przeciwieństwie do Ciri, Admirał był nieszczególnie zachwycającym dzieckiem. Ponury, małomówny, myślący niewiele więcej. Ale zaczął już naukę, trzeba więc było chociaż spróbować nagiąć rzeczywistość do naszych potrzeb.
Rośli szybko, ani się obejrzeliśmy, a zrobili się dwa razy więksi, dwa razy inteligentniejsi, a jedno z nich przy okazji dwa razy bardziej dojrzałe. Ani się obejrzeliśmy, a zyskali własne spojrzenie na rzeczywistość; spojrzenie adekwatne do wieku i doświadczeń.
- Co dacie łowcom?
- Każdemu z uczestników łowów, każdego wolnego dnia...
- Lecz co dacie łowcom?
- ...Przysługiwać będzie posiłek. Podczas polowania...
- Słuchajcie, do czego on was nakłania.
- Będziecie, łowcy, pod nadzorem medyka.
Ach, Ciri, Ciri.
Ciri.
Ciri.
Coś zmieniało się w ich i w naszym świecie. Życie to ciągłe zmiany, oczywiście, ale te konkretne były duże, co sprawiało, że śledziłem je z większą niż zwykle uwagą.
- Myślisz, że tylko z tobą rozmawiam półsłówkami, gdy zamykam zeszyty z notatkami? Nie do jednej pracy się nająłem.
Czyżbyś to samo mówił tej drugiej stronie, Admirale?, pomyślałem, jak zapewne chciał, bym pomyślał. Ale nie uwierzyłem, jak chciał, bym uwierzył.
- Chcesz mi powiedzieć, że słyszysz głosy?
- Może zacznę. Jeśli nie wpuszczą cię do piekła, gdy już dobiorę się do twojego gardła. A póki co...
„Niedługo będziemy mogli na powrót przenieść się do WSJ”, powiedział jeszcze. Ciri i Admirał. Byli jak dwa gołębie, zagubione na wielkim dworcu kolejowym. Choć motywy mieli tak różne, a dusze przepełnione tak odmiennymi uczuciami.
Ja wiem, że Ty wszystko możesz
Ja wierzę w Twą moc i gest
Jak wierzy zabity żołnierz
Że w siódmym niebie jest
- Spójrz, jakie wspaniałe szczenięta ci wyrosły. Bez matki mogły nie przetrwać, a masz całą trójkę. Czy nie jesteś szczęśliwy?
Wiedziałem, że Szkło tęsknił za Talazą. A mnie, muszę przyznać uczciwie, bardziej niż żal, jego czy innych wilków, które zostawały same, poruszało zawsze samo zjawisko przemijania. Jak to możliwe, że kogoś, z kim dziś rozmawiamy, możemy już jutro nie zastać w domu, dowiedzieć się, że już więcej nam nie otworzy? Czy gdy się poznali, Szkło mógł przypuszczać, że nie tylko przyjdzie mu ją przeżyć, ale i stanie się to wszystko tak strasznie szybko?
- Mundurku, proszę cię... zrób to dla mnie i zejdź mi z oczu. Jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół, nie chcę, żeby to się zmieniło.
- Masz rację, może jest za wcześnie na taką rozmowę. Ale to ty przyszedłeś do mnie, Szkło.
Szkiełko zawsze był uosobieniem dobroci. Nie potrzebował nawet świetlistej aureoli, by ukazywać to każdym swoim gestem. Nawet gdy się denerwował. Nawet, gdy przyłożył z otwartej przyjacielowi leżącemu w kałuży własnej krwi i wciąż kurczowo ściskającemu ociekające nią ostrze. Po prostu taki typ, rozumiecie...
- Pod naszym niebem dla wszystkich wystarczy miejsca. Dla Ry'a i jego psów, dla nas z Wronką. U Kali, rozumiem, wszystko po staremu?
Popatrzył na mnie, jakbym był idiotą (chociaż nie jestem takim skończonym idiotą!). Jak piękna była tamta jesień, gdy wszyscy byliśmy jeszcze ciut młodsi i ciut mniej doświadczeni; no cóż, wszystko się zmienia i wszystko płynie.
- Tak, dlaczego pytasz?
- Jeszcze kiedyś będziesz z nich dumny.
Wiedziałem, że w głębi duszy cieszył się z tych swoich dzieci. Były zdrowe i w zasięgu łapy, czego więcej może pragnąć rodzic?
Panie zielonooki
Mój Boże jedyny, spraw
Dopóki nam Ziemia toczy się
Zdumiona obrotem spraw
Czy wszystkie historie zostały już opowiedziane? Z pewnością najważniejsza wciąż trwa. A wraz z nią my. Opowieść ta zmienia się ciągle, chroniąc nas przed nudą. Tworzą ją przypadki, lub to, co przez niewiedzę nazywamy przypadkami.
Dopóki czasu i prochu
Jeszcze wystarcza jej
Daj każdemu po trochu
I mnie w opiece swej miej
Odległe światło słoneczne, skryte było za zasłoną ciemnego parasola liści.
Stałem nad starą mogiłą, wciąż jeszcze widoczną, ale już porośniętą trawą i ostatnimi w tym sezonie, niewielkimi, leśnymi kwiatami. Jak wiele czasu musiałoby jeszcze minąć, by ślad po niej zaginął całkowicie? Niewiele. Czy ktoś wtedy jeszcze przyjdzie, stanie nad nią?, pomyślałem.
Stanąłem na jednej nodze, by drugą podnieść wiszące mi na szyi, aluminiowe serduszko. Coś sprawiało, że ilekroć na nie spojrzałem, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że stoi przy mnie jego właściciel.
- Za długo nie pobiegałeś po tym świecie. Czy cię jeszcze kiedyś zobaczę? Czy nasze ścieżki zetknęły się dwukrotnie, czy po prostu wszyscy jesteśmy obłąkani? Ja pewnie jestem, bo, do licha, nie przestanę czekać, aż los ześle mi cię po raz trzeci.
A grób milczał. Po leżącym tam, wilczym ciele, niewiele już pewnie zostało. Ostatnie, ciepłe dni zbliżały się nieuchronnie. Już niedługo mieliśmy odpocząć od złota i zanurzyć w skromnej szarości.
Daj każdemu po trochu
I mnie w opiece swej miej
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz