- Kawko! - Agrest przywołał mnie, na moment unosząc wzrok znad czytanego właśnie dokumentu. - Przepisz mi tę kartkę, bez mojego podpisu oczywiście. Dobrze?
- Robi się, dziadku. - Przejęłam z jego łap dokument z dosyć dużą ilością tekstu.
Pisanie nie szło mi najlepiej. To znaczy, bez porównania lepiej, niż gdy zaczynałam i w gruncie rzeczy radziłam sobie już nie gorzej od Agresta. Ale wilcze łapy pozostawały wilczymi łapami. Sztywnymi, krótkopalczastymi i niezgrabnymi.
Niebawem w jaskini pojawił się i trzeci nasz towarzysz.
- A ty co, Kawusia, znowu tylko machasz łapą? - zapytał, skinieniem głowy witając wodza wszystkich wodzów.
- A co chcesz? - warknęłam zerkając na przybysza przez ramię.
- Nic, nic. Agrest, po co dajesz dziewczynie taką robotę?
- Bo jestem tu szefem, mój drogi. - Basior nie raczył podnieść wzroku znad innego dokumentu, tylko oparł się wygodniej o stojącą za sobą ścianę i jakby na potwierdzenie swoich słów, założył nogę na nogę.
- A co ci nie pasuje, patyczaku? - wtrąciłam.
- Nie mogłaby przejść się kiedyś z tobą na obchód zamiast mnie? A ja przez ten czas wszystko pospisuję.
Agrest opuścił trzymaną w łapach kartkę.
- Mogłaby. Ale jeszcze niczego nie umie, niczego mi nie doradz... yyy...
- Niech się uczy - powtórzył ptak.
- A co ja się tam... bardzo nadaję - mruknęłam, sama siebie w myślach chwaląc za rozsądne i chłodne podejście do całej sprawy. I za zaplusowanie sobie u stryjka.
- Wyjątkowo nie masz racji - odrzekł stanowczo Mundus.
- A ty od kiedy jesteś za równouprawnieniem, granitowy tradycjonalisto? - Agrest niemal wykrzyknął spod ściany.
- Nie jestem, po prostu próbuję wyprowadzić ją z błędu. Kawko, wy, bardziej niż my, jesteście stworzone do polityki.
- O, ale wymyślił - głos z głębi groty przycichł nieco, informując, że jego ciut obrażony właściciel znów zaczytał się w swoich dokumentach.
Ja natomiast milczałam, zbierając myśli i nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć i czy już czas zamienić przenikającą mój głos drwinę na zaciekawienie, żeby nie wyjść na zupełną idiotkę szybciej niż to konieczne. Ostatecznie więc postanowiłam siedzieć cicho, słuchać i tylko spojrzałam na mówcę wzrokiem pozbawionym wyrazu.
- Wyobraź sobie, mówiąc skrajnie ogólnie, pewną społeczność, tę, którą dobrze znasz - zaczął, napotykając mój wzrok. - Pewne analogie można znaleźć u wielu gatunków. Takie na przykład słonie. Albo ludzie. Co robią samce, gdy ciężarne samice przestają być sprawne?
- Polują, chronią samic przed niebezpieczeństwami z zewątrz? - odparłam cicho, gdy jego spokojne oczy pozwoliły mi na nowo nabrać pewności w głosie.
- Przede wszystkim, bardzo często przebywają poza domem. A co robią samce, gdy samice dochodzą do siebie po wydaniu na świat potomstwa?
- No... polują?
- A gdy samice opiekują się dorastającymi młodymi?
- Polują. Ktoś musi to robić.
- Jak myślisz, przez jaką część ich życia utrzymuje się ten stan?- Polują. Ktoś musi to robić.
- Dosyć, zapewne, długą.
- Widzisz więc, że podczas gdy samce tropiły jelenie i biegały za nimi przez długie kilometry, samice zdążyły wychować nowe pokolenie.
- Do czego zmierzasz?
- Basior u władzy może i wygra wojnę, ale co z tego, jeżeli on sam ją wywoła. Wadery bywają rozważniejsze, ostrożniejsze, myślą bardziej długoterminowo. Lepiej zadbają o bezpieczeństwo, stabilność i pokój. Jeśli tylko zostaną tego nauczone tak, jak są uczeni tego chłopcy.
- Mhm. - Zmrużyłam oczy. Jakaś myśl zaczęła kiełkować mi między uszami. Drobna i wiotka, zresztą nie byłabym w stanie nawet postawić jej na nogi, aby mogła ulokować się choć na ostatnim miejscu podium obecnych wyobrażeń i pragnień. Było mi zbyt dobrze w sielance, którą sobie stworzyliśmy. A jednak tamtego dnia jakby niewidzialne skrzydła zaczęły wyrastać mi u ramion.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz