wtorek, 31 sierpnia 2021

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

Nagłe spotkanie z rozgwieżdżonym niebem obudziło w jej sercu pewne uczucie, którego nazwy nie była pewna, choć wydawało jej się ono w jakiś sposób na wskroś znajome; to jak zalążek emocji, o której tak dawno temu zdążyła zapomnieć, ekstaza rodząca się jak kwiat z porzuconego przez nierozsądną dłoń nasienia, które, by mogło wykwitnąć, musi przebić się najpierw przez twarde ściany jej ociężałego serca, i na jego resztkach także się pożywić. 
Jasne punkty wysoko na niebie, świecące jak świetliki późnoletnią nocą, jak race wystrzelane przez wszystkie zagubione dusze po tej części świata. I tak jak gwiazdy, które wiszą samotnie w ciemnej przestrzeni, tak jej myśli i wspomnienia zaczynały stopniowo tracić ze sobą połączenie, stając się tylko chaotycznym zbiorem porozrzucanych bezmyślnie punktów.  
Oh, ciekawe, czy to już się kiedyś zdarzyło? 
Czy gwiazdy rzeczywiście były kiedyś jednością, istnieniem na wzór słońca i księżyca, którą jakieś tragiczne zdarzenie rozszarpało na części drobne jak ziarenka piasku?  
Można by było o tym napisać piękną legendę. 
Chociaż, czy legendy w ogóle można napisać? 
Wszystkie podania, które miała szczęście słyszeć w swoim niedługim życiu, liczyły co najmniej setki lat. Świat zmienił się, rozwinął i wilcze umysły nie potrzebowały już dłużej bajek, które pomogłyby okiełznać brutalną rzeczywistość. Ale, jeśli choć jedna zagubiona dusza, choć jedno pozbawione celu istnienie mogłoby poczuć ulgę, przezwyciężyć uczucie małości, które powstaje podczas patrzenia w gwiazdy, stając się słuchaczem tego rodzaju historii... wtedy pisanie ciągle posiada jakiegoś rodzaju znaczenie 
Przepraszam, znowu za bardzo wybiegam myślami. 
Ale czy trudno mi się dziwić? 
Kiedy zamykała oczy, wdychając w płuca rześkie nocne powietrze, czuła lekkość w sercu i na duszy, jakby już była częścią tego pięknego świata. 
Kiedy je otwierała, ciężar rzeczywistości oraz wszystkich jej grzechów ściągał ją z powrotem na ziemię. 
Był tutaj. Był tutaj tak bardzo, jak tylko być się dało, słyszała jego oddech i czuła ciepło żywego ciała promieniujące od jego bijącego serca. Słyszała je. Mogłaby przysiąść, że słyszy jego uderzenia pośród muzyki świerszczy. Nawet jeśli chwilę temu spisała je na straty.   
Czy gdyby basior zaniechał obrony, gdyby zwyczajnie się poddał, byłby teraz kolejną gwiazdą na niebie, które oglądałaby tej nocy samotnie? Miała taką nadzieję. Czymkolwiek by się stał, gwiazdą, podmuchem wiatru, czy potępieńcem przemierzającym podziemia - mógł być pewien, szybko by do niego dołączyła. Na ich dwójkę czekałby nowy świat, być może lepszy od tego, co zastali na ziemi, kraina pozbawiona zasad i wilczej nieżyczliwości. 
Nie rozumiała, dlaczego. Z jakiego powodu tak bardzo trzymał się życia. 
Nie musisz przechodzić przez to wszystko sama. Ja jestem. 
Oh, Hyarin, twoje słowa są takie miłe. Znowu prowadzą nas ku zawstydzającemu początkowi. 


Podczas ucieczki przez ciemny las, uczucie w jej sercu zyskało odpowiednią ilość czasu, by w pełni rozkwitnąć i wypełnić każdy skrawek jej ciała. Ból w osłabionych bezczynnością mięśniach jednocześnie rozpalał ją i ciągnął w dół; cierpienie mieszało się z radością do tego stopnia, że wkrótce nie potrafiła odróżnić od siebie obu tych rzeczy. Skrzydła na jej grzbiecie nareszcie rozłożyły się, dodając jej prędkości, a głosy, które słyszała z każdego zakamarku ciemnego lasu, rozpalały jej instynkty, zmuszając do biegu, kiedy czuła, że dłużej już nie da rady. 
Nie zauważyła momentu, w którym stanęli; po prostu w pewnym momencie spostrzegła, że jej drżące od wysiłku łapy wbite są w mokrą od deszczu glebę, a przed sobą miała piękną twarz Hyarina.  
Oh, jak bardzo się cieszyła, że nie zgubiła go podczas biegu. 
Nie protestowała, gdy zbliżył się do niej, nawet zdążyli zderzyć się nosami w prawie romantycznym momencie. Kali trzymała się ekstazy w swoim sercu i gotowa była, by to uczucie zabrało ją w zupełnie nowe światy. 
Jednak poczucie winy nadal trzymało ją na mocno przy poznanym gruncie. 
– Wyjdź za mnie – szepnęła, zerkając w złote oczy towarzysza. 
– Co? – usłyszała w odpowiedzi. Wolała myśleć, że było to efektem niedosłyszenia, niż prawdziwego wahania, ale tak naprawdę było jej wszystko jedno. 
– Weźmy ślub. Kochasz mnie? Bo ja ciebie do szaleństwa – powtórzyła pewnie, wyznając jak na spowiedzi jedyną prawdę, której szczerze była pewna. 
– Co przez to rozumiesz? I, nie zrozum mnie źle, ale... mam wrażenie, że to nie działa w ten sposób. 
– Skąd mam wiedzieć, jak to działa – oburzyła się, podnosząc się z miejsca i zataczając nerwowo po polanie niewielkie kółko – nigdy tego nie robiłam. Chcę tylko, byś wiedział, że ofiaruję ci moje serce... i przysięgam wierność. Robię to z całkowitą pewnością, bowiem jestem przekonana, że nigdy nie pokocham nikogo takim uczuciem, jakim darzę ciebie. – Zerkając na nią pośrodku ciemności, szary wilk mógł bez trudu dojrzeć, że wyraz na jej twarzy znacząco się zmienił; rozszerzone jeszcze przed chwilą z ekscytacji źrenice znacznie się zmniejszyły, nadając Kali wygląd zupełnie innej osoby - spokojnej, poważnej, działającej z niemal administracyjną precyzją. I tylko nieznaczne drżenie głosu zdradzało, że grafitowy basior nadal miał do czynienia z tą samą nerwową dziewczyną, z którą niedawno uciekał ze szpitala psychiatrycznego. 
– Nawet jeśli tak niedawno próbowałaś pozbawić mnie życia? – Brzmienie głosu basiora zdradzało z kolei, że ten pozostawał sceptyczny. 
– Szczególnie w takim wypadku.  


To zadziwiające, ale nawet wolność, do której uwięzieni tak niedawno wzdychali, potrafi zaskakująco szybko się znudzić. 
Para uciekinierów leżała pomiędzy krzewami dzikiej róży, leniwie wpatrując się w horyzont, na którym zaczęły malować się kolory wczesnego świtu. Nikt ich nie niepokoił i nikt chyba póki co nie zamierzał, dlatego napięte umysły uspokoiły się trochę, szybko poddając się nudzie i zmęczeniu, które prędzej czy później zawsze pojawiają się, kiedy ktoś zdecyduje się zarywać nockę.
– Co chciałabyś porobić? – zapytał basior, zerkając na waderę, która leżała na jego piersi, niczym kot mrużąc oczy na widok miriady kolorów, która pokazywała się na wschodnim niebie. 
– Napić się – jego towarzyszka mruknęła cicho, poruszając niespokojnie głową, by znaleźć wygodniejszą pozycję. – Tak... za wszystkie czasy. 
– To może być trudne. 
– Nie musisz mi mówić – mruknęła. – Jeśli gdzieś w WSC szukać spirytusu, to u Alfy albo w szpitalu, ale obie te instytucje są nam nieprzyjazne. – Zaśmiała się cicho, po czym podniosła się, jakby pokonując ogarniającą ją senność, by spojrzeć w oczy swojemu towarzyszowi. – To co? Wycieczka za granicę? 
Basior wzruszył ramionami. 
– To musiało się kiedyś wydarzyć – Uśmiechnął się słabo. – I tak lepiej, by nie było nas w pobliżu, kiedy w końcu zauważą, że nie ma nas w szpitalu i rozpoczną się poszukiwania. 
Wadera pokiwała głową, zachowując ponury wyraz twarzy. 
– Jak zwykle masz rację – szepnęła, z cichym westchnieniem podnosząc się z miejsca. 
Dwójka wilków poświęciła chwilę cennego czasu, by otrzepać swoje futra z pozostałości zroszonej poranną rosą ściółki. I chociaż basior od razu był gotowy do drogi, stawiając nawet kilka pierwszych kroków w kierunku przeciwnym do wschodzącego w oddali słońca, wadera stanęła, tęsknie spoglądając w przeciwną stronę. 
– Co się... – zaczął basior, zerkając z wyczekiwaniem na towarzyszkę. 
– Wiem, że to trochę głupie – odezwała się głośno w tym samym momencie, zbierając w sobie całą odwagę i pewność, na jaką tylko było ją stać – ale... od kiedy straciliśmy wolność, od zawsze pragnęłam... zobaczyć wschód słońca na plaży. – Uśmiechając się lekko, jakby na przebłaganie stanowczego towarzysza, niepewnym gestem łapy podciągnęła w górę szalik, by zasłonić nim dolną połowę twarzy. 
Hyarin westchnął, zdradzając tym drobnym gestem całą swą niepewność. 
– Jeśli trafią na nasz ślad... 
– O ile mnie to obchodzi, sami możemy stawić się rano przed wejściem jaskini medycznej! –  wybuchnęła niespodziewanie. Jej ciało zaczęło delikatnie drżeć, a kiedy to sobie uświadomiła, wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić swoje zszargane nerwy. – To znaczy, to nie tak, że chcę ryzykować twoją wolnością, ale dla mnie... 
Basior uśmiechnął się lekko. 
– Chodźmy. – I pociągnął ją za sobą przez gęstwiny. – Ale nie dłużej niż godzinę, w porządku? 
– W porządku! – Wadera uśmiechnęła się ciepło. Jej kroki były lekkie - zupełnie jakby niewidzialne skrzydła na jej grzbiecie rozwarły się ponownie, pewnie prowadząc ją przez ciemność śladem grafitowego basiora. 


Plaża była przepiękna. Gdyby ktoś zobaczył ją oczami spragnionej wolności wadery, w momencie przedświtu, kiedy światło wschodzącego ponad falami słońca było pełne barw, a jednak na tyle przyciemnione, by wytrzymały je nadwrażliwe oczy wadery - zrozumiałby, czemu była szczęśliwa na tyle, że mogłaby umrzeć w tym momencie i nie czuć absolutnie żadnego żalu. 
Jeszcze kilkaset metrów przed linią wody, kiedy granatowy pasek dopiero zaczął wyłaniać się jako ostatni punkt na horyzoncie, wadera oddzieliła się od towarzysza i niczym dziecko pognała do przodu, by zanurzyć zmęczone łapy w wodzie, która delikatnymi falami rozbijała się na piasku.
Cholera, była zimna. Była zimna jak śnieg, który pamiętała z poprzedniej zimy, a jednak wzbudziła w niej tego rodzaju radość, że wadera wprost nie się mogła powstrzymać się od głośnego śmiechu, kręcąc piruet pomiędzy domeną wzburzonego żywiołu.
Oh, gdyby mogła na zawsze zapamiętać tego rodzaju uczucie! Zachować je przy sobie i trzymać przy sercu, by już nigdy nie doświadczyć smutku ani rozpaczy! 
Kiedy basior dołączył do niej na linii brzegu, była już w stanie uspokoić się nieco, na tyle by nawet  przysiąść na chwilę na chłodnym piasku u boku swego wysokiego towarzysza. Przez chwilę wpatrywali się w milczeniu w morze. Czarna woda, na którą padały bladoczerwone refleksy, wydawała się gęsta jak ciało stałe; przypominała zbitą zawartość jajka, nadając całemu obrazowi prawdziwie surrealistycznego wrażenia. 
– Barwy ze słońca są. A ono nie ma  
Żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie. 
I cała ziemia jest niby poemat, 
A słońce nad nią przedstawia artystę – wyszeptała pod nosem. 
– Co takiego? – Basior nachylił się nieco, chcąc lepiej słyszeć niewielką waderę. 
– To nic. – Uśmiechnęła się ciepło. – To taki wiersz, który kiedyś słyszałam. O ile oczywiście niczego nie przekręciłam. 
– Rozumiem. – Basior pokiwał głową. Jednocześnie wbił wzrok w stronę wschodzącego słońca, jakby nie był do końca pewien jak zareagować na to, że w jego towarzyszce obudził się nagle poeta. W przeciwieństwie do niego, wadera była już zbyt rozemocjonowana, by pozwolić, by między nimi zapadła zasłona ciszy 
– Jeśli chodzi o wcześniej... – Kali odkaszlnęła. Słona woda, której zdążyła się nałykać, skutecznie rozwiązała jej język, a zmęczony umysł, przesiąknięty wzruszeniem, domagał się szczerej rozmowy i najprawdziwszych wyznań z głębi serca. 
– Wcześniej? – zdziwił się basior. – Wcześniej w sensie twoje oświadczyny, czy ta próba... 
– To drugie wcześniej – powiedziała wadera, jakby bojąc się, co mogłoby się stać, gdyby Hyarin dokończył zdanie. Chociaż się uśmiechała, wyraz jej oczu bez trudu zdradzał całą niepewność, jaka zalęgła się w jej sercu. – Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Wiem, że to wszystko wyłącznie moja wina. 
– Ależ ja ci już dawno wybaczyłem. Wiem, że warunki, które musieliśmy znosić... 
Wadera pokręciła głową. Ten jeden raz, ten jedyny - proszę, daj mi wziąć odpowiedzialność za moje czyny. 
– Chodzi mi o to, że ja... ja po prostu, współczułam ci. 
– Współczułaś mi? – Wadera pokiwała głową. – Więc... jeśli dobrze rozumiem... próbowałaś mnie zabić, by ukrócić moje cierpienie? – te słowa źle układały się w ustach basiora. Miała wrażenie, że pomimo twardej otoczki, którą zawsze przywdziewa, przerażają go trochę te świeże wspomnienia. Taka postawa jednocześnie martwiła waderę, jak i napawała ją pewnego rodzaju rozkoszą. Oto ja mam nad nim władzę - myśli tego rodzaju wkradały się do jej serca, budząc niezdrową dumę, która pozwalała jej wyprostować dumnie pierś nawet w tak niepochlebnej sytuacji. 
– To... to nie do końca tak. – Nagle zdenerwowała się, tarmosząc obwiązany wokół szyi szalik. – Po prostu żal mi ciebie, że musiałeś skończyć z kimś takim jak ja. 
– Nie żartuj! – Basior oburzył się nagle. Podnosząc się gwałtownie z miejsca, wzbił w powietrze kilkaset ziarenek piasku, które zdawały się tańczyć przez chwilę w rześkim, nadmorskim powietrzu. 
– Ale to prawda. – Wadera uśmiechnęła się słabo. – Popatrz na siebie. Jesteś młody, zdolny i piękny. Mógłbyś zajść daleko. Mógłbyś mieć pod sobą cały świat, gdybyś tylko spotkał kogoś innego tamtego zimowego poranka. 
– Wiesz, że to nieprawda. 
Wadera wpatrywała się w złote oczy basiora; niespodziewanie, łzy spłynęły po jej policzkach. 
– Przepraszam – szepnęła. Nagle, bez ostrzeżenia rzuciła się na pierś basiora. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam! – Przez chwilę szlochała, pozwalając, by basior otulił ją niezręcznym ruchem łapy. Po dłuższej chwili odsunęła się, biorąc w płuca nerwowy, szeleszczący oddech. – Nie chciałam dłużej trzymać cię przy sobie, a jednocześnie wiedziałam, że nie dam rady pozwolić ci odejść. – Wadera zaśmiała się cicho, wycierając nos. – A skoro nie mogę żyć bez ciebie, później planowałam zrobić to samo ze sobą. – Zawahała się na moment, by po chwili uśmiechnąć się słabo. – Koniec końców wychodzi na to, że nie przemyślałam tego zbyt dobrze. W końcu, jeśli okazałoby się, że jednak istnieje życie po śmierci... byłbyś skazany na mnie także w kolejnym żywocie. 
– Kali! – szary basior zaprotestował gwałtownie. 
– Przepraszam. – Wadera pociągnęła nosem, ocierając spływające po policzkach łzy z pomocą szalika. – Znów zbyt daleko wybiegam myślami. Ale z drugiej strony, co mogę zrobić. Jeśli chcesz zrozumieć czyny szaleńca, musisz zobaczyć część jego umysłu. A ty, Hy... zasługujesz na prawdę. I – pomimo zastygłego na twarzy uśmiechu, Kali zadrżała nagle, jakby przedświtowy chłód wreszcie dał jej się we znaki – cieszę się, że nie ma tutaj nikogo prócz nas. Bo tylko przed tobą potrafię się tak otworzyć. 
Szary basior nie odzywał się; jakby zabrakło mu słów, którymi mógłby skomentować tak groteskowy wybuch. 
– Vitale powiedziałby pewnie – odchrząknęła, nerwowo bawiąc się włosami – coś o kompleksie niższości. Może połączyłby to z tym momentem, kiedy... zmarła moja mama i ja i moje rodzeństwo byliśmy zdani tylko na siebie, ale... to zamknięty rozdział. – Pomachała ogonem, po części z nerwów, a po części z radosnej ekscytacji, która zdawała się ponownie opanowywać jej ciało - kolejny raz w najmniej oczekiwanym momencie. – Jednak... wolę uważać to za zamknięty rozdział. Zarówno to, jak i nasz pobyt w szpitalu. – Uśmiechnęła się ciepło, zerkając na rodzący się na niebie świt. – Nie mówmy o tym więcej, w porządku? 
Pchana nagłym przeczuciem, odeszła kawałek, by ponownie wkroczyć pomiędzy niskie o tej porze fale. Woda sięgała jej mniej więcej do połowy nóg, kiedy, zerkając przez chwilę prosto w słońce, odwróciła się do basiora, wbijając w niego swoje zniekształcone łzami spojrzenie. Na przekór wszystkiemu, co czuła, jeszcze raz pozwoliła, by uśmiech wpłynął na jej twarz. 
– Jeśli chcesz odejść, zrób to teraz. Zapomnij o wszystkim, zapomnij o moim wcześniejszym pytaniu. Odejdź, nawet daleko za granicę. Ja tutaj zostanę, poddam się leczeniu... 
– Kali! – zaprotestował basior. 
– Hyarin! – odgryzła się wadera. – Mógłbyś przez chwilę milczeć? Czuję się zobowiązana zadać ci to pytanie i nie pójdę z tobą nigdzie, dopóki nie uzyskam szczerej odpowiedzi! 
Basior zgodnie z życzeniem wadery usiadł i umilkł, choć wyraz jego twarzy zdradzał poważną irytację i jeszcze poważniejsze niezrozumienie; ona natomiast, usatysfakcjonowana tego rodzaju obrotem spraw i nową dawką poczucia władzy, ponownie zwróciła wzrok w stronę słońca. 
– Kiedy już Vitale stwierdzi, że jestem zdrowa, wyjdę i postaram się żyć normalnie. Założę rodzinę i z czasem pewnie o tobie zapomnę. A jeśli chcesz ze mną zostać – wyszeptała, kierując spojrzenie prosto na basiora, jakby blask słońca zdążył do reszty zmęczyć jej oczy – to lepiej zbieraj siły. Koniec końców, do zachodniej granicy jeszcze daleka droga.   


< Hyarin? Wybacz, kolejka była po to mleko> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz