Basior w tradycyjnym dla siebie milczeniu obserwował kolebiącą się w oddali łajbę. Myślał, co w rodzinie Shików, do której mimochodem należał, nie było zbyt popularnym zajęciem. Ale on się nauczył, nauczył się myśleć w sposób nietuzinkowy. W sposób podróżnika. Analizował sobie na spokojnie widoczny przed oczyma obraz, nie spiesząc się z odpowiedzią dla Almette. Nie chciał zresztą wiele mówić. Wadera zdawała się paplać za nich obu, co jemu, jako temu cichemu i opanowanemu, całkowicie wystarczało. I nad tą dziwną zależnością także myślał, zastanawiając się, jak wiele różnic i przeciwieństw łączy go z tą wesołą samicą, która zdawała się mieć to samo zamiłowanie do podróży, co on.
A jednak choć odzywało się w niej to zamiłowanie, ta potrzeba zobaczenia świata, właśnie wyznała, że nigdy nie była na statku. Nie miała nawet okazji zobaczyć go z bliska, gdyż nigdy nie udało jej się dojść do portu. Czy to zdażało się często u osób zakochanych w podróżach? Bały się wziąć ten pierwszy, drastyczny krok, by uwolnić się od sznurów przywiązanych do łap przez swoją ukochaną watahę, której tak bardzo przecież nie chcą opuścić? Do Wayfarera dotarła pierwsza rzecz, jaka dzieliła ich w tej nowej znajomości. Choć oboje kochali podróże, to jednak basior był tym nieprzywiązanym do domu, gotowym na odejście w każdej chwili, nawet teraz, bez jakiegokolwiek pożegnania. Almette, pomimo bycia tą bardziej otwartą, żywiołową, impulsywną, nie potrafiła zdobyć się nagle na taką decyzję, tylko czekając na odpowiedni moment, który może nigdy nie nadejść.
Druga różnica była mniej oczywista, ale po dłuższym milczeniu, analizowaniu tej ciekawej sytuacji Wayfarer zauważył również ją. Oboje, choć mogli nazywać samych siebie podróżnikami, wpadali do zupełnie innych worków tej jakże dziwnej i niezrozumiałej dla wielu społeczności, gdzie mogli w pełni porozumieć się tylko między sobą. Basior żywił szczególne upodobanie do podróży samej w sobie, do ścieżki, jaka na niego czekała. Nie miał nigdy żadnych celów oprócz po prostu iść do przodu, gdzie tylko poniosą łapy. Czy dojdzie w to samo miejsce, gdzie ostatnio, czy pozna zupełnie nowe tereny - dla niego nie miało to znaczenia. Ważne było iść, w samotności, żeby móc odnaleźć swój wewnętrzny spokój, a także by po prostu zobaczyć, co ten piękny, wielki świat ma do zaoferowania dla swoich dzieci. Kremową Almetkę z kolei znacznie bardziej intrygowały cele, do których można się udać, takie jak statek, gdzie mogłaby zobaczyć te kolosalne rzeźby z drewna, poczuć ruchy morza i... zrobić cokolwiek, co zaplanowała sobie w tej kształtnej główce, obserwując okręty z daleka. Nie myślała, co może ją czekać po drodze, swoje myśli skupiała na samym statku. I może dlatego nigdy nie zdobyła się na opuszczenie watahy, by spełnić swój sen. "To daleko" to wystarczające słowa, by zniechęcić tego, kto nie wie, co po drodze może go czekać.
W tej samej ciszy szumiącego morza, co rozbrzmiewała między nimi przez cały ten czas, podróżnik rozłożył się wygodnie na piasku. Przez chwilę grzebał łapą, uprzednio otrzepaną z piasku, pod swoim kapeluszem, aż nie wydobył drewnianej fajki do tytoniu nabytej podczas swoich podróży. Ciemna, brązowa barwa w jakiś dziwny sposób pasowała do barw futra basiora, będąc o wiele bardziej wyrazistą niż ten wyszarzały brąz, który według niektórych wpadał nawet w rudość. Choć większość fajek powinna być zakrzywiona w mniej lub bardziej fantazyjny sposób, ta była niemal całkowicie prosta, z jednym tylko zakrzywieniem tuż przy ustniku. Nawet otwór na tytoń był ułożony pod kątem 90 stopni, co powodowało, że był nieco wystawiony do przodu. Oczywiście taka fajka była specjalnie wybrana przez wilka, nie tylko ze względu na piękny kolor, gdzie ciemny, żywy brąz przeplatały złote żyłki, nadając całemu stylowi pewną nutkę dostojności, jednocześnie pasując do samego użytkownika, ale także ze względu na rzadko spotykany kształt, który czteronogowi o nieco ograniczonej jednak zdolności wykrzywiania łap znacznie ułatwiał zapalenie tego zabijacza nudy. Wraz z fajką spod kapelusza zostało wyjęte małe pudełko z zielonymi listkami w środku oraz pudełko zapałek, wyraźnie niedawno ukradzionych od ludzi. Pierwsze pudełko było miniaturową, drewnianą skrzyneczką o kolorze niezwykle podobnym do fajki, tylko nie przyozdobionym stróżkami fałszywego złota. Mogłoby się nawet zdawać, że te dwa przedmioty przynależą do siebie i nie powinno ich się nigdy rozłączać, tym bardziej, że razem przypominają zestaw szlachcica wysokiej rangi, a nie towarzysza od biedy pewnego samotnego powsinogi. Skrzyneczka połyskiwała, pokryta warstwą lakieru, a po otwarciu wydobył się z niej dziwnie intensywny jak na tą ilość liści zapach. Z kolei kartonik wypełniony drewnianymi pałeczkami pokrytymi siarką był inny, o brzydkim, wypłowiało zielonym odcieniu, nie przypominającym w żaden sposób naturalnego. Na jednej stronie było coś napisane, jednak nie był to język używany w tych stronach i szczerze mówiąc, nawet Wayfarer ze swoim doświadczeniem w różnych językach nie miał pojęcia, co to znaczy.
Basior nie zdążył sobie nawet włożyć fajki do ust, gdy zaskoczyło go larum wydane przez towarzyszącą mu Almette. Nagły praktycznie krzyk spowodował upadnięcie cennego przedmiotu na piasek, na szczęście jednak nic się z fajką nie stało.
– Ty palisz?? – odgłos zaskoczenia uderzył Waya po uszach, jakby wadera zdzieliła go łapami. – Wiesz, że to jest niezdrowe, prawda? Skąd masz w ogóle tą fajkę?
– Wiem. Z podróży.
Te krótkie, proste odpowiedzi zdały się zbić kremową z tropu. Zapewne nie spodziewała się, że ktoś może tak spokojnie rozmawiać o niektórych sprawach. Zawrzeć tak dużo informacji w trzech prostych słowach. To, co najważniejsze, zostało powiedziane i nie było tu nic więcej do gadania.
Zdolność przekazania jak najwięcej jak najmniejszą ilością słów. Kolejna cecha, która różniła tą dwójkę. Ale czy Wayfarerowi to przeszkadzało? Bez szczególnego zdziwienia zauważył, że nie. Przyzwyczaił się już do gadatliwych kobiet, gdyż w jego rodzinie głównie takie się znajdowały, a dodatkowo Almetki przyjemnie było słuchać. Była taka... żywa. Pełna energii. Stanowiła zupełne przeciwieństwo brązowego wilka, ale w pozytywny sposób. Widać było, że nie wyrosła ze swojego szczenięcego zachwytu, natomiast Way... Waf... wyrósł trochę aż za bardzo i swoją naturą mógł wydawać się o wiele starszy, niż był w rzeczywistości. Jak na razie jedyne, co ich łączyło, to miłość do zwiedzania i zasiadanie na wygodnym, niezobowiązującym stoliku podróżnika w hierarchii watahy. I kwiaty. Oboje nosili kwiaty, choć różne, wciąż jednak niezwykle kolorowe i uwydatniające ich specyficzną urodę. Bo oboje byli wyjątkowi.
Gdy Wayfarerowi udało się zapalić fajkę bez żadnych dodatkowych zakłóceń, basior wrócił wzrokiem na morze, gdzie statek już jakiś czas temu zniknął z pola widzenia wilków. Osoba patrząca z boku nie mogłaby się oprzeć wrażeniu, że cały ten widok przypomina scenę z jakiejś bajki czy filmu. Dwa wilki, jednocześnie różne i podobne, siedziały obok siebie na plaży, w milczeniu oglądając fale popełniające co chwila samobójstwo na granicy piasku. Jeden z nich palił fajkę, wypuszczając raz po raz chmurki dymu, z kapeluszem bardziej na oczach niż do góry, jakby nie interesowało go wcale obecne otoczenie, drugi natomiast z fascynacją obserwował to, co działo się daleko na horyzoncie, mając gdzieś w sobie nadzieję, że jeszcze pokaże się któryś z tych fascynujących obiektów do morskich podróży, jakie z tego miejsca widzieć można było tylko z daleka. Słona woda szumiała sobie spokojnie, nie popędzając nikogo, by odsunął się od brzegu, a mewy i inne zamieszkujące tak blisko morza ptaki śpiewały swoje trele, bardziej irytując niż uspokajając. Ale przynajmniej pasowały do scenerii, można było tą plażę poczuć w sercu, napełnić płuca tą jakże charakterystyczną bryzą. Być jednym ze scenerią. Brakowało tylko malarza, który z dumą pokazałby to dzieło swoim kolegom po fachu, wyjaśniając im, że nazwał je "Yin i Yang na plaży", bez tłumaczenia, skąd ta nazwa.
Po kolejnej siwej chmurce basior wreszcie postanowił rozpocząć porządną rozmowę, zrozumiawszy, że jego towarzyszka jak na razie nie miała ochoty się za to zabrać. Na szczęście wiedział, jaki temat podjąć, by rozweselić nieco atmosferę.
– Płynąłem kiedyś statkiem – spokojny, cichy głos rozległ się po plaży. Zwróciło to uwagę Almetki, która pomimo silnej chęci zadania całej masy pytań postanowiła (spróbować) posłuchać w ciszy. – W gruncie rzeczy mówiąc, miało to miejsce dwa razy, gdyż wracałem do domu tą samą trasą.
Kiedy tylko wilk zakończył tą krótką wypowiedź, na plaży ponownie zapadła ta sama, głośna cisza, jaka zawsze zdarza się nad morzem. Cisza wypełniona szumem fal oraz wrzaskami mew. A gdzieś pośród tej ciszy niebieskie oczy osadzone w kremowej buźce, z oczekiwaniem wpatrujące się w noszącego kapelusz podróżnika. Cisza jednak nie została przerwana serią pytań, krzykami podekscytowania i wyrażaniem nadziei, czy będzie mógł ją może zabrać i pokazać, jak wygląda pływanie statkiem. Wadera milczała, praktycznie przeszywając swojego towarzysza wzrokiem, mając nadzieję w ten sposób nakłonić go do dalszej opowieści. I to też miało miejsce. Wayfarer tylko uśmiechnął się, zadowolony, że jednak czymś zaskoczył tą ciekawą świata wilczycę, a przy okazji ma komu opowiedzieć o swoich przygodach, na co akurat dzisiaj, akurat teraz naszła go ochota. Zanim ktoś oto zapyta, czy się zastanowi, nie, nie było to zależne od niego czy od warunków dookoła. Wena na opowiadanie trafiała się różnie, czasem nawet późnym wieczorem, tak samo jak wena na piosenki pojawiała się kapryśnie, niezależnie, zazwyczaj w najgorszych możliwych momentach. To nie była kontrolowana ochota i już wiele razy basior musiał zdusić to w sobie, ale tym razem trafił na słuchacza, któremu może śmiało opowiedzieć o jednej ze swoich podróży.
– Płynąłem dużym okrętem do przewożenia towarów. Harmider panujący przy załadunku pozwolił mi się zakraść i schować pomiędzy skrzynie i beczki tak, że ludzie mnie nie znaleźli. Powiem ci coś, jako podróżnik podróżnikowi - jeśli chcesz kiedyś załapać się na ludzki transport, szukaj takiego, gdzie przewożą przedmioty, nie ludzi. Jakieś duże skrzynie czy inne dziadostwo. Tam zakradniesz się najłatwiej, a nawet jak cię nakryją na środku morza, to cię nie wyrzucą, ani nie zabiją. To jest, dopóki nie okażesz śladu agresji. Czasem mogą cię nawet podkarmiać, szczególnie jeśli pokażesz im sztuczki jak dobrze wychowany piesek.
Uśmiech na twarzy wilka nieznacznie się powiększył po zauważeniu, że puchaty, kremowy ogon zaczyna zamiatać pod sobą piasek. Ta mała miotełka napędzała chęci wygadania się komuś z wydarzeń poza terenami watahy, o których czasem nawet rodzina nie wiedziała. Bo Way nie lubił opowiadać wszystkiego. Jednakże opowiadanie temu wilkowi powinno być czystą przyjemnością tak długo, jak nie dostanie kolejnego słowotoku. Ale wtedy też potrafił sobie z nią poradzić, a przynajmniej wydawało mu się, że tak jest. Wystarczy maksymalnie zminimalizować ilość słów. Jeśli trzeba, to nawet do zera. Pozwalało to uniknąć niepotrzebnych niedomówień czy zbytniej wymiany zdań, która wykoleiła by tor myśli basiora i nie byłby w stanie już dalej opowiadać. A w razie gdyby zaczęło go męczyć towarzystwo innej osoby - jak zdarza mu się to nadzwyczajnie często jak na kogoś wychowanego w grupie - zawsze mógł sobie po prostu odejść. Jasne, pewnie skrzywdziłby uczucia Almette, gdyby zorientowała się, że nie jest już do końca chciana, ale czy to go obchodziło? Trudno było odpowiedzieć twierdząco. Potrafił zapomnieć o innych wilkach, zajęty swoimi spacerami, by nie czuć się przytłoczony emocjami, a następnie sobie przypomnieć gdy trzeba. Albo gdy odezwie się jego serce. Raz, drugi, trzeci zrazi to Serkę, ale albo ona będzie umiała się do tego przystosować, albo po prostu zerwą znajomość. Wayfarer nie umiał zmienić swojej natury samotnego podróżnika, a już na pewno nie miał zamiaru zmieniać jej na siłę. Ale jak na razie znajomość toczyła się w dobrą stronę i nie zapowiadało się na poważniejsze zgrzyty.
Opowieść doczekała się swojej kontynuacji. Basior z przyjemnością wspominał na głos podróż na spokojnych falach, wiatr mierzwiący mu futro, masę ludzi kompletnie nieświadomych jego obecności, cały ten bałagan związany z pracą na statku, no i te piękne, spokojne noce, kiedy okręt spokojnie kołysał się na morzu, żagle opuszczono, a gwiazdy świeciły nad głowami żeglarzy całymi milionami. Niebo, jakiego Wayfarer nigdy nie widział, mieniło się różnymi kolorami, jakby ktoś rozlał farbę w wielkiej misie z wodą i wymieszał ją ze srebrnym brokatem. Te noce były warte braku snu, ryzykowania wypadnięcia za pokład i wkradania się potajemnie na ten niebezpieczny punkt, jakim jest bukszpryt. Naprawdę wyjątkowe emocje, dla których można poświęcić wiele, ale za to naprawdę trudno się zawieść. A port? O naturo! Ile tam zawsze krzątających się ludzi, ile zapachów, ile rzeczy, które można podwędzić na pamiątkę. Wszędzie coś się dzieje, wszędzie ktoś coś woła, wszędzie coś do jedzenia, bo nikt nie patrzy, że ten pies jest trochę jakby za duży i jakby za dziki. Oni się nie przejmują. Widzą psowate to rzucają kąski mięsa, bo nie mają czasu się zastanawiać, czy to na pewno jest pies. Bo wszystko pędzi do przodu, biegnie na złamanie karku, a oni muszą to cały czas gonić, by nie zostać w tyle. Tylko ty, pojedyncza dusza z zewnątrz, zafascynowana widokami i zapachami, znajdujesz czas dla siebie w tym obcym miejscu. Znajdujesz czas, by przyjrzeć się, jak kolejny statek opuszcza port. Możesz na spokojnie obejrzeć taniec ulicznych artystów, którzy jako jedyni wiedzą, że jesteś wilkiem, ale są zbyt zajęci przedstawieniem, by się tobą przejmować. Zresztą i tak nie sprawiasz zagrożenia, tylko im się przyglądasz. Zapach ryb, morza, ludzi wbija ci się w banię, aż kręci ci się w głowie, ale jest to przyjemne uniesienie. Nie boisz się, że się zgubisz, no bo gdzie? Widzisz, gdzie jest morze, a żeby wyjść to po prostu musisz iść w drugą stronę. Port to naprawdę niesamowite miejsce.
Obłoczek dymu wzleciał wysoko w powietrze, zanim podmuch bryzy usunął go z widzialnej egzystencji, pozostawiając tylko zapach palącego się tytoniu. Brązowe oczy schowały się pod żółtym kapeluszem, dając wyraźny znak, że podróżnik skończył swoją odpowiedź i więcej nie zamierzał mówić. Prawdopodobnie przez długi czas, jednak tego akurat Almette nie wiedziała. Jak na razie nie potrafiła czytać sygnałów nadawanych przez Wayfarera, tą umiejętność nabywało się z czasem i tylko poprzez przebywanie z tym dziwacznym basiorem. Za to Waf nauczył się już, czego oczekiwać po Serce i dlatego przygotowywał się na natłok emocji, jaki wadera zapewne z siebie za chwilę wyrzuci, słysząc to jak wspaniała jest podróż statkiem.
<Almette?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz