niedziela, 15 sierpnia 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

 Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
Sen był w tamtym momencie ukojeniem, pozwalał wyrwać się z okrutnych łap rzeczywistości, która ostatnimi czasy nie rozpieszczała szarego basiora, wydzielając mu chwile spokoju jak racje żywnościowe. Małe, skromne, odchodzące w niepamięć zbyt szybko. A nawet te kilka godzin spoczynku potrafiły przybrać postać najgorszego koszmaru. Lecz tym razem nie wytwór jego podświadomości, a coś zgoła innego wyrwało go ze snu. Najpierw niemożność zaczerpnięcia powietrza. Próbował złapać oddech jak ryba rzucona na brzeg, lecz szorstki materiał koca skutecznie mu to uniemożliwiał. Wierzgał wszystkimi czterema łapami, próbując napotkać ciało przeciwnika. Ten ktoś był zadziwiająco silny, ale swoje zrobiło też zaskoczenie. Ry. Cholerny zdrajca. Z gardła Hyarina wydarł się zduszony warkot, pełen niemożliwego do wyrażenia gniewu. Miał poczucie, jakby ktoś właśnie otworzył przed nim wrota piekieł i wszystkie skrywane w nich demony wylazły na zewnątrz. Szamotał się w śmiertelnym uścisku, wyrywając się, co chwilę śmierci, która nieubłaganie sięgała ku niemu swoje powykręcane ręce. Czuł jak jego pierś lśni oślepiającym blaskiem, którego nie był w stanie dostrzec. Panika napędzała go, sprawiając, że ruchy stawały się coraz bardziej chaotyczne i nieprzemyślane. Świadomość, którą brutalnie mu przywrócono teraz znów go opuszczała wbrew jego woli. W ostatnim trzeźwym odruchu obrócił ciało i kopnął na oślep w nadziei, że tym razem napotka ciało prześladowcy. Z zaskoczeniem poczuł, jak tylna łapa trafia wilka w brzuch, który na sekundę osłabił chwyt, co Hyarin zdążył wykorzystać. Wyszarpnął głowę z kłębów koca i wziął głęboki, rozpaczliwy oddech, dźwiękiem przypominający oddech niedoszłego topielca. Chwiejnie podniósł się, roztaczając wokół krąg światła, słabszego niż sobie wyobrażał. Ledwie stał na drżących z wysiłku nogach, starał się uspokoić nierówny oddech i rozszalałe serce, które tłukło mu w piersi, nie pozwalając się skupić. Dopiero po chwili był w stanie zebrać się, by spojrzeć na swojego napastnika. Otworzył pysk, by coś powiedzieć, ale szok odebrał mu mowę. Przez chwilę poczuł się, jakby ktoś znów narzucił na niego ten sam szorstki koc i powtórzył czynność, której się oparł przed kilkoma minutami. To nie był Ry.

Wszystko znikło, byłaś tylko ty.

Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Ni to wstyd, ni obojętność. W jej oczach odbijało się mdłe światło, które stopniowo przygasało, pogrążając ich w końcu w przepastnej ciemności. W oczach, w których Hyarin nie był w stanie odczytać niczego. Tylko ta zimna, niebieska głębia, która pochłaniała go, pociągała i odrzucała jednocześnie.
- Kali... - wychrypiał, nie poznając brzmienia swojego głosu. Drgnęła na dźwięk swojego imienia, jej spojrzenie jednak pozostało puste jak u porcelanowej lalki. Stała, zastygła w tej samej pozie, nie poruszywszy się ani o centymetr. Wreszcie opuściła głowę, a w jej oczach zalśniły ledwo widoczne łzy. Z gardła dobiegł go dziwny, zduszony dźwięk, który mógł być zarówno płaczem jak i śmiechem. Na jej pysk wpełzł uśmiech szaleńca.
- Czegóż innego mogłam się po tobie spodziewać – szepnęła, wbijając w niego martwe spojrzenie, przez który przebiegł basiora nieprzyjemny dreszcz. Nie był w stanie odgadnąć jej myśli, nie mówiąc już o wyczuciu faktycznych intencji. Już sam nie wiedział, co do niego wtedy czuła. Wciąż się uśmiechała , grymasem pozbawionym wesołości, a jednocześnie jej policzki z każdą chwilą robiły się coraz bardziej mokre. Żałosny był to widok, lecz zamiast współczucia wzbudzał niepokój. Hyarin czuł, że waderze puściły już wszystkie hamulce, że pobyt tutaj zamiast leczyć, wyzwolił w niej coś, czego być może wcześniej nie znała. Gdy on znał swą ciemną stronę, ona zmagała się z częścią, która najwyraźniej była jej kompletnie obca, zaatakowała znienacka i opanowała ją. To szaleństwo błyszczało w jej oczach, mówiło, że nie cofnie się przed niczym, że nic jej nie pozostało. Wilk jest zdolny do wszystkiego w momencie, w którym uświadomi sobie, że stracił każdą rzecz, na której mu zależało. Ale czy naprawdę wszystko straciła?
- Tak, chciałam uciec bez ciebie! Chciałam … chciałam... - po nagłym krzyku, który przywrócił Hyarina do rzeczywistości, znów nastąpiła długa cisza, przerywana jedynie urywanymi oddechami dwójki pacjentów. Kali wyglądała jakby sama nie wierzyła, że to jawne kłamstwo mogło mieć rację bytu. Przygryzła wargę, starając się opanować szloch, który napierał na nią nową falą. Można było niemal zobaczyć jak niewidzialna tama pęka pod naporem zbyt silnych emocji i twarz wadery się zmienia. W jednej chwili ich pokój wypełnił rozpaczliwy płacz, który ściskał serce. Był jak błaganie o pomoc, którego nikt nie usłyszy, bo trwał zbyt krótko, zdławiony zawstydzonym pociągnięciem nosem i przepraszającym spojrzeniem. I to spojrzenie utkwiło w głowie Hyarina, bezgłośne ''wybacz, poniosło mnie'', którego przecież wcale nie oczekiwał. Chciał, by była z nim szczera, chciał być tym ramieniem, na którym mogłaby się wesprzeć, częścią jej świata, który teraz wyraźnie ją przerastał. Z tą myślą biegł za nią korytarzami jaskini, nie wiedząc do końca, kiedy zdążyła wybiec z pomieszczenia, czy mówiła coś, czy może uciekła bez słowa.
Noc była ciepła, a powietrze rześkie, ziemia odpoczywała po upale, którego dwa wilki nie mogły uświadczyć, zamknięte w czterech ścianach chłodnej groty. Mimo to, chyba oboje dali by wiele, by poczuć palące słońce południa i parzący w łapy piasek. Gdy życie odbiera tak wiele, nawet niedogodności okazują się darem losu. Zdaje się, że wszechświat postanowił zadośćuczynić im krzywdy, pozwalając im rozkoszować się bezchmurnym niebem usianym niezliczonymi światłami gwiazd, na które żadne z nich w tym momencie nie zwracało uwagi. Żadne znane piękno nie mogło równać się lśniącym w blasku księżyca oczom Kali, które zdawały się bardziej odległe niż znajdujący się nad nimi nieboskłon. Hyarin miał wrażenie, że ciężej mu będzie dotrzeć do nich niż do niezbadanych zakątków kosmosu, z którym przecież czuł się tak bardzo związany.
 
Nasze oczy wreszcie się spotkały, jak odbicia zagubionych gwiazd
Stała tam, otoczona przez falującą w lekkim wietrze trawę, stała tak bliska i obca, jak wykuty w kamieniu posąg starożytnej bogini, która mogła być patronką zarówno pokoju, jak i wojny. Spojrzała na niego szklistymi oczami, w których paradoksalnie mógł odczytać tak wiele, a jednocześnie niczego nie rozumiał. Zagadka, której nadal nie umiał rozwikłać. Podszedł do niej, ocierając się o jej bok, wydała mu się w tym momencie tak maleńka.
- Wreszcie cię odnalazłem – szepnął, kładąc pysk na jej głowie. Czuł jej napięte mięśnie, które po chwili rozluźniły się, a wadera zwiotczała, osuwając się na jego ramię i zaszlochała gorzko.
- Ja już tak nie mogę... - wykrztusiła łamiącym się głosem. Hyarin ledwo dostrzegalnie kiwnął głową i pozwolił jej przytulić się do siebie bardziej. Uczucia, których tak bardzo się bał, paliły go teraz gorącym płomieniem, zamieniając jego chłodną duszę w popiół. Czy właśnie to było jego słabością? To niewielkie stworzenie, do którego tak bardzo się przywiązał, że jego brak skazywałby go na tak niewymowne cierpienie? Przymknął oczy, słuchając jej cichego oddechu.
- Nie musisz przechodzić przez to wszystko sama. Ja jestem – powiedział z namaszczeniem, jakby były to słowa przysięgi. Nigdy przed nikim się tak bardzo nie obnażył. Poczuł się bezbronny jak ofiara wystawiona na atak drapieżnika, nie wiedział czego się spodziewać, jak może zareagować. Cichy szelest zakłócił tę dość intymną chwilę, oba wilki postawiły uszy, wypatrując ukrytego zagrożenia. Kali, ze swoim nadnaturalnym wzrokiem po chwili wypatrzyła źródło dźwięku.
- Ktoś nas obserwuje – szepnęła, pobudzając wspomnienia o sytuacji z lasu, przez którą trafili do szpitala. Mgliste echo, wydawałoby się niedalekiej przeszłości, powróciło niewyraźnie do umysłu basiora, wprawiając jego ciało w drżenie z powodu zimna, które panowało tamtej nocy.
- Chodź – Kali pociągnęła go za łapę, zmuszając do biegu, jednak nie kierowali się w stronę jaskini, która od miesięcy pozostawała ich więzieniem. Biegli na oślep, jakby ten oszalały galop miał być ich ostatnim. Łapali kolejne oddechy, smakując wolność, być może pozorną, lecz wytęsknioną jak dziecięce marzenie. Biegli na północ ku dzikim lasom, z pewnością nie był to wynik jakiegoś przemyślanego planu czy nawet impulsu. Kierowali się jedynie instynktem. Niebo, do tej pory przejrzyste, zasnuło się biało-szarymi chmurami, z których zaczął siąpić ciepły deszcz. O bogowie, czy wy także płaczecie nad naszym losem? Zostawcie te łzy na później, bowiem zbliża się godzina sądu! Syn dalekich krain i córka tych ziem sprzeniewierzają się swojemu ludowi. Kto, pytam, odkupi ich dusze?
Wreszcie stanęli pośród ciemności, nasłuchując uporczywie i wstrzymując oddech. Cisza. Spojrzeli po sobie. Znów wrócili do punktu wyjścia, nie umiejąc podjąć decyzji, co dalej. Czymże jest miłość skoro nie dane jest im być razem? Hyarin zbliżył się do wadery. Górował nad nią, lecz ona stała wyprostowana, nie odwracając od niego wzroku. Zaakceptowała go takim jakim jest, a to wystarczający dowód oddania. Czy ona czuje to samo, co on? Wiedział, że nie jest pewna, co robić. Był gotów wesprzeć ją w każdej decyzji, zaakceptować najboleśniejszą, choć wiedział, że zraniłaby go do żywego. Takie są skutki wystawienia się na działanie uczuć, zdrajców własnego umysłu. Żmija wyhodowana na własnej piersi. Miłość...
 
I wtedy padał deszcz

<Kali? Stary poszedł po mleko i wrócił>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz