Nie wiedziałem, co się ze mną
dzieje.
Sen był w tamtym momencie ukojeniem,
pozwalał wyrwać się z okrutnych łap rzeczywistości, która
ostatnimi czasy nie rozpieszczała szarego basiora, wydzielając mu
chwile spokoju jak racje żywnościowe. Małe, skromne, odchodzące w
niepamięć zbyt szybko. A nawet te kilka godzin spoczynku potrafiły
przybrać postać najgorszego koszmaru. Lecz tym razem nie wytwór
jego podświadomości, a coś zgoła innego wyrwało go ze snu.
Najpierw niemożność zaczerpnięcia powietrza. Próbował złapać
oddech jak ryba rzucona na brzeg, lecz szorstki materiał koca
skutecznie mu to uniemożliwiał. Wierzgał wszystkimi czterema
łapami, próbując napotkać ciało przeciwnika. Ten ktoś był
zadziwiająco silny, ale swoje zrobiło też zaskoczenie. Ry.
Cholerny zdrajca. Z gardła
Hyarina wydarł się zduszony warkot, pełen niemożliwego do
wyrażenia gniewu. Miał poczucie, jakby ktoś właśnie otworzył
przed nim wrota piekieł i wszystkie skrywane w nich demony wylazły
na zewnątrz. Szamotał się w śmiertelnym uścisku, wyrywając się,
co chwilę śmierci, która nieubłaganie sięgała ku niemu swoje
powykręcane ręce. Czuł jak jego pierś lśni oślepiającym
blaskiem, którego nie był w stanie dostrzec. Panika napędzała go,
sprawiając, że ruchy stawały się coraz bardziej chaotyczne i
nieprzemyślane. Świadomość, którą brutalnie mu przywrócono
teraz znów go opuszczała wbrew jego woli. W ostatnim trzeźwym
odruchu obrócił ciało i kopnął na oślep w nadziei, że tym
razem napotka ciało prześladowcy. Z zaskoczeniem poczuł, jak tylna
łapa trafia wilka w brzuch, który na sekundę osłabił chwyt, co
Hyarin zdążył wykorzystać. Wyszarpnął głowę z kłębów koca
i wziął głęboki, rozpaczliwy oddech, dźwiękiem przypominający
oddech niedoszłego topielca. Chwiejnie podniósł się, roztaczając
wokół krąg światła, słabszego niż sobie wyobrażał. Ledwie
stał na drżących z wysiłku nogach, starał się uspokoić
nierówny oddech i rozszalałe serce, które tłukło mu w piersi,
nie pozwalając się skupić. Dopiero po chwili był w stanie zebrać
się, by spojrzeć na swojego napastnika. Otworzył pysk, by coś
powiedzieć, ale szok odebrał mu mowę. Przez chwilę poczuł się,
jakby ktoś znów narzucił na niego ten sam szorstki koc i powtórzył
czynność, której się oparł przed kilkoma minutami. To nie był
Ry.
Wszystko znikło, byłaś tylko ty.
Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Ni
to wstyd, ni obojętność. W jej oczach odbijało się mdłe
światło, które stopniowo przygasało, pogrążając ich w końcu w
przepastnej ciemności. W oczach, w których Hyarin nie był w stanie
odczytać niczego. Tylko ta zimna, niebieska głębia, która
pochłaniała go, pociągała i odrzucała jednocześnie.
- Kali... - wychrypiał, nie poznając
brzmienia swojego głosu. Drgnęła na dźwięk swojego imienia, jej
spojrzenie jednak pozostało puste jak u porcelanowej lalki. Stała,
zastygła w tej samej pozie, nie poruszywszy się ani o centymetr.
Wreszcie opuściła głowę, a w jej oczach zalśniły ledwo widoczne
łzy. Z gardła dobiegł go dziwny, zduszony dźwięk, który mógł
być zarówno płaczem jak i śmiechem. Na jej pysk wpełzł uśmiech
szaleńca.
- Czegóż innego mogłam się po
tobie spodziewać – szepnęła, wbijając w niego martwe
spojrzenie, przez który przebiegł basiora nieprzyjemny dreszcz. Nie
był w stanie odgadnąć jej myśli, nie mówiąc już o wyczuciu
faktycznych intencji. Już sam nie wiedział, co do niego wtedy czuła. Wciąż się uśmiechała , grymasem pozbawionym wesołości,
a jednocześnie jej policzki z każdą chwilą robiły się coraz
bardziej mokre. Żałosny był to widok, lecz zamiast współczucia
wzbudzał niepokój. Hyarin czuł, że waderze puściły już
wszystkie hamulce, że pobyt tutaj zamiast leczyć, wyzwolił w niej
coś, czego być może wcześniej nie znała. Gdy on znał swą
ciemną stronę, ona zmagała się z częścią, która najwyraźniej
była jej kompletnie obca, zaatakowała znienacka i opanowała ją.
To szaleństwo błyszczało w jej oczach, mówiło, że nie cofnie
się przed niczym, że nic jej nie pozostało. Wilk jest zdolny do
wszystkiego w momencie, w którym uświadomi sobie, że stracił
każdą rzecz, na której mu zależało. Ale czy naprawdę wszystko
straciła?
- Tak, chciałam uciec bez ciebie!
Chciałam … chciałam... - po nagłym krzyku, który przywrócił
Hyarina do rzeczywistości, znów nastąpiła długa cisza,
przerywana jedynie urywanymi oddechami dwójki pacjentów. Kali
wyglądała jakby sama nie wierzyła, że to jawne kłamstwo mogło
mieć rację bytu. Przygryzła wargę, starając się opanować
szloch, który napierał na nią nową falą. Można było niemal
zobaczyć jak niewidzialna tama pęka pod naporem zbyt silnych emocji
i twarz wadery się zmienia. W jednej chwili ich pokój wypełnił
rozpaczliwy płacz, który ściskał serce. Był jak błaganie o
pomoc, którego nikt nie usłyszy, bo trwał zbyt krótko, zdławiony
zawstydzonym pociągnięciem nosem i przepraszającym spojrzeniem. I
to spojrzenie utkwiło w głowie Hyarina, bezgłośne ''wybacz,
poniosło mnie'', którego przecież wcale nie oczekiwał. Chciał,
by była z nim szczera, chciał być tym ramieniem, na którym
mogłaby się wesprzeć, częścią jej świata, który teraz
wyraźnie ją przerastał. Z tą myślą biegł za nią korytarzami
jaskini, nie wiedząc do końca, kiedy zdążyła wybiec z
pomieszczenia, czy mówiła coś, czy może uciekła bez słowa.
Noc była ciepła, a powietrze
rześkie, ziemia odpoczywała po upale, którego dwa wilki nie mogły
uświadczyć, zamknięte w czterech ścianach chłodnej groty. Mimo
to, chyba oboje dali by wiele, by poczuć palące słońce południa
i parzący w łapy piasek. Gdy życie odbiera tak wiele, nawet
niedogodności okazują się darem losu. Zdaje się, że wszechświat
postanowił zadośćuczynić im krzywdy, pozwalając im rozkoszować
się bezchmurnym niebem usianym niezliczonymi światłami gwiazd, na
które żadne z nich w tym momencie nie zwracało uwagi. Żadne znane
piękno nie mogło równać się lśniącym w blasku księżyca oczom
Kali, które zdawały się bardziej odległe niż znajdujący się
nad nimi nieboskłon. Hyarin miał wrażenie, że ciężej mu będzie
dotrzeć do nich niż do niezbadanych zakątków kosmosu, z którym
przecież czuł się tak bardzo związany.
Nasze oczy wreszcie się spotkały,
jak odbicia zagubionych gwiazd
Stała tam, otoczona przez falującą w
lekkim wietrze trawę, stała tak bliska i obca, jak wykuty w
kamieniu posąg starożytnej bogini, która mogła być patronką
zarówno pokoju, jak i wojny. Spojrzała na niego szklistymi oczami,
w których paradoksalnie mógł odczytać tak wiele, a jednocześnie
niczego nie rozumiał. Zagadka, której nadal nie umiał rozwikłać.
Podszedł do niej, ocierając się o jej bok, wydała mu się w tym
momencie tak maleńka.
- Wreszcie cię odnalazłem – szepnął, kładąc pysk na jej głowie.
Czuł jej napięte mięśnie, które po chwili rozluźniły się, a
wadera zwiotczała, osuwając się na jego ramię i zaszlochała
gorzko.
- Ja już tak nie mogę... -
wykrztusiła łamiącym się głosem. Hyarin ledwo dostrzegalnie
kiwnął głową i pozwolił jej przytulić się do siebie bardziej.
Uczucia, których tak bardzo się bał, paliły go teraz gorącym
płomieniem, zamieniając jego chłodną duszę w popiół. Czy
właśnie to było jego słabością? To niewielkie stworzenie, do
którego tak bardzo się przywiązał, że jego brak skazywałby go
na tak niewymowne cierpienie? Przymknął oczy, słuchając jej
cichego oddechu.
- Nie musisz przechodzić przez to
wszystko sama. Ja jestem – powiedział z namaszczeniem, jakby były
to słowa przysięgi. Nigdy przed nikim się tak bardzo nie obnażył.
Poczuł się bezbronny jak ofiara wystawiona na atak drapieżnika,
nie wiedział czego się spodziewać, jak może zareagować. Cichy
szelest zakłócił tę dość intymną chwilę, oba wilki postawiły
uszy, wypatrując ukrytego zagrożenia. Kali, ze swoim nadnaturalnym
wzrokiem po chwili wypatrzyła źródło dźwięku.
- Ktoś nas obserwuje – szepnęła,
pobudzając wspomnienia o sytuacji z lasu, przez którą trafili do
szpitala. Mgliste echo, wydawałoby się niedalekiej przeszłości,
powróciło niewyraźnie do umysłu basiora, wprawiając jego ciało
w drżenie z powodu zimna, które panowało tamtej nocy.
- Chodź – Kali pociągnęła go za
łapę, zmuszając do biegu, jednak nie kierowali się w stronę
jaskini, która od miesięcy pozostawała ich więzieniem. Biegli na
oślep, jakby ten oszalały galop miał być ich ostatnim. Łapali
kolejne oddechy, smakując wolność, być może pozorną, lecz
wytęsknioną jak dziecięce marzenie. Biegli na północ ku dzikim
lasom, z pewnością nie był to wynik jakiegoś przemyślanego planu
czy nawet impulsu. Kierowali się jedynie instynktem. Niebo, do tej
pory przejrzyste, zasnuło się biało-szarymi chmurami, z których
zaczął siąpić ciepły deszcz. O bogowie, czy wy także
płaczecie nad naszym losem? Zostawcie te łzy na później, bowiem
zbliża się godzina sądu! Syn dalekich krain i córka tych ziem
sprzeniewierzają się swojemu ludowi. Kto, pytam, odkupi ich dusze?
Wreszcie stanęli pośród ciemności,
nasłuchując uporczywie i wstrzymując oddech. Cisza. Spojrzeli po
sobie. Znów wrócili do punktu wyjścia, nie umiejąc podjąć
decyzji, co dalej. Czymże jest miłość skoro nie dane jest im być
razem? Hyarin zbliżył się do wadery. Górował nad nią, lecz ona
stała wyprostowana, nie odwracając od niego wzroku. Zaakceptowała
go takim jakim jest, a to wystarczający dowód oddania. Czy ona
czuje to samo, co on? Wiedział, że nie jest pewna, co robić. Był
gotów wesprzeć ją w każdej decyzji, zaakceptować
najboleśniejszą, choć wiedział, że zraniłaby go do żywego.
Takie są skutki wystawienia się na działanie uczuć, zdrajców
własnego umysłu. Żmija wyhodowana na własnej piersi. Miłość...
I wtedy padał deszcz
<Kali? Stary poszedł po mleko i wrócił>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz