Jak daleko musiałabym dość by poczuć, że jestem spełniona? Jak dużo musiałabym zrobić by poczuć szczęście? Jak dużo osób musiałabym poznać? Ile stresujących sytuacji przeżyć i ile stracić by do tego szczęścia dojść?
Nie znałam odpowiedzi na te
pytania, ale jedno wiedziałam na pewno. Nie było warto. Teraz było bardzo
dobrze. Znaczy może nie BARDZO, po prostu dobrze. Właściwie to nie DOBRZE, ale
na pewno też nie źle. UMIARKOWANIE. Tak… okey. Ujdzie. Mogło być gorzej.
Leżałam na plecach na rozgrzanej
słońcem ziemi, patrząc na bezchmurne, idealnie niebieskie niebo. Oczy łzawiły
mi lekko od mocnego słońca, a wewnętrzny spokój pozwolił mi myśleć, że właśnie
tak powinnam przeżyć swoje życie. Bezczynnie. Jeśli coś ma się wydarzyć to na
pewno nie z mojej łapy.
- Choć! Trzeba wyciągnąć Nymerie
z dziury! – krzyknął do mnie Kenai, który cały tydzień czekał, aż wydarzy się
coś ciekawego. W jego głosie słychać było przejęcie z możliwości wykazania się.
Szczerze miałam już dość jego „bezczynności”. Ja mogłam całe dnie wylegiwać się
na słońcu lub chować się przed deszczem, a on? Trening, wspinanie się na
drzewa, zwiedzanie terenów watahy, chodźmy się wykąpać, chodźmy zapolować, a
może w jaskini medycznej nas potrzebują?
Cały czas coś.
- A już myślałam, że nic się
dzisiaj nie wydarzy… - powiedziałam cicho i wstałam powoli, otrzepując
jednocześnie futro z drobin piasku. Leniwie ruszyłam za bratem, w celu ocalenia
jednej z kuzynek… cioci… czy tam babci, kto by to ogarnął?
---
Po skończonym zadaniu wróciłam na
swoje zwyczajowe miejsce. Polane niedaleko jaskini medycznej, żeby zawsze być
na zawołanie. Choć oczywiście wolałabym nie. Szczęście, że Kenai był pierwszy
do wszystkiego i wołał mnie tylko jak faktycznie potrzebował więcej par łap.
- Zobacz jak tu ładnie! Czuje
inne wilki, pewnie całą watahę! Zobaczysz to będzie miejsce dla nas, Hermi! Tak
będzie! – usłyszałam szybki słowotok niedaleko od polany. Wstałam powoli
wzdychając, że znowu mi ktoś przeszkadza, ale gdy zobaczyłam, że nadchodzą dwa
nieznane mi wilki… a przynajmniej jeden wilk i coś podobnego, futro na moim
grzbiecie nastroszyło się samoczynnie.
- O zobacz, tam ktoś jest!
Zapytajmy się! – krzyknął biały samiec i od razu szybko ruszył w moją stronę.
Atletyczne ruchy i dumna postawa basiora, od razu mnie zawstydziły. Położyłam
po sobie uszy i starałam się patrzeć w inną stronę by uspokoić kołatające
serce.
- Cześć! Jestem Łoczek, a to jest
Hermiona. – powiedział biały samiec pokazując na waderę, która została po
drugiej stronie polany. Jej ruchy były powolne i niepewne. Tak samo jak moje.
Loczek pomachał do Hermiony pospieszając ją.
- Czy jesteśmy na terenie watahy?
Możemy do niej dołączyć? – samiczka stanęła za Loczkiem, wychylając tylko co
jakiś czas i spoglądając na mnie. – Poczekaj, ty jesteś dzieckiem, może powiesz
nam gdzie są Twoi rodzice?
Otworzyłam pysk w zdziwieniu, a
sekundę później warknęłam cicho ze złości.
- Nie jestem dzieckiem. –
powiedziałam złowrogo, ale na tyle cicho, że rozmówca mnie nie usłyszał.
- Słucham?
Odchrząknęłam i zdobyłam się na
odwagę by spojrzeć basiorowi w oczy.
- Nie jestem dzieckiem! –
krzyknęłam do niego urażona, że w ogóle mógł tak pomyśleć.
- Co się dzieje? – usłyszałam za
sobą znajomy głos. Kenai widząc nieznajomych od razu stanął przede mną i
zasłonił mnie swoim ciałem. Patrzyłam teraz zza niego piorunującym wzrokiem to
na samica, to na samiczkę. Hermiona widząc mój wzrok ukryła się za białą łapę postacią
bardziej.
- Kim wy jesteście!? – warknął Kenai.
– Zostawcie moją siostrę w spokoju. – Jestem pewna, że gdyby wzrok mógł zabijać,
ten cały Loczek już dawno leżałby martwy.
<Loczek? Hermi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz