Wariatka. W tamtym momencie cała siła do życia opuściła moje ciało. Przerażone zdziwienie, a chwile później rozrywający mnie smutek malowały się na mojej twarzy niczym na płótnie obrazującym nurt realizmu. Trwało to kilka sekund, jednak jeśli w tamtym momencie Admirał odwrócił się i na mnie spojrzał, od razu zrozumiałby co zrobił. Dlatego odeszłam. Stosując lustrzane do niego ruchy, odwróciłam się na pięcie i pozwoliłam nogom na opuszczenie naszej jaskini.
Poszłam na
plaże. Do miejsca w którym pierwsze iskierki uczucia w stronę Admirała zaczęły
przejmować moją duszę i ciało. Chciałam się tego pozbyć. Niech to uczucie
zniknie razem z nim. Niech odejdzie bez słowa i zostawi mnie tu samą. Naprawie
relacje z rodzicami, przyznam, że to był błąd i rozpocznę po raz pierwszy
normalne życie.
- Coś taka
cicha? – usłyszałam głos obok mnie i drgnęłam lekko wystraszona. Jak się
okazało była to Nymeria, która od jakiegoś już czasu towarzyszyła mi w
układaniu moich niemych planów.
- Ja… -
chciałam zacząć, ale zamiast tego poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie
byłam wstanie powiedzieć tego wszystkiego na głos. Bardzo dobrze wiedziałam
czemu, ale przyznanie się do tego byłoby ostatnią rzeczą jaką bym teraz
zrobiła. Nymeria przygarnęła mnie do siebie jak starsza siostra. Czułam niepewność
w jej ruchach, która zniknęła jak tylko wtuliłam się w jej futro z głośnym
szlochem. Znowu nastała cisza przerywana tylko moim płaczem. Żadnych pytań,
żadnego osądzania. Moja przyjaciółka doskonale wiedziała i… słyszała czego
teraz potrzebowałam. Pewnie nawet nie musiałam jej nic opowiadać, bo już
doskonale wiedziała z czym borykała się moja dusza. Mimo tego, po dośc długim
czasie milczenia, w końcu zapytała.
- Chcesz o tym
porozmawiać? – to proste pytanie chwyciło mnie za serce i pomogło w uspokojeniu
niepowstrzymanych wcześniej łez. Po kilku chwilach odkleiłam się od wadery,
łapą strzepując ostatnie łzy. Westchnęłam nierówno, nadal pełna emocji, głównie
smutku.
- Czy ja… jestem
wariatką?
- Tak.
- No ale
Admirał… Czekaj co? – spojrzałam na przyjaciółkę z niezrozumieniem w oczach.
- Tak, jesteś
wariatką. – spokój w jej głosie przyprawił mnie o dreszcze.
- Jak możesz,
przecież…
- Tylko nie
taką o jakiej myślisz. – Dokończona przez nią wypowiedź zatrzymała wiązankę
jaka już cisnęła mi się na pysk.
- Zwariowałaś z
miłości. Czystej, choć trochę niepoprawnej miłości. Szczerze mówiąc, Admirał
także zwariował, jednak nie w takim stopniu jak ty.
- Mówisz, że…?
- Tak, on Cię
kocha. Możliwe, że jest to dla niego niewyobrażalny problem i fakt, że nie może
sam decydować o wszystkim, sprawia że wariuje jeszcze bardziej.
Nic nie odpowiedziałam.
Czy to, że chcieliśmy innego życia, sugerowało że powinniśmy iść własnymi drogami?
Jednak skoro on mnie kochał… a ja kochałam jego…
- Dzisiaj
mieliśmy mieć ślub, wiesz? – powiedziałam po kilkunastu minutach ciszy i
patrzenia na fale obmywające nasze wyciągnięte łapy. – Czekałam na to od lat.
Teraz wszystko stracone.
- Odwołałaś już
wszystko?
- Nie..
- Więc, nic nie
jest stracone. Przygotowania najpewniej trwają. Admirał wie?
- Wie.
- Jeśli nadal
tego chcesz… To idź. – te proste słowa sprawiły, że moje serce zatrzymało się
na kilka sekund.
Czy ja tego
chciałam? Oczywiście, że tak. Kochałam Admirała każdą cząstką siebie i nawet
jeśli zaprzeczałam to nie byłam w stanie bez niego żyć. Nawet ze śpiewem, nawet
w najcudowniejszej rodzinie pod słońcem. Nie byłabym szczęśliwa. Tylko, czy
teraz jestem? Skoro jestem wariatką… śmiało mogłam powiedzieć, że życie w
niepewności, z ciągły wahaniem i odrzuceniem przez społeczeństwo napędzało
mnie. Problemy i kłótnie jednocześnie wykańczały mnie psychicznie i sprawiały,
że pozostawałam stabilna psychicznie. Żadnych głosów, żadnych nieproszonych
gości. To kiedy byłam sama, działo się najwięcej złego. To właśnie rozłąka z
Admirałem pokazywała jak wiele złego może się wydarzyć w moim życiu i jak
zupełnie inaczej moje życie potoczyłoby się bez niego.
- Muszę iść. –
powiedziałam krótko, wstając i otrzepując się z piasku.
- Pomóc Ci
jakoś? – spytała Nymeria patrząc na mnie beznamiętnie ale z dumą w oczach.
- Nie, dziękuje
ale sama muszę się przygotować do swojego ślubu.
---
Pewność tego co
robię przepełniała mnie przez resztę dnia przygotowań. Ekscytacja i niewątpliwe
zniecierpliwienie wylewało się ze mnie na każdym kroku. Niezależnie od naszych
kłótni, od różnicy zdań czy też potencjalnych dróg życiowych jakie chcieliśmy obrać,
miłość łączyła nas nieprzerwanie i tak musiało pozostać. Musiało.
W końcu
stanęłam przed wszystkimi, dumna z siebie. Pewność tego co zaraz się miało
wydarzyć nadal mnie nie opuszczała. Admirał zaraz wleci na polanę i przyrzekniemy
sobie miłość do końca naszych dni.
Minęło kilka
minut. Goście zaczynali szeptać pomiędzy sobą. Nymeria stała obok mnie bez słowa,
obserwując tłum.
Minęło pół godziny.
Nymeria obserwując gości, drgała co chwile na twarzy jakby ktoś wymierzał jej niewidzialny
policzek.
Godzina.
Niektórzy goście zaczęli się rozchodzić.
Dwie godziny.
Słońce dawno już zniknęło, pozostawiając nas w głuchej nocnej ciszy. Nas… czyli
mnie i Nymerie. Zostałyśmy same. Tym razem nie pozwoliłam by mój szloch
przerywał idealną ciszę. Łzy bezdźwięcznie spływały w dół, zatrzymując się na
spalonej letnim słońcem trawie, pod moimi łapami.
<Admirał?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz