środa, 4 sierpnia 2021

Od Kawki - „Złoty Środek”, cz. 2

Chyba wspominałam już, że za starych, dobrych czasów, to jest, odkąd wyrosłam aż do... hm, trudno określić konkretną granicę, prawdziwym domem mojego serca stała się jaskinia alf. Nadal codziennie wracałam do domu rodziców, żeby przenocować lub coś zjeść, ale nie czując się tam szczególnie pożądanym gościem (choć i tak bez porównania bardziej pożądanym, niż część mojego nieszczęsnego rodzeństwa), gdy tylko pierwsze promienie słońca przeskakiwały przez zalesiony horyzont, uciekałam stamtąd jak najszybciej, by już od rana móc czuwać na dyplomatycznym posterunku razem z dwójką swoich przyjaciół.
Najbardziej ze wszystkich wilków i wszystkich innych stworzeń, które los postawił na mojej drodze, lubiłam stryjka (pradziadka?) Agresta. A najbardziej, naprawdę najbardziej, kochałam grzać się w ciepełku jego chwały. Po części był to powodem mojego stawiania się w jego jaskini już o świcie. Polityczne porady były wszak cenne jak świeże bułeczki, toteż większość obywateli zgłaszało się po nie od razu po rozpoczęciu nowego dnia.

- Witam, witam. Czasem mam wrażenie, że członków WWN widzę tu chyba częściej, niż własnych. - Stryjek usiadł na swoim ulubionym miejscu pod ścianą i skinął łapą na nieśmiało stojącego u wejścia, burego wilka. Przechyliłam głowę, próbując przypomnieć sobie, czy znam już jego pysk. - A co sprowadza w nasze skromne progi przedstawiciela prawa naszych najbliższych sojuszników? I, pozwolę sobie zapytać, czemu w osobie... waszej?
Ach tak, więc ktoś z WWN, pomyślałam.
- Dzień dobry - przybyły skinął głową, a jego okrągłe oczy zdradzały zamęt w głowie. - chcieliśmy jako urząd strażników zapytać, czy do WSC dotarła już dostawa kartek ze wsi.
- Nie, nie dotarła i do WWN na pewno nie dotrze wcześniej - niemal przerwał Agrest, z lekka zniecierpliwionym tonem. - Nie mamy zaopatrzeniowca, od kilku dni typujemy, kogo po nie wysłać. Robimy co w naszej mocy. Skąd wiedziałem, że przychodzicie, obywatelu, po kartki? Ha, od razu zauważyłem, stoi z taką żałosną miną, pewnie będzie stara śpiewka o braku kartek. Jak nie wy, to nasza jaskinia wojskowa, im też zawsze mało. Jak nie jaskinia wojskowa, to prasa.
- Aha... - Basior przytaknął z zaangażowaniem i wycofał się o krok. Zanim jednak zdążył zacząć mówić dalej lub, co w gruncie rzeczy bardziej prawdopodobne, wziąć nogi za pas, stryjek jeszcze raz rzucił w przestrzeń:
- Czy jesteśmy naprawdę tak malutcy i marginalni, że dowódca straży nigdy nie może pofatygować się do nas osobiście? - W zamyśleniu podparł podbródek łapą.
- Proszę wybaczyć, sprawa nie była bezzwłoczna, chcieliśmy tylko się zorientować...
- Nie szkodzi. No, ale niech mnie kiedyś odwiedzi! - Pysk Agresta nagle rozjaśnił się. - Tysiąc lat go nie widziałem. No, nic, Kawko, zapisz żebym jutro po południu odwiedził Tiskę i Magnusa. Mam do pogadania. Może któreś z nich się zgodzi.
Przysłuchiwałam się rozmowie w milczeniu. Nie wszystko jeszcze rozumiałam, ale nie przeszkadzało mi to próbować łączyć fakty i dopisywać sobie do nich własne, często zresztą trafne, czego dowiadywałam się później od stryjka, wyobrażenia. Wtedy na przykład po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że dziadek jest bardzo sprytny, stosując prężność emocjonalną (tak, sama wymyśliłam tę nazwę) i postanowiłam zapamiętać ten środek... na przyszłość.

Chociaż moim mistrzem i wzorem pozostawał stryjek właśnie, a jego nauki były dla mnie cenne niczym węgiel, muszę przyznać, że najciekawsze rzeczy działy się już po opuszczeniu jego jaskini. Wtedy to, gdy purpurowymi, sierpniowymi wieczorami spacerowałam z powrotem do domu, a chłodny, lekki wietrzyk przynosił ze sobą zapowiedź nadciągającej szybko nocy. A ja szłam powoli, jak gdybym chciała opóźnić osiągnięcie celu.
- Jestem już dorosła - zauważyłam na głos.
Tylko czerniące się w górze, długie, sosenkowe igły, odpowiedziały mi potakującym machaniem.
- Nie zauważyliście? - Tym razem przeniosłam wzrok na błyszczące w półmroku ślepia. Zabawne, pomyślałam, że robią się okrągłe niczym spodki od filiżanek, zawsze gdy wypowiem do niego choć słowo. Tak samo jak ślepia strażnika, który tego samego dnia przyszedł pytać o dostawę kartek, gdy rozmawiał z Agrestem.
- Zauważyliśmy - wymamrotał to w taki sposób, że przestałam być pewna, czy przypadkiem nie lunatykuje. Ale nie. Wtedy już dawno zostawiłabym go gdzieś za zakrętem.
- Zatem dlaczego stryjek każe ci odprowadzać mnie do domu?
- Twój stryjek już od dawna mi nie każe.
- Zatem? Ach, poczekaj... Chyba za krótko patrzyłam ci w oczy, żeby się nie domyśleć. A wie towarzysz, towarzyszu, że ma towarzysz dla mnie za mocne pazury, a za słabe nerwy? - Uśmiechnęłam się przeuroczo. Przedreptałam jeszcze kilka, swobodnych kroków, ale zatrzymałam się zaraz po tym, miarkując, że towarzysz ów nie idzie już za mną. Leniwie obróciłam się przez ramię, by dostrzec, że jego oczy znów przybrały swój zwyczajowy, przytomny i nieufny wyraz, a on sam stoi kilka metrów za mną, na ścieżce.
- Kto ci to powiedział? - W jego rozszerzonych źrenicach dostrzegłam nikły błysk alarmu. W moich, w nieświadomej odpowiedzi, pojawił się taki sam.
- Stryjek. Biedak wygadał się, że jedyny asystent, na jakiego go stać, to kilkukrotny gość domu bez klamek.
- Świetnie.
- No cóż, może już niedługo - mówiąc to, delikatnie przymrużyłam oczy. - W końcu nie jesteś już jedynym, który może biegać za nim z notatniczkiem.
- Jeszcze inaczej na to popatrzysz - dopiero w tamtej chwili odpowiedział mi tak podobnym do mojego, uroczym uśmiechem, po czym cofnął się o kilka kroków. - Inaczej i z innej perspektywy.
- Ja? - Zaśmiałam się w głos, donośnie i z bijącą z każdego słowa pewnością siebie. - Jakiej?
- Żabiej.
Mrugnął porozumiewawczo, co stało się jednocześnie ostatnim danym mi sygnałem. Kilka machnięć szarymi skrzydłami i niespodziewanie zniknął wśród setek sosnowych gałęzi. Nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuację, usiadłam na ziemi i westchnęłam, a dwie myśli zawładnęły moim umysłem.
Och, pierwszy raz w życiu udało mi się go spławić.
Hej, dlaczego on mnie właściwie zostawił i gdzie zniknął?

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz