Popołudniowe słońce czerwieniało, powoli spuszczając się coraz niżej nad horyzont. Pociągnąłem nosem, wstając znad stanowczo uszczuplonego ciała starego jelenia. Nadchodziła pora, by udać się na spoczynek, wyciągnąć na swoim legowisku i zapomnieć o wszystkich tych upierdliwych rzeczach, które wlekły się za mną przez całe dnie, chociaż nie pamiętałem już ich istoty.
Gdy wreszcie osiągnąłem cel, okazało się, że Ciri nie ma w jaskini i nie śpi grzecznie jak zazwyczaj.
„Twarda sztuka”, pomyślałem. „Chce mnie zaszantażować, ale ja się nie dam!”. Odetchnąłem pełną piersią i zsunąłem się na piach. Nim zdążyłem przyjść do siebie po jedzonym pod wieczór, obfitym posiłku i pół godzinnej wędrówce z pełnym żołądkiem, nagle coś zimnego i gorącego jednocześnie ukłuło mnie w sam środek krtani.
„Czemu nie ma jej w jaskini? Czy to nie...”
Nagle wszystkie myśli zbiły się w mojej głowie w bezładny kłębek. Pod wpływem niespodziewanej fali adrenaliny zerwałem się na równe nogi, w międzyczasie przypominając sobie, jaki mamy dziś dzień.
O to to, no właśnie: jaki mamy dziś dzień? Dzień ślubu. Mojego ślubu, który według planu powinien rozpocząć się... Już dobrą chwilę temu!
Z trudem przełknąłem ślinę, już niemal w biegu, do którego zmusiłem się jeszcze nie będąc pewnym, w którą stronę powinienem się udać.
Pędziłem ile tylko sił w łapach. Wspomnienie o starych zwadach z przyszłą małżonką odeszło w niepamięć, podobnie jak złudzenia, że może jeszcze zdążę na czas. Od dłuższej chwili było już zupełnie ciemno. Zanim dotarłem do choćby połowy drogi na wyznaczone wcześniej na ceremonię miejsce, srebrny sierp księżyca przesunął się o dobry kawał nocnego nieba.
- Ciri! - ryknąłem w końcu, wypadając na cichą i pustą polanę. Do moich uszu dotarł czyjś ledwie słyszalny głos, ale nie zdołałem odczytać jego sensu. Zatrzymałem się przed wilczycą, nie zwracając uwagi na stojącą obok niej Nymerię.
- Admirał? - jej słowa były zimne jak lód.
- Słuchaj, Ciri...
- Zejdź mi z oczu - zawarczała boleśnie. Ściągnąłem brwi i odchyliłem łeb do tyłu. - Nie chcę Cię widzieć.
- Ej, co to za atak... - zacząłem, lecz gdy tylko puściłem te słowa w eter, wadera odpowiedziała mi jeszcze głośniej.
- Po prostu odejdź, rozumiesz?! - Jakby chcąc dać mi dobry przykład, odwróciła się bezprecedensowo i wycofała na sam koniec szerokiej polany wraz ze swoją nieodłączną przyjaciółką. Jeszcze przez moment chciałem coś krzyknąć, zganić ją albo samemu uderzyć się w pierś, ale zrezygnowałem z tej myśli, zanim jeszcze na dobre zakorzeniła się w mojej głowie. Zamiast tego mój pysk przyjął rozsierdzony wyraz, a ja obróciłem się gwałtownie i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Podobnie jak zrobiliśmy to podczas naszej ostatniej kłótni.
Z boku mogłoby wyglądać na to, że po prostu spełniłem jej prośbę, ale nikt nie mógł dostrzec, że w mojej głowie już klarował się plan.
Podróż do WSJ była dług, dłuższa niż zwykle, tym bardziej że dość daleką drogę miałem już tego dnia za sobą.
- Klab! Skoart! Jesteście tu? - zawyłem, stając na znajomej łące, do której trasę udało mi się znaleźć chyba tylko cudem.
Odpowiedziała cisza. Zaburczałem pod wąsem.
Ruszyłem dalej, rozglądając się i wypatrując choćby najdrobniejszego znaku życia. Nie udało mi się własnoręcznie namierzyć ani jednego ani drugiego wilka nigdzie w pobliżu miejsca, w którym rozmawialiśmy ostatnim razem. Zdobyłem za to coś lepszego; gospodynię polany, na której nocowaliśmy kiedyś, zanim znaleźliśmy dla siebie kąt (w którym, nawiasem mówiąc, i tak nie dane nam było zamieszkać). Dopiero z pomocą kobieciny zdołałem zlokalizować prawdopodobne miejsce pobytu obu niezbędnych mi w tamtej chwili basiorów.
- Klab. Musicie mi pomóc.
- Bo? - Wilk parsknął, lekko drżąc, jeszcze nie do końca obudzony.
- Nie pożałujecie, rozliczymy się później. Chodzi o to, że muszę... W końcu znaleźć wspólny język z dziewczyną.
- Ach, tą twoją sławną dziewczyną? I jak niby my mamy w tym pomóc?
- Chodźcie. Macie jeszcze jakichś znajomych, których moglibyśmy zgarnąć po drodze?
Noc mijała, księżyc już dawno zniknął za gąszczem czarnych drzew. Gdyby przyjrzeć się horyzontowi, przy odrobinie szczęścia można by dostrzec majaczący gdzieś brzask.
Ciri nie wracała do jaskini. Nadal szwendała się po lesie z Nymerią. Rozmawiały przyciszonymi głosami, wolno drepcząc piaskową ścieżką.
Spokojnie i głucho było do samego końca. Nawet pojedynczy pisk nietoperza nie przedarł się przez delikatny, jednostajny szum gałązek. Wtem szum przerodził się w trzask, a trzask nasilił się.
Spomiędzy drzew wypadła zgraja basiorów. Ledwie dogoniłem rozpędzone stado, po czym, w odpowiedniej chwili, pokonując zadyszkę wskazałem na swoją wybrankę. Zewsząd dobiegły krzyki i agresywna czereda pojmała jedną z niewiast, drugą spychając z piaszczystego, leśnego pagórka.
Gdzieś pomiędzy nimi wybuchł wysoki płomień. Towarzystwo rozpierzchło się na boki, jednak szybko znalazło drogę ewakuacji, nie zapominając o swoim jeńcu.
Podszedłem jeszcze kilka metrów do przodu, chwyciłem kawałek mchu i z cichym przekleństwem zacząłem zduszać i tak niknący już w ciemności ogień. Uspokajając oddech, stanąłem nieco z tyłu, przyglądając się swoim najemnikom, jak dzikie psy kręcącym się wokół mojej przyszłej partnerki. Wreszcie, gdy moje procesy życiowe ustabilizowały się trochę po wycieńczającym biegu, podążyłem za nimi.
- Do karczmy! - zawołałem.
- Za daleko! - odkrzyknął ktoś z tłumu - wrzucimy ją do jaskini między karczmą a granicą. Potem można będzie wam znaleźć jakieś spokojne gniazdko.
Droga do celu okazała się krótsza, niż wcześniej wydawały mi się wszystkie razem wzięte kilometry, które przeszedłem tego dnia. W końcu naszym oczom ukazało się ginące w mroku wnętrze pomieszczenia.
- Tutaj. - Kiwnąłem głową, odpowiadając na kilka pytających spojrzeń. Gdzieś w tłumie mignęła mi związana postronkami, zgrabna sylwetka. - No to teraz inaczej porozmawiamy, kochanie. Tylko ani słowa mi tam, gdzie ona jest! Kto by nie pytał, słyszycie? - rzuciłem jeszcze w tłum swoich bliższych i dalszych znajomych z zachodniej watahy.
Mawiają, że idioci są niebezpieczni. Ale najniebezpieczniejsi są idioci stojący na czele stada, prawda?
< Ciri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz