- Ciri... pieśniarza? - Byłem zszokowany. - Czyś ty się z głupim na rozumy pozamieniała? Mieliśmy stąd odejść! Zapomnieć o całym tym opuszczonym przez dobre i złe duchy bagnie, zamieszkać w WSJ, albo jeszcze dalej. A ty się przebranżawiasz i tak po prostu oświadczasz mi, że zaczynasz nowe życie?
- Wspaniale. Czyli zawsze musisz być na „nie”? Może od razu połóżmy się w grobie, świat jest smutny i zły! - Wadera wybuchła. Zareagowała zupełnie inaczej, niż przypuszczałem, że może zareagować, ale to nie ostudziło mojej złości. Zawarczałem, pod wpływem nagłego dreszczu jeżąc sierść na karku.
- Wariatka - wyplułem jeszcze ostatnie słowo, by odwrócić się na pięcie, pozwolić przenieść się nogom do najciemniejszego kąta jaskini i opaść na ziemię z niezadowolonym burknięciem. Wadera nie odpowiedziała niczym więcej, tylko jej oddalające się z każdą sekundą kroki powiadomiły mnie, że odeszła w przeciwną stronę i zniknęła z jaskini.
Nie rozumiałem jej ani przez chwilę. Nawet nie chciałem; dużo prościej byłoby, gdyby po prostu się mnie słuchała, jak powinna partnerka. A nie ciągle sprawiała problemy, chyba tylko by zrobić mi na złość!
Tej nocy zamiast wyciągnąć łapy i udać się na spoczynek, postanowiłem wstać i wyruszyć prosto przed siebie, tam, gdzie doprowadzą mnie własne, nieśpieszne kroki.
Z początku po prostu szedłem na północ, nie obrawszy żadnego konkretnego celu. Dopiero po kilkudziesięciu minutach wolnego marszu zaczął on sam klarować się w mojej głowie. Miałem wielką ochotę w końcu odwiedzić teściów. Może coś więcej, niż odwiedzić. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach jednak odkryłem, że nie mam przy sobie nawet najdrobniejszego narzędzia, nożyka lub strzykawki wypełnionej trucizną. W myślach przekląłem tylko z bezsilności.
Zatrzymałem się na drodze, rozejrzałem dookoła i w głowie zacząłem rysować sobie mapę terenów, aby oszacować, czy bardziej opłaca mi się iść dalej, choćby dla samego zmęczenia i łatwiejszego zaśnięcia po powrocie, czy też lepiej zrezygnować ze wszystkiego i od razu udać się do domu. Ostatecznie zwyciężyła opcja połowiczna, a co za tym idzie, nie zrobiłem nic, czego bym nie żałował. Nie doszedłem dużo dalej, ledwie do pierwszego zakrętu i zawróciłem, złoszcząc się sam na siebie - najpierw za odwlekanie decyzji o powrocie, a później za to, że nie chciało mi się iść dalej.
Gdy dotarłem do jaskini, Ciri już spała, a półtora metra za nią, leżała ostatnia w miarę stała mieszkanka naszej siedziby, Kawka. Ominąłem je i wróciłem do kąta, gdzie spędziłem całe popołudnie, dając do zrozumienia, że jestem w złym humorze. Jaskinia nie była duża, ale na szczęście od pewnego czasu zrobiło się w niej na powrót nieco więcej miejsca. Była pusta. Czasem nocowało z nami jeszcze któreś z dzieci, ale całkiem niedawno praktycznie wszystkie opuściły moją... naszą grotę praktycznie na stałe, jakby tylko na to czekały przez całe dzieciństwo. Miałem to zresztą głęboko w nosie, podobnie jak to, gdzie w ogóle się podziały.
Nazajutrz rano, ledwie minąłem się w wyjściu z przyszłą partnerką. Nadal milczała, co nie pozostawiało wątpliwości, że nasze ciche dni jeszcze trochę potrwają. Starając się wyrzucić z głowy tę myśl, szedłem przed siebie i próbowałem wywęszyć coś, co można było upolować i zjeść.
- O, dzień dobry, Delto - mruknąłem, gdy w pobliżu mojej drogi nagle pojawiło się spore zagęszczenie granatowej sierści. W „zwykłej” sytuacji, pewnie nawet bym go nie powitał, bo i po co. Ale tamtego poranka wypadało. Wyjątkowo wypadało...
- Witaj, Admirał - odpowiedział niepewnie. Nie znaliśmy się dobrze. Ot, kilka wspólnie spędzonych popołudni, wtedy i tylko wtedy, gdy Ciri z różnych powodów akurat leżała w jaskini medycznej. - Dokąd to cię niesie?
- Przed siebie... - Dumnie wyprężyłem pierś i wbiłem wzrok w przestrzeń. - A ty pewnie szukasz jakichś ziół?
- Tak, tak się składa - przytaknął. Jego odpowiedź na każde zagadnięcie była tak gorliwa, że sprawiał wrażenie, jakby najlżejszy podmuch wiatru mógł go przewrócić.
- To już zielarz się tym nie zajmuje? Wszystko spoczywa na ramionach pomocnika medyka?
- Zielarz... robi swoją robotę. Podobno jakiś czas temu dostał od kogoś prośbę o wytworzenie roślinnego atramentu i tworzy.
- Mimo wszystko, nie za dużo masz tej pracy? Gdzie się nie obrócić, wszędzie w jaskini medycznej Delta. A teraz, widzę, i poza nią.
- Lubię swoją pracę - odrzekł zmieszany. Pokiwałem głową, nie chcąc naciskać.
- Ja też. Ale czasem czuję się strasznie zmęczony. I nie tylko ja.
- Hm?
- No cóż. Nic - wzruszyłem ramionami. - Kogo to interesuje. Tak czy inaczej, ktoś musiał tak to urządzić... Chwała mu. I podziękowania - wymamrotałem.
< Ciri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz