wtorek, 5 grudnia 2023

Od Admirała - „Rdzeń. Po równi pochyłej”, cz. 5.4

Gdy siedziała w świetle zachodzącego Słońca, bawiąc się kamykiem wygładzonym przez wodę z pobliskiego strumyka, wyglądała, jakby zaraz miała w resztkach ognistych promieni wznieść się do nieba i tam poderwać do tańca. Patrzyłem na nią, sycąc oczy każdym jej ruchem. Uch, ta dziewczyna. Była piękna, jak zwykle. Była jak płocha sarna, a zarazem mocarna jak tur w jednym. I była cała moja.
Przerdzewiała na wylot, metalowa puszka, z której chwilę wcześniej znikł ostatni kęs plątaniny martwych dżdżownic, wypadła z moich łap i ze stłumionym brzękiem stuknęła o ziemię. Wstałem na wszystkie cztery nogi. Oto nadszedł czas, byśmy porozmawiali o przyszłości.
Po prawdzie nadszedł najwyższy czas, byśmy w ogóle porozmawiali. Żadne z nas nie otworzyło gęby od dwóch dni. Mając się przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, chwilami trudno było nawet wytrzymać twarzą w twarz i raczej wcale nie powinno to dziwić. Z drugiej strony jakie lepsze mieliśmy wyjście? Gdy wataha odwróciła się od nas jak od zdrajców, a w pozostałych moje imię stało się synonimem porażki, zostaliśmy zdani sami na siebie.
- Ciri, Ciri, wiesz co dzieje się teraz u Chabrów, u twojej ukochanej rodzinki? - Moje przednie łapy ugięły się lekko, bym mógł podkraść się do niej figlarnie. Wilczyca zwróciła na mnie swoje nieobecne oczęta.
- Czemu tak mówisz? Ja nie mam już rodziny.
- A Kawka? To przypadkiem nie nasze dziecko, co?
Jej wzrok znów powędrował na ziemię. Stopniowo wyprostowałem się do zwyczajnej pozycji stojącej.
- Jest też twoja - mruknęła ozięble.
- No, przecież wiem. Nie jesteś ciekawa, o czym chcę ci opowiedzieć?
- Opowiadaj o czym sobie chcesz.
- Zabolało. Księżniczka obrażona? A może odkąd straciłem żołnierzy masz mnie za nic?!
- Zamilcz! - wrzasnęła, na co moje uszy na moment złożyły się jak dwa scyzoryki. - Spójrz, jakie życie nam zgotowałeś! Siedzimy na pustkowiu, sami! Gdzie to twoje wspaniałe imperium, które chciałeś budować? Gdzie twoje wielce oddane wilki? Wszyscy mają cię za nic. Ale ja nadal cię kocham. Jestem głupia. Ale kocham.
- Nikt ci nie każe. Pewnie, że łatwiej jest wrócić do rodzinki w WSC, ukorzyć się i siedzieć na dupie, obserwując własny upadek. Ale ja nie chcę dla nas takiego życia, rozumiesz?
- A czego dla nas chcesz? - Ostry blask łez wystrzelił z jej ślepiów. - Wygnania? Wiecznej samotności?
- Nie. - Uśmiechnąłem się szyderczo i dla wzmocnienia słów zaprzeczyłem lekkim ruchem głowy. - Zobaczysz. Właśnie o tym chciałem porozmawiać. Jutro w WSC szykują sobie święto. Zrobimy im niespodziankę.
- Jakie święto?
- Nie wiem. Może urodziny dyktatora z WWN, albo z innej, durnej przyczyny.
- Co znowu planujesz?
Roześmiałem się, wietrząc równy rządek niecierpliwych zębów. Ich szczyty nosiły już ślady ścierania się o siebie w napiętym oczekiwaniu. Czekałem na okazję przez całe życie! Czyżby właśnie na tę okazję?
- Zostać zapamiętanym jako król chaosu. A potem jako... no, nie ma sensu zdradzać zbyt wiele przed czasem. Przekonasz się.
Gdy dowiedziałem się o chabrowej imprezie, moje serce zabiło z radości. Wiedziałem dobrze, jak należy ją wykorzystać, byśmy zapisali się w historii tak, jak zawsze chciałem. Potrzebny był mi tylko plan. Wraz z każdym dniem oczekiwania emocje opadały, zastępowane przez chłodną kalkulację. Ostatnia doba dłużyła się niemiłosiernie.
Lecz w końcu nadeszło upragnione popołudnie. Wyruszyliśmy. Tym razem sami, bez wojska i sprzymierzeńców, dwa samotne wilki ku samotnej chwale. Na północ, z najodleglejszych rubieży, gdzie przyszło nam spędzić ostatnie miesiące, w ubóstwie i o głodzie. Wznieść się mieliśmy wreszcie gdzieś...
Przerzuciłem przez ramię swoją wierną torbę, choć wiele w niej nie było. Tylko jedno ostrze. Jedno, rytualne ostrze, na jedną postać.
- Nie możemy się tu kręcić. Ktoś tu łazi. Chyba któryś ptak. - Ciri ostrożnie zwolniła kroku i uniosła pysk, a jej nosek zadrżał niewinnie. Płocha jak sarna, no tak.
- Nawet wiem kto. - Strzeliłem oczyma na boki. Niebo już czerniało, co odleglejsze leśne zakamarki kryły się w nieprzejrzanym cieniu. Sam zapach piór nie był wystarczającą wskazówką; mieliśmy w watasze sporo wilczych inaczej. Ale przebijająca się przez niego nutka trawy bliźniczki, takiej, jaką znałem przede wszystkim z polanki o berberysowych ścianach, pozostawiała mi do rozważenia już tylko opcje. Była też woń nieco słabsza, lecz o wiele bardziej jednoznaczna, choć nie byłem pewien, czy kojarzyłem ją z jaskinią wojskową tylko dzięki widywaniu w niej często jednej i tej samej osoby, czy też to osoba ta zwyczajnie przesiąkła nią już na wskroś. Byłem wszakże pewien: tak pachniała służbistość.
- Co robimy?
- Nie przejmuj się. To tylko sąsiad spuścił owczarka na noc z łańcucha. Powęszy sobie po wiosce i pobiegnie do domu. - Dumnie wypiąłem pierś, na wszelki wypadek, gdybyśmy zostali spostrzeżeni, mniejsza już z tym, przez kogo. Nie wypadało wyglądać jak wypłosz, powracając ku chwale. Chrząknąłem, oblizałem wargi i nabrałem powietrza. Ku koronom drzew poniósł się przeciągły, ostry gwizd.
- Wołasz kogoś? - Ciri uniosła jedną brew.
- Ze mnie też jest całkiem niezły psiarz, tylko że ja wolę bardziej przyjazne rasy. Zakładam, że nie będziemy czekać długo.
I nie czekaliśmy. Pomoc nadeszła, a raczej nadleciała, nie więcej niż dwie minutki później, wprost z góry, dość gwałtownie. Kaj uderzył o ziemię obiema nogami tak, że nie wytrzymały obciążenia i złożyły się gładko. Musiałem przyjrzeć mu się uważniej, by upewnić, że nie połamał sobie kości.
- Admirał. Co tam? - Jego ślepia były markotne. Wstał, nieco ociągając się dla lepszego efektu. Próbował, zdaje się, dać mi do zrozumienia, że nie jest zachwycony ani moim pojawieniem się, ani wezwaniem, które oderwało go od biesiady.
- Jesteś wreszcie, mój adiutancie.
- Jakbyś nie zauważył, nie jestem już żadnym twoim adiutantem.
- Bo co, bo wasz bohaterski Delta tak powiedział?
- Wal się! - warknął prawie jak prawdziwy psowaty, aż złote piórka na jego szyi zaiskrzyły, niczym rażone ostrym światłem.
Przestąpiłem z nogi na nogę. Zrobiłem kilka kroków w jego stronę, z lekka opuszczając łeb, by dodać powagi sytuacji. Łowcze oko wilka działa wyśmienicie, nawet największego kozaka zmieniając w trusię. Gdy zobaczyłem niewielki ruch jego nogi, wiedziałem już, że muszę się pośpieszyć.
- Ha, takiś tego pewny?! - Moje łapy uderzyły w klatkę piersiową ptaka, popychając go na pierwsze lepsze drzewo. Zdążył tylko rozłożyć skrzydła, ale nie wystarczyło mu rozumu, by użyć ich w odpowiedni sposób. Zbliżyłem pysk do jego dzioba i z nieskrywaną satysfakcją zaśmiałem mu się w twarz. - A teraz?
- Czego chcesz? - fuknął. - Po co tu wróciłeś? Stróże cię widzieli!
- Nie szkodzi. Nie zajmę wam wiele czasu. Chcę tylko, żebyś przyprowadził mi młodego alfę.
- Chyba... chyba śnisz. - Kaj, znudzony najwyraźniej wygodną pozycją z grzbietem w obrastającym pień mchu, zaczynał coraz uparciej się wiercić.
- To po co przyleciałeś na wezwanie?
- Z ciekawości.
- No to zaspokajam twoją ciekawość. Potrzebny mi tu młody alfa. Jestem członkiem watahy, tak? I mam prawo rozmawiać z alfą.
- Jesteś omegą! Zresztą dlaczego teraz?
- Bo pasuje mi romantyczny nastrój dzisiejszego wieczora. 
- Admirał! - Głos Ciri przerwał wymianę zdań. - Tam coś było w krzakach.
- Nic nie szkodzi. - Odruchowo odwróciłem pysk, zezując na wilczycę, by z jej oczu wyczytać, za jak wielkie zagrożenie może uważać owo podejrzane coś z krzaków. Ponieważ zamiast uciekać w panice, nadal stała w tym samym miejscu i czekała na moją reakcję, bez słowa wróciłem do pracy. Moja łapa gruchnęła w pień, tuż przy głowie Kaja. Przesunąłem ją bliżej i oparłem o jego dziób, zmuszając go do popatrzenia mi w oczy. - Gramy do jednej bramki, głuptaku. Idź po małego wodza. Rozumiemy się?
- Którego?
- Wybierz mi tego najbardziej obiecującego. Chcemy mieć z nim o czym rozmawiać.
- No w porządku - burknął, choć nieszczególnie przekonany. Gdy cofnąłem się, z oburzeniem trzepnął skrzydłami w powietrzu. Usiadłem, posyłając mu ostatnie, oczekujące spojrzenie. Mój posłaniec dobrej nowiny szybko zniknął w mroku nocy.

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz