Almette odetchnęła głośno, kiedy jej gardło zacisnęło się
wokół powietrza. Nie chciała płoszyć tych kulek pełnych życia, które cichutko
teraz układały się wokół ognia. Ten bujając się wesoło, aczkolwiek leniwie
rzucał blask na zielone i brązowe futra. Wayfarer jakiś czas temu zakończył już
swoją piosenkę, a wiatr poniósł ją w ciszę nieba. Serka spojrzała na gwiazdy,
ledwie wyglądające zza chmur nadciągających z północy. Jej serce zabiło w
piersi, kiedy na myśl wrócił jej dom. Uśmiechnęła się pod nosem. Czasy
dzieciństwa, bycia małą kuleczką. Zawsze radosna i wesoła, obecna wszędzie i
prowadząca monologi o rzeczach najbardziej trywialnych. Była właśnie
szczeniakiem i jak szczeniaki pozostała, idąc w swoje dorosłe życie. Pomimo
swojej infantylności Almetka miała w sobie dozę odpowiedzialności. W końcu była
już samodzielną osobą. Podejmuje własne decyzje, ponosi za nie konsekwencje,
poluje, dba o siebie. Tak dla niej wygląda właśnie dorosłość. Ale te
szczenięta, te maluchy kręcące się wokół ogniska, one nie umiały zrobić tego
same. Układające się do snu, pozwalały aby ciemność pochłaniała ich oczęta,
zapadając w lekkie drzemki zanim zapadną się całkowicie w niewinne sny.
—I co teraz tak dokładnie? — Serka miała tyle wątpliwości w głowie. Jej oczy
przymknęły się wracając z nieba do ognia, który przygasał powoli. Wayfarer
uniósł na nią swoje oczy.
—Na ten moment – spać. Tą — machnął łapą w kierunku tworzących się kupek
szczeniąt. — sprawą zajmiemy się jutro. —
Serka tylko kiwnęła głową, przyjmując tą wiadomość z delikatnym uśmiechem
otuchy, która dawno uciekła z jej oczu. Była młodą waderą, otoczoną dwoma
tuzinami szczeniąt. Jej mózg nie mógł uspokoić się nawet na chwilę. W końcu
Almette nigdy nie zajmowała się szczeniakami pewno nie w takiej ilości. To ona
zawsze była tym szczeniakiem, którym trzeba było się zajęć. Lęk wdarł się w jej
serce kiedy układała się niedaleko ogniska. Zmartwiona, niepewna rzuciła tylko
krótkim „dobranoc”, usypiając kiedy tylko monolog w jej głowie przycichł wraz z
postępem nocy.
Czas płynął powoli, ognisko w końcu wygasło, niekarmione drewnem, które mogłoby
pochłonąć. Dym ustał, popiół uciekał z wiatrem, a noc robiła się coraz to
chłodniejsza. Alemtte, pomimo że jej sierść nie była bardzo długa, spała
komfortowo, zakrywając łapy ogonem. A przynajmniej do czasu. Księżyc wisiał
niewiele poza swoim tronem, zmierzając ku dniu, ale nadal utrzymując niebo w
granatowej ciemności. Samica przebudziła się. Jej wdechy, spokojne, ale jakieś
długie, napotykające opór, ciężkość na klatce piersiowej. Serka uniosła głowę,
sen jeszcze trzymający jej powieki w przymknięciu. Pod jej brodą ktoś
zamlaskał. Szczeniak jaki tam leżał nagle stracił oparcie, teraz przesuwając
się bliżej do ciepła. Almette odetchnęła. Kiedy usypiała, czuła jak ktoś
przybliża się do niej, jednak nie spodziewała się zastać swojego ciała
okupowanego przez małe ciałka. Trzy szczenięta rozłożyły się na jej brzuchu i
klatce piersiowej, w kłębkach i rozłożone, pochrapując do wiatru nocy. Pod jej
ogonem z kolei spały dwa inne, skryte przed światem, a wystawały tylko łapki,
ogonki i noski. Starsza wadera miała także małe kłębki wtulone w jej bok. No
cóż. Odetchnęła ciężko, poprawiając zdrętwiałe ciało w delikatny sposób. Nie
chciała nikogo obudzić, ale jednocześnie nie zamierzała płacić swoim ciałem i
komfortem. Położyła głowę z powrotem, szczeniak który leżał przy niej zakręcił
się, cichy oddech uciekający z jego pyszczka. Serka wbiła oczy w niebo. Chmury
zasłaniały świat, odcinały gwiazdy od obserwowania pyłków życia pchanych
wiatrem życia przez świat. A jednocześnie zabierały drogowskazy, odpowiedzi,
których Serka szukała. Sen uciekł od niej na dobre, pozostawiając oczy i umysł
szukające zaczepienia, uziemienia. Myśli szalały w monologu żalu i strachu,
kiedy kolejne małe ciała poprawiały się na niej. Nie można było zaprzeczyć,
ciężkość innych ciał, wtulone w siebie mozaiki sierści były uczuciem
przyjemnym. Małe łapki od czasu do czasu przesuwały po jej ciele, poruszając
instynktami, o których Almette nie była świadoma.
Dzień nadszedł dla niej ze zmęczeniem i ciężkością. Jej
obolałe mięsnie wprowadzały ją w niebyt przyjemny humor, a jednak uśmiechnęła
się pod nosem widząc jak niektóre ze szczeniąt były równie niechętne do pobudki
co ona. Delikatnie strącając ze swojego ciała kolorowe futra, w końcu mogła
wstać i rozciągnąć swoje zdrętwiałe kości.
—Jak się spało? — Wayfarer zdawał się być równie wyczerpany tą nocą.
—Ciężko. — odparła. Było to dobre słowo, bo ciężko było jej zasnąć, a jak już
usnęła to spała pod równie ciężkim przykryciem i świadomością nowych wyzwań. —
To co? W drogę? — Otrzepała futro, jej łapy przebierając w miejscu przez
chwilkę. Szczeniaki obok gromadziły się i przebiegały pomiędzy łapami.
—Zdaje się, że tak. —
—A my z wami! — jedno ze starszych szczeniąt fuknęło w ich kierunku. Almette
tylko przytaknęła, wiedząc że obietnica to obietnica. A przecież im obiecali że
się nimi zajmą.
—Znajdziemy wam po drodze jakiś fajny dom, gdzie nie będą wami tak pomiatać po
kątach. — Wayfarer poprawił kapelusz na głowie i odetchnął. Szept zaszumiał
pośród szczeniaków, a niewypowiedziane nadzieje rozpostarły skrzydła tak dawno
podcięte przez innych. Więc ruszyli. Z racji, że prowadzili ze sobą małe
przedszkole ich droga dłużyła się i kręciła niczym serpentyny. Góry, doły, nie
ważne, postanowili wracać do domu. Do watahy. Do rodziny.
—Ciekawe co się pozmieniało w ciągu tego czasu! — nos Almetki zmarszczył się
delikatnie jak pomyślała, że może zastanie nowe rodzeństwo. Że może papciu i
mamcia czekają tam na nią ciekawi jej przygód, a może i sami przeżyli jakieś.
Kto wie co i jak zadziało się w tej pięknej watasze pod pieczą Agresta.
—Fajna ta wasza wataha? — jeden ze szczeniaków zagadnął wesoło.
—A no ba że fajna! Mamy chabry, wiele gór i bardzo przyjemnego Alfę. Nazywa się
Agrest i ma przyjaciela Mundusa. Mamy tez bardzo dużo różnych rodzajów Pucheł i
parę szczeniaków w watasze na pewno! Mamy też bardzo ładne tereny, wielkie i
nawet dostaliśmy kiedyś jakieś jeszcze od lisów! Bardzo ładne, bardzo piękne
drzewa i jeziora. Zwłaszcza Wodospad różany! Różany bo latem kwitnie tam
mnóstwo krzewów róż i czasami nawet bławatków. Mamy łosie, jelenie i bardzo
smaczne zajączki. Wszystko jest najlepsze w domu. Tam mam tez mamkę i tatę i rodzeństwo.
Mam siostrę Ciri, ja byłam w ogóle adoptowana w tą rodzinę i za sobą nie
przepadałyśmy, ale nie było tak źle. Została też ciocią. Ciekawa jestem jak te
dzieci się trzymają. Pewnie teraz są już dorosłe i mają własną pracę i może
własne rodziny, kochające. To może i własne szczeniaki też już, bo przecież
trzeba przekazywać krew swoich dalej. Mam też spokrewnienie, częściowe z Alfą,
tylko no właśnie jestem adoptowana, ale on chyba mnie lubi. Może jeszcze mnie
pamięta! — rozgadała się i tak umilała im drogę dopóki nie trzeba było
zatrzymać się na obiad.
Droga niby się dłużyła, a jednak jej ubywało. Taką wielką
grupą z pewnością także przyciągali uwagę, jednak mimo to nikt nie chciał
przygarnąć takiej ilości obowiązków na siebie. Zdawało się że 24 kłopoty
naprawdę stanowiły kłopot i to już nie tylko dla przemierzających świat dwóch
towarzyszy, ale także dla każdej watahy którą Alemtte z Wayfarerem mijali.
Jedna za druga odmawiała i kręciła nosem.
—Jedno, może dwa jesteśmy w stanie przyjąć. — pokiwali głową.
—No może z pięć. Ale 24! —
—Czy może tylko jeden? —
—Nie. W ogóle, nie mamy miejsca na tyle dzieci, przepraszamy! —
Każde podejście zakańczało się delikatną żałością i goryczą rozlewającą się w
wilczych sercach. Zwłaszcza, że te dzieci one były takie piękne i cudowne. Ich
zdolności przekraczały normalne. Niektóre były wyjątkowe, ze skrzydłami,
niektóre mniej sprawne, ale dzieciaki nadrabiały inteligencją. One wszystkie
szybko podłapały od nich jak polować, jak rozpalać ogień, jak bezpiecznie
podróżować. W ogóle to cudowne małe aniołki, ale…
Nie dla Almetki. Przerastały ją powoli. Ona nie umiała być mamą, a więc tylko
Wayfarer kombinował jak zająć się tymi wszystkimi małymi demonami. Gadatliwe,
równie co Serka, rozbiegane i chociaż zamienicie szybko się uczyły, nadal były
tylko szczeniakami. Głupie błędy, potykanie się, zabawy. Wszystko to nakładało
się na hałas i opóźnienia.
—Nikt nas nie chce? — w końcu któryś, chyba Talerzyk, najmłodszy ze wszystkich,
jeszcze sepleniący, spytał z żałością.
— To nie tak. Po prostu tak z Nienacka nie każda wataha może przyjąć dwadzieścia
cztery szczenięta, prawda? —
—Prawda. — jej towarzysz podróży przytaknął. Atmosfera pomimo że nadal nieco
ponura rozjaśniła się odrobinkę.
—Czyli ktoś w końcu nas przyjmie? — Brzoza, ona dzielnie niosła swojego
braciszka na grzbiecie przez wszystkie te kilometry.
—Oczywiście, obiecaliśmy wam to, prawda?
Byli coraz bliżej WSC. Ich dni dobiegały końca, a szanse
dzieci na znalezienie rodziny zmniejszały się. Do czasu spotkania Watahy
Białego Pióra. Kimże oni byli? Serka nigdy o nich nie słyszała, więc ich nagłe
pojawienie się na ich drodze było nieco zaskakujące.
—24 SZCZENIAKI?! — ich alfa, przemiła wadera, aż otworzyła oczęta szeroko.
Spojrzała na swojego syna z zadumą.
—Powinniśmy mieć tyle miejsca i mamy tez emerytów. Oni bardzo lubią dzieci.
Pewnie damy radę. Ale…—
—Wszystkie albo nic. — Odparła Almetka. Nie miała zamiaru rozdzielać tych
uroczych stworków. I szybko tak w ten sposób rozpoczęła się rozmowa o tym co te
maleństwa przeżyły już w życiu. To tak bardzo ujęło Alfę i jej syna, że wyjęli
otwarte ramiona w ich kierunku.
—to jeden problem mniej prawda? — Almetka odetchnęła z
lekkością.
—Problem? —
—No tak. Ja wiem, że nie powinnam tak mówić, ale ja się nie nadaję jeszcze na
dorosłego. — pokręciła głową. — Nie mogę zajmować się dziećmi. Są kochane, ale
nie radzę sobie z nimi. —
—Z taką ilością to nawet doświadczone matki miałyby problem. — Way próbował ją
pocieszyć, uśmiechając się lekko.
—I tak. Czas… wrócić do domu. Wiedziałeś że.. ! — i zaczęła swoje monologi, a
wiatr rozwiał dym, który Way puszczał z fajki.
Almette wpadła do watahy z rozpędem, z radością, jednak noc przerwała
im słodkie bajanie. Co prawda rozeszli się na swoje strony w ten spokojny
wieczór, jednak w przypadku Almetki położyła się ona na jednym z kamieni, jaki
był pod ręką. Z westchnieniem opadła na ciepławą jeszcze nawierzchnię kamyka.
Jej mięśnie rozluźniły się i wkrótce poddała się morfeuszowi, który otulił ją
rękoma niczym ciepłym kocykiem. W chłodną noc, jej było ciepło, i na ciele i na
duszy. Tylko.. odrobinę ciężko.
—Almette… — Wayfarer, jego głos był tak wyraźny w jej śnie. — Mamy mały
problem… — Jej oczy uchyliły się, ale
świat przesłaniała kępka zwiniętego w jedno futra.
—Hymm? — zaspana podniosła głowę. Jej ciało czuło się przygniecione, jak w noce
przez ostatnie tygodnie. Rozejrzała się.— Ale..
—Jednak nas tam nie chcieli… —
<Way?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz