poniedziałek, 25 grudnia 2023

Od Agresta - „Rdzeń. Po co?”, cz. 1.9

Niestety tej piosenki nie będzie na playliście, bo Jutub nie wpuszcza KULTu ze źródeł innych niż oryginalne.
Więc cieszmy się tym dziełem jednorazowo :)


Znowu dziś widzę zachód słońca
Znowu udało się doczekać końca

Nie błękit ani purpura, a pustka zieje z Nieboskłonu. Wtem jednak przecina go świetliste pęknięcie. Tylko przez moment, zanim blask przepada w nicości, rozpełza się jego powidok po bezkresnym niebie. Burza, burza.

Mniej szczęścia mieli, ilu ich było
Wielu, nawet ich nie liczyłem

W ciszy pochylam się ku ziemi, delikatnie przeciągam po niej pazurami. Czerwone smugi, a potem całe krople pokrywają moje palce. Ziemia jeszcze nie obeschła po wielkiej ulewie. Podnoszę się, rozglądam. Idę dalej. Las, choć ten sam co zawsze, zdaje się jakiś zupełnie obcy.
Nie wiem skąd idę i dokąd, ani czego dokładnie szukam. Wiem tylko, że coś złego zaraz ma nastąpić, a ja nie potrafię temu zapobiec. Nawet się nie staram, nie mam takiej mocy. Oberwanie chmury, a może to całe niebo i wszystkie gwiazdy runą wprost na ziemię. Coraz bliższe, krzyżujące się jeden z drugim grzmoty, ostro przypominają o tym zwierzętom, pokulonym i powciskanym w leśne dziury.
Trawa chlupie mi pod nogami. Robi się śliska.
Śliska jak lód.
Nie potrafię utrzymać równowagi i w końcu grunt się spode mnie usuwa. Lecę gdzieś w dół, przytomnieję w dole, pośród dzikich ziół. Tymczasem w oddali drzewa walą się na ziemię; nie. Ziemia razem z nimi znika w przepaści, wyrytej daleko, w horyzoncie. Podrywam się na nogi. Upadam znowu. Nie łapię przyczepności, topię się i grzęznę w bezkształtnej masie.
Nie mam do kogo wołać o pomoc, nikogo tu nie ma. Ale chcę uciec; macham więc wszystkimi czterema kończynami, choć nie wiem, czy jest jeszcze dokąd uciekać. Nie wiem, czy pozostało jakieś bezpieczne miejsce, czy to Ziemia cała się rozpada, a może roztapia. Pisk wysiłku wyrywa się z mojej krtani. Ślepia zakrywa obłęd.
Jeszcze jedna próba; jedno szarpnięcie.
- Ała, Szkliwo...
Wreszcie stanąłem na nogach i zatoczyłem się, gdy głowa, nieprzygotowana na ten ruch, odmówiła posłuszeństwa. Z ciemności patrzyła na mnie para zielonych oczu. A więc znów byłem na naszej polance.
- Co się stało? - zdołałem zapytać.
- Tak się rzucałeś po swoim dołku, że kopnąłeś mnie przez sen - odparła Kawka, jeszcze trochę sennie.
- Przepraszam.
- Już nawet nie o to chodzi. Nie powiesz mi chyba, że to normalne.
- Nie wiem - powiedziałem ciszej. Nie wiedziałem też, czego innego oczekiwała. Chwilę wcześniej wszystkie moje zmysły były skupione na walce o życie, a ledwie otworzyłem oczy, wilczyca zapragnęła omawiać moje problemy ze snem. Tak, zdążyłem już zauważyć, że je mam. I co to zmieniało? Oprócz tego, że najwyraźniej powinienem spać w odosobnieniu, żeby nikogo nie budzić.
Już odwracałem się by odejść i zaczynałem rozpatrywać różne miejsca, w których będę mógł spokojnie doczekać do rana, z przykrą świadomością, że nie będzie to niestety równoznaczne z przespaniem reszty nocy.
- Dokąd znowu uciekasz? - Podniosła głos, na tyle by powstrzymać mnie przed zrobieniem choć kroku, a potem, nie czekając na kolejne „Nie wiem”, mówiła dalej. - To już nie pierwszy raz, gdy to robisz.
- O czym rozmawiacie? Gdzie ucieka? - Z drugiej strony polanki dobiegł zaspany głos Wrony.
- Nigdzie - rzuciłem, po czym syknąłem do rozmówczyni. - Czemu cię to interesuje?
- Bo dzieje się coś niedobrego.
- Daj mi spokój, proszę. - Nie upierałem się, by iść dalej. Przyznam, to był czysty odruch unikania, ale przecież mogłem liczyć, że Kawka jest na tyle rozumna, by przyjąć również same moje słowa. Ostatecznie tylko przeniosłem się do nieco odleglejszego kąta i umościłem wygodnie, dając do zrozumienia, że nie chcę prowadzić tej rozmowy. Nastała chwila złowrogiej ciszy.
- Żebyś wiedział, że już nie zapytam. - Wadera gwałtownie obróciła się na drugi bok i nic już nie powiedziała. Tylko w myślach rzuciłem oględne przekleństwo.
- Nie kłóćcie się, jest środek nocy! - burknęła brązowowłosa i z błogim pomrukiem przeciągnęła się, by na nowo ułożyć do snu. Polana ucichła. Tak mijały kolejne minuty. Może godziny. Zaczęło jaśnieć tak szybko, a jednocześnie czas tak bardzo się dłużył, że nie byłem pewien, czy resztę nocy po prostu przeleżałem z zamkniętymi oczami, czy udało mi się na chwilę zdrzemnąć.

Codzienne żniwo swoje zbieram
Kres podróży każdego dnia

Ranek przywitał liście berberysu tak samo jak co dzień; promiennie, radośnie, żywo. Przegonił wszelkie koszmary, przyniósł nowe myśli i świeże spojrzenie. Gdybym tylko był troszkę bardziej wypoczęty.

Być czy mieć? - takie dwa pytania
Bliżej ku celom posiadania
 
- A zatem wyrzuciłeś Kaja z polanki - zauważyła Kawka. - A ja dziwiłam się, dlaczego już kolejny tydzień wcale się tu nie pojawia.
- Kto ci tak powiedział?
- Jeden wilk z jaskini wojskowej. To nieważne. Podobno z nim rozmawiał.
- Sam się wyrzucił. Ja tylko zwróciłem mu uwagę na pewne suche fakty.
- Następnym razem gdy coś takiego będzie miało miejsce, skonsultuj to ze mną proszę. Jak by nie patrzeć, to ja opiekuję się naszym domem.
- Oczywiście. Gdy następnym razem ktoś zdradzi watahę, na pewno od razu się o tym dowiesz - ogłosiłem sucho.
- Wiesz, mi też jest... - Przełknęła ślinę, a jej głos nagle stał się o ton cieńszy. - Z tym wszystkim trudno. Mój ojciec nie żyje. Matka zaginęła - powiedziała, prawdopodobnie nie bez powodu chcąc jednak uniknąć tonu sugerującego jakiekolwiek wyrzuty. Choćby najmniejszy ich cień, w najdalszym zakamarku myśli, spowodowałby poczucie winy i sprawił, że sama poczułaby się jak zdrajca.
- Nie chciałem, żeby to się stało - odrzekłem cicho, i nie dziwota, że mojemu głosowi zaczęło brakować pewności. Choć słowem przyznać komuś i samemu sobie, że doprowadziło się do czyjejś śmierci, jest silnym przeżyciem; być może nawet druzgocącym, choć nim zagnieździ się w głowie, jeśli jeszcze go tam nie ma, do akcji wkracza cały sztab myśli pokrzepiających, z wysuniętą na czoło pochodu próbą racjonalizacji działania takiego czy innego. Nie bacząc na to, tym razem wspomnienia przywoływały nieco odmienne obrazy. Tak gładko wsunęło się ostrze w ciało Admirała.
Prawdziwy kłopot polegał na tym, że gdzieś skrycie, podskórnie, czułem się zupełnie zwyczajnie z tym, co się wydarzyło. Wewnętrzny spór, na ile dosadnie wzbudzać w sobie uczucie żalu, by zachować zdolność trzeźwej oceny powagi sytuacji, a jednocześnie nie zostać pożartym przez poczucie winy, przechylał się z jednej strony na drugą i nawet znajomość potrzeb danego rozmówcy nie była na tyle szybka, by korygować niektóre jego wahnięcia, utrzymując go nieruchomo na cienkiej, granicznej linii.
- Wiem, broniłeś stryjka. Wiem przecież. Ja pewnie zrobiłabym to samo. - Pokręciła głową. - On jest mi nawet droższy, niż ojciec.
- Naprawdę mi przykro. - Słowa te zabrzmiały niewyraziście i niestety chyba niezbyt przekonująco. Chrząknąłem.
- Nie ma sensu teraz tego rozpamiętywać. Nie mam do ciebie żalu, ojciec był sam sobie winny. Zachowałeś się... jak porządny obywatel. I oddany przyjaciel. Szanuję to w tobie. - W odruchu nieśmiałej wdzięczności na jej, bądź co bądź, dość niespodziewane dla mnie słowa, skinąłem głową. Nie zwróciła na to uwagi. - Chodziło mi tylko o Kaja. Nie ma teraz gdzie mieszkać.

Nie mam potrzeby zbyt wiele wiedzieć
Nie mam potrzeby wiedzieć zbyt wiele

- Poradzi sobie. Wbrew pozorom w lesie jest pełno dziur, do których zmieści się zwierzę naszego pokroju.
Coraz bliższe, krzyżujące się jeden z drugim grzmoty, ostro przypominają o tym zwierzętom, pokulonym i powciskanym w leśne dziury.
Przetarłem oczy skrzydłem. Zanim milczenie stężało, podniosłem się dynamicznie i ostatecznie postanowiłem rozpocząć nowy dzień pracy. Trzeba było na styk zdążyć na zebranie w WWN.

Gdy wszystko skończy się jak myślałem
Wsyp mnie do ziemi, stąd przyjechałem

- Co tam dzisiaj mamy, towarzysze? - Tordat siedział na swoim zwyczajowym miejscu i kartkował pomięty zeszyt, szukając wolnych stron.
- Słońce świeci jeszcze z wysoka, a woda w jeziorach jest ciepła, ale wielkimi krokami zbliża się jesień. - Pierwsze słowo należało do Lestka. - Jednak już udało nam się zdobyć nasiona z ludzkich sadów, na które czekaliśmy przez całe lato. Przed nami Kosztela, znana również jako Wierzbówka Zimowa. Stara odmiana jabłoni, odporna na mrozy, choroby, a zarazem bardzo smaczna. To skłoniło nas by poczekać właśnie na nią, choć inne jabłonie owocowały już dawno. Gdy jeszcze trochę się ochłodzi, nadejdzie pora na siew.
Pomysł miał potencjał. To nie ulegało wątpliwości. Im dłużej nad nim myślałem, tym większą miałem nadzieję, że niebawem znowu zostanie poruszony na jednym z zebrań, aż wreszcie doczekałem się.
- Niestety jest jedna rzecz, o której trzeba wspomnieć. Ale nie sądzę, żeby zniszczyło to nasze plany - mówił dalej Lestek. - Jabłoń zaowocuje dopiero po wielu latach od posadzenia.
- Ilu konkretnie? - dopytała Lagimira.
- Jeśli nie będziemy mieli szczęścia, nawet i dziesięciu.
- Och, to nas już tu może wcale nie być.
- Nie będzie nas, to będą inni - stwierdził sekretarz pogodnie. - Zatem trzeba wprowadzić rozporządzenia związane z nowymi stanowiskami.
- Dokładnie tak, trzeba wprowadzić odpowiednie rozporządzenia - przytaknął Lestek.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

- Rzecz jasna, na razie tylko w WWN - Ableharbin zwrócił się tym razem do mnie. - Sprawdzimy pomysł na stabilnym gruncie, a jeśli się przyjmie, pomyślimy nad jego wprowadzeniem do WSC.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

- Nim to się stanie, upłyną kolejne lata - zauważyłem chłodno. - Czy WSC ma nie mieć żadnego udziału w tym doświadczeniu?
- Najlepiej będzie jeśli WSC skupi się teraz na odbudowie tego, co ucierpiało podczas wojny.
- WSC potrzebuje środków, żeby rozwój nabrał lepszego tempa. Czas mija, wojna dawno się skończyła.
- Nim zyska, upłyną lata.
- Zyska razem z WWN - oznajmiłem wprost.
- Sytuacje naszych watah różnią się, ale jak rozumiem, uważasz, że waszych sił wystarczy na takie przedsięwzięcie?
- A czy wystarczyło na wyprawienie wielkiej uczty na całe wschodnie ziemie? Z nadwyżką, więc z całym szacunkiem...
- Proszę o chwilę przerwy. - Basior podniósł łapę. Pozostali wymienili się spojrzeniami. W duchu podziękowałem Agrestowi za jego dziwne pomysły, które przydawały się przy najmniej oczekiwanych okazjach.
- No... oczywiście. - Lestek potwierdził niemą zgodę zespołu i podniósł się na znak przerwania rozmowy. Sekretarz gestem zaprosił mnie do wyjścia za sobą.
- Jakiego udziału WSC byście oczekiwali? - zapytał dumnie, gdy spacerowaliśmy już wokół jaskini narad. Nieufnie machnąłem ogonem.
- To trzeba skonsultować z...
- Alfami. Nie. Nie ma sensu ich kłopotać. Pytałem was, towarzyszu. Chcecie ten udział, czy nie? Więc się go podejmijcie.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

Wilki. Nie, nie znajdę tylu chętnych do pracy przy roślinach. Może jeden szaleniec zgodziłby się porzucić swoje stanowisko i z zaskoczenia przebranżowić ku chwale Ojczyzny, ale nie tylu ile potrzeba, byśmy mogli poczuć się prawowitymi uczestnikami nowego planu.

Bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

Ziemia. Równie ważna, a być może jeszcze ważniejsza niż wilki, bo długowieczna. Tyle że Nadzieje pewnie miały już co do lokalizacji własne plany. No cóż, nie szkodziło spróbować, gdy już udzielono mi takiego przywileju sprawczości. Ableharbin patrzył na mnie łaskawie i całym sobą mówił: „Spójrz, ile gotowi jesteśmy zrobić dla waszej watahy. Czyż nie opłacało ci się przyjąć mojej propozycji?”.
Rzecznik samego sekretarza WWN. To brzmi dumnie.
Ani się obejrzeliśmy, gdy wieczór wziął pod swoje skrzydła zmęczoną długim, gorącym popołudniem krainę.
Kawka wyciągnęła się na swoim legowisku. Miły ciału i duszy stop chłodu z gorącem opływał ją ze wszystkich stron. Upajała się beztroskim oczekiwaniem na sen. Wspominała udane polowanie w gronie wilków z jaskini wojskowej, a potem smaczny, wspólny obiad. Przymykała oczy, rozluźniała wciąż jeszcze przyzwyczajone do wielogodzinnego ruchu mięśnie i wdychała kojące powietrze, rozprężone po upałach. Zastrzygła uchem, gdy usiadłem obok.
- Chyba już ostatnie dni takiego gorąca.
- I dobrze - mruknęła. - Już sobie pobyło gorąco.
- Krótkie lato mieliśmy.
- Wszystko idzie swoim tempem.
- A co powiesz na jabłoniowy sad dwa kilometry stąd, na południe?
Otworzyła oczy i podniosła głowę, patrząc na mnie jakby nie rozumiała żadnego ze słów.
- Jabłoniowy sad? Skąd tutaj jabłoniowy sad i po co?
- Żeby były owoce. Będziemy siali.
- Kto?
- WWN i WSC. Utargowaliśmy z sekretarzem podział na cztery drzewa po naszej stronie stepów i cztery po ich stronie. Powinny dobrze się przyjąć na tych glebach. Teraz mamy czas do pierwszych mrozów na znalezienie wilków, które pomogą je sadzić. Dobrze byłoby, gdybyśmy wszystkiego po naszej stronie dopilnowali sami. Mielibyśmy wtedy równy udział w przedsięwzięciu. Zapłacilibyśmy im tylko za nasiona i mogli rozporządzać wszystkim własnymi łapami.
- Tak potrzebne nam są te owoce?
- Drzewa owocowe to przyszłość. Sama zobaczysz. Można je wykorzystać na bardzo wiele sposobów. Owoce można jeść na surowo, wykorzystywać do sporządzania medycznych mikstur, ale i łatwo suszyć na cięższe czasy. Można destylować je na alkohol, który sam w sobie ma całą gamę zastosowań. Liście też mają swoje właściwości lecznicze, które wzbogacą nasz szpital. A poza tym gdy opadną można je będzie wykorzystywać do ogrzewania pomieszczeń. Jak pomysł się rozniesie, będziemy mogli wysyłać plony do innych watah, bo jako pierwsi będziemy mieć własne drzewa, a nawet wymieniać na inne dobra z innymi gatunkami. Przy okazji dorzucimy miejscowym owadom trochę kwiatów. I, to się nawet jakoś nazywa. Zrobimy domieszkę biocenotyczną. Trochę dodatkowego siedliska i pokarmu dla różnych zwierząt.
- Och. Jeśli tak mówisz. A alfy?
- Sekretarz będzie z nimi o tym rozmawiać.
- Czyli o niczym nie wiedzą? - Wadera prychnęła. - O tym że Szkliwo postanowił uczynić watahę sadowniczym imperium?
- E tam. Wynegocjowałem nam tylko dobre warunki w inicjatywie, która i tak zostanie podjęta. Czemu potem mielibyśmy być zależni od WWN, jeśli możemy sami na tym zyskać?
- Powiedzmy, że uwierzę na słowo. Chociaż nigdy nie mieliśmy tutaj takich wynalazków i do niczego nie były nam potrzebne.
- Mówisz prawie jak swój stryj. Na pewno nie zaszkodzą.
Zmarszczyła brwi i jeszcze raz przyjrzała mi się od góry do dołu.
- A myślałam, że to ja ma dziwaczne pomysły.
- Takie jak stanowisko historyka? Nie jest dziwaczny. Jest błyskotliwy.
Wilczyca uśmiechnęła się półgębkiem. Podwinęła nogi i wtuliła pysk w głęboką trawę. Poszedłem w jej ślady i umościłem się w niknącym cieniu starego drzewa, rozciągając mięśnie i pozwalając sobie na kilka głębszych oddechów.
„No cóż”, pomyślałem. „A gdyby tak dla odmiany przespać tę noc spokojnie?”. Zagrzebałem się w trawie i szczelnie owinąłem jesionką. Senność przybyła szybko; skryta głęboko z tyłu głowy, przez cały dzień czekała, by wreszcie wydostać się na zewnątrz, opanować ciało i umysł.
Leżę zwinięty w kłębek, już nie na polanie, ale gdzieś pośród pustki. Lepka trawa oplata moje kończyny. Trzyma; Ziemia używa jej jak ośmiornica macek. Może dlatego swobodne źdźbła falują, choć wiatr nie wieje. W zasięgu wzroku tylko trawa i trawa. Które kępki rosną w pobliżu, te próbują mnie sięgnąć, chwycić, uszczypać, być może odrywać mięso kawałek po kawałku, ale nie mają tyle siły. Te dalsze drżą gniewnie, korzeniami przytwierdzone do bezlitosnej matki, próchnicy. Nie mam sił by wstać ani obrócić się na drugi bok lub przynajmniej odezwać, choć czuję, że powinienem. Ktoś się zbliża, lecz nie mogę go dostrzec. Jest za moimi plecami. Jakby drapieżnej trawy nie było mi nadto.
Czuję jego ciepło na swoich żebrach. Strach potęguje się. Zapominam o roślinności, która już nie tylko trzyma, ale i rzeczywiście zaczyna mnie podgryzać. Szkoda tylko, że nie mogę się ruszyć.
Ukłucie jest gwałtowne; z jakiegoś powodu jestem pewien, że przebija moje płuco na wylot. Nagły ból rozdziera mój grzbiet i odbiera mi oddech. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie potrafię stwierdzić, co boli; moje narządy zdają się już tylko bezkształtną miazgą.
To wszystko.
Gdy mara zniknęła, przed oczyma znów zmaterializowała mi się ukochana polanka. Zaczynało świtać. To wszystko już tak bez znaczenia...
Obróciłem się na grzbiet, delikatnie, jakby nadal był obolały, choć ból pozostał już tylko głuchym wspomnieniem. Mimo wszystko wykręciłem skrzydło nad swoim karkiem i wierzchem dotknąłem kręgosłupa, dla świętego spokoju upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. A więc znów to samo, to samo i to samo. Bez przyczyny, bez ucieczki, bez pomysłu na rozwiązanie. Tylko bezsilność, oczekiwanie na kolejny koszmar i kolejną falę panicznego lęku. Przeżycia każdej nocy powoli stawały się dla mnie doświadczeniem czysto fizycznym, wyzutym z refleksji. Zasnąć i pójść jak na skazanie, godzić się z własnym strachem, czasem bólem. Potem obudzić się i przez dłuższą chwilę zbierać myśli. W końcu choć trochę zatrzeć w głowie ciężkie wspomnienie, pozwolić mu zdysocjować na mętny pył, ginący w wielobarwnej mieszance emocji dnia codziennego.
Jak ognia wciąż unikałem jeszcze tylko jednego: „Nauczyć się z tym żyć”.
Przez chwilę leżałem bezczynnie. Minuty znów zaczęły upływać na bezmyślnym istnieniu. Wszystko tak samo jak poprzedniej nocy. Tak jak prawie każdej nocy. Na całe szczęście tym razem zapobiegliwie już z wieczora ułożyłem się do snu w odosobnionym kąciku.

Więc głowa do góry, gdy dzień wstaje rano
Od tego są nogi, by łazić na nich

Gdy szarość zsunęła swą zasłonę z niewinnej przejrzystości nowego dnia, dreptałem już ścieżką na północ. Do jaskini alf dotarłem jeszcze zanim polana przed nią ożywiła się od kroków i głosów. Przystanąłem u wejścia, po czym lekko zapukałem, zaglądając do środka.

We dni, czy gorsze, czy lepsze
Ten jest ostatni, który nie pierwszy

- Szkliwo. Wchodź. - Tego dnia to pani domu, która jak zwykle pierwsza zaczynała krzątać się po grocie, wpuściła mnie do środka. - Agrest już wstaje.
- Mamo, zostały jeszcze sarnie racice z wczorajszych łowów? - Frezja podniosła głowę, ale jeszcze nie zebrała sił na otwarcie oczu.
- Nie, skończyły się. Idźcie do jaskini wojskowej, tam jeszcze widziałam jedną, ale nie miałam jej jak wziąć.
- Nie chce mi się. - Młoda wilczyca obróciła się na grzbiet i przeciągnęła zamaszyście. - Puchacz...
- Mmm?
- Chodź ze mną.
- Weź te papiery i zapas polan. - Nymeria wyrosła przede mną jak spod ziemi i wręczyła mi przygotowany stosik. - Będziecie dziś mieli sporo pracy. Młody wychowanek Shików przychodzi załatwić jakieś sprawy związane z sierocińcem. - Możesz poczekać na zewnątrz. Agrest, wstawaj!
Wyniosłem dokumenty z jaskini, z obu stron ściskając je skrzydłami, a od góry dodatkowo przyciskając dziobem, co przez wiatr tańczący pomiędzy kartkami dostarczyło trochę więcej trudności niż myślałem. Szef zjawił się na miejscu niedługo po mnie.
- Cześć pracy.
- Cze. - Zdawkowo skinąłem mu głową.
- Co tam dziś mamy? Coś słyszałem o sierocińcu.
- Zobacz sobie.
Basior na chwilę zagłębił się w dokumentach, choć wystarczyło mu przebiec po nich wzrokiem, by zyskać jakiś swój pogląd na sprawę.
- Ach, to. Może szybko pójdzie.
- Z tego co wiem, ma przybyć poseł od Nadziei. Będziemy sadzić drzewa.
- Drzewa? Jakie drzewa? Mało tu mamy drzew?
- Owocowe, kosztele.
- Co oni znowu nawymyślali. - Alfa podrapał się w czoło. - No nic. Trzeba znieść z godnością. Miłego dnia! - zawołał nagle. Odpowiedziało mu burknięcie ze strony jaskini. Odwróciłem się właśnie w chwili, gdy Frezja i Puchacz znikali za krzakami. Agrest tymczasem oparł się o ścianę jaskini, postukał o siebie opuszkami obu łap i spojrzał w niebo. - A gdybym sam się wybrał do Variaishiki w sprawie tego sierocińca? Tylko trzeba by wszystkie papiery spakować. Ale nie wiem kiedy ten poseł ma przyjść. Nie, nie. Zostanę na miejscu. Powiedz ty mi, o co w ogóle chodzi z pomysłem sadzenia drzew?
Westchnąłem na samą myśl tłumaczenia tego po raz kolejny.
- Będziemy mieli własne drzewa, tylko musimy znaleźć kogoś kto je posadzi i będzie doglądał. Sadzić trzeba będzie pewnie zaraz przed pierwszymi mrozami.
- Nagodzimy do tego pomocników.
- Do posadzenia można. Ale co później?
- A dużo trzeba chodzić wokół takiego drzewka?
- A ja wiem? Nigdy tego nie robiłem. Ale chyba niedługo będę mieć okazję.
- Najmujesz się na sadownika?
- Jeśli będzie taka potrzeba, to czemu nie. Nawet bardziej tam się przydam niż w jaskini alf.
„Gdzie tylko przysparzam kłopotu Nymerii, która zaraz wyhoduje sobie drugą parę oczu do kontrolowania, czy przypadkiem nie patrzę za długo na jej córkę”, dodałem gdzieś na granicy świadomości, z oczywistych przyczyn tylko w myślach. Bawiło mnie, jak wilczemu społeczeństwu łatwo przychodzi generalizowanie i jak szybko zapamiętują ciekawostki dotyczące pewnych sfer życia nawet tak nudnych stworzeń, jak asystent alfy. Zarówno ten przed, jak i powojenny.

Brzdęk, pękła czara pełna goryczy
Rozlanych kropel już nie policzę

- A ja co, mam sam tu siedzieć?
- A asystentkę gdzieżeś zostawił? Poza tym dobry przykład będzie potrzebny.
- Kawka? Czy ja ją wygoniłem? Nie przychodzi ostatnio, to nie przychodzi. Nie narzucam się. Może ma robotę w wojsku.
- Nie przychodzi, bo jej nie wołasz.
- A po co mam ją wołać? - Agrest zasępił się. - Legion mi pomaga, a jak nie pomaga, to mam ciebie w zasięgu łapy. Poczekaj, bo się zagadam, a o najważniejszym zapomnę. Może i masz rację. Może i przykład się przyda. Coś mi wpadło do głowy.
- No, mów. - Przyjąłem jego wiadomość z ulgą, oznaczała bowiem koniec uwag.
- „Wszyscy sadzimy jabłonie”. Takie hasło rzucimy. Ty, ja. Legiooon! - wykrzyknął nagle. Po chwili ciszy z jaskini dobiegł nas stłumiony głos.
- Dajcie mi chwilę, już idę!
- Chodź. - Agrest swoim najbardziej przedsiębiorczym spojrzeniem przewiercił las na wylot, w myślach już pewnie układając podniosłą przemowę do ludu. - Pomożesz nam jabłonie sadzić.

Który dzień będzie ten dzień ostatni
Byłem czy miałem? - dwie zagadki

- Chwileczkę. Wy chyba nie zamierzacie się grzebać w ziemi? - zapytałem delikatnie.
- Mi trochę ruchu na pewno się przyda. Co do Legiona to zobaczymy. Może zajmie się rozwieszaniem ogłoszeń. Wszyscy muszą wiedzieć, że jest taka inicjatywa, żeby móc wziąć w niej udział. To co, chce Kawka wrócić do jaskini alf? A Wrona ma dużo roboty, orientujesz się może?
- Kawka odkąd nie przychodzi tutaj, głównie chodzi na polowania albo siedzi w domu. Wronę to w ogóle rzadko widzę. Jak nie w pracy, to u koleżanek.
- Ktoś tu musi zostać i czuwać nad Legionem, gdy Nymeria będzie w jaskini wojskowej. Dobrze. Kawka będzie tu siedzieć pod moją nieobecność. A my popracujemy przy drzewach. Do pierwszych mrozów, mówisz, mamy czas żeby jeszcze kogoś znaleźć. W porządku. Nymeriooo! - wykrzyknął po raz kolejny tego dnia. - Przynieś mi jeszcze czystych kartek!
- Kończą się! - Z jaskini znów dobiegł stłumiony głos.
- Nic nie szkodzi - mruknął Agrest sam do siebie. - Na to ma wystarczyć, a jak zabraknie, będziemy się martwić.

Tak, bim-bom, bam-bim-bom
Skąd wiedzieć wszystko, komu bije dzwon

Cdn.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz