To były długie dni i jeszcze dłuższe noce, pełne spokoju i
błogości. Poza oczywiście wypadem po kartki w jaskini medycznej niewiele się
działo. Oczywiście nie obyło się bez wielkich osiągnięć. Frezja skończyła swój
piękny gabinet, może z mała pomocą Puchacza. Nawet Legion wpadł na chwilę
zobaczyć i podać siostrze jakiś kawałek kory, ładniejszej z Platanu, na ozdobę
i ładny zapach w środku. Cóż to było także za wydarzenie w życiu samego
Agresta. Jego córka odstąpiła od jego boku na dobre, podejmując się stanowiska
psychologa bez większego zawahania. Co prawda musiała nauczyć się jeszcze
wiele, ale wszystko przychodzi z czasem, a czasu to ona miała nie mało. Nie
było jednak wilka w tej watasze, który mógłby przekazać jej wiedzę.
—Nikt? Naprawdę nikt? — Frezja zapytała kiedyś Delty, jeszcze przed czasem jej
własnej dorosłości. —Nikt nie ma
psychologa? — Delta odetchnął, nieświadomy jej marzeń. W końcu to był tak
skryty w sobie szczeniak.
—Nikt. Jabłonie ledwo mają Jasinie medyczną, która i tak rozpada się w oczach.
Nadzieje nigdy go nie mieli, a my. My naszego straciliśmy na wojnie. —
—Dawno?—
—Czy ja wiem. Zdaje mi się, że jeszcze zagrzane miejsce, ledwo opuszczone. —
—To ja go znałam. —
—Niestety nie. Vitale odszedł od nas przed waszymi narodzinami. —
—O… Szkoda. — I na tym się skończyło. Teraz Delta widział ,że ona szukała po
prostu drogi do swojego marzenia. Nie miał zamiaru wiec podcinać jej skrzydeł.
Obiecał pomóc i pomoc otrzymała, tyle że nie mentora jaki by jej się przydał a
medyka, który niewiele o wilczej psychice wie. Ale do wyboru miała jeszcze
Florę, której z jakiegoś powodu odmówiła, pomimo jej większego doświadczenia.
Delta miał podejrzenia, że Frezja nie bardzo za starszą waderą przepada.
—I co? Podoba się? — Frezja przedstawiła mu swój gabinet. Delta odetchnął z
lekkością jakiej dawno w sobie nie miał. Jego oczy wbite w młodą waderę.
—Oczywiście. Jest bardzo… domowo. A w izolatce coś zmieniałaś?—
—Nie, jeszcze nie. Ale tam tylko chyba łóżko zmienić mogę prawda? —
—Prawda. Bezpieczniej dla chorego. — I na tym się urwały ich pogawędki. Delta
musiał wrócić do pracy.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy medyk przekładał bandaże na zranionej łapie
wilka z Jabłoniowych włości przez wejście wszedł dość obcy mu wilk. Oczywiście
basior nie przejął się kontynuując pracę, gdyż do tej osoby podeszła Tia. Nie słyszał
o czy pomawiają, ale ufał młódce. Tak dobrze sobie radziła że Delta wahał się
czy nie pójść z tym do Nymerii. W końcu na co im pomocnik medyka, skoro oboje
są jak całkowicie rozwinięte kwiaty. Piękni, sprawni i medycy, a nie żadni
pomocnicy. Tia nie potrzebowała już konsultować żadnych planów leczenia z
Deltą, jak to było na początku. Sama je wykonywała i sama leczyła.
—Do ciebie Delta. — szepnęła za jego plecami. Dobrze wiedziała, że wilk skupiał
się na dokładności i nie lubi jak się mu naskakuje na uszy tak od razu.
Uśmiechnął się na myśl o tym na jakie drobnostki zwraca uwagę Tia i jak dobrze
zna wszystkie jego małe i duże nawyki.
—Zaraz do niego podejdę, dziękuję.—
I tak taż zrobił. Usiedli sobie przy wejściu do jaskini
medycznej, gdzie chłód dnia owiewał ich futra, a słońce rzucało swoje długie
promienie na ich pyski.
—Coraz zimniej, zaraz śnieg. — Delta mruknął, bardziej do siebie niż do
towarzysza. Nie oczekiwał odpowiedzi, ale otrzymał jakieś wybełkotane potwierdzenie.
— Rozumiem, co cię tu sprowadza? —
—A.. No.. — wilk tylko pokręcił oczyma, rozejrzał się po polanie. Zwlekał, a
Delcie się to nie podobało.
—Gadajcie żesz! — pospieszył go.
—No ja w sprawie taj kłótni z Agrestem. Piszę wielkie przedstawienie o tych
jabłoniach i co się stało w watasze i w ogóle to będzie moje największe dzieło!
— wilk wystawił łapy do nieba, jego oczy wędrując ku słońcu jednak nie stykając
się z nim.
—Jakiej kłótni znowu? — Delta zmarszczył pysk skonfundowany.
—No tej niedawno. Ja przypadkiem podsłuchałem, jak wychodziliście, a ja szedłem
po kartki do jaskini alf. —
—Taj kłótni… Dobra. Ale najpierw mi się przedstawcie. Z widzenia was tylko znam
towarzyszu, a bele komu tego opowiadać nie będę. —
—Hiekka, wieszcz i goniec WSC. —
—Dobrze. To słuchajcie Hiekko, jako to nie było nic ciekawego. Poszedłem po
kartki. Kartek nie było. Z Agrestem się nie lubimy, to i chłodne to było
spotkanie. Jak wychodziłem to mu jeszcze tak delikatnie pszytka z nos dałem, że
nienajlepiej sobie razi, to się naszczekał za mną, a ja musiałem do WWN po
kartki iść. —
—Rzeczywiście nic ciekawego. — goniec przyznał mu rację i odetchnął
ciężko. — A dlaczego wy się z Agrestem
tak nie lubicie? —
—O! To masz historię dopiero. Żebym ja tylko jej nie namieszał. — Delta zamilkł
na chwilę. Hiekka siedział obok niego, oczy wpatrzone w medyka z
zaciekawieniem. — Tak. Tak to było. Będziesz mieć sensację, wiesz. Zaczęło się
od wojny, jak na Nymerię, ciężarną jeszcze obył się atak. Przynieśli mi ją
tutaj na poskładanie i cudem i życiem Magnusa się udało. Nie pytam, kim był dla
niej i czemu oni wszyscy tak nad nią majaczyli, ale się udało i trójkę dzieci i
Nymerię uratować. Bliznę ma do tej pory na podbrzuszu. Ale to nie ważne. Ważne
to co potem. Agrest wyruszył sobie na samobójczą misję do WWn. Zatrzymał wojnę,
wbił nas pod okupację i mamy teraz to siano w którym siedzimy. Jeszcze nie
płonie, ale gdzieś niedaleko ktoś lata z zapałką. — Hiekka pokiwał głową dość
intensywnie, jakby notował każde jego słowo w swoim umyśle. — No. I Agrest
zniknął, a Nymeria w bandażach. Trójka dzieci w jaskini medycznej i nigdzie
ojca nie widać. Podobno wtedy w więzieniu politycznym siedział, nie wiem jak to
tam wygląda ani za co, ale póki stary Sekretarz nie umarł to tam był zamknięty.
A w tym czasie jego dzieci mi tu
dorosły. Puchacz, Frezja i Legion, który pewno będzie następcą Agresta. Frezja
i Puchacz mówią mi tato. Nie Agrestowi wyobraź sobie, bo ten wrócił do domu jak
te szczeniaki miały już prawie rok. Pół miesiąca im wtedy brakowało chyba, nie
pamiętam. W każdym razie, duże. I Agrest zaskoczony, że jego dzieci to nagle
nie do końca jego. I do tej pory Frezja i Puchacz mówią mi tato. Tylko Legion mi
wujkuje, co wcale nie znaczy że mam z nim gorszą relację. Nadal czasem
przychodzi jak ma chwilę pogadać. Ja nie mam na co narzekać, prawda. Ale
Agrest. Jego duma boli i kole żem mu dzieci odchował, ha! Cożci dlatego on nie
lubi mnie. Ja go nie lubię bo ta wojnę zaczął i potem musiał zakończyć … tak…
Ale to najwidoczniej tylko ja mu jeszcze pamiętam te zawinienia, bo wszyscy się
jakoś dziwnie cieszą na jego , nie jego pomysły. —
—Jego nie jego?—
—Te jabłonie, to WWN zapoczątkowało. Ba! Sekretarz ichni nowy, też sadzić będzie
i WSC tylko nasiona od nich niby kupiło. Ale dobrze wiadomo, że Agrest nie lubi
zmiany. Sam by Jabłoni nie sadził. —
—Rozumiem. —
—Z mojej strony to wszystko. Tą historię wiele osób zna, więc żadna tajemnica.
Zdrowia. Ja muszę wracać do pracy. — i Delta zostawił wieszcza samego ze swoimi
myślami, wgapionego w słońce. Zdało mu się nawet że nieco zaćpanego, ale nie
kwestionował. Nie jego sprawa.
Tej nocy do jego łóżka wpakowała się Frezja.
—Nie zrobiłaś sobie swojego w gabinecie? — Delta dopytał zaskoczony. Ona tylko
odetchnęła ciężko.
—Niby tak. Świeże jest, z ładnymi piórami i futrem. Ale… — ciemność jaka
panowała w tym kątku dla medyka była nieprzejrzana, więc jej pysk nic Delcie
powiedzieć nie mógł. Więc wilk mógł zdać się tylko na słuch.
—Ale z kimś lepiej? —
—Można tak powiedzieć. Po prostu… — i zamilkła znowu. Jej ciało otuliło się
wokół Delty, głowa opadła na bok mniejszego wilka. — Ojciec kiepsko zareagował
na wieść, że się wyprowadzam. Najpierw mówił że za młoda jestem. Potem … że
zdrajca. —
—Myślałem, że … jak to było.. nie obchodzi mnie już zdanie tego starego dziada…
tak mi powiedziałaś to jak przyszłaś z rzeczami?—
—Tak. Ale tu chodzi o mamę i Legiona. Puchacz się trochę nafuczył na ojca po
tych słowach. —
—To dlatego tyle godzin spędził tutaj… —
—Tak. Ale no… mama nie powiedziała nic, Legion tak samo. Odwrócił tylko wzrok
jak szukałam wsparcia. To boli. Zwłaszcza mama. — Frezja wtuliła się mocniej,
jej pysk szukając ciepła drugiego ciała. — Mam dość tej rodziny. Czasami życzę
sobie, żebyśmy to byli tylko ty i ja. Było by o wiele prościej… — Delta czuł
jak łzy spływają po jej polikach i w jego futro.
—Wiem… Ale nic w życiu nie Est proste i uczymy się tego dość szybko. Każdy na swój
sposób. Ale… to co musisz pamiętać, że chociaż to nie jesteśmy tylko ty i ja,
Ja zawsze jestem z tobą. Nie ważne co Agrest mówi i jak zachowuje się
rodzeństwo. Ja wam kocham jak swoje i tu zawsze mnie znajdziecie. — przytulił
ją. Jego łapa dotykając jej mokrego nosa. Poczuł jak zaśmiała się, cichutko,
prawie niesłyszalnie.
—Dziękuję… —
Zapadła noc. Głucha, cicha, pełna niedopowiedzeń noc. Ale za t jaka chłodna i
jaka piękna, przyniosła ze sobą pierwsze przymrozki.
Niedługo będzie sadzenie.
<Hiekka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz