poniedziałek, 18 grudnia 2023

Od Delty - "Na Dobre dni i Spokojne noce" cz. 2

Tegoroczne Hellelujah przyszło raz ze wschodem pierwszego letniego słońca. Zignorowało zimowe narodziny swojego pana, pominęło cudowne powstanie zza światów, jakby gotowe nadać światu nową drogę. Przybyło i do watahy jako pomruk wiatru pomiędzy trawą, strącając poranną rosę w krople rozpuszczające się w locie do gruntu, błyszcząc w świetle porannych promieni, odbijając się od zielonych drzew kryjących zwierzęta w swoich długich jeszcze cieniach. Nikt się go nie spodziewał, jednak nikt nie był też zaskoczony.
—Powiadają, że to będzie coś wielkiego. — Dante mruknął do Delty, który właśnie powoli zawijał bandaż wokół jego łopatek. Chłopczyna spadł z niewielkiej wysokości do wody przy treningu i niestety rozszarpał sobie kawał skóry. Nic czego odrobina czasu nie sklei do kupy.
—Alfa… Ten wasz alfa zawsze potrafił głośno szczekać o dawaniu. A co się z tego szczekania zobaczyło to już inna sprawa. — medyk mruknął gardłowo łapą ocierając siwiejący powoli pyszczek. Jego pazury ostatni raz podciągnęły bandaż aby sprawdzić czy się trzyma. — Jesteście zwolnieni szeregowcu. Nie przemęczajcie tego i zagoi się w parę dni. Potem tylko ślad zostanie na miesiąc, może dwa aż sierść nie zarośnie. — powiedział dość pewnie poklepując ramię zranionego wilka.
—Dziękuję. —
—Mój obowiązek i moja przyjemność. — medyk wstał i powolnym krokiem odszedł w głębię jaskini. Jego łapy przesuwały po starym kamieniu bezdźwięcznie. Kości skrzypiały, zasiedziałe w jednej pozycji, w której Delta niedawno mielił zioła. Tia krzątała się przy większości pacjentów wesoło przyśpiewując. Delta uśmiechnął się szeroko, widząc jej zaangażowanie. Co prawda na emeryturę nie wybierał się z najbliższych latach, ale życie ma swoje niewiadome ścieżki. De facto przesłało go przez nie w ciągu życia, brutalnie rzucając o kamienie, ziemię i tarzając w błocie. Jego skóra przeżyła swoje, umysł nasiąknął goryczą, zwłaszcza ostatnimi miesiącami nieustannej walki o spokój. I kiedy wszystko powoli statkowało się w jego łapach, politycy jak zwykle postanowili zburzyć ten domek z kart. Ich głębokie, głośne oddechy powodowały burze, nawet w jaskini medycznej, gdzie powinien panować największy spokój. I jak mantra, jak modlitwa, jak „hallelujah” w Wielkanocny poranek od ścian odbijała się UCZTA. Uczta to, tamto. Agrest organizuje ucztę. A Deltę uszy już bolały od nieustannego słuchania o tym jak to nie miłe takie, że po tym wszystkim stary alfa chce zorganizować coś takiego, jakby wszyscy nagle zapomnieli kto winny jest ciałom wiele dusz straconych podczas wojny. Kto winny jest porzucenia własnych dzieci i rannej żony. Kto winny jest zamieszania z Sekretarzem, starym i pewnie niedługo i nowym, bo z tego co Delta nasłuchał się już o Ableharbine i o tym kim to on nie jest i kim nie będzie. Jaki to dobry przywódca, pomimo że niewiele stażu ma za uszami. A Agrest plątał się w jego sprawy, jakby zaraz nie miał doprowadzić do kolejnych strat.
—Frezja, skarb… — Delta podszedł do młodej wadery wyraźnie marszczącej pysk nad jakąś kartką papieru. — Coś cię dręczy? —
—Ojciec jak zwykle. Stary zgred. — prychnęła, jakby to wszystko było najjaśniejszą oczywistością. Delta jedynie głęboko odetchnął.
—Coś dokładnie… konkretnego? — pytając stanął na tylnych łaach aby sięgnąć jeden ze słoiczków z wyższych półek. Samiczka milczała dłuższą chwile, pomagając mu ściągać rzeczy, których potrzebował mniejszy. Jej oczy wyraźnie błądziły po ścianach, zagubiony w swoim własnym życiu i problemach skrytych głęboko w sercu.
— Jest zawiedziony. — przyznała w końcu. Niewiele więcej mówiąc na ten moment. Jednak medyk przypuszczał, że to nie wszystkie słowa jakie jeszcze z niej wyjdą. Znał ją już trochę i dorosła wadera z pewnością lubiła przeciągać ważne rozmowy na kilka małych. Trawiła swoje emocje głęboko w żołądku pozwalając aby jad i gorycz rozrzedzały się z czasem. Puchacz był do niej podobny pod tym względem, tyle że młodzik wyrzucał z siebie problemy za jednym razem i z pewnością nie analizując przy tym świata wokół. Natomiast jedyna siostra tej dwójki szczerych basiorów miała zawsze cichą naturę, nieśmiała, trzymała o w sobie i teraz dopiero czasami otwarcie szczekała po parę słów niezadowolenia, preferując analizę swoich problemów w samotnej frustracji. Przypominała trochę chłód swojej matki, zawsze wyrafinowanej, z pozoru twardej jak kamień, pełnej niezrównoważonego spokoju.
Chwilę Delta przemielał miętę na drobny maczek, aż Frezja nie usiadła znowu u jego boku.
—Nie chce żebyśmy tu… przyłazili, jak to mówi. Nie lubi cię. — westchnęła ciężko.
—Z wzajemnością, tylko pewnie z dwóch różnych powodów. — Delta prychnął pod nosem, odkładając swoje narzędzia na kamienny stolik. Moździerz zaklekotał cichutko. — Powiem ci tak. Polityk jest trochę jak mięta. Pachnie ładnie z pozoru, ale jak nawąchasz się za dużo to aż mdli. Agrest jest podobny. Dużo szczeka, dużo by chciał, ale czasami to dużo to i za dużo. Ten staruch, może i ma w sobie krztę dobrego, której nie zabraniam wam widzieć, ale  zdarza się dość często, że swoje ambicje przekłada na innych. Przykładem jest Mundus. —
—Mundus? —
— Nikt inny. Pierwsza ofiara wojny. — Delta odetchnął. — Kto wie, może i nie ofiara, ale pomińmy te podejrzenia. Mundus umarł, bo twój ojciec nie umiał wziąć na bary tego co szczekał, więc wysłał swojego mówcę. Owcę wysłał co by z wilkami pogadała i skończyło się jak skończyło. On zawsze był ambitny, odkąd pamiętam. I pomimo że nie znam go od małego, jestem też pewien, że był ambitny jako mały polityczek. Myszka pośród tych szczurów. I mając dzieci, waszą piękną trójkę, pewnie oczekiwał… trochę innego wyjścia tej sytuacji. —
—Porzucił nas. — prychnęła.
—Może tak, może nie. Nikt do końca nie wie co dokładnie się wydarzyło, a wy za młodzi jesteście żeby żyć przeszłością. Agrest w tej swojej ambicji chce dla was przyszłości. Ale takiej jaką on sobie zamarzył i nie do końca rozumie, że możecie mieć ambicję równie wielką co on, tylko gdzie indziej. —
—I co ja mam niby z tym zrobić? Nie kocham go jak ojca, a każą mi z nim żyć. Wrócił do nas jakby nigdy nic, kiedy byliśmy już prawie dorośli i oczekuje, że będziemy jak on? —
— No.. tak trochę to wygląda. Ale przypuszczam, że wystarczy z nim trochę popolityczyć i jakoś mu to wytłumaczycie. Że to nie wasza ambicja. —
—A co jeśli nie? Jeśli ten stary uparty dziad nie zrozumie. — wadera odwróciła głowę w kierunku wyjścia. W jej oczach zakręciła się łza frustracji. Jej ściśnięte brwi nie rozluźniały się ani na sekundę.
—Może go nie lubię. Może i nawet go nienawidzę za krzywdy jakie przyniósł na tą watahę ,ale też wiem, że to nie do końca aż taki idiota na jakiego się maluje. Ale to nadal polityk, więc ubierz swoje marzenia w ładne słowa, z bezpośrednim przekazem i wytłumacz mu co siedzi ci w sercu. Zrozumie, niekoniecznie zaakceptuje. —
—i co? Rodzina się rozpadnie? —
—To jego decyzja czy chce żyć do końca swoich dni polityka jako ojciec z jednym synem, czy przełknie dumę chociaż trochę. —
—Oczywiście… — jej głowa opadła na niskie niebieskie ramię. Łapa Delty powoli przesunęła po gęstych brązowych lokach samiczki.
—To idiota… Ale trochę jak twoi bracia… Uparty, ambitny, ale rozumie… —

Hallelujah rozbrzmiewało jako coraz to większa burza, która przewracała drzewa. Huragan niewypowiedzianych oczekiwań i miłościwych podziękowań za spędzone wspólnie lata, zabierający resztki życia z wilka. Delta odetchnął. Lato żyło pełnią swojego letniego płuca, oddychając niczym nowo narodzone dziecko. Na długich sznurach ponad jaskinią medyczną powiewały zioła, które Tia skrupulatnie zbierała z Miką i Lato. Zawiniątka wisiały ponad głowami przechodzących, nabierając w siebie suchości od wysoko wzniesionego słońca, aby do końca lata uschnąć na wiór. Przy tym sypały się odrobinę ku ziemi, jakby śnieg pachnących przypraw. Drzewa szumiały rześko na tym samym wietrze który bujał sierścią. Delta siedział w wejściu, z niepokojem w sercu. Jego oczy uważnie wbijały się w las oddalony o parę metrów, jakby spomiędzy liści miała zajrzeć na niego zaraz jego dobra znajoma i oznajmić mu, że przyszła nie po niego, a po jego bliskich. Jakby przeżyć miał wszystkich tych, których kocha.
— Wujku. — wesołe zawołanie wybiło go nieco z tych pesymistycznych myśli, kiedyś pysk ubarwił szeroki uśmiech.
—Legion. Co cię tu sprowadza o tej pięknej porze? Nie z Agrestem? —
—Nie teraz. Przyszedłem zobaczyć jak się czujesz i po Puchacza. Tatko ma dla niego jakąś sprawę. —
—Ah. Je się miewam dobrze, trochę rozproszony przez tą całą ucztę. — Delta wstał i kiwną głową do środka. Weszli wspólnie do dusznego pomieszczenia, Legion wysoki jako młody basior, a Delta ten sam, niewielki wilk jak zawsze. — Powiedz mi za to jak podoba ci się alfowanie! —
— Alfowanie? Serio… — Legion zaśmiał się szczerze pod nosem.  — Jest świetnie. Czuję się jak wolny duch mogąc rozmawiać z politykami o militariach, walkach, ale też o traktatach i prawie. To wszystko jest takie fascynujące. A o i moje pismo podobno poprawia się coraz lepiej. Tatko mówi, że niedługo będę piał równie pięknie co on. —
— Cieszy mnie to niezwykle. — Delta uśmiechnął się szeroko.
— Serio? —
—oczywiście . Czemu miałbym kłamać? —
—Nie lubisz go za bardzo. —
—To czy go lubię czy nie, nie powinno wchodzić w fakt, że ty czujesz się szczęśliwy tam gdzie jesteś. Lubisz być politykiem? —
—No lubię. —
— I to wszystko co muszę wiedzieć, żeby czuć z ciebie dumę. — Delta poklepał młodzika po łapie. — PUCHACZ! — wydarł się. Wilk wystawił głowę zza żywopłotu oddzielającego salę główną od psychologa.  — Legion cię szuka. —
—A po co? — Puchacz podszedł witając się z bratem uśmiechem i kiwnięciem głowy.
—Nie wiem, stoi tu to się go spytaj. — Delta odpowiedział sarkastycznie, ale z czułym uśmiechem. Puchacz jedynie przewrócił oczyma.
—No to się spytam, spytam… A teraz Flora cię chciała widzieć. Jest u Frezji. —

Delta zajrzał w oko Flory.
—Moja droga, nie jesteś taka stara, żeby zaraz przepowiadać sobie śmierć. To nic wielkiego, zapewniam cię. —
—Oh Delto, nie rozumiesz, ja już mam dziesięć lat! — wadera westchnęła.
—Oh doprawdy…  — basior podparł się łapami pod boki mrużąc na nią oczy. — Cóż za spostrzeżenie.—
— No dobrze.. może odrobinę dramatyzuję… —
—Po prostu nudzisz się na emeryturze, tyle… — Delta pokręcił głową. — Jak idzie ci z Ry? Słyszałem, że planujecie jakąś głębszą relację! —
—Jakby ta nie była wystarczająco głęboka! — wadera odetchnęła ciężko. Łapy Delty spoczęły na jej plecach powoli przesuwając się wzdłuż kręgów. — Ten basior doprowadza mnie do zielonej gorączki, a zarazem jest… taki kochany. —
—Ach czyż nie to nazywają miłością? —
—Jakbyś ty coś o tym wiedział, stary kawalerze. Auć.. — Delta skubnął ją zaraz nad ogonem na ten komentarz. Oboje spojrzeli na siebie z uśmiechami.
—Rozumiem, że mimo wszystko są jakieś głębsze plany, tak? —
—Jeszcze przed ucztą, jutro dokładnie, chcieliśmy pójść do Agresta rozmówić się co do nadania nam tytułu pary. —
—Nazywajmy rzeczy po imieniu, wy ślub chcecie wziąć ! Na stare lata i jeszcze z panny na panią przejdzie … AUĆ! — Delta chwycił się za głową. Stał od Flory już parę kroków, a drewniana miska jaką dostał odbiła się od kamiennej podłogi.  — Nie powiedziałem że to źle!
— Insynuowałeś! — basior pokręcił głowa, masując jeszcze obolałe miejsce na czaszce.

— Puchaczu kochany, co do diaska te twój ojciec chce ode mnie ze wszystkich wilków. —
—No wiesz… odrobinę ziół… i wódki.. — basior zmarszczył nos.
—wódki?! Jak ja nie umiem przecież wody w wódkę zamieniać! Skąd ja mam mu to wziąć. Poza tym jeśli chce to niech sam swoją dupę tutaj przygramoli! —
—Jak agresywnie Delto… — spokojny głos nieco wybił Deltę z uczucia gorącej nienawiści.
—Ah, Nymerio! — wadera uśmiechnęła się do niego. Jej boki przepasane były dwiema torbami.
—Mój mąż, ten idiota kochany i znienawidzony, nie ma za bardzo odwagi, żeby się z tobą zmierzyć. Za bardzo przypominasz mu o bólach i dziurach w dumie jakie musi znosić. Ale ja nie o tym. Czy na moją prośbę przygotowałbyś nam naparów ziołowych z odrobiną… hymn… —
—Prądu. — Puchacz wyszczerzył swoje piękne białe kły.
—Tak, dokładnie. I tą wódkę co przyniosłam ,tą z wrotyczu, przyprawił jeszcze jakimiś ziołami. — samica poruszyła biodrami, a w torbach zabrzęczało szkło. Delta odetchnął. Jego oczy przez chwilę wędrowały po pustych łóżkach w jaskini. Niewiele się działo i tylko wiatr powiewał pomiędzy schnącymi ziołami. Tylko gdzieś tam przy jednej z leżanek podnosił się zapach Konstancji, która codziennie przychodziła na maść na nos i stawy oraz plotkę. Zawsze najjaśniejsza  duszy i światełek w tym ponurym miejscu. Smutno będzie gdy jej zabraknie.
—O ile Tia zgodzi się pozbierać zioła i za mnie, te medyczne. Te do wódki pozbieram z Puchaczem  osobno. — Delta wyparł z głowy myśl o Agreście. Nymeria była wilczycą zupełnie różną od niego i jego winy nie były jej, nie ważne jak blisko spajali się w ciemne noce na jednym legowisku.
— Oczywiście, że uzbieram. Tu i tak niewiele się dzieje, na razie! — Tia zawołała przez pół jaskini, no bo oczywiście wciskała swoje ucho w konwersację. Ale Delta się nie dziwił. Jaskinia miała doskonała akustykę kiedy nie było w niej futrzastych ciał aby wsiąknąć dźwięk jak krople deszczu w burzowe poranki.
—No, to mamy ustalone. — Delta odetchnął. — Rzuć te butelki tam przy stole, i niech ktoś załatwi mi trzecie tyle, tylko pustych. Zrobię wam takich nalewek, że dwa łyki was powalą. —
—Może nie aż tak! — Nymeria zaśmiała się wesoło. — Mimo wszystko przy tych ogniskach musimy chwilę pogadać! — Delta pokręcił głową z udawaną goryczą nad straconymi planami.  — Butelki ktoś przyniesie, niedługo! Obiecuję! —
—Przynajmniej na twoje obietnice można liczyć Pani Alfo! —

Puchacz kichnął doniośle. Delta mało nie wyskoczył z własnej skóry. Ich pyski schowane były pomiędzy trawą, skrupulatnie zbierając mlecze i inne części mniszka lekarskiego. U brzegu polany leżały dwa wielkie kosze pełne innych ziół.
—Na zdrowie. — basior zaśmiał się z młodszego.
—Dziękuję. Nie spodziewałem się, że wezmę taki potężny wdech. — samiec przetarł nos łapą, a kawałek zagubionego nasionka na lotce został na jego sierści.
—Wielki wdech, dla wielkiego basiora. —
—Czy ja wiem, nie jestem taki duży. —
—Oi, w porównaniu ze mną jesteś górą., a i względem innych wilków nie brakuje ci porównań, kto niebyły większy. —
— Nie jestem tak duży! — kłócił się dalej.
—Do ciebie to czasem jak do twojego ojca. Mówisz, a on nie słyszy. — Delta odetchnął.
—Mój ojciec to za Tobą za bardzo nie przepada, jak za tym, że w ogóle ci pomagam, zamiast interesować się polityką jak on. —
— Bo to twój ojciec, ambitny… —
—Ale szczeka za dużo. Frezja mi to już opowiadała. — Przyznał. Ich oczy się spotkały. — Więc ja wiem co chcesz powiedzieć. — dodał po sekundzie. 
—To dobrze. Jednak ja widzę jeszcze jedną rzecz, względem tego jak różnicie się. I to trochę na niekorzyść dla ciebie. —
—Co? Gorzej od ojca? Nie żebym ja robił wszystko idealnie, ale w czym ja mogę być gorszy od ojca, poza polityką i byciem ojcem? —
—Po pierwsze ojcem jeszcze nie jesteś i mam najdzie, że to nie jest przekaz że Agrest i ja zostaniemy w tej pojebanej sytuacji dziadkami. Po drugie, widziałeś kiedyś jak Agrest, twój ojciec rodzony przyjmuje komplementy?—
—A no widziałem. Puszy się jak paw! —
—No właśnie. Jak polityk, puszy się jak paw kiedy trzeba, jak i macha łapą kiedy trzeba udawać skromnego. Ale jak mu powiesz, że świetny z niego polityk to ci przyzna rację.— Delta odetchnął ciężko. Ostatnio nic tylko mówi o tym starym pryku, który zawinił jego prawej nodze, że teraz taka skrzywiona. Złamana za czasów wojny.
—A ja? Co ja mam do tego wszystkiego tam? —
—Jesteś świetnym zielarzem wiesz. I pomocnikiem, bardzo szybko się uczysz, a jaki wielki jesteś. Najwięszy w rodzinie, przypuszczam, że może nawet większy od twojego świętej pamięci wujaszka. —
—Nie prawda. Ani ze mnie świetny zielarz, ani uczeń. Wiele mam do poprawienia. AUĆ— Puchacz złapał się za czoła kiedy uderzyła w nie niewielka łapa. Delta może i rozmiar miał jaki miał i musiał wspiąć się na tyle łapy aby sięgnąć tego rozgadanego pyska, ale jak uderzyć chciał to i bolało potem dłuższą chwilę.
—Posłuchaj że siebie. Znasz ty tyle ziół co ja i Tia, a Legion nawet dwóch nie umie wymienić. Ty nie umiesz za to przyjąć komplementu. Nawet jak polityk, na udawanie! — Delta pokręciła głową. — To chyba twoja największa wada, zaraz obok tej twojej gorliwości do pomocy, która wplącze cię kiedyś w kłopoty! — pomachał mu łapą ostrzegawczo przed pyskiem. Jego uwaga potem wróciła do zbierania ziół i rzucania ich na zgrabną kupeczkę. Puchacz zamilkł, zajmując się pracą i własnymi myślami.  Czy to ujma być gorszym w czymś od polityka?

Delta westchnął. Jego jaskinia była pusta i cicha.  Jedyne co było czuć to zioła i myszy. W oddali ku ciemniejącemu niebu unosi się dym i pomarańczowa aura zabawy i radości. Podniesione głowy dochodziły nawet do medyka, który pozostał w ścianach swojej świątyni.
—Na pewno nie chcesz iść?  — Tia spytała się go wcześniej tego dnia.
—Nie sądzę, że bawiłbym się tam dobrze. Poza tym, medyk na swoim miejscu to zawsze dobre zabezpieczenie jakby się coś stało. —
—To ja zostanę! —
—Ty, to jesteś jeszcze młoda wadera i widziałem jak i słyszałem jak nic tylko ćwierkolisz o tej uczcie. Najedz się i napij. Potańcz. Ja odpocznę. Pusta jaskinia, zioła pozbierane. Mogę i je odetchnąć z okazji dnia wolnego. — odmówił jej od razu. Tak się nakręciła na ucztę. A Delta wiedział i widział jaka ona czasami była niezdecydowana i nieśmiała. Aż żal mu było ją zatrzymywać, bo on chciałby się pobawić w bycie młodą duszą ponownie. A broń Huku żeby wpadł tam w Agresta!
—No dobrze. Przyniosę ci jakiś kęs mięsa. Znajdę najlepszy! — Delta pokiwał głową z rozbawieniem. Tia była przykładem medyka idealnego. Troskliwa i stawiająca innych ponad sobą. Zupełnie jak Delta niegdyś, kiedy jeszcze ledwie parę lat wisiało mu na karku i brał na siebie tą pozycję.
Teraz wpatrywał się w niebo rozrywane przez duszące opary, zanikające za nimi gwiazdy i tą poświatę. Jakby nie wszystko było dokładnie na swoim miejscu. Ale to nie było jego zmartwienie.
Minęła północ przynajmniej, a głosy wezbrały i opadały co jakiś czas, kiedy Delta w spokoju popijał nalewkę, którą zrobi dla siebie. Była spokojniejsza w smaku, mniej alkoholowa, właściwie tylko ozdóbka do herbatki.  Wtedy też u jego boku usiadł ktoś. Delta nie spodziewał się gości, a do powrotu Tii i dzieci jeszcze pewnie kawał czasu.
—Mogę ci w czymś pomóc? — jednak w jego sercu panował spokój jakiego nigdy wcześniej nie doznał.
—Tak. — Sohea odrzekła cichutko. — Możesz… —
—Powiedz jak.. —
—Potrzebuję ci przebaczyć, żeby móc iść dalej. Wiesz… odrodzić się na nowo czy coś podobnego. —
—I do czego jestem ci potrzebny w tym ja? —
—Pomyślałam, że zrobię to pysk w pysk. Skoro i tak żegnam się z tym światem, wypadałoby zrobić to przy powodzie mojego istnienia, czyż nie? —
—Ja nadal nie rozumiem do końca jak powstałaś. — przyznał Delta podsuwając jej drugi kubeczek z nalewką, którą jej właśnie polał.
—Z nienawiści. Sama nie do końca wiem też skąd. Ale z czasem, jak nawiedzałam cię z snach, wizjach, a i nawet mało nie spowodowałam śmierci twojego dziecka… to wszystko tak zaczęło gasnąć. Coś wydaje mi się,że nienawiść i gorycz powoli się … ulatniały. A wraz z nimi ja. —
—Nastaje spokój dla duszy. Przyjemna rzecz prawda? —
—Skąd ty możesz o tym wiedzieć, śmiertelniku? —
— Spokój duszy nie zawsze łączy się ze śmiercią. —
—Może to i prawda… Żegnaj w każdym razie. — wypiła kubeczek w jednym łyku i wstała. — Nie zobaczymy się już, raczej… chyba. —
—Życie ma swoje dziwne ścieżki jakimi nas wysyła. —
—Ty zawsze taki filozoficzny? —
—Czasem… — Delta odetchnął.  — Ale najczęściej po alkoholu właśnie… —

Deltę obudziły zimne nosy i ruch przy jego boku. Ściszone głosy spowodowały, że uchylił oczy z niepokojem ,ale napotkał znajomy widok Frezji i Puchacza. Nadal leżał w wejściu do jaskini, ale tym razem otoczony dwoma znajomymi ciałami.
—Dobrze się bawiliście?— spytał cicho. Noc zawtórowała mu wiatrem i cichym rykiem sowy w oddali.
—Było cudownie. Tylko Legion gdzieś się zagubił na dość długi czas, martwimy się. — Puchacz odetchnął ciężko.
—Legion? Zaginął? —
—Tak. Szuka go cała straż, od długiego czasu. Ale on się znajdzie, na pewno! — Frezja uśmiechnęła się niepewnie.
—Boicie się o niego, prawda? —
—Prawda. — Puchacz powiedział, a jego siostra tylko pokiwała głową.
—Och.. Chodźcie tutaj… Na pewno się najdzie. — powiedział delikatnie przytulając do siebie obie, wielkie głowy tych dzieciaków. — Opowiecie mi wszystko rano.. Teraz prześpijcie się. Impreza na pewno was zmęczyła, a tacy na nic zdacie się przy pomocy szukania go, jeśli do tego przyjdzie. — Już po Hallelujah. Po tym nieszczęsnym obiedzie.

Ale to filozofowanie robi się stare.  Lepiej nie mówić o tym co może być, tylko czekać na to co będzie. 

<CDN>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz