Bleu zamruczał coś pod nosem. Jego łapy przesunęły po materiale. Jego czerwień zabłyszczała w świetle słońca. Uczta przeszła już dawno, a po niej życie wróciło do swojego dawnego trybu. Praca, dzieci, praca, dzieci. Bleu nie miał na co narzekać. Uwielbiał ta rutynę jaka im się wytworzyła w ich małej rodzinie. Oliwia i Oli wpadali co drugi dzień w małe odwiedziny. Znaleźli sobie bowiem własną jaskinię niedaleko Różanego Wodospadu, więc mieszkali już sami. Odkrywali siebie i swoje charaktery, które okazywały się różnić od siebie. To powodowało pewne problemy i spięcia, ale dzieci nic nie mogły innego zrobić jak się pogodzić. W końcu dzieliły jedno ciało i ciągle napotykały na problemy z tym związane. Dalej, Atlanta wpadała co czwarty dzień wraz z Misungiem na herbatę. Zawsze przynosili oni swoją, a Bleu aż miło robiło się na sercu, jak mógł oderwać się od szycia i kucia na chwilę, aby porozmawiać z ukochaną córką. Dodatkowo ten lis, z który zamieszkała okazał się być równie miłym rozmówcą. Mówił pięknie i prawdziwie, jak poeta, a nie polityk. Te wizyty od córek zawsze poprawiały mu humor. Potem była Myszka, która wychodziła przed świtem i często wracała o zmierzchu, niekoniecznie pracując cały dzień. Rzadko rozmawiali, oboje zmęczeniu po dniu pracy, ale wspólne leżenie w łóżku, ciało do ciała zawsze było przyjemnością. Rana natomiast, ta mała i nieśmiała córeczka z jego krwi i kości wychodziła coraz częściej po wykonaniu swoich obowiązków. Czy to pogadać z wilkiem którego ocaliła, czy zagadać do zupełnie obcych jej stworzeń. Czasem nawet Bleu widywał ją z pewnym niebieskim ptakiem, przechadzającą się wzdłuż polany i prowadzącą zaciekłe rozmowy i śmiejącą się w głos. Jak miło robiło mu się na sercu patrząc na jej uśmiech, jak wychodzi do wilków, zawsze taka skryta w sobie. Jak poznaje świat. Bleu zawsze był dumny ze swoich córek. Ich szczęście odbijało się na jego własnym pysku. Jego kochane córeczki.
—Tato… — Rana zaczęła któregoś dnia.
—Słucham cię uważnie. — odpowiedział jej. Dzieliło ich tak niewiele lat, a Bleu czuł się już tak dorosły.
—Co jeśli chciałabym zmienić zawód? — podniosła głowę i spojrzała w jego kierunku.
—Zmienić zawód? — Bleu oderwał wzrok od czerwonej tkaniny, rozpostartej w jego łapach.
—No tak… Chciałam… Wyprowadzić się też.. Ja… — zmieszała się. Jej poliki pokryły się rumieńcem, jej oczy zaszkliły. Jego kwiatuszek zestresował się, zawijając we własne płatki.
—Rozumiem. Jak najbardziej! Zastanawiałaś się już co.. jak i gdzie? — Bleu klasnął w łapy, szeroki uśmiech na jego pysku.
—No… Tak. Myślałam już gdzie, a nawet z kim, ale … jeszcze się waham. Nie wiem czy to dobry pomysł. Jest tyle.. nieznanego.. niepokojącego.. Ja… Tak daleko od was… —
—Oi. Rana, Rana, Rana. Nawet jeśli to się nie uda, zawsze będziesz mogła tu wrócić. Tu masz swój dom i mnie. Ale wiesz.. .czasem warto spróbować. A nóż ci się spodoba! — przysiadł obok niej. Rana odetchnęła ciężko. Jej oczka wbiły się w jego duszę, takie wielkie, przestraszone, ale pełne chęci.
—spróbuję. — powiedziała po chwili zastanowienia. Bleu przetarł łapą jej oczy czując wilgoć na placach.
—Cieszy mnie to. A pochwalisz się gdzie to zamieszkasz? — zagadnął. Jego uśmiech szeroki jak wcześniej. — i z kim oczywiście. — Rana tylko zapeszyła się.
—Jutro? Może… —
—Pewnie. Przy okazji zaniesiemy twojej siostrze tą bandanę o którą mnie poprosiła dla Misunga. —
—Dobrze tato. — przytuliła się do jego futra z miłością i dozą strachu. Ten stres, który w niej tak narastał rozpływał się pod ciepłym błękitem ślepi jej taty, ale jednak nigdy nie do końca. Jednak jego zapewnienia rozdoły trochę te demony niewiedzy.
Następnego dnia Rana wstała niewyspana, wyczerpana prawie że. Kręcąc się bez sensu po jaskini w końcu odetchnęła głęboko. Bleu zaraz po niej.
—Może… Idź pogadać a alfą o zmianie stanowiska, co? To odciągnie trochę twoje myśli. — zaproponował. Nie chciał jej jeszcze brać na oprowadzanie, ponieważ musiał skończyć jeden z projektów. A Rana cierpliwie czekała, może nieco zbyt energicznie przy tym.
—Tak. Może to dobry pomysł. —
—Oderwiesz trochę myśli… — basior posłał jaj pokrzepiający uśmiech, który odwzajemniła. Zarzucając na szyję swoją ulubioną bandanę, która przez lata była jej kocykiem, ruszyła w drogę. Nie to że ta była bóg wie jak daleka, ale kawał trzeba było się przebiec. Rana wykorzystała ten czas aby rozejrzeć się po okolicy, nabrać zimowego powietrza w płuca.
—Czy ja dobrze robię, że odchodzę w zimę? — to też było coś co dręczyło jej duszę i szargało za struny głosowe. Zima była ciężka. Niby miała towarzyszkę swojej niedoli, ale jednak to nie było to samo co dobrze zagrzany warsztat taty. Będzie za nim tęskniła, ale jednak uparcie dążyła do opuszczenia jego gniazdka. I ten był ta wyrozumiały dla nich wszystkich. Atlanta odeszła niedługo po poznaniu Misunga i Bleu nawet pomógł im ozdobić norkę. Myszka nadal z nimi mieszkała, a Oli i Oliwia dostali sporo ciepłych futer. Rana też pewnie coś dostanie, tylko co? Ciekawa była. W swoich rozmyślaniach, wesołych i tych niepokojących nie zauważyła nawet, że doszła pod jaskinię alf.
—Przepraszam. — zagadnęła Szkliwo stojącego niedaleko. Ptak wyglądał na zajętego, ale Rana zbyt stresowała się aby po prostu wejść do jaskini. Wolała najpierw się spytać. A i tak to wymagało wiele odwagi.
—oh. Słucham cię. — asystent alfy odwrócił się, jego oczy mierząc wilczycę ciekawsko. Wory pod jego galami dawały wrażenie, że rubila spała bardzo źle tej nocy. Jeżeli tylko tej.
—Alfa jest może u siebie? —
—Jest, jest! Jak najbardziej. — ptak wskazał na pomieszczenie. Rana kiwnęła mu głową na pożegnanie i ruszyła w swoją stronę. Jej serce zabiło mocno w piersi. Właśnie niepotrzebnie przerwała mu pracę i teraz źle się z tym czuła. Mogła nie oddawać się swoim paranojom. Powoli weszła do środka i rzeczywiście. Agrest siedział tam gdzie alfa powinien siedzieć, z Legionem u boku czytając coś.
—Masz petenta. — głos samicy alfa odbił się od ścian, a Rana zamarła w miejscu. Poczuła się obserwowana, jak złodziej wynoszący klejnoty z muzeum. Jakby robiła coś nie tak. Nie tak jak wszyscy wokół by sobie to porządnie wyobrażali. Ale wzięła oddech, zamknęła ten stres głęboko w sobie.
—Dzień dobry. — kiwnęła głową. Jej głos załamany jeszcze nagłą paniką.
—Dzień dobry, co cię tu sprowadza? —
—A ja… chciałam zmie… zmienić stanowisko. — wydusiła z siebie, dalej stojąc prawie w progu. Czuła jakiś dziwny strach przez wejściem dalej, jednak widząc jak Alfa macha na nią łapą aby się zbliżyła nie miała lepszego wyjścia.
— Jak masz na imię? — zagadnął z uśmiechem. Rana jedynie skurczyła się bardziej w sobie.
—Rana. — szepnęła. Na szczęście cisza w jaskini pozwoliła aby jej głos rozniósł się bardziej niż pośród drzew.
—Rana….. A tak. Rzemieślnik, wraz ze swoim ojcem. Myślałem że chcesz na nim zostać wraz z tatą. —
—Ja… nie… ja… chciałam.. na swoje… pra… nie… — teraz totalnie nie wiedziała co powiedzieć. Jej słowa i zdania mieszały się w jeden zbitek sylab.
—No dobrze, skoro nie. To na co zmieniamy. —
—Aktor… — tu nie zawahała się nawet na sekundę. Jej głos zupełnie niepodobny do jej własnego, jakby przemawiała głęboko ukryta odwaga. Tego chciała. Tego właśnie chciała pomimo wszystkich oczu patrzących na jej wybory nielitościwie i komentujących raniące słowa. Jak ktoś bliski jej powiedział: „Ci którzy patrzą i się śmieją w życiu nie podążali za marzeniami”. Po czym zatrzepotał piórami i potknął się o korzeń lądując dziobem w jesiennej kałuży.
—Rozumiem. Aktor… Dobrze. Zmienione. — odparł Alfa. Rana nie umiała odczytać jego reakcji do końca ,ale podziękowała i wybyła. Nie chciała ani sekundy więcej spędzić w tym sztywnym i przerażającym miejscu. Ale za to była szczęśliwa. Jeden krok do dorosłości bliżej. Jej łapy odbiły się wesoło od ziemi kiedy tylko odeszła na większy kawałek. Pysk rozjaśnił szeroki uśmiech, a gardło rozerwał cichy pisk. Cieszyła się. W końcu coś jej. Jej własne. Łóżko zawsze dzieliła z siostrami. Ubrania, ojca, przyjaciół. Teraz miała własną wyjątkową pracę, która pozwoli rozłożyć jej skrzydła i pofRanać na nich w pamięć wszystkich dookoła. Tego właśnie chciała. Przemawiać do tłumów w spokojnym głosie. Bawić się tekstem i ciałem. Wiedziała jak wiele odwagi będzie musiała z siebie wydusić, ale była gotowa podjąć się tego wyzwania. Gotowa na zmiany. Ta decyzja spowodowała także, że wizja wyprowadzki zdawała się nieco mniej przerażająca ,a nawet kusiła. Kusiła jak mięsko na kiju.
Gdy wróciła do domu, Bleu był gotowy i spakowany.
—Tato! Udało mi się! — pochwaliła się od progu, jej ciało z delikatnym impetem wbijające się w niebieskie futro. Basior uśmiechnął się i odwzajemnił ten niespodziewany uścisk.
—Cieszę się. To co… Kim teraz jest moja Rana rzemieślnik? —
—Aktorem… —
—Aktorem? — Belu uniósł brwi zaskoczony ,ale uśmiech nie zniknął z jego pyska. Rana spojrzała w jego oczy ,ale nie było w nich ani kszty dezaprobaty. — Cudownie… — dodał po chwili. To było stanowisko takie niepodobne dla jego córeczki. Tej nieśmiałej, bojącej się drugiego wilka. Kto wie… może to nie była jego prawdziwa córeczka. Jest w końcu jeszcze młodym wilkiem, rozwija się, przetwarza się jak gąsieniczka, aby rozłożyć swoje piękne skrzydła jako motyl. Jeśli bycie aktorem jej w tym pomoże, to Bleu nawet wybuduje jej scenę. — Cieszę się. — zacmokał ponownie ją przytulając. Oboje trwali tak chwilę, aż młodsza nie odstąpiła na krok.
—To teraz co… mój nowy dom, tak? — zagadnęła. Już tej nocy miała spędzić go sama, bez taty i siostry. Sama…. Sama.
Sama
Przerażająca myśl.
—Najpierw Misung i Atlanta. — Bleu cmoknął Ranę w głowę.
—Nigdy u nich nie byłam. Ciekawe czy to po drodze. —
—Przekonajmy się. — basior uśmiechnął się.
Jak się okazuje, jej siostra wraz z lisem nie mieszkali wcale tak daleko, jak młodej mogłoby się wydawać. Prawda, Bleu znalazł sobie przytulny kąt zaraz na brzegu gór, jaskinię przestronną, z sufitem wyższym niż inne i miejscem na wszystkie swoje graty ,a także polanką na której wychowały się cztery szczeniaki. Oli i Oliwia zawędrowali znacznie głębiej w góry, w górę, ale też zupełnie blisko ojca i centrum watahy. Atlanta natomiast znalazła norkę, przyjemną, niedużą ale wystarczającą, przy Polanie Życia. Zaszli tam dość szybko.
—To tu… — Bleu zastukał łapą w ziemię. — Zastałem was w domu? — zapytał dość głośno. Z dość sporego wejścia wyłoniła się zielona głowa Alty z szerokim uśmiechem, nico zbyt błogim .— Znowu… — Bleu odetchnął ciężko.
—Nie spodziewaliśmy się was dzisiaj. — mruknęła, wychodząc ze środka. Otrzepała resztki ziemi z futra, patrząc na przybyłych. Rana nie bardzo rozumiała dlaczego nagle pysk taty tak ściemniał w dezaprobacie.
—Mam … prezent dla Misunga.. —
—Dla mnie? — lis wyskoczył z nory. Jego ogon zawirował w powietrzu, a nos w kształcie serduszka zawęszył wesoło. — O Rana! Miło cię widzieć! — przywitał się.
—Ciebie także… — przywitała się młoda wadera.
—To ta bandana, o której oboje tak mówiliście. — Bleu podał im fioletowy zwitek tkaniny. Rana domyśliła się, że to właśnie to ubranie. Lis uchylił głowy w podziękowaniu i uchwycił prezent w pyszczek znikając w środku. Atlanta roześmiała się i zliżyła do nich.
—O nie, nie. — Bleu zatrzymał ją łapą. — W tym stanie to ty nie podchodź do mnie za blisko. — odetchnął ciężko. Alta wzruszyła tylko ramionami, nadal uśmiechnięta szeroko. Jej źrenice wielkie jak słońca. — Chodź Rana. Już wiesz gdzie mieszkają, możesz odwiedzić ich jak będą trzeźwi. —
—Trzeźwi? To oni pili. Przecież nic nie czuć! — wadera zaskoczona pobiegła za ojcem, który już zaczął się oddalać.
—To grzybki, nie alkohol. Nie robia tego za często, podobno, ale i tak… Nie lubię faktu że robią w ogóle. — Bleu odetchnął.
—Okej.. Nigdy nie brać grzybów od siostry. Zrozumiałam. Ale… skoro ty nie lubisz… To czemu nadal to robią. —
—Rana, skarbie. Ja mogę być jej ojcem i mówić jej co ma robić, ale ona jest już dorosła. Posłuchała się mnie i zmniejszyła częstotliwość, ale nigdy nie przestała w całości. Nie mogę jej zakazać, niestety. Nie mogę… Co nie znaczy że nie próbowałem, ale … nie będę palił tych mostów tylko z tego powodu. Czasami dzieci robią coś czego rodzice nie lubią. I jeśli to nie psuje całkiem życia… nie ma sensu się nad tym głowić. —
—Ale.. czy grzybki go nie psują?—
—Widziałaś jak twoja siostra na nie reaguje. Poza tym Alta, jest najodpowiedzialniejszą z was. Nigdy nie poszła do pracy nietrzeźwa. Zawsze jest na czas. Wykonuje swoje obowiązki, znajduje jedzenie. Jest z nią dobrze. I dopóki tak jest nie będę interweniował. —
—Rozumiem… — Rana pokiwała głową. Rzeczywiście, jej siostra zawsze była taka dorosła. Zawsze podejmowała swoje decyzje tak szybko i rozsądnie. Wyprowadziła się pierwsza, znalazła przyjaciół, pracę którą kocha. Wszystko w jej życiu było takie poukładane, słodkie i beztroskie. Może nie beztroskie w dosłownym znaczeniu, ale z pewnością sielankowe.
Po chwili szybkiego truchtu Rana wpadła na małą polankę, nagle niemiłosiernie podekscytowana. Mało przez to nie potknęła się na śliskim kamieniu. Łapiąc równowagę przeskoczyła nad śpiącą współlokatorką, która uchyliła oko zaskoczona.
—Przepraszam! — Rana od razu roześmiała się nieco zażenowana. — przyprowadziłam tatę. Żeby mu pokazać… — powiedziała do osoby leżącej w małym dole w trawie.
—Miło poznać. — Bleu zarzucił okiem po tym dobytku. To nie było nic imponującego. Ot co, mała polanka otoczona drzewami i krzewami. Dwa wgłębienia blisko siebie wykopane dla wygody spania i minimalnego zachowania ciepła. Morze niedaleko szumiało, i bryza przynosiła miły zapach. Będzie im nieco cieplej nocami – pomyślał Bleu. Jego pysk rozjaśnił się wraz z uśmiechem. — Pięknie tu. — dodał zanim przebudzona współlokatorka podniosła się do pionu. Pióra zaszeleściły kiedy ta otrzepała się z ziemi i resztek snu.
—Mi także miło poznać. — ptak uśmiechnął się szeroko i podał mu swoje szpony. Bleu przywykł do Szkliwa, a więc uczucie dziwnej skóry na opuszkach zupełnie go nie ruszało. Niektóre osoby wręcz wzdrygały się na to przeciwne mrowienie i ciepło biegnące przez ptasie nogi.
—A więc to z tobą będzie mieszkać moja córeczka, co? — wilka zajrzą na Rubilę spode łba, bardziej zaczepnie niż wrogo.
—O tak. Sama zaproponowałam .Bardzo miło mi się z nią spędzać czas, a teraz na zimę ja zawsze sobie gdzieś przysiadam, może przysiądę i na dobre kto ich tam wie. Chociaż ja lubię latać, ale ostatnio mało się nie połamałam— powiedziała ptaszyca. Jej pióra ewidentnie powykrzywiane we wszystkie strony. — Ale od czego to ja zaczynam. Powinnam się przedstawić. Mezularia, miło mi! —
—yhymm.. Bleu. Kojarzę cię, muszę przyznać, że nawet bardzo dobrze. Często rozmaisz z moją órką, prawda? —
—Będzie już od lata jak nie dłużej. Podobno wpadłam tez na nią jak była szczeniakiem, ale teraz jak jest duża znacznie lepiej się z nią mówi i przebywa. Więcej rozumie niż taki szczeniak, prawda… — pokiwała głową, a oboje zaśmiali się cicho. Rana za to siedziała i patrzyła na nich oboje.
—mam nadzieję, że mogę ci zaufać jej dobrobytem… — Bleu nieco spoważniał, jego oczy padły na córkę. — Jeszcze tak wiele musi się nauczyć. —
—Oczywiście. Nauczę ją wszystkiego co umiem! Od spania pod gołym niebem, przez gotowanie na ogniu i śpiewanie. —
—Oi! Ty mnie lepiej śpiewania nie ucz! Ostatnio jak zaczęłaś wyć to mi mało uszy nie odpadły! — Rana westchnęła cierpiętniczo. Mezularia tylko przewróciła oczami.
—Ty po prostu nie doceniasz mojego kunsztu! —
—Kunsztu?! — Rana podparła się łapami pod biodra. I tak chwilę przepychały się słownie, z uśmiechami. Bleu odetchnął cichutko. Zrzucił z pleców swoją torbę.
—Tu macie trochę futer. Skryjcie je w jakieś norze, a najlepiej z dziupli, jakąś wyżłóbcie jak nie macie. Będziecie mieć cieplej zimą i wygodniej. —
—Oh.. Cóż my ci za to mamy oferować? — ptak zaraz obejrzał się w stronę starszego wilka. Ten tylko machnął łapą.
—Potraktuj to jako prezent na lepszy start dla domu. —
Ten dzień był pełen uśmiechów. Pełen radości…
Sama. Rana została sama. No prawie.
Ale Bleu.. Bleu powoli zostawał sam…
No prawie…
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz