Obserwowałem walkę dwóch basiorów z mojej czwórki, starając się nie okazywać w żaden sposób zdenerwowania. Ze wszystkich prób to właśnie tej bałem się najbardziej. Byłem przyzwyczajony do używania demonicznej formy, kiedy tylko uznawałem, że zapewni mi ona przewagę i nie spodziewałem się, że kiedyś będę usiał radzić sobie bez tego.
Pierwszą walkę przegrałem wyłącznie przez własną głupotę. Pierwsza odniesiona rana, była dla mojego instynktu wystarczającym powodem do przemiany, ledwie udało mi się ją powstrzymać. Zawahałem się, co dało przeciwnikowi szansę, której niestety nie zmarnował. Dwie kolejne poszły mi o niebo lepiej. Wynik nie najgorszy, ale nie mogłem sobie wybaczyć tej pierwszej pomyłki. Podobnie jak jeden z moich trzech przeciwników, który przegrał wszystkie walki. On zapewne już wiedział, że wraca do domu.
Odszedłem na bok i usiadłem na trawie. Może przez te wszystkie lata powinienem był jednak poćwiczyć panowanie nad sobą? Z drugiej strony, musiałem poradzić sobie jakoś tylko do końca szkolenia, o ile się dostanę. Dosyć głębokie zadrapanie na piersi, które podczas dwóch kolejnych walk zdołałem nieźle zabrudzić, strasznie doskwierało. Martwić zacząłem się dopiero, gdy poczułem delikatne mrowienie, rozchodzące się po całym ciele. Spojrzałem w górę. Tylko nie to, nie znowu.
- Jak ci poszło? - Usłyszałem gdzieś obok siebie.
Mało brakowało a bym podskoczył. Wrotycz wybrał naprawdę zły moment na rozmowę, ale wzruszyłem od niechcenia ramionami. Odrobinę zbyt gwałtownie opuściłem głowę i zacisnąłem powieki, gdy po moim ciele rozeszła się kolejna fala nieprzyjemnych dreszczy.
- Zobaczymy, jak ogłoszą wyniki - powiedziałem, siląc się na ton nie zdradzający mojego zdenerwowania - teraz wiele zależy od tego, jak poszło innym.
- Doszliśmy aż tutaj, czy to nie powód, by być dobrej myśli...? - wilk uśmiechnął się, siadając obok - na pewno nasza sytuacja w tej piętnastce jest klarowniejsza, niż była w tej czterdziestce na początku.
- A czy to, że jedna trzecia z grupy, którą tu widzisz jeszcze dziś wieczorem przeżyje pewnie jeden z największych zawodów swojego życia nie sprawia, że powinniśmy przygotować się na najgorsze? - Przypomniał mi się wilk z mojej czwórki, gdyby nie pierwsza przegrana, może nawet dałbym mu wygrać.
- Być może - przytaknął Wrotycz - ale nie widzę powodu, dla którego akurat nam miałoby się nie udać. Nie sądzę, by oni wszyscy ćwiczyli od dzieciństwa.
Zbliżali się do nas Loks i Urelus.
- Witam ponownie - zawołał grafitowoszary basior - trzy na cztery walki wygrane, czy to nie niezły wynik?
- Zremisowaliśmy - wytłumaczył Wrotek. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- A gdzie wasz trzeci towarzysz? - zapytałem - nie jest z wami?
- Odpadł na etapie pytań taktycznych - pokręcił głową Urelus.
Chwilę później udało mi się ich opuścić. Potruchtałem do lasu, licząc na chwilę samotności. Mrowienie ustąpiło, gdy biegłem, ale wróciło ze zdwojoną siłą, gdy tylko przystanąłem między drzewami. Przemieniłem się, przeturlałem po ściółce, żeby rozgrzać wszystkie mięśnie i wróciłem do wilczej formy. Zdążyłem jeszcze przemyć nad rzeką ranę. No, myślałem, że zdążyłem. Zawsze denerwowało mnie, że nikt nigdy nie określił wyraźnie kiedy zaczyna się ten słynny "wieczór". Kiedy się ściemnia? A może o odpowiedniej godzinie? W każdym razie, idąc na plac spotkałem wilka z mojej czwórki, tego, który przegrał wszystkie walki.
- Ogłosili już wyniki? - Zaryzykowałem pytanie.
- Jak widać - burknął basior, mijając mnie.
- Hej, wiesz może czy się dostałem? - Nie chciałem bardziej go dobijać, ale chyba nie miałem lepszego wyboru. - Jestem Kuraha.
- Dostałeś się - mruknął, odwracając się w moją stronę. - Baw się dobrze.
Mógłbym przysiąc, że jego ostatnia wypowiedź ociekała sarkazmem, ale przynajmniej powiedział co chciałem wiedzieć. Byłem też pewien, że dostali się Urelus i Wrotycz, choć tego pierwszego chętnie pozbyłbym się przy pierwszej lepszej okazji. Wprowadzał zbyt wiele zamieszania.
Udałem się na miejsce zbiórki już tylko po to, by spotkać pozostałych. Po drodze zobaczyłem Urelusa wychodzącego z zabudowań, ale grzecznie go zignorowałem. Na placu znalazłem Wrotycza dyskutującego ze znacznie bardziej entuzjastycznie nastawionym Loksem. On pierwszy mnie zauważył.
- Kuraha! Gdzieś ty był? Przegapiłeś ogłoszenie wyników. - Był zdecydowanie zbyt głośny. Zdecydowałem, że potraktuję go z dystansem.
- Ważne, że się dostałem - odparłem chłodno.
- Jest widzę co świętować, przyjaciele. - Dopiero wtedy zorientowałem się, że dołączył do nas Urelus. Ostatnie czego chciałem to zostanie jego przyjacielem, ale wstrzymałem się na razie z wygłaszaniem swojej opinii.
Odwróciłem wzrok w stronę lasu, zostawiając tą jakże intrygującą konwersacje Wrotyczowi.
< Wrotuniu, Szlachetny Wędrowcze? >
Pierwszą walkę przegrałem wyłącznie przez własną głupotę. Pierwsza odniesiona rana, była dla mojego instynktu wystarczającym powodem do przemiany, ledwie udało mi się ją powstrzymać. Zawahałem się, co dało przeciwnikowi szansę, której niestety nie zmarnował. Dwie kolejne poszły mi o niebo lepiej. Wynik nie najgorszy, ale nie mogłem sobie wybaczyć tej pierwszej pomyłki. Podobnie jak jeden z moich trzech przeciwników, który przegrał wszystkie walki. On zapewne już wiedział, że wraca do domu.
Odszedłem na bok i usiadłem na trawie. Może przez te wszystkie lata powinienem był jednak poćwiczyć panowanie nad sobą? Z drugiej strony, musiałem poradzić sobie jakoś tylko do końca szkolenia, o ile się dostanę. Dosyć głębokie zadrapanie na piersi, które podczas dwóch kolejnych walk zdołałem nieźle zabrudzić, strasznie doskwierało. Martwić zacząłem się dopiero, gdy poczułem delikatne mrowienie, rozchodzące się po całym ciele. Spojrzałem w górę. Tylko nie to, nie znowu.
- Jak ci poszło? - Usłyszałem gdzieś obok siebie.
Mało brakowało a bym podskoczył. Wrotycz wybrał naprawdę zły moment na rozmowę, ale wzruszyłem od niechcenia ramionami. Odrobinę zbyt gwałtownie opuściłem głowę i zacisnąłem powieki, gdy po moim ciele rozeszła się kolejna fala nieprzyjemnych dreszczy.
- Zobaczymy, jak ogłoszą wyniki - powiedziałem, siląc się na ton nie zdradzający mojego zdenerwowania - teraz wiele zależy od tego, jak poszło innym.
- Doszliśmy aż tutaj, czy to nie powód, by być dobrej myśli...? - wilk uśmiechnął się, siadając obok - na pewno nasza sytuacja w tej piętnastce jest klarowniejsza, niż była w tej czterdziestce na początku.
- A czy to, że jedna trzecia z grupy, którą tu widzisz jeszcze dziś wieczorem przeżyje pewnie jeden z największych zawodów swojego życia nie sprawia, że powinniśmy przygotować się na najgorsze? - Przypomniał mi się wilk z mojej czwórki, gdyby nie pierwsza przegrana, może nawet dałbym mu wygrać.
- Być może - przytaknął Wrotycz - ale nie widzę powodu, dla którego akurat nam miałoby się nie udać. Nie sądzę, by oni wszyscy ćwiczyli od dzieciństwa.
Zbliżali się do nas Loks i Urelus.
- Witam ponownie - zawołał grafitowoszary basior - trzy na cztery walki wygrane, czy to nie niezły wynik?
- Zremisowaliśmy - wytłumaczył Wrotek. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- A gdzie wasz trzeci towarzysz? - zapytałem - nie jest z wami?
- Odpadł na etapie pytań taktycznych - pokręcił głową Urelus.
Chwilę później udało mi się ich opuścić. Potruchtałem do lasu, licząc na chwilę samotności. Mrowienie ustąpiło, gdy biegłem, ale wróciło ze zdwojoną siłą, gdy tylko przystanąłem między drzewami. Przemieniłem się, przeturlałem po ściółce, żeby rozgrzać wszystkie mięśnie i wróciłem do wilczej formy. Zdążyłem jeszcze przemyć nad rzeką ranę. No, myślałem, że zdążyłem. Zawsze denerwowało mnie, że nikt nigdy nie określił wyraźnie kiedy zaczyna się ten słynny "wieczór". Kiedy się ściemnia? A może o odpowiedniej godzinie? W każdym razie, idąc na plac spotkałem wilka z mojej czwórki, tego, który przegrał wszystkie walki.
- Ogłosili już wyniki? - Zaryzykowałem pytanie.
- Jak widać - burknął basior, mijając mnie.
- Hej, wiesz może czy się dostałem? - Nie chciałem bardziej go dobijać, ale chyba nie miałem lepszego wyboru. - Jestem Kuraha.
- Dostałeś się - mruknął, odwracając się w moją stronę. - Baw się dobrze.
Mógłbym przysiąc, że jego ostatnia wypowiedź ociekała sarkazmem, ale przynajmniej powiedział co chciałem wiedzieć. Byłem też pewien, że dostali się Urelus i Wrotycz, choć tego pierwszego chętnie pozbyłbym się przy pierwszej lepszej okazji. Wprowadzał zbyt wiele zamieszania.
Udałem się na miejsce zbiórki już tylko po to, by spotkać pozostałych. Po drodze zobaczyłem Urelusa wychodzącego z zabudowań, ale grzecznie go zignorowałem. Na placu znalazłem Wrotycza dyskutującego ze znacznie bardziej entuzjastycznie nastawionym Loksem. On pierwszy mnie zauważył.
- Kuraha! Gdzieś ty był? Przegapiłeś ogłoszenie wyników. - Był zdecydowanie zbyt głośny. Zdecydowałem, że potraktuję go z dystansem.
- Ważne, że się dostałem - odparłem chłodno.
- Jest widzę co świętować, przyjaciele. - Dopiero wtedy zorientowałem się, że dołączył do nas Urelus. Ostatnie czego chciałem to zostanie jego przyjacielem, ale wstrzymałem się na razie z wygłaszaniem swojej opinii.
Odwróciłem wzrok w stronę lasu, zostawiając tą jakże intrygującą konwersacje Wrotyczowi.
< Wrotuniu, Szlachetny Wędrowcze? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz