- Ja - odrzekłem krótko, uśmiechając się spokojnie. Moment zawahania niemal od razu przerodził się w radosny skok adrenaliny, której gruczoły zbyt wcześnie zostały poinformowane o możliwym zagrożeniu. Nie było tam zagrożenia. Tylko mój przyjaciel, Duch - to ja, Kapitanie.
Nie wiedziałem, czy nazwanie go tak nadal było uzasadnione, miano to, które zresztą sam mi zdradził, okazało się jednak przywrzeć do mojej pamięci na tyle mocno, bym nawet po tym czasie, w którym nie widziałem go ani razu, a rysy jego pyska zaczęły powoli, nieubłaganie blednąć, nie zapomniał go i przywołał na myśl jako pierwsze, ostrymi barwami odcinające się od reszty wspomnień słowo. Skierowałem wzrok przed siebie, trafiając dokładmie w białą postać przede mną. Patrzyłem na niego przez chwilę, nie dbając o wrażenie, jakie mogłem wywołać, przyglądając się mu bez słowa i nie wysyłając żadnego sygnału, mogącego świadczyć o zamiarach.
Wilk, niemal dorosły już młodzieniec, zbliżył się tymczasem o drobny, niespieszny krok, który w innych okolicznościach, przy całej mierności mojej zdolności odczytywania wilczych zachowań nazwałbym pewnie dystyngowanym, by usiąść pomiędzy wysokimi kępami ostrej trawy świadczącej o nieodległej obecności jakiegoś zbiornika wodnego.
Inność. To coś, co przeraża. Nie tylko inność demonstrowana wizualnie, nie tylko obce i nierozumiane poglądy, czy doświadczenia. Czasem trudną do wytłumaczenia inność po prostu się czuje. Poczułem ją wtedy, tak samo jak za pierwszym razem, gdy drobne, białe szczenię zaatakowało mój ogon.
- Nie było mnie dosyć długo, chciałem cię uprzedzić... - zacząłem się tłumaczyć. Ach, ale na co tu tłumaczenie, jeśli tylko ja rozumiałem swój błąd i tylko na mnie mogło podziałać choćby najbardziej słabe usprawiedliwienie.
Motyl Nocny. Motyl Nocny. Wszędzie wokół widziałem tylko jego. Każde kolejne przestępstwo analizowałem pod jego kątem, zapamiętywałem dziesiątki okoliczności i szczegółów, które mogły mi się przydać. Aż nagle wszystko pękło. Roztłukła się na małe kawałeczki rzeczywistość, która tworzyła okres mojego dorastania, wchodzenia w dorosłość i całej mojej dotychczasowej młodości. Przestępcy wykryci. Osądzeni. Po wyroku. Z dnia na dzień w oczach przyjaciół, znajomych i sąsiadów stałem się kimś innym.
Ja sam, w swoich oczach, byłem już niezupełnie tym Szkłem, co wcześniej. Coś zabolało w samym sednie mojej istoty. Zaczęło uwierać, odkąd zorientowałem się, że matka i rodzeństwo to nie jedyne dusze moich bliskich, które stworzyły moją tożsamość. Że był jeszcze cierń.
- Nic się tu, tutaj, nie zmieniło, prawda? - zapytałem cicho. Wolałem unikać jakiegokolwiek przywoływania osób. Po prostu, tu. Na powierzchni naszych spotkań, całego wspólnie spędzonego czasu. Tu, pomiędzy nami.
< Duchu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz