Moim jedynym przyjacielem byłoś ty, światło. Nie wiedziałem o tobie praktycznie nic prócz nielicznych pogłosek z ust postronnych, których wiarygodności nie sposób było potwierdzić, a obalać mimo wszystko... Szkoda.
Dużo większe nadzieje pokładałem w świetle niż w ciemności. Chciałem widzieć w nim siebie. Mówiąc prościej i, zdaje mi się, bardziej szczerze, chciałem widzieć w nim siebie raczej niż wroga. Za wszelką cenę chciałem widzieć w nim właśnie siebie.
Notte siedziała nieopodal mnie, wpatrując się w gwiazdy. Nie rozumiałem, jak można zamiast rozgwieżdżonego nieba, stawiać na piedestale tę dziwną ciemność. Była niespokojna. Była obca. Nie gwarantowała znajomego bezpieczeństwa, jak jaśniejące cząstki, wyraźnie odcinające się jedna od drugiej, składające się w jedną, oczywistą całość lub wiele całości rozrzuconych na jednej, godnej zaufania płaszczyźnie.
Oto i ono. Nadchodził świt, milimetr po milimetrze odsłaniając przed nami tajemnicę słońca.
- Powinniśmy ruszać - zauważyłem. Od strony wadery dobiegło mnie ciche westchnienie. Wstałem i przeciągnąłem się, zamiatając ziemię puszystym ogonem - też się nie wyspałem. No cóż, nie szkodzi. Zahaczmy jeszcze tylko o Vinysa, wydaje się, że jako jedyny nie ma problemów ze snem.
Dalsza droga mijała w ciszy. Zanim obeszliśmy ostatnie skrzyżowania dróg prowadzących do pobliskich ludzkich siedzib i ostatni raz usłyszeliśmy gdzieś w oddali ledwie słyszalne, stłumione przez rosnący wokół nas las ujadanie psów, światło oblało resztę budzącego się do życia dziennego świata.
- Myślicie, że przyjmą nas raczej dobrze, czy raczej z wrogością? - zapytałem, niewidocznie przeskakując z jednej nogi na drugą, bez uśmiechu na pysku, a jednak w wyjątkowo dobrym humorze.
- Słyszałam, że nie są wrogo nastawieni do gości.
- Nigdy nic nie wiadomo - mruknął Vinys - słyszałem już kilkukrotnie o takich denatach, którzy mieli być gośćmi.
< Notte? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz