Gdy usiadłem na ziemi, tuż obok Ducha, przez kilkanaście pierwszych sekund nie odezwałem się ani słowem, nie dążyłem do nawiązania kontaktu, przyznać muszę zupełnie szczerze, nawet nie bardzo myślałem o czymkolwiek. O ile powierzchowność moja nie prezentowała żadnych konkretnych, wielkich uczuć, moim wnętrzem miotały najprzeróżniejsze emocje. Nie tylko zresztą w tamtej chwili, bowiem w zasadzie już od wielu dni czułem ten zamęt. Duch odwrócił się, popatrzył na mnie. Nie bez trudu oderwałem ciężki wzrok od migoczących gdzieś w lesie, odległych, białych światełek i również spojrzałem na niego.
Ależ wydoroślał.
Czy możliwe, że to wszystko mnie ominęło? Tyle dni, tyle nieznużonych, skrupulatnych godzin formowanie kawałek po kawałku wilczego organizmu. Tego największego dzieła, jakie naszymi oczyma widział nasz, wilczy świat. Rzeczywiście, Ducha z czystym sumieniem można było nazwać wielkim dziełem stworzenia. Taka była moja pierwsza myśl, gdy przyjrzałem się mu dokładnie, zaglądając wgłąb jego krwistych oczu. Tak. Przypominał ducha.
- Choroba? - zapytałem nagle z niepokojem, wyczuwając sens słów, jakie wdarły się właśnie do mojej świadomości. Na chwilę zamilkłem, zastanawiając się nad odpowiedzią, która nie musiałaby stać się później powodem niepewności i skrywanych przez długi czas wyrzutów sumienia.
Biały wilk poruszył ogonem, nieznacznie unosząc się na tylnych łapach. Westchnąłem.
- Przepraszam Duchu. To tylko zmęczenie. Mam za sobą trudny czas, ale prędzej czy później to minie. Jestem po prostu zmęczony po siłowaniu się z wiatrem, a wewnątrz przemarznięty i cały mokry... bo przez mój umysł przeszła burza, najpotężniejsza spośród tych, których świadkiem byłem w życiu.
< Duchu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz