— Bądźmy pozytywni. Nie warto zadręczać się takimi rzeczami, wystarczy, że jest się na nie przygotowanym. - odparłam pewnym tonem, płosząc kolejnym krokiem wygrzewającego się w słońcu motyla. Szliśmy dalej przez las, składający się głównie z lipy, dębu i topoli. Regularnie przerzedzany przez roślinożerców, a teraz w dodatku praktycznie pozbawiony ochrony w postaci ulistnionych koron drzew, był pełen światła w ilości prawie równej tej na otwartej przestrzeni. Śpiew ptaków dawno zamarł, szelest spadających liści również powoli przycichał, słychać było jedynie od czasu do czasu kwik wiewiórki i monotonne szuranie naszych łap po ziemi.
— A my jesteśmy przygotowani? - wtrącił Agrest, odwracając głowę w moim kierunku.
— Chcemy zawrzeć sojusz; jeżeli jakimś cudem nie będą sobie życzyć naszej obecności, raczej nie zamierzamy pchać się na siłę, żeby dodatkowo pogorszyć stosunki. Myślę, że tak. - Rzuciłam okiem na swoją torbę. Zamierzałam coś jeszcze dodać, ale brutalnie przerwał mi nagły atak duszności. Ból rozszedł się po całym moim ciele niczym fala tsunami, odbierając mi władzę w kończynach, które natychmiast się ugięły, omal nie powalając mnie na ziemię. Zaczęłam kaszleć; na ziemi pojawiła się czarna plama krwi. Co do diabła...?! Desperacko łapałam powietrze, ale ciecz uporczywie pragnęła wydostać się na zewnątrz przez mój pysk.
— Notte?! - moi towarzysze zatrzymali się, rozglądając się bezradnie. - Co się stało? - na to pytanie sama chciałabym znać odpowiedź. Cała ta zapaść wzięła się jakby znikąd; jeszcze wczoraj byłam w pełni sił, wszystko nastąpiło bez najmniejszego ostrzeżenia. Towarzysze pomogli mi ułożyć się w wygodnej pozycji, jednak poza tym mogli tylko przyglądać się bezsilnie. Skupiłam się na przetrwaniu tej chwili słabości, jednak ku mojemu zdziwieniu objawy nie ustały nawet po minucie, jedynie trochę osłabły. Wobec tego zmusiłam się do jakiejś wypowiedzi:
— Nie mam pojęcia... - kolejny raz wyplułam krew. Nie jestem medykiem...ale to nie są normalne symptomy. - przemknęło mi przez myśl. Basiory zaczęły omawiać coś między sobą, jednak nie byłam w stanie wyłapać słów. Niebawem ciemniejszy wilk odłączył się od naszej grupy i ruszył w las.
— Vinys poszedł znaleźć parę ziół. Lepiej się już czujesz? - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Tak, aczkolwiek "lepiej" nie było żadnym pocieszeniem. Sytuacja się po prostu ustabilizowała.
— Miałaś już wcześniej takie...ataki?
— Nie. - wyszeptałam, znowu kaszląc. Miałam wrażenie, że zaraz wypluję sobie płuca.
— Rozumiem. A czy wczoraj zauważyłaś coś niepokojącego? Gorzej się poczułaś?
— Nie. - na tym na szczęście skończyły się pytania. Mijały kolejne minuty, a ja zaczynałam się poważnie zastanawiać, jaki to ma sens. Gdybym miała odejść z tego świata, zrobiłabym to już dawno. Plama krwi stała się prawie małą kałużą. Wreszcie Vinys wrócił z pękiem roślin. Przełknęłam część ziół, po czym spojrzałam na towarzyszy. Huh...Siedzenie tu nic mi nie da. Przynajmniej nie poddam się bez walki. Spróbowałam powoli wstać, ignorując zakazy. Stanęłam na trzęsących się nogach i wyciągnęłam ostrożnie łapę do przodu.
— Idziemy. - rzekłam między jednym kaszlnięciem a drugim.
— Nie ma mowy. Najpierw musisz odpocząć. - oznajmił Agrest, próbując sprowadzić mnie do parteru.
— Idziemy. - powtórzyłam głośniej, starając się, by zabrzmiało to jak najbardziej stanowczo. - To nie ma sensu... - dodałam bardziej do siebie.
Ostatecznie wilki ustąpiły pod warunkiem, że będziemy często odpoczywać, i ruszyliśmy ponownie w drogę. Każdy krok był dla mnie męczarnią, mój szlak wyraźnie znaczyły kropelki krwi wydobywające się z mojego pyska. Ból promieniował na całe ciało, nie pozwalając mi nawet na chwilę wytchnienia. Jednak paradoksalnie mój stan zdawał się polepszać w miarę zbliżania się do celu. W końcu mogłam po raz pierwszy od godziny, albo i całych wieków, wziąć w miarę swobodny wdech.
<Agrest? Spokojna głowa, wszystko się jeszcze wyjaśni :) Teraz możemy śmiało lecieć do sąsiadów>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz