Oto śledczy i ich trud...
Warto zaznaczyć, że z początku Szkło wierzył w szanse na powodzenie.
Plan, wraz z wszystkimi wersjami, które mogły przyjść do głowy, był już tak silnie zakorzeniony w jego umyśle, że śledczego niemal nie opuszczało uczucie podniecającego oczekiwania. Był kotem siedzącym nad norą, a ze środka w każdej chwili mogła wyskoczyć uspokojona jego bezruchem mysz. Więc wpatrywał się w dziurę bez mrugnięcia okiem, trwając w milczeniu i rosnącym napięciu, które miał zakończyć jeden gwałtowny, wymierzony co do milimetra ruch.
Był też ból. On nie opuszczał go przez cały czas.
Nasilił się bez uprzedzenia, gdy podczas ostatniego przesłuchania wilk stanął naprzeciw niego, Azaira Ethala. Gdy po raz ostatni spojrzeli sobie w oczy.
- Nie ma problemu - uśmiechnęły się puste, białe ślepia. Ten uśmiech nie był szczery. I on musiał się uśmiechnąć. I przypomniał sobie, co kiedyś im obiecał, wtedy, gdy pochylał się nad zmasakrowanym ciałem siostry. Najłatwiej byłoby załatwić sprawę szybko. Miał niemal pewność, że był wystarczająco silny, aby spełnić obietnicę. Lecz prawo było prawem. Więc tylko uśmiechnął się. I patrzył.
Szkło wiedział, że odpowiedź jest gdzieś w jego zasięgu. Wiedział, że nie może przeoczyć nawet najmniejszego szczegółu. Był odpowiedzialny za największe śledztwo, z jakim zetknął się w życiu nie tylko on sam, ale i wszyscy jego współpracownicy. Dlatego był wszędzie. Wyglądał zza każdego drzewa, patrzył wieloma parami oczu. Dysponował uszami czułymi, jak słuchy zająca i węchem, którym nie powstydziłby się nawet szakal. A te tajemnicze oczy i uszy porozrzucane były po całym lesie.
Wiedział, że zaraz po opuszczeniu aresztu Azair Ethal odwiedził Konwalię. Mógłby cytować fragmenty ich rozmowy. Znał każdy jego krok. Zapamiętywał wszystkie imiona, które pojawiały się wokół niego.
Gdy wszystko było przygotowane, a każda możliwa pułapka już zastawiona, czas zaczął płynąć szybciej. Minęły cztery dni oczekiwania, śledczy czuł, że to dobra liczba. W sam raz, jakby miała być pełna. Nieść ze sobą bliżej nieokreślony rezultat.
Ów szczegół, którego się spodziewał, odnalazł jednak w miejscu innym, niż przypuszczał. Przez cztery, pracochłonne dni czekał na jakikolwiek błąd Azaira Ethala, lecz biały wilk poruszał się krokiem pewnym siebie, opanowanym i wchodził tylko na te kawałki ziemi, na których mógł z przekonaniem nazwać się niewinnym.
Szkło tymczasem zarządził kolejne przesłuchanie zatrzymanych.
Oto podejrzani i ich niepokój...
Trwał właśnie czwarty dzień, odkąd zniknął Azair. Ten był wyjątkowo senny. Ciemne chmury spowijały niebo, a w powietrzu unosi się zapach deszczu, który padał od rana.
W jaskini, która służyła za areszt tymczasowy, panowała głucha cisza. Zostali sami, Ruten i Mundus. To dziwne, że niegdyś kierowali do siebie tyle zdań, dzielili się myślami. Byli od siebie tak różni. To dziwne, że teraz nie zamienili ze sobą nawet słowa. Tak wiele wspólnie przeżyli.
Nagle jednak na płomień ich więzi nieznana siła wylała nagle wiadro zimnej wody. Choć myśl ta budziła jedynie żal i wewnętrzne westchnienie próbujące zagłuszyć pytania i wyrzuty, zgasło wszystko. Nie znikło, po prostu wygasło, pozostawiając po sobie jakieś spalone szczątki, których kształty nie sposób było nazwać w ciemności.
Kilkukrotnie tego dnia popatrzyli na siebie. W złotych oczach wilka błysnęła wtedy jakaś bolesna iskra. Rzeczywiście wydawał się przybity, ale szary ptak nie miał wątpliwości, że było to tylko najbardziej egoistyczne uczucie, na jakie stać było w tamtej chwili jego towarzysza.
A on sam? O wielu rzeczach sobie przypominał. Oczywiście i jemu przez myśl przebiegło pytanie, dlaczego? Dlaczego wszystko, co trwało tak długo, skończyło się tak nagle? Odpowiedź wydawała się oczywista. Zło nie łączyło. Nigdy. Chociaż dzielili wspólną przeszłość, tajemnice, których poznać nie mógł nikt spoza ich trójki, nie było tam żadnej wspólnoty, a jedynie jej rachityczny miraż, który znikł, gdy tylko stanęli na wrogiej ziemi.
Ci dwaj, którzy zostali w areszcie, nie ustalali ze sobą już niczego. Nie układali planu. Ruten bezrefleksyjnie patrzył w dal, nie otwierając pyska, by wypowiedzieć choćby słowo, a Mundus powoli tracił siłę, aby walczyć. Bo... w imię czego i o czyje życie?
Tamtego dnia to właśnie jego jako pierwszego zabrali na przesłuchanie. Usiadł przed kamienną ławą i skulił się apatycznie, chwilami drżąc zimna.
- Mundus, spójrz na mnie - dał się słyszeć spokojny głos. Był inny, niż poprzednio - i rozejrzyj się wokół. Jesteśmy sami. Chciałem być twoim przyjacielem, ufałem ci przez całe życie.
- Za krótko jeszcze żyjesz, Szkiełko - odpowiedziały mu ciche słowa.
- Ale sobie jeszcze ufam. Uczyłeś mnie tego. I uczyłeś mnie, jak żyć, by móc chociaż samemu sobie wierzyć - przerwał na chwilę i odetchnął głębiej - wiesz, przesłuchiwanie ciebie od początku nie wyglądało normalnie. Najpierw ty zacząłeś dziwnie się zachowywać, potem Opal dziwnie na ciebie reagować, nie myśl, że tego nie zauważyłem. Dlatego postanowiłem dziś spróbować przesłuchać cię sam, byś może przypomniał sobie, że byliśmy przyjaciółmi i nasze rozmowy nie muszą ograniczać się do przesłuchań.
- Myślałeś, że gdy nie będzie tu nikogo oprócz ciebie i mnie, nic nie będzie zakłócać twojego spojrzenia na całą tą sytuację. Ale Szkło, gdybym chciał tobą manipulować, nie przeszkadzałoby mi, że jesteśmy sami.
Młody basior westchnął. Nie mógł dać się ponieść emocjom.
- Rozsądek podpowiada mi dwie rzeczy - w jego głosie, choć wydawał się łagodny, można było usłyszeć drżenie - albo symulujesz, co pod każdym możliwym względem wydawałoby się bardziej uzasadnione, albo naprawdę... nie zrozum mnie źle - zaznaczył niepewnym tonem - masz problem. I wybacz mi, lecz nie uwierzę, że wystarczyło fałszywe oskarżenie i kilka dni w areszcie, by akurat z twoją psychiką stało się coś tak zastanawiającego. Zachowujesz się... naprawdę mam wrażenie, jakbyś nie był sobą.
- Chciałbym być niezniszczalny, ale nie jestem.
Śledczy zamilkł. Coś, czego wcześniej nie dostrzegał, przykuło jego uwagę. Po kilku chwilach, które przesłuchiwanemu wydały się niepokojąco długie, wreszcie uśmiechnął się nieznacznie.
- Mundurku... powiedz mi jeszcze tylko... co ty masz na szyi?
Warto zaznaczyć, że z początku Szkło wierzył w szanse na powodzenie.
Plan, wraz z wszystkimi wersjami, które mogły przyjść do głowy, był już tak silnie zakorzeniony w jego umyśle, że śledczego niemal nie opuszczało uczucie podniecającego oczekiwania. Był kotem siedzącym nad norą, a ze środka w każdej chwili mogła wyskoczyć uspokojona jego bezruchem mysz. Więc wpatrywał się w dziurę bez mrugnięcia okiem, trwając w milczeniu i rosnącym napięciu, które miał zakończyć jeden gwałtowny, wymierzony co do milimetra ruch.
Był też ból. On nie opuszczał go przez cały czas.
Nasilił się bez uprzedzenia, gdy podczas ostatniego przesłuchania wilk stanął naprzeciw niego, Azaira Ethala. Gdy po raz ostatni spojrzeli sobie w oczy.
- Nie ma problemu - uśmiechnęły się puste, białe ślepia. Ten uśmiech nie był szczery. I on musiał się uśmiechnąć. I przypomniał sobie, co kiedyś im obiecał, wtedy, gdy pochylał się nad zmasakrowanym ciałem siostry. Najłatwiej byłoby załatwić sprawę szybko. Miał niemal pewność, że był wystarczająco silny, aby spełnić obietnicę. Lecz prawo było prawem. Więc tylko uśmiechnął się. I patrzył.
Szkło wiedział, że odpowiedź jest gdzieś w jego zasięgu. Wiedział, że nie może przeoczyć nawet najmniejszego szczegółu. Był odpowiedzialny za największe śledztwo, z jakim zetknął się w życiu nie tylko on sam, ale i wszyscy jego współpracownicy. Dlatego był wszędzie. Wyglądał zza każdego drzewa, patrzył wieloma parami oczu. Dysponował uszami czułymi, jak słuchy zająca i węchem, którym nie powstydziłby się nawet szakal. A te tajemnicze oczy i uszy porozrzucane były po całym lesie.
Wiedział, że zaraz po opuszczeniu aresztu Azair Ethal odwiedził Konwalię. Mógłby cytować fragmenty ich rozmowy. Znał każdy jego krok. Zapamiętywał wszystkie imiona, które pojawiały się wokół niego.
Gdy wszystko było przygotowane, a każda możliwa pułapka już zastawiona, czas zaczął płynąć szybciej. Minęły cztery dni oczekiwania, śledczy czuł, że to dobra liczba. W sam raz, jakby miała być pełna. Nieść ze sobą bliżej nieokreślony rezultat.
Ów szczegół, którego się spodziewał, odnalazł jednak w miejscu innym, niż przypuszczał. Przez cztery, pracochłonne dni czekał na jakikolwiek błąd Azaira Ethala, lecz biały wilk poruszał się krokiem pewnym siebie, opanowanym i wchodził tylko na te kawałki ziemi, na których mógł z przekonaniem nazwać się niewinnym.
Szkło tymczasem zarządził kolejne przesłuchanie zatrzymanych.
Oto podejrzani i ich niepokój...
Trwał właśnie czwarty dzień, odkąd zniknął Azair. Ten był wyjątkowo senny. Ciemne chmury spowijały niebo, a w powietrzu unosi się zapach deszczu, który padał od rana.
W jaskini, która służyła za areszt tymczasowy, panowała głucha cisza. Zostali sami, Ruten i Mundus. To dziwne, że niegdyś kierowali do siebie tyle zdań, dzielili się myślami. Byli od siebie tak różni. To dziwne, że teraz nie zamienili ze sobą nawet słowa. Tak wiele wspólnie przeżyli.
Nagle jednak na płomień ich więzi nieznana siła wylała nagle wiadro zimnej wody. Choć myśl ta budziła jedynie żal i wewnętrzne westchnienie próbujące zagłuszyć pytania i wyrzuty, zgasło wszystko. Nie znikło, po prostu wygasło, pozostawiając po sobie jakieś spalone szczątki, których kształty nie sposób było nazwać w ciemności.
Kilkukrotnie tego dnia popatrzyli na siebie. W złotych oczach wilka błysnęła wtedy jakaś bolesna iskra. Rzeczywiście wydawał się przybity, ale szary ptak nie miał wątpliwości, że było to tylko najbardziej egoistyczne uczucie, na jakie stać było w tamtej chwili jego towarzysza.
A on sam? O wielu rzeczach sobie przypominał. Oczywiście i jemu przez myśl przebiegło pytanie, dlaczego? Dlaczego wszystko, co trwało tak długo, skończyło się tak nagle? Odpowiedź wydawała się oczywista. Zło nie łączyło. Nigdy. Chociaż dzielili wspólną przeszłość, tajemnice, których poznać nie mógł nikt spoza ich trójki, nie było tam żadnej wspólnoty, a jedynie jej rachityczny miraż, który znikł, gdy tylko stanęli na wrogiej ziemi.
Ci dwaj, którzy zostali w areszcie, nie ustalali ze sobą już niczego. Nie układali planu. Ruten bezrefleksyjnie patrzył w dal, nie otwierając pyska, by wypowiedzieć choćby słowo, a Mundus powoli tracił siłę, aby walczyć. Bo... w imię czego i o czyje życie?
Tamtego dnia to właśnie jego jako pierwszego zabrali na przesłuchanie. Usiadł przed kamienną ławą i skulił się apatycznie, chwilami drżąc zimna.
- Mundus, spójrz na mnie - dał się słyszeć spokojny głos. Był inny, niż poprzednio - i rozejrzyj się wokół. Jesteśmy sami. Chciałem być twoim przyjacielem, ufałem ci przez całe życie.
- Za krótko jeszcze żyjesz, Szkiełko - odpowiedziały mu ciche słowa.
- Ale sobie jeszcze ufam. Uczyłeś mnie tego. I uczyłeś mnie, jak żyć, by móc chociaż samemu sobie wierzyć - przerwał na chwilę i odetchnął głębiej - wiesz, przesłuchiwanie ciebie od początku nie wyglądało normalnie. Najpierw ty zacząłeś dziwnie się zachowywać, potem Opal dziwnie na ciebie reagować, nie myśl, że tego nie zauważyłem. Dlatego postanowiłem dziś spróbować przesłuchać cię sam, byś może przypomniał sobie, że byliśmy przyjaciółmi i nasze rozmowy nie muszą ograniczać się do przesłuchań.
- Myślałeś, że gdy nie będzie tu nikogo oprócz ciebie i mnie, nic nie będzie zakłócać twojego spojrzenia na całą tą sytuację. Ale Szkło, gdybym chciał tobą manipulować, nie przeszkadzałoby mi, że jesteśmy sami.
Młody basior westchnął. Nie mógł dać się ponieść emocjom.
- Rozsądek podpowiada mi dwie rzeczy - w jego głosie, choć wydawał się łagodny, można było usłyszeć drżenie - albo symulujesz, co pod każdym możliwym względem wydawałoby się bardziej uzasadnione, albo naprawdę... nie zrozum mnie źle - zaznaczył niepewnym tonem - masz problem. I wybacz mi, lecz nie uwierzę, że wystarczyło fałszywe oskarżenie i kilka dni w areszcie, by akurat z twoją psychiką stało się coś tak zastanawiającego. Zachowujesz się... naprawdę mam wrażenie, jakbyś nie był sobą.
- Chciałbym być niezniszczalny, ale nie jestem.
Śledczy zamilkł. Coś, czego wcześniej nie dostrzegał, przykuło jego uwagę. Po kilku chwilach, które przesłuchiwanemu wydały się niepokojąco długie, wreszcie uśmiechnął się nieznacznie.
- Mundurku... powiedz mi jeszcze tylko... co ty masz na szyi?
Szary ptak jedynie podniósł na wilka pytający wzrok, ale sam jeden wiedział, ile kosztowało go utrzymanie wszystkich pazurów na ziemi, gdy przypomniał sobie o wiszącej na swoim karku nici chirurgicznej.
Szkło dopiero teraz poczuł, że jego serce przyspiesza, bowiem rozpoznał tę nić. Dokładnie taką samą, jak ta, którą zszyta była rana na przedramieniu anonimowego wilka, zmarłego sprzed wielu tygodni.
Brak odpowiedzi. Śledczy nieznacznie pokiwał głową.
...To ciemna, czy jasna strona? Ktoś jeszcze potrafi odpowiedzieć?
- Trzy ofiary z mostkiem rozciętym w dokładnie taki sam sposób. Teodrin, Ardyt i Gracja. To nie przypadek, te trzy rany łączy jeden sprawca - Szkło patrzył w białe, nieruchome oczy siedzącego przed nim wilka - pewny ruch, stabilne pociągnięcie. Może trochę zbyt głębokie, dlatego w drugim przypadku nóż zsunął się z mostka i spadł na ziemię. Ta sama osoba poderżnęła gardło ostatniej z tych trzech ofiar. To nie była drżąca łapa twojego towarzysza, a opanowany, zimny ruch. To tyś zabił mi siostrę...
Krople deszczu uderzały o skalną ścianę, a trochę niżej, przed jaskinią, o zmokniętą ziemię, wydeptaną i pozbawioną trawy. Najdalej, gdzie rozciągał się las, strumienie wody zderzały się z falującymi na silnym wietrze liści. Do uszu wilków docierała szara symfonia dźwięków.
- Po co tu przyszedłeś? - Azair Ethal nie potwierdził, ani nie zaprzeczył słowom przedmówcy.
- Żeby sprawdzić, czy nie znajdę jeszcze czegoś. Znalazłem - Szkło skinął głową na kilka leżących przed nim, splątanych nici.
- To wszystko?
- Nie, to tylko drobna poszlaka. Ale jest jeszcze jedna rzecz. Ty.
Potoczył wzrokiem wokół. Na pytające spojrzenie basiora odpowiedział słowami:
- To tylko pusta jaskinia, odkąd zatrzymaliśmy Rutena, nie powinno być w niej już nikogo, ani niczego. Chyba, że oprócz tamtego wilka, ktoś jeszcze był z nią silnie związany. Chyba, że naprawdę wiele się tu stało, że nie sposób po prostu odejść i choć raz nie odwrócić się, by spojrzeć w przeszłość. Nie pojawiłeś się tu od razu po wyjściu z aresztu, ale to tylko kolejny dowód na to, że nie szukałeś tu niczego konkretnego. Jednak minęło trochę czasu i w końcu postanowiłeś wrócić tu jeszcze choć raz.
- Co planujesz?
- Na zewnątrz czekają straże. Nie wiem, co dalej, ale wy dwaj dziś otworzyliście mi oczy, Azair.
Szkło dopiero teraz poczuł, że jego serce przyspiesza, bowiem rozpoznał tę nić. Dokładnie taką samą, jak ta, którą zszyta była rana na przedramieniu anonimowego wilka, zmarłego sprzed wielu tygodni.
Brak odpowiedzi. Śledczy nieznacznie pokiwał głową.
...To ciemna, czy jasna strona? Ktoś jeszcze potrafi odpowiedzieć?
- Trzy ofiary z mostkiem rozciętym w dokładnie taki sam sposób. Teodrin, Ardyt i Gracja. To nie przypadek, te trzy rany łączy jeden sprawca - Szkło patrzył w białe, nieruchome oczy siedzącego przed nim wilka - pewny ruch, stabilne pociągnięcie. Może trochę zbyt głębokie, dlatego w drugim przypadku nóż zsunął się z mostka i spadł na ziemię. Ta sama osoba poderżnęła gardło ostatniej z tych trzech ofiar. To nie była drżąca łapa twojego towarzysza, a opanowany, zimny ruch. To tyś zabił mi siostrę...
Krople deszczu uderzały o skalną ścianę, a trochę niżej, przed jaskinią, o zmokniętą ziemię, wydeptaną i pozbawioną trawy. Najdalej, gdzie rozciągał się las, strumienie wody zderzały się z falującymi na silnym wietrze liści. Do uszu wilków docierała szara symfonia dźwięków.
- Po co tu przyszedłeś? - Azair Ethal nie potwierdził, ani nie zaprzeczył słowom przedmówcy.
- Żeby sprawdzić, czy nie znajdę jeszcze czegoś. Znalazłem - Szkło skinął głową na kilka leżących przed nim, splątanych nici.
- To wszystko?
- Nie, to tylko drobna poszlaka. Ale jest jeszcze jedna rzecz. Ty.
Potoczył wzrokiem wokół. Na pytające spojrzenie basiora odpowiedział słowami:
- To tylko pusta jaskinia, odkąd zatrzymaliśmy Rutena, nie powinno być w niej już nikogo, ani niczego. Chyba, że oprócz tamtego wilka, ktoś jeszcze był z nią silnie związany. Chyba, że naprawdę wiele się tu stało, że nie sposób po prostu odejść i choć raz nie odwrócić się, by spojrzeć w przeszłość. Nie pojawiłeś się tu od razu po wyjściu z aresztu, ale to tylko kolejny dowód na to, że nie szukałeś tu niczego konkretnego. Jednak minęło trochę czasu i w końcu postanowiłeś wrócić tu jeszcze choć raz.
- Co planujesz?
- Na zewnątrz czekają straże. Nie wiem, co dalej, ale wy dwaj dziś otworzyliście mi oczy, Azair.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz