Nie bał się.
Wiecie, on już od dawna przeczuwał, że czeka ich odkrycie. Z tyłu głowy zawsze kołatała mu się myśl, że ta sielanka skończy się prędzej czy później. Ignorował jednak to wrażenie przez większość czasu, ale już kiedy nad tym rozmyślał, czuł, że w takim momencie będzie przerażony. Że wszystkie jego zbrodnie przelecą mu przed oczami.
Ale nie. W jego umyśle panowała tylko przeraźliwa cisza. Tylko gdzieś tam w odmętach jego czarnej jak smoła duszy odzywało się echo głosu Hadelle.
A nie mówiłam...?
Mówiłaś, mówiłaś, miał ochotę pomyśleć. Ale nie był w stanie. Chłodna akceptacja wypełniła wszystkie jego żyły, zaczęła pływać w jego płucach zamiast powietrza. Jeszcze trochę i się nią zakrztusi.
Czy był gotowy na to, co miało się stać?
Nie, absolutnie.
Ale po raz pierwszy od wielu lat zrozumiał, dorósł do tego, żeby ponieść odpowiedzialność.
Wtem ogarnęło go jeszcze dziwniejsze uczucie.
Zaczął WIDZIEĆ.
Nie wiedział, dlaczego tak to nazwał, ani skąd się to wzięło, ale czuł każde źdźbło trawy dookoła, każdy podmuch wiatru jawił mu się jako ruch kolorów dookoła, każdy mały fragment rzeczywistości był jak drobinka na swoim miejscu.
I o ile nigdy nie potrafił kontrolować swojej mocy, tak teraz przeczuwał, że gdyby chciał, mógłby przenieść się wszędzie.
Zupełnie, jakby los dawał mu szansę.
Proszę, możesz uciec, mówił. Zniknij i pojaw się w zupełnie innym miejscu. Zacznij nowe życie.
Ale nie. Dosyć już uciekania.
Jakie miałoby sens rozpoczęcie życia od nowa, skoro echa dawnych błędów śledziłyby go zawsze i wszędzie? Jeśli założyłby rodzinę, wina w jego krwi przeszłaby na potomków. Jeśli zostałby sam, rozsadziłaby mu mózg.
Pokiwał powoli głową.
Jego serce jakby na nowo zaczęło pompować krew, powietrze ponownie wpełzło do jego płuc. Organy wróciły do leniwej, nieustającej pracy utrzymywania go przy życiu.
Wcześniejsze wrażenie zniknęło, pozostawiając szarą rzeczywistość.
Czy trawa zawsze była tak zielona? Czy powietrze zawsze tak chłodne? Czy harmonia tak idealna, kiedy wprawiała w ruch cały Wszechświat?
Zdawało mu się, że swoimi postępkami i czynami niszczył rzeczywistość kawałek po kawałku.
Nie mógł już tego odbudować. Tak samo jak nie da się posklejać tak samo zbitego na pył szkła.
Ale może... Tylko może...
Mógłby oddać sprawiedliwość światu? Wynagrodzić swoje zbrodnie oddaniem się dobru w ręce, uzyskać zasłużoną karę?
Może wtedy odnajdzie spokój duszy...
Przypomniał sobie całe swoje życie jeszcze raz. Spokojne, pełne czułości życie z Matką w jej watasze. Złamane serce, kiedy został porzucony. Puste spojrzenie Ojca z wyżartą duszą. Ruten, który pokazał mu, że nie jest tylko duchem, ale żywym stworzeniem, który może trwać przy przyjaciołach. Mundus, najpierw jego największy wróg, potem największy sprzymierzeniec. Wszystkie morderstwa, jakie popełnili "dla celów naukowych".
Całe lata jego egzystencji minęły, zatrzymując się na tej jednej chwili.
Stał w jaskini Rutena, swojej ostoi przez wszystkie te miesiące. Miejscu, które zawsze nazywał domem.
Przed nim stoi wilk. Szkło.
Jego przepustka do uwolnienia się od cieni przeszłości.
Niemal czuł, jak polana jego nocnych koszmarów rozpada się na kawałki: drzewa łamią się w drzazgi, martwe ciała rozkładają w zawrotnym tempie, pożoga pożera trawę i wszelkie resztki, pozostawiając jedynie ciszę.
I spokój.
— Nie będę uciekał — odezwał się Azair zachrypniętym głosem.
I po raz pierwszy od czasu swoich narodzin czuł, że wszystko jest na swoim miejscu.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz