Oto początek końca
- Chodźmy - śledczy zwrócił się do Azaira Ethala, nadal nie rezygnując z cienia nieufności. Wiedział to już doskonale, a jednocześnie wciąż nie mógł uwierzyć, że idzie ramię w ramię z tym, kto pozbawił życia jego ukochaną siostrę - mamy jeszcze wiele do ustalenia.
Dzień był długi, smętny. Deszcz padał zimnymi strugami z ciemnoszarego nieba. Na zewnątrz rzeczywiście czekali strażnicy. Ich pomoc okazała się jednak zbędna. Biały wilk znał przecież drogę do jaskini przesłuchań...
Oto trzy wizualizacje świadomości, oto trzy różne serca i trzy różne dusze
Szkło tym razem od razu usiadł na miejscu głównego śledczego przesłuchującego. Znużyło go ostatnich kilka tygodni. Znudziły go metafory. Chciał zakończyć to śledztwo wprost, tak wyraziście, aby nie pozostało nawet jedno niedopowiedzenie. Czas zacząć. Obok niego usiadł Brus, pod ścianą umiejscowili się Silwestr i Opal. Wszyscy chcieli, aby to ostatnie przesłuchanie wyjaśniło wszystko ostatecznie.
Oni siedzieli za ławą. Tym razem, jako jedyny zatrzymany, który zasłużył na choć odrobinę zaufania, to Azair Ethal zajął miejsce po środku. Pozostawił więc swojego towarzysza na dalszym planie, tam, gdzie trwał on odkąd podczas ostatniego przesłuchania wypowiedział ostatnie jak do tej pory słowa. Cztery dni wcześniej. Od tych czterech dni już tylko milczał. Mundus przywarł do ściany po drugiej stronie.
- Pierwsza zbrodnia - zaczął śledczy Szkło - Wataha Wielkich Nadziei. Zabójstwo Periany. Prawdopodobna przyczyna zgonu, uduszenie. Sprawca, basior o ciemnej sierści i jasnych, wąskich oczach. Czy to ty? - popatrzył na bordowego wilka. Ten jeszcze przez dłuższą chwilę milczał, zastanawiając się, wypowiedzenie którego ze słów ma większy sens. Dlaczego zrobił akurat to, co zrobił? Sam nie wiedział. Być może, ponieważ poczuł się zdradzony. Dopóki zaprzeczali wszystkiemu, mogli kpić z detektywów w żywe oczy. Teraz ten czas minął. Dlatego walka sama w sobie... już mu się znudziła.
- Tak.
- Co było później? - zapytał Szkło lodowatym głosem. Ponieważ wilk milczał, odrzekł ktoś inny.
- Porwał szczenię z Watahy Szarych Jabłoni. I pokroił.
Śledczy przeniósł wzrok na Mundusa.
- Sam?
- Przysięgam, że nie znałem jego planów - szary ptak opuścił głowę i zamknął oczy - a Azair Ethal był jeszcze szczenięciem. W pobliżu jego jaskini jest zakopane jego ciało.
- A więc jednak, to zaginięcie można dołożyć do teczki z zamkniętymi sprawami - westchnął Szkło, a na jego słowa siedzący obok śledczy Brus zaczął szukać czegoś w stosie leżących na ławie dokumentów - zbrodnia trzecia. Wataha Szarych Jabłoni. Zabójstwo Teodrina. Przyczyną zgonu był skręcony kark. Kręgosłup był również złamany w odcinku lędźwiowym, a oprócz tego całe ciało pokryte ranami. Jedna, która szczególnie rzucała się w oczy, umiejscowiona była na mostku. To pierwsze zabójstwo, którego dokonaliście wspólnie. Kręgosłup został uszkodzony silnymi łapami dorosłego basiora, ranę na mostku zadała inna łapa - płowy śledczy popatrzył na Azaira, jakby chcąc upewnić się, co do prawdziwości swoich słów.
- Zbrodnia czwarta, dokonana prawdopodobnie zaraz po poprzedniej. Masakra wśród grupy przestępczej wilków z WSJ. Siedemnaście ofiar zmarło z powodu wykrwawienia. Trzy... z nieznanej przyczyny.
- To kwestia - tu odezwał się Azair - powietrza w układzie krwionośnym. Dlatego na ciałach nie było widocznych obrażeń.
- To kolejna zbrodnia, której dokonaliście wspólnie.
- Azair był jeszcze szczenięciem - mruknął Mundus.
- Co było potem?
- Potem zginęła Cymonia - kontynuował biały basior - znacie jej sprawę.
- Zapisz to proszę, Brus. Zbrodnia piąta, WSC. Zabójstwo Cymonii i Ardyta. Rozległe obrażenia na klatkach piersiowych ofiar. Co potem?
- Znaleziono dwa, rozszarpane ciała. Słusznie braliście to za robotę tygrysa, ale nie zostałyby rozszarpane, gdyby nie znalazły się pod wpływem wirusa VCQ.
- O, coś nowego - warknął Brus, który do tej pory ograniczał się głównie do kręcenia głową przy spisywaniu kolejnych zbrodni - to wasza sprawa?
- Tak.
- Tym zajmiemy się później. Brus, zapisz to proszę jako zbrodnię szóstą. WSC. Siódma to zabójstwo Gracji i Aksela w WWN. U niej rana na klatce piersiowej, on uduszony - głos basiora brzmiał wyjątkowo lodowato - zbrodnia ósma. Znów w WSC. Zabójstwo Zawilca. To... można chyba nazwać powieszeniem. Jak rozumiem, do wszystkiego się przyznajecie.
Potwierdzenie było milczące, ale z pewnością było to potwierdzenie.
- I ostatnia, dziewiąta zbrodnia. Wataha Srebrnego Chabra. Zabójstwo matki Konwalii.
- Miała na imię Yen - stwierdził Azair.
Śledczy wymienili niespokojne spojrzenia.
- Wygląda na to, że... skończyliśmy - Brus w końcu wyrzekł głucho.
To miał być koniec? To wszystko, tyle miesięcy ciężkiej pracy, miało zakończyć się właśnie tak?
- Nie skończyliśmy - odparł Szkło - pozostała najważniejsza sprawa. Otóż w większości przypadków, po odnalezieniu sprawców przestępstw odbywa się rozprawa sądowa. Niektóre zbrodnie podlegają jednak wydaniu wyroku w trybie przyspieszonym. Do takich należą wielobójstwa i sprawy morderców, którzy zabili więcej, niż dziesięć wilków. Dlaczego? Ponieważ ryzyko utrzymywania takich wilków przy życiu jest zbyt duże.
- Czy to znaczy... - bordowy wilk podniósł wzrok.
- Według prawa - przerwał mu śledczy Brus - przelana zostanie krew tego, kto przelewał krew pobratymców.
- Ruten jest odpowiedzialny za większość z popełnionych przez was zbrodni - mruknął Szkło - nie przyznawał się do popełnienia ich aż do dziś. Azair Ethal brał czynny udział w kolejnych morderstwach, na jego korzyść jednak przemawiają dwa fakty. W przeciwieństwie do towarzysza nie popełnił na terytorium żadnej z tych trzech watah samodzielnie i z własnej inicjatywy ani jednego morderstwa. Postanowił też współpracować z nami i nakreślił przebieg ich procederu. Mundus, póki co, zapytam cię jak wspólnika. Kim był ten wilk na początku? Czy jesteś w stanie to określić?
- Był po prostu dzieckiem, którego życie było na tyle bezlitosne, aby, zanim ukształtowała się jego psychika, doprowadzić go pod niewłaściwą jaskinię - jego wzrok napotkał oczy Azaira.
- Czy przez ten czas zrobił coś, co można uznać za okoliczność łagodzącą? Jeśli uczestniczył w odbieraniu życia, czy kiedyś bezinteresownie zadziałał na jego korzyść?
- Darował życie komuś, kogo uważał za wroga. Potem je uratował - uśmiechnął się smętnie.
- Nie brał udziału w żadnej zbrodni - odparł Azair Ethal, zanim zdążył to zrobić zapytany.
- Chodźmy - śledczy zwrócił się do Azaira Ethala, nadal nie rezygnując z cienia nieufności. Wiedział to już doskonale, a jednocześnie wciąż nie mógł uwierzyć, że idzie ramię w ramię z tym, kto pozbawił życia jego ukochaną siostrę - mamy jeszcze wiele do ustalenia.
Dzień był długi, smętny. Deszcz padał zimnymi strugami z ciemnoszarego nieba. Na zewnątrz rzeczywiście czekali strażnicy. Ich pomoc okazała się jednak zbędna. Biały wilk znał przecież drogę do jaskini przesłuchań...
Oto trzy wizualizacje świadomości, oto trzy różne serca i trzy różne dusze
Szkło tym razem od razu usiadł na miejscu głównego śledczego przesłuchującego. Znużyło go ostatnich kilka tygodni. Znudziły go metafory. Chciał zakończyć to śledztwo wprost, tak wyraziście, aby nie pozostało nawet jedno niedopowiedzenie. Czas zacząć. Obok niego usiadł Brus, pod ścianą umiejscowili się Silwestr i Opal. Wszyscy chcieli, aby to ostatnie przesłuchanie wyjaśniło wszystko ostatecznie.
Oni siedzieli za ławą. Tym razem, jako jedyny zatrzymany, który zasłużył na choć odrobinę zaufania, to Azair Ethal zajął miejsce po środku. Pozostawił więc swojego towarzysza na dalszym planie, tam, gdzie trwał on odkąd podczas ostatniego przesłuchania wypowiedział ostatnie jak do tej pory słowa. Cztery dni wcześniej. Od tych czterech dni już tylko milczał. Mundus przywarł do ściany po drugiej stronie.
- Pierwsza zbrodnia - zaczął śledczy Szkło - Wataha Wielkich Nadziei. Zabójstwo Periany. Prawdopodobna przyczyna zgonu, uduszenie. Sprawca, basior o ciemnej sierści i jasnych, wąskich oczach. Czy to ty? - popatrzył na bordowego wilka. Ten jeszcze przez dłuższą chwilę milczał, zastanawiając się, wypowiedzenie którego ze słów ma większy sens. Dlaczego zrobił akurat to, co zrobił? Sam nie wiedział. Być może, ponieważ poczuł się zdradzony. Dopóki zaprzeczali wszystkiemu, mogli kpić z detektywów w żywe oczy. Teraz ten czas minął. Dlatego walka sama w sobie... już mu się znudziła.
- Tak.
- Co było później? - zapytał Szkło lodowatym głosem. Ponieważ wilk milczał, odrzekł ktoś inny.
- Porwał szczenię z Watahy Szarych Jabłoni. I pokroił.
Śledczy przeniósł wzrok na Mundusa.
- Sam?
- Przysięgam, że nie znałem jego planów - szary ptak opuścił głowę i zamknął oczy - a Azair Ethal był jeszcze szczenięciem. W pobliżu jego jaskini jest zakopane jego ciało.
- A więc jednak, to zaginięcie można dołożyć do teczki z zamkniętymi sprawami - westchnął Szkło, a na jego słowa siedzący obok śledczy Brus zaczął szukać czegoś w stosie leżących na ławie dokumentów - zbrodnia trzecia. Wataha Szarych Jabłoni. Zabójstwo Teodrina. Przyczyną zgonu był skręcony kark. Kręgosłup był również złamany w odcinku lędźwiowym, a oprócz tego całe ciało pokryte ranami. Jedna, która szczególnie rzucała się w oczy, umiejscowiona była na mostku. To pierwsze zabójstwo, którego dokonaliście wspólnie. Kręgosłup został uszkodzony silnymi łapami dorosłego basiora, ranę na mostku zadała inna łapa - płowy śledczy popatrzył na Azaira, jakby chcąc upewnić się, co do prawdziwości swoich słów.
- Zbrodnia czwarta, dokonana prawdopodobnie zaraz po poprzedniej. Masakra wśród grupy przestępczej wilków z WSJ. Siedemnaście ofiar zmarło z powodu wykrwawienia. Trzy... z nieznanej przyczyny.
- To kwestia - tu odezwał się Azair - powietrza w układzie krwionośnym. Dlatego na ciałach nie było widocznych obrażeń.
- To kolejna zbrodnia, której dokonaliście wspólnie.
- Azair był jeszcze szczenięciem - mruknął Mundus.
- Co było potem?
- Potem zginęła Cymonia - kontynuował biały basior - znacie jej sprawę.
- Zapisz to proszę, Brus. Zbrodnia piąta, WSC. Zabójstwo Cymonii i Ardyta. Rozległe obrażenia na klatkach piersiowych ofiar. Co potem?
- Znaleziono dwa, rozszarpane ciała. Słusznie braliście to za robotę tygrysa, ale nie zostałyby rozszarpane, gdyby nie znalazły się pod wpływem wirusa VCQ.
- O, coś nowego - warknął Brus, który do tej pory ograniczał się głównie do kręcenia głową przy spisywaniu kolejnych zbrodni - to wasza sprawa?
- Tak.
- Tym zajmiemy się później. Brus, zapisz to proszę jako zbrodnię szóstą. WSC. Siódma to zabójstwo Gracji i Aksela w WWN. U niej rana na klatce piersiowej, on uduszony - głos basiora brzmiał wyjątkowo lodowato - zbrodnia ósma. Znów w WSC. Zabójstwo Zawilca. To... można chyba nazwać powieszeniem. Jak rozumiem, do wszystkiego się przyznajecie.
Potwierdzenie było milczące, ale z pewnością było to potwierdzenie.
- I ostatnia, dziewiąta zbrodnia. Wataha Srebrnego Chabra. Zabójstwo matki Konwalii.
- Miała na imię Yen - stwierdził Azair.
Śledczy wymienili niespokojne spojrzenia.
- Wygląda na to, że... skończyliśmy - Brus w końcu wyrzekł głucho.
To miał być koniec? To wszystko, tyle miesięcy ciężkiej pracy, miało zakończyć się właśnie tak?
- Nie skończyliśmy - odparł Szkło - pozostała najważniejsza sprawa. Otóż w większości przypadków, po odnalezieniu sprawców przestępstw odbywa się rozprawa sądowa. Niektóre zbrodnie podlegają jednak wydaniu wyroku w trybie przyspieszonym. Do takich należą wielobójstwa i sprawy morderców, którzy zabili więcej, niż dziesięć wilków. Dlaczego? Ponieważ ryzyko utrzymywania takich wilków przy życiu jest zbyt duże.
- Czy to znaczy... - bordowy wilk podniósł wzrok.
- Według prawa - przerwał mu śledczy Brus - przelana zostanie krew tego, kto przelewał krew pobratymców.
- Ruten jest odpowiedzialny za większość z popełnionych przez was zbrodni - mruknął Szkło - nie przyznawał się do popełnienia ich aż do dziś. Azair Ethal brał czynny udział w kolejnych morderstwach, na jego korzyść jednak przemawiają dwa fakty. W przeciwieństwie do towarzysza nie popełnił na terytorium żadnej z tych trzech watah samodzielnie i z własnej inicjatywy ani jednego morderstwa. Postanowił też współpracować z nami i nakreślił przebieg ich procederu. Mundus, póki co, zapytam cię jak wspólnika. Kim był ten wilk na początku? Czy jesteś w stanie to określić?
- Był po prostu dzieckiem, którego życie było na tyle bezlitosne, aby, zanim ukształtowała się jego psychika, doprowadzić go pod niewłaściwą jaskinię - jego wzrok napotkał oczy Azaira.
- Czy przez ten czas zrobił coś, co można uznać za okoliczność łagodzącą? Jeśli uczestniczył w odbieraniu życia, czy kiedyś bezinteresownie zadziałał na jego korzyść?
- Darował życie komuś, kogo uważał za wroga. Potem je uratował - uśmiechnął się smętnie.
- Wystarczy. Mam jeszcze jedno pytanie. Co jest pierwszym uczuciem, który powstrzymuje rękę przed chwyceniem za nóż? Co zabrania myślom krążyć wokół śmierci?
- Odraza - odpowiedział, nadal uśmiechając się lekko, a między nim i jego rozmówcą dało się wyczuć ten stopień porozumienia, który graniczy z początkiem czytania w myślach - obrzydzenie i wstręt są pierwszymi odruchami, jakie zatrzymują nasze czyny i zabraniają taplać się w obcej krwi. To nie moralność, nie żadna religia. Nawet nie lęk, w dużej mierze z nich wynikający. To w czystej postaci, świadome obrzydzenie. Nabyte później wartości i przekonania ustępują temu, najprymitywniejszemu. Nie spojrzysz w słońce, jeśli nie chcesz oślepnąć.
- Pięknie - wilk przymknął oczy - powiedziałbym to samo. Czy Azair Ethal kiedykolwiek odczuwał odrazę?
- Nie skłamię chyba, jeśli powiem, że tak.
- A Ruten? Czy miał w sobie choćby jej cień...?
- Nie - Mundus odpowiedział niemal zdławionym szeptem - ani odrobiny.
Szkło skoncentrował całą swoją uwagę na rozmówcy, chłonąc każde jego słowo, jak magiczne zaklęcie.
- Co zrobiłbyś na moim miejscu, gdybyś odnalazł sprawcę trzydziestu zabójstw?
- Pytasz, ile warte byłoby jego życie? W takim przypadku chyba tyle, ile czystych istnień skazał na śmierć... i tyle, ile ocalił.
- Został nam jeszcze jeden - Szkło zwrócił się do pozostałych - Mundus nie jest wilkiem, ale przez wzgląd na zajmowane stanowisko i całe życie spędzone wśród nas, podobnie jak towarzysze wilków podlega naszemu prawu. Mało wiemy o jego udziale w przestępstwach - ostatnie słowa wypowiedział z wahaniem i zwrócił je do ptaka - do czego się przyznajesz?- Nie brał udziału w żadnej zbrodni - odparł Azair Ethal, zanim zdążył to zrobić zapytany.
Płowy wilk westchnął, gwałtownie opadając na ścianę za sobą.
- To by było na tyle - powiedział na głos, sam jakby nie dowierzając swoim słowom - czekam na waszą decyzję, Brus, Opal, Silwestr...?
Oto pierwiastek dobra i pierwiastek zła
A więc wyrok zapadł. Noc okryła wielki las, równie cichy, jak zawsze na jesieni. Na drodze, pomiędzy starymi drzewami, dwukrotnie rozległ się odgłos kroków. Najpierw białe, wilcze łapy, a potem stąpające cicho szpony wracały do domów.
Śledczy rozeszli się również. Wyroki zapadły. W jaskini przesłuchań pozostały jednak dwa wilki.
- Twoje zwycięstwo było... od początku do końca. Doskonałe - mruknął starszy basior, opierając się o ścianę, a raczej wtapiając w nią bezwładnie, głowę opuszczając nisko nad klatkę piersiową. Na jego pysku zastygł ów drwiący uśmiech, tym razem jednak z jakimś słabszym i tchnącym rezygnacją wyrazem.
Młody detektyw słuchał tego ze zmarszczonymi brwiami.
- Jutro zgłosimy zakończenie sprawy górze. Jutro nie będzie już...
- Zakończenie sprawy - wymamrotał znów Ruten - jak smętnie to brzmi, nieprawdaż? To już wszystko. A ja widzę to w twoich oczach, panie śledczy. Widzę, że czuje pan niedosyt. Chciałby mieć tą sprawę na własność, nie musieć dzielić jej z tymi prostakami. Czy nie poruszające byłoby takie zwycięstwo? Wiesz, że to ty najwięcej poświęciłeś, aby doprowadzić ją do końca. Najwięcej było tam twoich starań, a teraz ta piękna historia dobiega końca. Znów będziecie tylko zwykłym, szarym strażnikiem, panie Szkło.
- Zamilcz, szubrawcu! - warknął śledczy, kładąc uszy po sobie. Zaraz jednak pohamował się, cofnął głowę i rozluźnił mięśnie na pysku.
Długo jeszcze Ruten mógł z jakąś dziwną satysfakcją z zadawania cierpienia przypatrywać się jego opuszczonym oczom. W końcu jednak młodszy basior podniósł wzrok i niemal mechanicznym ruchem skierował go prosto na drugiego wilka.
- Zamilcz, szubrawcu! - warknął śledczy, kładąc uszy po sobie. Zaraz jednak pohamował się, cofnął głowę i rozluźnił mięśnie na pysku.
Długo jeszcze Ruten mógł z jakąś dziwną satysfakcją z zadawania cierpienia przypatrywać się jego opuszczonym oczom. W końcu jednak młodszy basior podniósł wzrok i niemal mechanicznym ruchem skierował go prosto na drugiego wilka.
- Wiem, czego chcesz. Wolności, zamętu w papierach śledztwa, uniewinnienia, abym dalej mógł gonić za tobą jak dziecko we mgle... - zdawał się lekko drżeć. Z niewyraźnym uśmiechem i widocznym zdenerwowaniem westchnął i przetarł pysk wierzchem nadgarstka, przez moment znajdując się bliżej bordowego wilka, niż by chciał - to byłoby śmieszne, prawda? Jak to, gdybym był na przykład... twoim synem.
Cofnął się powoli, po czym odwrócił i wyszedł z jaskini, słysząc za sobą jeszcze tylko ciche słowa:
- Jak to, ty...? Moim synem? Panie śledczy... Szkło...
Oto Mundus i krótka opowieść o tym, jak łatwo wszystko zmarnować
Dlaczego odeszli żywi? Nie wiedział. Dlaczego nie wszyscy trzej? Nie chciał nad tym myśleć.
Jeden wyrok został już wykonany. Ruten nie żył.
On nie żył.
Wszystkie drogi skrzyżowały się w tym niepozornym miejscu.
Nie żył.
Każdy z wątków urwał się w ten bezsensowny sposób.
Możesz uwierzyć w to w końcu, on nie żył.
Szary ptak czuł, że coraz trudniej będzie mu wytrzymywać to dłużej. Wszystko, na co patrzył, już dawno zaczęło tracić barwy. Pozostawały tylko denerwująco słabo wysycone odcienie przypominające bardziej tłumioną czerń pomieszaną z całą resztą wszechobecnej szarości i marniejącymi pozostałościami po zieleni, brązie i błękicie, które widział wcześniej.
Minął ledwie tydzień. Codziennie bardziej, jego wewnętrzny świat upadał. Wszystko się waliło, a on nie chciał na to patrzeć. Nie chciał czuć, jak jego myśli burzy niepokój i tętno serca, które po cichu nadal nieśmiało poruszało się w piersi, jakby chciało ukryć się przed światem, zostać zapomniane i pominięte, niczym pisklę chowające się w gnieździe przed drapieżnikiem. Jakby jakaś część duszy Mundusa już sama sobie przestała ufać.
Skulony leżał gdzieś między skałami w górach, na jednej z zapomnianych, górskich dróg. Wsłuchiwał się w odległe głosy ptaków i szum drzew. Nigdzie mu się nie śpieszyło. Jeszcze jakiś czas temu, nie tak dawno przecież, pomyślałby pewnie, że najwyższa pora wstać i wybrać się do jaskini Rutena.
Teraz tego wilka już nie ma.
Dlaczego więc wciąż wspominał ostatnie spojrzenie w jego złote oczy? To oczy mordercy. Dlaczego wciąż, gdy wspominał jego postać... widział przed sobą tylko małe, nieufne szczenię, do którego serca szukał drogi już tak dawno temu? Dlaczego gdy tylko pomyślał o Rutenie, widział w nim tamto dziecko? To sprawiało, że każda myśl bolała bardziej.
Zabili je, słusznie. A może nie tylko on winien był wszystkiemu, co się wydarzyło? Mundus nie myślał już nawet o Azairze. Ach, Azair, gdyby nie Ruten, ten mały, biały szczeniak mógłby być teraz kimś innym. Płonął w nim ogień, który można był wygasić... lub podsycić. Ale Ruten też nie musiał stać się tym, kim się stał. W jego duszy niegdyś tlił się przecież taki sam płomień.
W szponach ściskał nożyk. Mniejszy nożyk. To jedyne, co pozostało po bordowym wilku, który leżał teraz pod ziemią, gdzieś, gdzie pomiędzy zimnym prochem jego ciało zaczęło już wtapiać się w naturę.
Końcem ostrza przeciągnął po swojej nodze. Popłynęła ciemna krew. Przełożył nóż do drugiej kończyny i powtórzył ruch. Zawsze był ciekaw śmierci w ten sposób. Łączyła się z bólem. Będzie żałował? Nie, nie zdąży. Pozostawi WSC, zanim znów zrobi coś gorszego, niż doprowadzenie do swojej śmierci. To dla niej lepsze.
- Widzisz, Ruten... - jego ciche słowa przerwały ciszę. Patrzył w niebo. Było dziś wyjątkowo czyste - wygląda na to, że jestem słaby. A jeśli jestem... powinienem chyba zginąć, prawda? Nawet, jeśli wcześniej mnie nie zabiłeś. Może nie zrobiłeś tego z litości? A może wolałeś patrzeć, jak przez cały ten czas płaszczę się przed tobą?
Krew płynęła z ran, ale płynęła wolno. Jakoś nie mógł się zdecydować na głębsze nacięcie.
- A jeśli świadczy to nie o słabości, lecz o sile, niech przynajmniej raz doprowadzę coś do końca.
No proszę. Zaczynał patrzeć na świat, jak Ruten. Momentami przyłapywał się na myśleniu trochę jak Ruten. Jak ponura jest opowieść lustra.
Nie, Mundurek nie był lustrem. W każdym zwierciadle widzi się odbicie rzeczywistości, tego, co się przed nim postawi. Potem można po prostu zmienić ten przedmiot, zmieniać go niemal w nieskończoność, a nieskażona tafla pokazywać będzie wciąż nowe obrazy.
Tymczasem w duszy szarego ptaka, jeśli miał on duszę, każdy z wilków pozostawiał cząstkę swojej. Czuł to wyraźnie już od dłuższego czasu.
Gdzieś tam był Jaskier.
Był tam Wrotycz... jego wspomnienia nic już nie jest w stanie zatrzeć. Jak bardzo Mundurek zazdrościł mu szlachetnego serca i uczciwości.
Był tam Ruten. Z przerażeniem dało się dostrzec, jak wiele mu po sobie zostawił.
Niedługo pojawiłby się tam także Agrest.
Ale był tam ktoś jeszcze. Mundurku, nie zapominaj o nim, już nigdy o nim nie zapominaj, bo to zapewne sprawiło, że ciąg dalszy potoczył się nieco inaczej, niż mogłeś przypuszczać.
- Mundus! Mundus, co ci się... co ty robisz?! - Szkło gwałtownie chwycił za rozciętą nogę przyjaciela, odruchowo próbując zatamować krwawienie. Potem szarpnął za jedno z jego skrzydeł, chcąc go podnieść.
- Proszę, daj mi spokój - mruknął Mundurek, bezwładnie zsuwając się z powrotem na ziemię, choć krwi nie upłynęło jeszcze na tyle dużo, aby mogła spowodować zasłabnięcie. Po prostu nie chciał już się podnieść. Tego było za wiele dla wilka, który w akcie paniki jedną łapą zatrzymał półprzytomnego, drugą natomiast wymierzył mu uderzenie mocne na tyle, aby postawić go na nogi szybciej, niż zamierzał.
- Towarzyszu... - w głosie śledczego było chyba tyle samo gniewu, co troski. Od dawna w oczach nie miał łez, ale w tamtej chwili powstrzymywał je z coraz większym z trudem - i ty mnie tu chciałeś samego zostawić...
Nie mówił niczego więcej, liczyła się każda chwila. Zanim dotarli do jaskini medyka, minęło niespełna pół godziny.
* * *
- I co teraz? - szary ptak leżał na ułożonym pod ścianą sienniku i smętnie patrzył w dal, opierając się na jednym skrzydle - co teraz zrobisz?
- Jak to, co - warknął Szkło - najpierw powinieneś wydobrzeć, potem się zastanowimy. Jak mogłeś...
- Pytałem o ciebie. Masz jakieś następne śledztwo?
- Jeszcze nie, ostatnio jest spokój. A może to tylko cisza przed burzą.
- Nie lubisz bezczynności, prawda?
- Jeśli mogę działać, chciałbym. Mam cztery zdrowe nogi i komplet zębów. Wystarczy, żeby na coś przydać się tej watasze.
- Nieważne, co postanowisz robić, możesz na mnie liczyć, Szkło. Ale proszę cię o jedno... gdyby jeszcze kiedyś... następnym razem już mi nie przeszkadzaj.
- Nie będzie następnego razu - warknął wilk cicho - może pomożemy sobie nawzajem. Na razie zostaniesz w szpitalu. Nie stać nas na twoją śmierć.
- Psychiatryk?
Basior westchnął.
- Mundurek, wiesz, kim Ruten... kim on był?
- Zdziwię się, jeśli jest ktoś, kto wie o nim więcej, niż ja. A jeśli ja nie wiem, zapytaj Azaira - uśmiechnął się lekko - o czym konkretnie mówisz?
- Nie o tym, co robił, ale kim był. Synem Wrotycza, wiesz... - szary wilk wstał i niespokojnie zrobił krok w stronę rozmówcy - bratem Serenity... ale poza tym...
- A czy to ważne...? - przerwał Mundus, jeszcze raz uśmiechając się słabo.
Wiedział.
Szkło, po prostu Szkło
- Dzień dobry, Szkiełko! - krzyknął ktoś z boku, na co obejrzałem się szybko i kiwnąłem głową, widząc jednego ze znajomych wilków z Watahy Wielkich Nadziei. Z tymi słowami mignął mi tylko gdzieś wśród drzew i zniknął, zanim zdążyłem odpowiedzieć.
- Dzień dobry, Szkiełko!!! - nie uszliśmy nawet kilometra, gdy zza krzaków wyskoczył kolejny wilk i nie czekając na nic, rzucił mi się w objęcia.
- O, pani Osełka... dzień dobry - cofnąłem się lekko, wyswobadzając się z łap wadery. Zazwyczaj była mniej wylewna.
- Dzień dobry... - wtrącił Mundurek. Osełka popatrzyła na niego trochę nieobecnym wzrokiem i nadal roześmiana od ucha do ucha jakby mimochodem zawołała jeszcze jedno, radosne "dzień dobry" - Jakie to szczęście nam ciebie zesłało, mój chłopcze! Jakie szczęście! - kontynuowała potem piskliwie.
- Tak, tak, nie wątpię - nerwowo otrzepałem się z niewidzialnego kurzu. Wadera jeszcze raz, bez ostrzeżenia uścisnęła mnie jak syna i chichocząc zniknęła gdzieś w lesie. Odetchnąłem z ulgą.
- Cóż za uznanie - powiedział cicho - przez te wszystkie lata ja nawet o takim nie marzyłem.
- Nie żartuj, to ty jesteś tu przecież kimś ważnym, nie ja. Ja, małe, proletariackie szczenię z zapadłej dziury nienależącej do żadnej watahy.
- Chyba pomyliły ci się daty, przyjacielu - nie jestem pewien, ale chyba do mnie mrugnął - teraz jesteś śledczym i masz już za sobą jedną sprawę, dzięki której wzbudzasz taki entuzjazm. Myślisz, że nie wiem, przez co stałeś się ich bohaterem... - wbił wzrok w ziemię. Uśmiech znikł z mojego pyska - a ja? Kim ja jestem...? No, Szkło - przerwał nagle - masz coś z niego. Wiesz, co, prawda?
- Nie jestem pewien - skręciłem, wskakując na pień przewróconego, wielkiego drzewa. Położyłem się na nim, zwieszając nadgarstki przednich łap ku ziemi. Towarzysz po chwili do mnie dołączył.
- A więc wiesz.
- Odkąd tylko zyskałem pełną świadomość, którą pozostało jedynie rozwijać, poświęcałem mnóstwo czasu na wymyślanie nowych dróg do zrozumienia zmieniającego się, sformalizowanego świata. Wgłębiałem się w tajemnice zasad rządzących naszym społeczeństwem, chciałem poznać wszystkie i umieć korzystać z nich... w razie potrzeby. Nie być bezbronnym - umilkłem na chwilę - wiesz, matka powiedziała mi to niedawno... przypadkiem.
- Co dalej?
- Dopiero długo później zrozumiałem, że to, czego dotychczas szukałem nie jest tym, co daje prawdziwą władzę. By wyszło z użytku, wystarczy krótka wojna. Wystarczy daleka podróż. Długie odosobnienie. Poza tym będzie działać tylko dopóki na mojej drodze nie staną dużo bogatsi ode mnie. To nie ta dziedzina pozwala budować i burzyć, bo to prawo, to twór ułomnego społeczeństwa, szybko zniekształca się, jako że jest równie słabe i nietrwałe jak ono. Choćbym znał słowo po słowie prawo wszechwatah i każdej tej sfory z osobna, stojąc na fundamencie obcych umysłów nie będę silny. Władzę ma nie ten, kto ma paragrafy. Władzę daje biologia. Oto nauka, wyjaśniająca prawo natury i istnienia, ponad każdym naszym prawem. Podparta ponadczasowymi regułami.
- On... powiedziałby to samo.
- Lepiej się czujesz? Minął już prawie miesiąc, Etain zastanawia się nad wypisaniem cię ze szpitala.
- Rany się goją. Ale nic poza tym - w jego oczach dojrzałem tylko cień tego, co kiedyś bywało uśmiechem.
- Nie jestem pewien - skręciłem, wskakując na pień przewróconego, wielkiego drzewa. Położyłem się na nim, zwieszając nadgarstki przednich łap ku ziemi. Towarzysz po chwili do mnie dołączył.
- A więc wiesz.
- Odkąd tylko zyskałem pełną świadomość, którą pozostało jedynie rozwijać, poświęcałem mnóstwo czasu na wymyślanie nowych dróg do zrozumienia zmieniającego się, sformalizowanego świata. Wgłębiałem się w tajemnice zasad rządzących naszym społeczeństwem, chciałem poznać wszystkie i umieć korzystać z nich... w razie potrzeby. Nie być bezbronnym - umilkłem na chwilę - wiesz, matka powiedziała mi to niedawno... przypadkiem.
- Co dalej?
- Dopiero długo później zrozumiałem, że to, czego dotychczas szukałem nie jest tym, co daje prawdziwą władzę. By wyszło z użytku, wystarczy krótka wojna. Wystarczy daleka podróż. Długie odosobnienie. Poza tym będzie działać tylko dopóki na mojej drodze nie staną dużo bogatsi ode mnie. To nie ta dziedzina pozwala budować i burzyć, bo to prawo, to twór ułomnego społeczeństwa, szybko zniekształca się, jako że jest równie słabe i nietrwałe jak ono. Choćbym znał słowo po słowie prawo wszechwatah i każdej tej sfory z osobna, stojąc na fundamencie obcych umysłów nie będę silny. Władzę ma nie ten, kto ma paragrafy. Władzę daje biologia. Oto nauka, wyjaśniająca prawo natury i istnienia, ponad każdym naszym prawem. Podparta ponadczasowymi regułami.
- On... powiedziałby to samo.
- Lepiej się czujesz? Minął już prawie miesiąc, Etain zastanawia się nad wypisaniem cię ze szpitala.
- Rany się goją. Ale nic poza tym - w jego oczach dojrzałem tylko cień tego, co kiedyś bywało uśmiechem.
Kamera stop.
Wśród zamglonych wspomnień wielu wspaniałych opowiadań, postaci, historii, pozostają te niezapomniane.
Dziękuję Ci, Azairze Ethal, dziękuję, Herbatko. Pisanie tego razem z Tobą w naszej małej WSC było dla mnie czymś niezwykłym. Zanim upłynął cały ten czas bywało z nami różnie, sama wiesz, bywało trudno, ale udało się. Wynik naszej pracy pozostanie tutaj, abyśmy być może jeszcze kiedyś wspomnieli naszego Motylka. Pozostanie z nami też to, czego się przez ten czas nauczyliśmy i co w sobie rozwinęliśmy, nawet nieświadomie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz