piątek, 21 października 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - Na dobre, jednak bardziej na złe" cz.10

Delta odetchnął ciężko. Jego łapa powoli przetarła krew z czoła. Ubrudził się przy zmienianiu bandaży jednego z nieszczęśników, mającego zaszczyt upadku w wysokości prosto w taflę wody. Otóż dwóch idiotów, o imieniu Laspis i Krasper z WWN, no bo skąd!, raczyli wybrać się na głupią wyprawę. Nad jakieś jezioro ze skalami. I skakać z tych skał. Cali morzy, chodzący po mokrym i śliskim gruncie. Prosili się wręcz o wypadek. I jakżeby inaczej, wylądowali w jaskini medycznej pod okiem czujnego medyka. Jednak sytuacja nie była taka prosta jak szycie i warczenie. Otóż nie. Krasper przekręcił sobie kark i właściwie tylko cudem jeszcze żył. Laspis natomiast musiał stracić jedną łapę.
—Chwała Hukowi. — odetchnął medyk rzucając szmatą przemokłą od wody, w kąt. — Dzięki ci. Ocaliłaś im życie, wiesz? — medyk uśmiechnął się. Szło mu to coraz to lepiej.
—Zdaje mi się, że to żaden problem. — odpowiedziała na jego grymas. Jej pióra zatrzepały przy spontanicznym poruszeniu skrzydłami. Ogon zawinął się  w spokojnym ruchu i rozwinął różnie powolnie. Jej oczka wbiły się w ciało tego marnego wilka, który coraz to mocniej przybierał na kolorze. Jakby rozkwitał na zimę. Niczym rzadki i wyjątkowy kwiat, który kwitnie tylko w chłodzie. Miodełka zarzuciła dziobem. — no dobra. Na mnie czas. —
—Szerokiej drogi. — kiwnął jej głową.
—A teraz mogę ci pomóc? — Puchacz szepnął przy jego nodze mało nie przyprawiając go o zawał. W końcu medyk zaglądał za majestatem pewnego stworzenia. Odetchnął jednak widząc tylko szczenię. Rosnące szczenię. Kto by pomyślał, że jeszcze niedawno wsadzał je łapą na stół, a teraz ich głowy sięgały ponad niego.
—Nie jestem pewny. — zerknąl na przesłonięte kocami miejsce. Wilki bowiem nie zapowiadały się na łatwe operacje. — Może nie dzisiaj. Ale Flora na pewno nie pogardzi pomocą przy ziołach. — wskazał na siedząca przy jednej z półek samicę. Puchata melancholijnie przebierała w fiolkach. Jej oko mało nie zamykało się z jakiegoś powodu.
—Ale ja chciałem z tobą, tato. — Delta odetchnął.
—Jesteś młody. Może dojrzalszy niż twój wiek może wskazywać, ale widzenie śmierci w tak młodym wieku nigdy nie jest dobre. — poczochrał jego fryzurę, na co ten tylko prychnął rzucając na niego okiem. — Leć do Flory. — odetchnął.

Skończył z nimi. Nareszcie. Padnięty. Od rana nic tylko siedział z igłą i nitką nad tymi dwoma baranami. Jednego niestety i tak trzeba będzie zakopać.
—Domino. — zagadnął samicę. Ta postawiła uszy zwracając pysk w jego stronę.
—Słucham. —
—Znajdziesz proszę Mino. —
—Oczywiście. Już pędzę! — i zniknęła. Dlaczego poprosił ją? A otóż miała skrzydła, a tego młodego ducha ciężko było z ziemi dostrzec. A teraz, kiedy drzewa w końcu spuściły z siebie liście i odetchnęły od tego ciężaru, niebo było znacznie bardziej swobodnym miejscem do odbycia poszukiwań, niż latanie łapami po mokrych kolorach usłanych w wykwintny dywan.
—Co się stało? — Tia pojawiła się u jego boku. Jak zwykle ubrana w całe mnóstwo bandaży.
—Hym? A… Jeden nie przeżył. Nic wielkiego. — machnął łapą jakby to była najmniej ważna rzecz pod słońcem.  Tia jednak skrzywiła się. No cóż. Delcie zależało na każdym życiu, jednak nie należał do osób czyniących cuda i zamieniających wodę w wino. A szkoda. Może wtedy byłby bardziej przydatny, skoro Flora wraca do zdrowia. Pokręcił intensywnie słowa odrzucając te depresyjne myśli w głąb siebie, aby tam leżały, zatęchłe i osnuwały pleśnią jego duszę. — To nie ważne. Nie ważne. — mruknął do siebie i wyminął młodą samiczkę aby udać się w kierunku tylko sobie znanym.

 

Następny dzień słodko przywitał wszystkich srogim deszczem i chłodem poranka. O rosie nie dało się już wspomnieć, gdyż spadła i wsiąkła w ziemię wraz ze spadającymi z nieba kroplami. Delta odetchnął zwijając się w kulkę obok Flory, plecy do pleców. Jednak należało wstać, obejść wilki, znowu i znowu. Ta słodka, niewinna i naiwna norma dnia codziennego. Powtarzające się w koło czynności i rytmika dnia koiły zranione i zszargane nerwy, nawet jeśli serce wiedziało, jak niewiele taki spokój znaczył, kiedy było się pod zaborami. Nadal krajało się w obawie o swoje dalsze bicie, pomimo, że tylko pompowało krewa po ciele. Jakby wstąpiło w nie osobne życie i dusza, przemawiająca na zmartwienia głęboko zakopane w nieświadomości.
Delta powoli podniósł się z posłania. Jego łapy powlekając po kamieniu przeszły powoli do swoich zadań. Parę maści, zmiany bandaży, sprawdzenie czy nieszczęśnicy po operacji nadal żyją, maść, leki, leki, jeszcze jedna maść, bandaże, wyślij po Lato po suche zioła, wyślij po Mino, bo padł jakiś towarzysz dawno martwego już wilka. Potem obiad, ale na szybko, w biegu. Szybko zaopatrzenie Flory w jakieś proste zdania do zrobienia, Tia, maść, bandaż. Puchacz i Frezja pod łapami, plącząc się nieustannie, im też trzeba znaleźć zadanie aby nie zabiły go wbiegając mu pod nogi. Noś to, pójdź tam. I jaskinia wrzała sobie powoli jak niegdyś, jakby zatrzymała się w przeszłości wpół kroku, a cała ta wojna była tylko złym snem.
—Zamknij oczy, nie myśl o tym. — pacnął łapą Romeo po głowie. Ten zaciągnął nosem i łypnął na medyka spode łba.
—Ok. Ok. —
—I może trochę miej… seksu na przyszłość. — musiał się rozejrzeć za trójką urwisów, żeby potem tylko te pytania nie trafiły do niego.  Wstał. Zakrzątał się.
—Delta. — Tia pojawiła się obok niego. — Mam sprawę. — zaczęła niepewnie. Trochę się rozkręcała czasami z pewnością siebie, która niczym wybuchy, pojawiała się i znikała.
—Słucham cię uważnie. Podnieś trochę do góry Sówko. — Puchacz wykonał polecenie z zadowoleniem.
—Trafił do nas Muszel. Nieszczęśnik, nie do końca wiem co może mu być. — podrapała się po tyle głowy.
—Już na niego spojrzę. Pusiek, pomożesz Florze chwilę. Ja zaraz do ciebie wrócę i kontynuujemy. —
—Tak jest, tato! — i pobiegł.
—Huku, jak one szybko rosną. —pokręcił głowa i odłożył miseczkę na półkę. Wstał powoli. Jego kro skierował się do legowiska wypełnionego szarawym futrem, które zalatywało już nieco starością.
—Muszelu, Muszelu, co cię boli, przyjacielu? — zapytał pomagając starszemu usiąść.
—dolne partie brzucha, niestety. — Delta odetchnął. Wiele mu to nie mówiło. Badania tego wilka zajęły dłuższą chwilę.
—i jak? — Tia usiadła obok Delty zaglądając na doświadczonego.
— Nic. Nie wiem. Nic tu nie ma. Ale to mogą być nerki. — Delta odetchnął — to mogą też być jelita, niestrawność. —
—Niestrawność wykreśliłam. Muszel nie jadł nic co mogłoby mu zaszkodzić. —
—Rozumiem na bazie wywiadu? — pokiwała głową. — To może nic nie znaczyć. Nasze ciała lubią od czasu do czasu wymyślić sobie, że nagle mają alergię na wilcze furto i najchętniej to by sobie z niego wyszły. — przewrócił oczyma medyk. — Ale chciałabym żebyś pobrała próbkę moczu i kału. Ja polecę jeszcze do Simone, bo przyszła niedawno. Tylko wezmę Frezję do tego. — mruknął widząc jak młoda buja się na łapach widocznie szukając sobie jakiegoś zajęcia.

—Co cię sprowadza? — Frezja schowana za  Deltą spytała się Simone. Ta uniosła głowę na nich i uśmiechnęła się szeroko.
—Źle się czuję od rana. — pokiwała głową. — Mam koszmarne mdłości, koszmarny ból głowy i jeszcze koszmarniejszą jakość snu. —
—Yhymm. Więc. — Delta łypnął na nią okiem. — byłaś w jakimś związku ostatnio? —
—Oh. Tak. Znaczy… To skomplikowane, bo … niedawno spotkałam się z Laponią, ale przed tym z Romeo i Muszelem i … —
—Wstrzymaj konie. Nie chodziło mi o to. Chodziło mi o… dogłębniejsze poznanie ciała. — samiec delikatnie zainsynuował, że nałożył na pytania delikatną cenzurę, gestykulując okiem na szczenię alfy.
—Oh.. Tak. Z Romeo i Muszelem. Z Laponią to wyszło po moich eksperymentach, ale… nie sadzisz że to ciąża, prawda? —
—Ciąża jak nic. Widać już gołym okiem. —  wskazał na jej dolne partie — Nabrzmiała macica, mdłości, twarde sutki. Gratulacje. — jednak Simone nie zdawała się być z tego zadowolona.
—Ale przecież przeżyłam lilię i … rumianek i…—
—To mit Simone. To mit. — pokręcił głową medyk. — I teraz trochę za późno na aborcję, więc albo je urodzisz i wychowasz albo oddasz komuś kto je wychowa za ciebie. —
—R…rozumiem —

Delta mało nie upuścił miseczki kiedy Laponia wpadła do jaskini przebiegając tuż obok. Przez chwilę zdawało mu się jakby miała go zdeptać w tym swoim pędzie.
—Laponio! — tylko na chwile odwrócił wzrok. Tia krzyknęła. Sroga i silna samica pochwyciła z warczeniem Muszela za ramiona. Jej kły zatopiły się w jego uchu.
—Cholera. — Delta przewrócił oczyma. Jakby miał mało pracy. — Puść go Laponia! — sam wystartował w ich kierunku. Jednak samica nie była do tego zbyt chętna. A więc bez lepszego pomysłu Delta uszczypnął ją w tyłek. Jej szok sprawił, że delikatnie rozluźniła szczęki. W ten właśnie sposób Muszel wyszarpnął się, jednak nie bez urazów. Stróżka krwi ściekła wzdłuż jego pyska w dół szyi. Stracił kawałek ucha. Laponia wściekła prychnęła tylko w kierunku medyka.
—Co ci odwaliło kobieto? — Muszel sapnął mało nie przewracając się przy nagłym wstaniu na łapy.
—Jak to o co?! Może o te dzieci, które zrobiłeś Simone wbrew jej woli? —
—Wbrew jej woli?! O czym ty pierdolisz? —
—Oh. Nie wiedziałeś huh? — warknęła zbliżając się znowu na krok. Delta pomimo że mniejszy od nich o dwie głowy stanął jak ściana pomiędzy tą dwójką.
—Zamknąć mordy! — zawył. Co ta wojna zrobiła z tym łagodnym wilkiem, który niegdyś tylko nieśmiało i nerwowo prosiłby o spokój. — Siadać oboje na dupy. Po pierwsze! Wszystkie personalne problemy wyższa się za próg tej jaskini. Po drugie, Laponia, atakować wyższego szeregowca i to w obecności Medyka, nie wstyd ci? Po trzecie, zarzuty o gwałcie składać może jedynie osoba pokrzywdzona i to nie u Medyka, bo przepraszam cię bardzo, ale ja nie policja. Z takimi sprawami do śledczych albo alf… sekretarza. — warknął. Samica wycofała się o krok. Simone za to tylko osłupiała przyglądając się tej całej sytuacji w szoku.
—A teraz wybaczcie. Tia opatrz Muszela, wyślij kogoś po strażników, bo w tej jaskini nikt poza mną i chorobą nie torturuje i atakuje innych. Ja mam pracę do wykonania. — westchnął ciężko. Co to za czasy w których w jaskini medycznej jest taki raban.

 

CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz