Delta odetchnął ciężko. Jego łapa powoli przetarła krew z
czoła. Ubrudził się przy zmienianiu bandaży jednego z nieszczęśników, mającego
zaszczyt upadku w wysokości prosto w taflę wody. Otóż dwóch idiotów, o imieniu
Laspis i Krasper z WWN, no bo skąd!, raczyli wybrać się na głupią wyprawę. Nad
jakieś jezioro ze skalami. I skakać z tych skał. Cali morzy, chodzący po mokrym
i śliskim gruncie. Prosili się wręcz o wypadek. I jakżeby inaczej, wylądowali w
jaskini medycznej pod okiem czujnego medyka. Jednak sytuacja nie była taka
prosta jak szycie i warczenie. Otóż nie. Krasper przekręcił sobie kark i
właściwie tylko cudem jeszcze żył. Laspis natomiast musiał stracić jedną łapę.
—Chwała Hukowi. — odetchnął medyk rzucając szmatą przemokłą od wody, w kąt. —
Dzięki ci. Ocaliłaś im życie, wiesz? — medyk uśmiechnął się. Szło mu to coraz
to lepiej.
—Zdaje mi się, że to żaden problem. — odpowiedziała na jego grymas. Jej pióra
zatrzepały przy spontanicznym poruszeniu skrzydłami. Ogon zawinął się w spokojnym ruchu i rozwinął różnie powolnie.
Jej oczka wbiły się w ciało tego marnego wilka, który coraz to mocniej
przybierał na kolorze. Jakby rozkwitał na zimę. Niczym rzadki i wyjątkowy
kwiat, który kwitnie tylko w chłodzie. Miodełka zarzuciła dziobem. — no dobra.
Na mnie czas. —
—Szerokiej drogi. — kiwnął jej głową.
—A teraz mogę ci pomóc? — Puchacz szepnął przy jego nodze mało nie
przyprawiając go o zawał. W końcu medyk zaglądał za majestatem pewnego
stworzenia. Odetchnął jednak widząc tylko szczenię. Rosnące szczenię. Kto by
pomyślał, że jeszcze niedawno wsadzał je łapą na stół, a teraz ich głowy
sięgały ponad niego.
—Nie jestem pewny. — zerknąl na przesłonięte kocami miejsce. Wilki bowiem nie
zapowiadały się na łatwe operacje. — Może nie dzisiaj. Ale Flora na pewno nie pogardzi
pomocą przy ziołach. — wskazał na siedząca przy jednej z półek samicę. Puchata
melancholijnie przebierała w fiolkach. Jej oko mało nie zamykało się z jakiegoś
powodu.
—Ale ja chciałem z tobą, tato. — Delta odetchnął.
—Jesteś młody. Może dojrzalszy niż twój wiek może wskazywać, ale widzenie
śmierci w tak młodym wieku nigdy nie jest dobre. — poczochrał jego fryzurę, na
co ten tylko prychnął rzucając na niego okiem. — Leć do Flory. — odetchnął.
Skończył z nimi. Nareszcie. Padnięty. Od rana nic tylko siedział
z igłą i nitką nad tymi dwoma baranami. Jednego niestety i tak trzeba będzie
zakopać.
—Domino. — zagadnął samicę. Ta postawiła uszy zwracając pysk w jego stronę.
—Słucham. —
—Znajdziesz proszę Mino. —
—Oczywiście. Już pędzę! — i zniknęła. Dlaczego poprosił ją? A otóż miała
skrzydła, a tego młodego ducha ciężko było z ziemi dostrzec. A teraz, kiedy
drzewa w końcu spuściły z siebie liście i odetchnęły od tego ciężaru, niebo
było znacznie bardziej swobodnym miejscem do odbycia poszukiwań, niż latanie
łapami po mokrych kolorach usłanych w wykwintny dywan.
—Co się stało? — Tia pojawiła się u jego boku. Jak zwykle ubrana w całe mnóstwo
bandaży.
—Hym? A… Jeden nie przeżył. Nic wielkiego. — machnął łapą jakby to była
najmniej ważna rzecz pod słońcem. Tia
jednak skrzywiła się. No cóż. Delcie zależało na każdym życiu, jednak nie
należał do osób czyniących cuda i zamieniających wodę w wino. A szkoda. Może
wtedy byłby bardziej przydatny, skoro Flora wraca do zdrowia. Pokręcił
intensywnie słowa odrzucając te depresyjne myśli w głąb siebie, aby tam leżały,
zatęchłe i osnuwały pleśnią jego duszę. — To nie ważne. Nie ważne. — mruknął do
siebie i wyminął młodą samiczkę aby udać się w kierunku tylko sobie znanym.
Następny dzień słodko przywitał wszystkich srogim deszczem i
chłodem poranka. O rosie nie dało się już wspomnieć, gdyż spadła i wsiąkła w
ziemię wraz ze spadającymi z nieba kroplami. Delta odetchnął zwijając się w
kulkę obok Flory, plecy do pleców. Jednak należało wstać, obejść wilki, znowu i
znowu. Ta słodka, niewinna i naiwna norma dnia codziennego. Powtarzające się w
koło czynności i rytmika dnia koiły zranione i zszargane nerwy, nawet jeśli
serce wiedziało, jak niewiele taki spokój znaczył, kiedy było się pod zaborami.
Nadal krajało się w obawie o swoje dalsze bicie, pomimo, że tylko pompowało
krewa po ciele. Jakby wstąpiło w nie osobne życie i dusza, przemawiająca na
zmartwienia głęboko zakopane w nieświadomości.
Delta powoli podniósł się z posłania. Jego łapy powlekając po kamieniu przeszły
powoli do swoich zadań. Parę maści, zmiany bandaży, sprawdzenie czy
nieszczęśnicy po operacji nadal żyją, maść, leki, leki, jeszcze jedna maść,
bandaże, wyślij po Lato po suche zioła, wyślij po Mino, bo padł jakiś towarzysz
dawno martwego już wilka. Potem obiad, ale na szybko, w biegu. Szybko
zaopatrzenie Flory w jakieś proste zdania do zrobienia, Tia, maść, bandaż.
Puchacz i Frezja pod łapami, plącząc się nieustannie, im też trzeba znaleźć
zadanie aby nie zabiły go wbiegając mu pod nogi. Noś to, pójdź tam. I jaskinia
wrzała sobie powoli jak niegdyś, jakby zatrzymała się w przeszłości wpół kroku,
a cała ta wojna była tylko złym snem.
—Zamknij oczy, nie myśl o tym. — pacnął łapą Romeo po głowie. Ten zaciągnął
nosem i łypnął na medyka spode łba.
—Ok. Ok. —
—I może trochę miej… seksu na przyszłość. — musiał się rozejrzeć za trójką
urwisów, żeby potem tylko te pytania nie trafiły do niego. Wstał. Zakrzątał się.
—Delta. — Tia pojawiła się obok niego. — Mam sprawę. — zaczęła niepewnie.
Trochę się rozkręcała czasami z pewnością siebie, która niczym wybuchy,
pojawiała się i znikała.
—Słucham cię uważnie. Podnieś trochę do góry Sówko. — Puchacz wykonał polecenie
z zadowoleniem.
—Trafił do nas Muszel. Nieszczęśnik, nie do końca wiem co może mu być. —
podrapała się po tyle głowy.
—Już na niego spojrzę. Pusiek, pomożesz Florze chwilę. Ja zaraz do ciebie wrócę
i kontynuujemy. —
—Tak jest, tato! — i pobiegł.
—Huku, jak one szybko rosną. —pokręcił głowa i odłożył miseczkę na półkę. Wstał
powoli. Jego kro skierował się do legowiska wypełnionego szarawym futrem, które
zalatywało już nieco starością.
—Muszelu, Muszelu, co cię boli, przyjacielu? — zapytał pomagając starszemu
usiąść.
—dolne partie brzucha, niestety. — Delta odetchnął. Wiele mu to nie mówiło.
Badania tego wilka zajęły dłuższą chwilę.
—i jak? — Tia usiadła obok Delty zaglądając na doświadczonego.
— Nic. Nie wiem. Nic tu nie ma. Ale to mogą być nerki. — Delta odetchnął — to
mogą też być jelita, niestrawność. —
—Niestrawność wykreśliłam. Muszel nie jadł nic co mogłoby mu zaszkodzić. —
—Rozumiem na bazie wywiadu? — pokiwała głową. — To może nic nie znaczyć. Nasze
ciała lubią od czasu do czasu wymyślić sobie, że nagle mają alergię na wilcze
furto i najchętniej to by sobie z niego wyszły. — przewrócił oczyma medyk. — Ale
chciałabym żebyś pobrała próbkę moczu i kału. Ja polecę jeszcze do Simone, bo
przyszła niedawno. Tylko wezmę Frezję do tego. — mruknął widząc jak młoda buja
się na łapach widocznie szukając sobie jakiegoś zajęcia.
—Co cię sprowadza? — Frezja schowana za Deltą spytała się Simone. Ta uniosła głowę na
nich i uśmiechnęła się szeroko.
—Źle się czuję od rana. — pokiwała głową. — Mam koszmarne mdłości, koszmarny
ból głowy i jeszcze koszmarniejszą jakość snu. —
—Yhymm. Więc. — Delta łypnął na nią okiem. — byłaś w jakimś związku ostatnio? —
—Oh. Tak. Znaczy… To skomplikowane, bo … niedawno spotkałam się z Laponią, ale
przed tym z Romeo i Muszelem i … —
—Wstrzymaj konie. Nie chodziło mi o to. Chodziło mi o… dogłębniejsze poznanie
ciała. — samiec delikatnie zainsynuował, że nałożył na pytania delikatną
cenzurę, gestykulując okiem na szczenię alfy.
—Oh.. Tak. Z Romeo i Muszelem. Z Laponią to wyszło po moich eksperymentach,
ale… nie sadzisz że to ciąża, prawda? —
—Ciąża jak nic. Widać już gołym okiem. —
wskazał na jej dolne partie — Nabrzmiała macica, mdłości, twarde sutki.
Gratulacje. — jednak Simone nie zdawała się być z tego zadowolona.
—Ale przecież przeżyłam lilię i … rumianek i…—
—To mit Simone. To mit. — pokręcił głową medyk. — I teraz trochę za późno na aborcję,
więc albo je urodzisz i wychowasz albo oddasz komuś kto je wychowa za ciebie. —
—R…rozumiem —
Delta mało nie upuścił miseczki kiedy Laponia wpadła do
jaskini przebiegając tuż obok. Przez chwilę zdawało mu się jakby miała go
zdeptać w tym swoim pędzie.
—Laponio! — tylko na chwile odwrócił wzrok. Tia krzyknęła. Sroga i silna samica
pochwyciła z warczeniem Muszela za ramiona. Jej kły zatopiły się w jego uchu.
—Cholera. — Delta przewrócił oczyma. Jakby miał mało pracy. — Puść go Laponia!
— sam wystartował w ich kierunku. Jednak samica nie była do tego zbyt chętna. A
więc bez lepszego pomysłu Delta uszczypnął ją w tyłek. Jej szok sprawił, że
delikatnie rozluźniła szczęki. W ten właśnie sposób Muszel wyszarpnął się,
jednak nie bez urazów. Stróżka krwi ściekła wzdłuż jego pyska w dół szyi.
Stracił kawałek ucha. Laponia wściekła prychnęła tylko w kierunku medyka.
—Co ci odwaliło kobieto? — Muszel sapnął mało nie przewracając się przy nagłym
wstaniu na łapy.
—Jak to o co?! Może o te dzieci, które zrobiłeś Simone wbrew jej woli? —
—Wbrew jej woli?! O czym ty pierdolisz? —
—Oh. Nie wiedziałeś huh? — warknęła zbliżając się znowu na krok. Delta pomimo
że mniejszy od nich o dwie głowy stanął jak ściana pomiędzy tą dwójką.
—Zamknąć mordy! — zawył. Co ta wojna zrobiła z tym łagodnym wilkiem, który
niegdyś tylko nieśmiało i nerwowo prosiłby o spokój. — Siadać oboje na dupy. Po
pierwsze! Wszystkie personalne problemy wyższa się za próg tej jaskini. Po
drugie, Laponia, atakować wyższego szeregowca i to w obecności Medyka, nie wstyd
ci? Po trzecie, zarzuty o gwałcie składać może jedynie osoba pokrzywdzona i to
nie u Medyka, bo przepraszam cię bardzo, ale ja nie policja. Z takimi sprawami
do śledczych albo alf… sekretarza. — warknął. Samica wycofała się o krok.
Simone za to tylko osłupiała przyglądając się tej całej sytuacji w szoku.
—A teraz wybaczcie. Tia opatrz Muszela, wyślij kogoś po strażników, bo w tej
jaskini nikt poza mną i chorobą nie torturuje i atakuje innych. Ja mam pracę do
wykonania. — westchnął ciężko. Co to za czasy w których w jaskini medycznej
jest taki raban.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz