Chociaż poprzedni wieczór spędziłam na śnie i wylegiwaniu się w kącie, nie żal mi było tego czasu. Wraz z nowym dniem, minęły wszystkie nieprzyjemne dolegliwości spowodowane, jak dowiedziałam się od ojca, najprawdopodobniej przetrenowaniem i poranek powitałam z uśmiechem na pyszczku.
Zjadłam śniadanie, które podsunęli nam rodzice i wyszłam z jaskini.
- Hej, gdzie znowu idziecie? - rzuciłam w kierunku Kanny i Kenai'a, którzy jak zwykle poruszali się razem i znikali gdzieś na całe dnie, zajmując się swoimi sprawami. Zdążyłam zawołać, zanim uciekli gdzieś jak zawsze.
- Idziemy na Polanę Życia! - odkrzyknął Kenai - jak chcesz to chodź z nami, ale niedługo wrócimy!
On podążył za siostrą, a ja własną drogą. Nie chciało mi się nadganiać ich tempa, zresztą za wszelką cenę chciałam sama wyznaczyć kierunek swojej wędrówki.
Tego dnia bowiem, w końcu udało mi się dotrzeć do lasu. Lubiłam las. Było tam dużo spokojniej, przyjemniej i chłodniej, niż na łące u podnóża gór. Przynajmniej w lato. A jednak zanim się spostrzegłam, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi i trzeba było wracać do domu. Najwyraźniej mój poranek zaczął się później, niż myślałam.
On podążył za siostrą, a ja własną drogą. Nie chciało mi się nadganiać ich tempa, zresztą za wszelką cenę chciałam sama wyznaczyć kierunek swojej wędrówki.
Tego dnia bowiem, w końcu udało mi się dotrzeć do lasu. Lubiłam las. Było tam dużo spokojniej, przyjemniej i chłodniej, niż na łące u podnóża gór. Przynajmniej w lato. A jednak zanim się spostrzegłam, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi i trzeba było wracać do domu. Najwyraźniej mój poranek zaczął się później, niż myślałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz