Trudno było powiedzieć, żeby miał jakiś plan. Co mógł zrobić, uśmiechnąć się do Agresta, udawać, że wszystko jest w porządku i robić za głupka? Będzie musiał walczyć z Tukukiem, a to straszna wizja, gdy nie masz pojęcia, jakie przeciwności na ciebie czekają. Świat wokół nich zmieniał się z kompletnej ciemności w las potężnych, wysokich na kilkaset metrów drzew, gdy basior usiadł naprzeciwko towarzyszącego mu alfy. Dziwnie było oglądać zmieniający się świat, podczas gdy temperatura, wilgotność oraz zapachy wciąż pozostawały takie same. To pewnie sprawka srok, że pudełko wpływało teraz tylko na ich zmysł wzroku, ale jakoś świadomość tego niespecjalnie była pomocna.
– Zacznijmy od postawienia faktów. Jesteśmy w dupie.
– Powiedz mi może coś, czego nie wiem – ciemnoszary wilk wywrócił oczami. Zupełnie nie po alfowemu, ale trudno się dziwić, że zrzucił na chwilę otoczkę przywódcy, skoro obecnie byli zamknięci w jakimś magicznym pudełku, które planowało ich zabić. Mało kto zachowałby zimną krew. Tym bardziej, że widzi go tylko jedna osoba, której niekoniecznie uwierzą, że alfie zaczęło odbijać.
– No dobra... Siedzimy w środku demona zwanego Tukukiem. Nie w jego brzuchu, jeśli to cię pociesza, po prostu... w środku. A jednocześnie Artefakt nie do końca jest nim. Wiesz, demoniczne sprawy, trudne do ogarnięcia. Jedyny sposób, żeby się stąd wydostać to stoczyć walkę z tym demonem. Ja będę musiał stoczyć walkę – poprawił się, kładąc silny nacisk na pierwszy wyraz tego zdania. – Nie jestem pewien, jaki ty masz udział w tym spotkaniu, ale... – Yir rozejrzał się dookoła, po chwili wracając świadomością do swojego rozmówcy. Jego oczy były smutne, przypominały psa, który zrobił coś złego, a teraz błagał o wybaczenie. A może były smutne w inny sposób, tylko basior tak długo ukrywał swoją tęczę, że zapomniał już, jak wyrażać emocje. – Jeśli uda mi się choć na chwilę otworzyć Artefakt, błagam cię, biegnij w stronę wyjścia. Nie patrz na mnie, nie zwracaj na mnie uwagi, po prostu biegnij i się mógl, żeby ci się udało. Ja mogę zostać, jestem tylko marnym pomocnikiem medyka. Może i też ojcem, ale... przecież to nawet nie jest do końca moja rodzina.
Agrest otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak szybko z tego zrezygnował. Atramentowy szybko zrozumiał, dlaczego. Po jego policzkach powoli spływały łzy. Rozklejał się na myśl, że istnieje szansa, choćby cień szansy, że już nigdy nie zobaczy swojej rodziny. Paketenshiki. Przyjaciół. Był gotowy to poświęcić, ratując innych, tylko czy taka cena nie będzie za ciężka dla jego serca - obawiał się, że odpowiedź brzmi zupełnie inaczej, niż na początku przypuszczał. Ale to chyba był ten czas. Czas położyć potrzeby i życie innych ponad swoje, nawet jeśli strach chwyta swoimi podłymi mackami twoją duszę i raczej już do końca nie puści. Sceneria wokół zmieniła się w jesienny las klonowy. Wszechobecna czerwień przypomniała Yirowi o dawnym domu. O Alasce.
– Cokolwiek by się nie działo, jeśli otworzy się przejście, uciekaj. Mnie zostaw z tyłu. Jesteś alfą, musisz zaopiekować się watahą. – Basior wziął głęboki wdech, by kotłujące się w nim emocje nie wzięły góry i się nie rozkleił na oczach kogoś, kto był w jego oczach co najmniej dobrym znajomym. – I jeszcze jedno. Jeśli się stąd wydostaniesz... GDY się stąd wydostaniesz, a jeśli mi się nie uda... Idź do Pakiego i powiedz mu... – Łzy pociekły bardziej, zmieniając się w strumień, choć głos pozostawał nieporuszony. – Powiedz mu, że go kocham i żałuję, że nigdy nie udało nam się wziąć ślubu.
Niekomfortowa cisza zapadła między dwoma ofiarami Artefaktu. Cisza w lesie? Ach, no tak. Przecież ten las klonowy nie wydaje dźwięków, nie ma zapachów. To tylko iluzja. Podobna do tej, że kiedyś wydostaną się z tego przeklętego miejsca. Ale cóż mieli zrobić więcej, niż powiedzieć "Nadzieja umiera ostatnia" i iść przed siebie, w poszukaniu Tukuka i lub wyjścia z pudełka.
Yir szczerze mówiąc nie miał pewności, czy uda im się znaleźć tego demona, szybko też okazało się, że wcale nie jest jedyny.
– Jaka jest szansa, że znajdziemy Tutuka? – zapytał szary basior, gdy przeskakiwali nad murkiem odgradzającym dwa pastwiska dla bydła.
Po zadaniu tego pytania sceneria jak na zawołanie się zmieniła, przeobrażając się ze słonecznej, zielonej łąki w mroczne korytarze, gdzie nawet wilczy wzrok nie wystarczał do widzenia dalej niż kilka metrów. Puste ściany, wszystkie jednolite, pokrywała błyszcząca maź, spływająca powolnie strumyczkami z sufitu. Wilki podświadomie wiedziały, że wcale nie była to woda. Zimno otoczyło ich równie nagle co ponury beton, powodując ataki dreszczy oraz drgawek. Łapy stanęły na twardej powierzchni, chropowatej, jednak nie na tyle, by powodować dyskomfort. W dotyku podłoga przypominała gładki kamień. Całe to miejsce było tak nieprzyjemnie jednolite, wszystkie powierzchnie wyglądały tak samo, miały tą samą teksturę, kolor, powietrze wszędzie było tej samej temperatury i gęstości, nawet żywe ciała nie mogły go ogrzać, nie ruszało się wraz z ruchem wilków. To wszystko było tak bardzo nienaturalne, że pomocnik medyka poczuł wirowanie w głowie, a obraz przed oczami zaczął stawać na głowie. Nawet był gotowy zwymiotować, gdyby nie powstrzymała go Variai.
~ Trzymaj się, Yir. Tukuk zauważył, że się wyrwaliście. Zaczął wysyłać odłamki siebie, żeby was zabić. Musicie walczyć!
– Zabić?! – wrzasnął atramentowy, nieświadomie robiąc to na głos, czym zwrócił uwagę towarzysza. – Tukuk próbuje nas zabić. To pierwsza nasza okazja.
– Okazja na co? Na śmierć??
– Na walkę, do diaska! – Coś w umyśle basiora się przestawiło. Miał ochotę skoczyć alfie do gardła i po prostu wyrwać mu tchawicę. Nie udusić. Wyrwać kawałek szyi, żeby sam zdechł pod jego łapami, podczas gdy on triumfuje. Bo nikt nie ma prawa go kwestionować. Nikt nie ma prawa go tak traktować. Nie ma prawa... nie ma prawa go... poniżać?
To nienormalne. Agrest jest w takim samym szoku jak on, nie próbuje go poniżać. Dlaczego chce go zabić? Czyżby...? Nie. To niemożliwe. Nie. Nie. Nie!
Jego obawy rozwiało warczenie wydobywające się gdzieś z ciemności. A na ich miejsce wskoczyły kolejne, mieszające się ze strachem. Dupa, dupa, jasna dupa i ciemna dupa, śpiewała jego dusza, dobrze wiedząc, co wydaje ten dźwięk. Znaczy, nie dokładnie co, nikt nie wiedział, jaką formę mógł przybrać Tukuk, ale to był Tukuk bez dwóch zdań. I być może nie mając żadnego doświadczenia z tą istotą obaj powinni uciekać, szukać schronienia, sposobu, by wrócić do części pudełka imitującej prawdziwy świat. Ale chcieli okazać się odwagą, chcieli walczyć. Mogła to jednak być też głupota, może chcieli zobaczyć, jaką formę przybrał ten cały Tukuk. A może, co najbardziej prawdopodobne, zawładnął nimi strach i zwyczajnie nie byli w stanie się ruszyć. Cokolwiek to było, podświadomie wiedzieli, że pożałują, że nie wzięli nóg za pas.
Z ciemności powoli wyszła karykatura wilka. Stworzenie niczym jakiś połamany pająk sunęło do nich na zbyt długich, nienaturalnie wygiętych kończynach, pokrytych krwią. Świeżą, zaschniętą, starą krwią, do wyboru do koloru. Stawy wyginały się w sposób teoretycznie niemożliwy, łapy rozkładały się we wszystkie strony, krzywo, chybotliwie, niezdolne do jednolitego, stabilnego ruchu. To coś naprawdę wyglądało jak nielegalne dziecko jakiegoś wilka i pająka, wyrzucone do ścieków, bo było za brzydkie, żeby własna matka je kochała. Szara skóra przyklejała się do kości, pokazując żebra i cały kręgosłup tak wyraźnie, że uczniowie kierunku biologicznego mogliby się na tej abominacji uczyć anatomii szkieletu kostnego. I tylko szkieletu, bo wnętrzności, całe jelita, żołądek, wszystko, co powinno być w środku ciała, gdzieś zniknęło, zostawiając paskudne wcięcie tuż za linią żeber. Gorzej jak chart. Ogona także nie było, a przynajmniej jego skóry, bo kości, pokryte krwią i resztą cokolwiek-trzymało-kości-ogona-razem, sterczały do góry jak taka zdeformowana, biologiczna antena. Może więźniowie artefaktu znieśliby ten widok, gdyby nie głowa karykatury, na tyle duża w porównaniu do reszty ciała, że trzymała się najbliżej podłogi, niemal uniemożliwiając ruch łopatek. A raczej uniemożliwiałaby, gdyby łopatki nie wykonywały skrętów ponad 180 stopni, prawie rozrywając cienką jak pergamin skórę.
Głowa mogła wydawać się normalna tylko z daleka. Nieobecne oczy zastępowały czarne dziury czaszki, z których okazjonalnie wypełzała jakaś pojedyncza, przerośnięta larwa muchy, a krew nieustannie ściekała stabilną stróżką. Uszy sterczały do tyłu sztywno, wyraźnie niezdolne do ruchu, kształtem przypominając brzydkie, cienkie trójkąty, zupełnie wybrakowane z futra. Pysk był jednak najgorszy. Pysk albo dwa, bo tam, gdzie powinien być wilczy pysk, usta otwierały się na cztery. Lewa strony wyciągała się w lewą stronę niezależnie od prawej, na bok jak szczękoczułki pająka i jednocześnie otwierała się w ten sam sposób, co naturalna czaszka. Z prawą było to samo, tylko że wyginała się w stronę prawą. Język też dzielił się na pół. Zęby... Tylko krew pokrywająca niemal cały pysk zdawała się być jednolita, jednolicie rozpryskana i ściekająca w dół, zgodnie z grawitacją, tworząc wielkie, gęste, nigdy nie spadające krople.
Stworzenie zbliżało się do nich. Powinni uciekać. Powinni...
Skrzek stworzenia, nic naturalnego, niemożliwego do określenia (choć ludzie porównaliby to z krzykiem pterodaktyla), wyrwał dwójkę z letargu. W ostatnim momencie odskoczyli, gdy potwór już miał się dobrać do jednego z nich. Puścili się sprintem przez korytarz, w jedyną możliwą stronę, jaką mieli do wyboru, nieświadomi, że właśnie zaczęła się walka o życie w przeogromnym labiryncie. I to nie stworzenie stanowiło dla nich największe zagrożenie, nie ono było wysłaną częścią Tukuka, tylko właśnie labirynt. A sposobem na wygranie było nic innego jak wydostanie się z tego pierwszego kręgu piekła.
– Kurwa! – wypalił Yir, gdy natrafili na pierwsze rozwidlenie. Nastąpił czas pierwszych decyzji. Rywalizacja czy współpraca? Lewo, prawo, czy dalej przód? – Kurwa...
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz