Truchtałam przed siebie, pozwalając swoim małym łapkom nieść się wolno i jednostajnie, wciąż przed siebie i przed siebie. Ponieważ moja szyją, która musiała wszak całymi dniami dźwigać dużą, szczenięcą głowę, pełną najróżniejszych pomysłów, była tamtego przedpołudnia już trochę zmęczona, ostatni kilometr swojej trasy przebyłam z głową lekko opuszczoną ponad przednie łapy i językiem zwiększonym niemalże do nadgarstków. Kropelka po kropelce, kapała z niego lekko spieniona ślina. Wokół było gorąco. Najgoręcej na otwartej przestrzeni, na łące i w górach, ale w godzinach szczytu także i las był niemożebnie rozgrzany.
Przyspieszyłam kroku, obiecując sobie, że przy następnym krzywo rosnącym drzewie zwolnię, a może nawet pozwolę sobie na krótką chwilę wylegiwania się pod drzewem.
Byłam już naprawdę zmęczona, toteż gdy upragniony moment nadszedł, zaległam pod drzewem jakby jego kojący cień i szum był czystym zbawieniem. Z biegiem czasu, gdy zaczynałam coraz lepiej poznawać swoje ciało, zauważałam jak przyjemne były niektóre czynności. Leżenie pod drzewem w letni dzień, tarzanie się w miękkim mchu, wygrzewanie na słońcu. Ciarki przebiegały po grzbiecie na myśl, że to dopiero początek moich przygód na tym wielkim świecie, że tyle jeszcze do odkrycia i poczucia!
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz