niedziela, 11 lipca 2021

Od Rubida - "Wyblakłe Słońce" cz. 5.1

jak zwykle zaczyna się od wspomnienia, tym razem ze spacerów na północ:)
 A wtedy spotkały się dwie spragnione nadziei dusze.

W czterech ścianach.

Ściana pierwsza to wstyd, który trzymał ich trzy kroki od siebie.

Ściana druga to strach, chowający się za ich plecami, w które oblicze czasami spoglądali, kiedy tylko ujawniał się w postaci najdrobniejszego szmeru.

Trzecia ściana to ta, która zasłaniała optymistyczne perspektywy, gdy tylko odważyli się umieść wzrok i spojrzeć przed siebie.

Ostatnia ściana zamykała ich umysły na pozytywne w ich oczach emocje, zmieniając ich rzeczywistość w szarą masę.

Dziewczyna zacisnęła usta w linijkę, tylko po to, aby za chwilę znowu je otworzyć. Pierwszy raz od dłuższego czasu wydobyły się z nich słowa.
 — Przed tym wszystkim byłam jeszcze człowiekiem — westchnęła.
— I dalej nim jesteś — odpowiedział męski głos jej towarzysza. Wyciągnął ku niej rękę. Pierwsza ściana niebezpiecznie się zachwiała.
 — Nie zrozum mnie źle, wolę swoją postać podążającą jedynie za rządzą przetrwania i instynktami z wybrakowanym intelektem, który nie karze mi bezkarnie krzywdzić innych i dążyć do władzy absolutnej. Czuję, że osoby, które kiedyś uważałam za swoich bliźnich, stały się w moich oczach potworami — odpowiedziała, dusząc w sobie skrajne emocje - Długo nad tym myślałam, dlatego to przemyślenie ma jakąkolwiek przyswajalną formę. Chociaż nie czynię tu tak naprawdę nic więcej od rozpaczania nad tym, jakim Bóg musiał być głupcem, powołując do życia tak destrukcyjny gatunek.
Przysunął się do niej, próbując chwycić jej talię. Wierzył, iż zastąpi to teraz wszystkie nieprzyjemne i nieskładne konstrukcje cisnące mu się na język. Kobieta instynktownie odskoczyła, ponieważ rany, które pozostawiła za sobą jej przeszłość, wykrzykiwały, że powinna już nigdy więcej nie dać się skrzywdzić. Widząc kwitnący na twarzy młodego mężczyzny rumieniec, przełknęła ślinę, czując jak zalewa ją ocean wstydu, w którym jej umysł uwięził się pomiędzy falami największej hańby, Nienawidziła swoich słabości, które pozostały jej po wojnie. Teraz to miasto jest ruiną, lecz aby przywrócić mu dawną świetność, trzeba najpierw odbudować swoją wewnętrzną siłę. To był ich moralny obowiązek za to, że dali wrogom zdeptać ich ukochaną ziemię.
 — Przepraszam — wyszeptała, przerywając trwającą od kilku sekund ciszę.
 —To ja... nie powinienem...
 — Nie. Oceniłam twoje intencje tylko przez pryzmat tego, jakiej jesteś płci. Widziałam w tobie zagrożenie. Ociekającego testosteronem samca, spragnionego kobiet. Ta myśl nigdy nie powinna pojawić się w mojej głowie — wyciągnęła ręce w jego kierunku — Proszę, chwyć je. Pragnę jedynie odrobiny ciepła.
Chłopak już z drobnym wahaniem spełnił jej prośbę. I tak oto pierwsza ściana runęła.


Aby romantyzmu nie stało się zadość, muszę uprzedzić, iż w tym momencie nie dałem rady dłużej ustać na nogach, niewzruszony patrząc na otaczające mnie cierpienie, więc musiałem odejść w kierunku krzaków, aby wypuścić na zewnątrz coś, co cisnęło się do wyjścia bardziej niż pokłady cierpienia z serca tej kobiety. Słysząc, jak mój własny mocz spada na liście, zacząłem się zastanawiać, jak chronić swoich członków rodziny, aby nigdy nie spotkał ich tak żałosny los. Rodziny to właściwie cholernie dużo powiedziane, ponieważ w mojej egzystencji jedyny wilk, który był w stanie zamienić ze mną przynajmniej jedno słowo bez cienia zażenowania to mój wymyślony przyjaciel. Muszę jednak śpieszyć z wyjaśnieniem, że nawet on nie chciał przyznać się do łączących nas więzów krwi, więc pozostało mi nacieszenie się swoją siostrą. Pierwszy raz naszła mnie wtedy dobijająca refleksja, jak bardzo nie chciałbym jej stracić. I to nie tylko tak, że skończyłaby jako kolejne straszydło ze świata astralnego pałętające się po naszych terenach, ale pragnąłem także, aby nie stała się martwa za życia. Rzeczywistość często weryfikowała jej siły do walki i momentami przepełniająca pustka mogła znaleźć zastosowanie w udzieleniu jej pomocy w zostaniu warzywem bez żadnych emocji. Jako brat czułem odpowiedzialność za jej stany emocjonalne i pragnąłem zapewnić jej możliwie najbardziej błogi żywot. Niestety czasem kończyło się jedynie na staraniach, ponieważ nie zawsze potrafiłem udzielić zrozumienia, nie pojmując nawet samego siebie. Oprócz tego, iż była piękna od środka, posiadała też gustowne opakowanie na wszystkie rzeczy, składające się na jej całokształt. Mogła z nią konkurować jedynie wadera, którą było dane mi ujrzeć dzisiaj w pozycji zwanej łapaniem zająca, choć ostatecznie żadnego nie złapała. Pięknością może mi dorównywały, niestety nie miały takich niesamowitych zdolności w przypadku błyskotliwości. Mówili mi, że jestem bardziej błyskotliwy niż pobłyskuje potłuczone szkło w promieniach popołudniowego słońca oraz takie Szkło, będące detektywem - cenię sobie tę uwagę, ponieważ samiec jest dzięki niej niezwykłym interlokutorem. Nie wierzycie? Podsłuchałem kiedyś, jak prowadzi rozmowę sam ze sobą, cały czas mamrocząc „Ach, wy niewyrównane betony z WSJ”. Nie znam tej techniki, ale chyba za pomocą jakiegoś czaru zainteresował sam siebie na tyle, iż nie znudził się tymi słowami przez jakiś czas. Oczywiście żartuję, moją błyskotliwość jest porównywana do błysku psich narządów rozrodczych. W każdym razie urokliwą damą okazała się dość drobna i smukła choinka. To znaczy... wilczyca, ale po ilości ozdób tkwiących na jej ciele przez dłuższą chwilę miałem słuszne wątpliwości. Uszy znacznie dłuższe niż moje życie, złote oczy świdrujące mnie na wylot, ciało mieniące się większą ilością kolorów niż byłem w stanie zliczyć. Sama jej obecność wprawiała mnie w zdenerwowanie i spięcie, tak jakby emocje z jej ciała mogły przemieszczać się do mojego. Jaką mogła mieć moc? Zadrżałem i już miałem stać się niewiele znaczący w jej życiu widokiem, kiedy mój umysł zgrabnie wychwycił tę informację. Czekałem aż po prostu przebiegnie niedaleko mnie, lecz wtedy właśnie upadła... właściwie spadła do dziury, a pech postanowił, iż nikogo oprócz nas nie mogłem dostrzec w moim polu widzenia. Albo oślepiła mnie strzała amora w odpowiedzi na jej niezwykły popis akrobatyczny, albo to po prostu powszednia w mojej egzystencji ironia losu. W każdym razie — zdecydowałem się na pomoc, na start pytając, czy w ogóle jest cała. Zapytacie — dlaczego w ogóle miałem wątpliwości? Cóż, zapomniałem wspomnieć, iż zaliczyła lot ze znacznej wysokości. Odmruknęła na potwierdzenie, nie trzeba było jednak długo czekać na to, aż jej kłamstwo się obnaży, nie pozwalając jej wstać. Pobiegłem do okolicznego medyka niczym superbohater i zesłałem łaskę na jej wątłe ciało... chwila, chwila. Poszedłem do wadery, pytając niczym ostatni głupiec, gdzie mogę odnaleźć jaskinię medyczną (była niechętna do wizji pomocy, ale także i bezbronna) i trzy razy zgubiłem się po drodze. Nieważne, grunt, że Choinka dostała fachową opiekę i została wyciągnięta z dziury. Na tym prawdopodobnie zakończyłaby się fascynująca historia naszej znajomości, gdyby nie fakt, że wieczorem zainteresowało mnie to, jak się czuje. Odwiedziłem jaskinię medyczną i zagaiłem o to Florę, która właśnie zajmowała się jej opatrunkiem.
A czemu nie zapytasz bezpośrednio?- usłyszałem zirytowany głos i poczułem, jak moja sierść mimowolnie się uniosła. Westchnąłem głęboko, starając się stworzyć w moim umyśle ścianę, za którą będę w stanie wcisnąć wszystkie moje obecne myśli i uczucia niczym świeżego trupa do starej szafy- Kim ty właściwie jesteś?
  — Jestem kelnerem - odpowiedziałem z uśmiechem, chcąc przekuć jej zdenerwowanie w ciekawość — Jedną z rzeczy, jakie serwuję na tacy, jest propozycja pomocy dla wilków niemogących wydostać się z bagna, w jakie same się wciągnęły...albo z dziury. A ty? — dodałem. Biorąc poprawkę na to, iż ja najczęściej wpadałem w podobne kłopoty i moje żelazne mięśnie pomagały mi z nich wychodzić... właściwie nie kłamałem. Tak, wiem, że nie mam żelaznych mięśni, masz jeszcze jakiś problem, czytelniku?
<Nymeria? (Choinko?) Nie zjedz mnie, proszę>



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz