jak zwykle zaczyna się od wspomnienia, tym razem ze spacerów na północ:)
A wtedy spotkały się dwie spragnione nadziei dusze.
W czterech ścianach.
Ściana pierwsza to wstyd, który trzymał ich trzy kroki od siebie.
Ściana
druga to strach, chowający się za ich plecami, w które oblicze czasami
spoglądali, kiedy tylko ujawniał się w postaci najdrobniejszego szmeru.
Trzecia ściana to ta, która zasłaniała optymistyczne perspektywy, gdy tylko odważyli się umieść wzrok i spojrzeć przed siebie.
Ostatnia ściana zamykała ich umysły na pozytywne w ich oczach emocje, zmieniając ich rzeczywistość w szarą masę.
Dziewczyna
zacisnęła usta w linijkę, tylko po to, aby za chwilę znowu je otworzyć.
Pierwszy raz od dłuższego czasu wydobyły się z nich słowa.
— Przed tym wszystkim byłam jeszcze człowiekiem — westchnęła.
—
I dalej nim jesteś — odpowiedział męski głos jej towarzysza. Wyciągnął
ku niej rękę. Pierwsza ściana niebezpiecznie się zachwiała.
—
Nie zrozum mnie źle, wolę swoją postać podążającą jedynie za rządzą
przetrwania i instynktami z wybrakowanym intelektem, który nie karze mi
bezkarnie krzywdzić innych i dążyć do władzy absolutnej. Czuję, że
osoby, które kiedyś uważałam za swoich bliźnich, stały się w moich
oczach potworami — odpowiedziała, dusząc w sobie skrajne emocje - Długo
nad tym myślałam, dlatego to przemyślenie ma jakąkolwiek przyswajalną
formę. Chociaż nie czynię tu tak naprawdę nic więcej od rozpaczania nad
tym, jakim Bóg musiał być głupcem, powołując do życia tak destrukcyjny
gatunek.
Przysunął się do niej, próbując chwycić jej talię.
Wierzył, iż zastąpi to teraz wszystkie nieprzyjemne i nieskładne
konstrukcje cisnące mu się na język. Kobieta instynktownie odskoczyła,
ponieważ rany, które pozostawiła za sobą jej przeszłość, wykrzykiwały,
że powinna już nigdy więcej nie dać się skrzywdzić. Widząc kwitnący na
twarzy młodego mężczyzny rumieniec, przełknęła ślinę, czując jak zalewa
ją ocean wstydu, w którym jej umysł uwięził się pomiędzy falami
największej hańby, Nienawidziła swoich słabości, które pozostały jej po
wojnie. Teraz to miasto jest ruiną, lecz aby przywrócić mu dawną
świetność, trzeba najpierw odbudować swoją wewnętrzną siłę. To był ich
moralny obowiązek za to, że dali wrogom zdeptać ich ukochaną ziemię.
— Przepraszam — wyszeptała, przerywając trwającą od kilku sekund ciszę.
—To ja... nie powinienem...
—
Nie. Oceniłam twoje intencje tylko przez pryzmat tego, jakiej jesteś
płci. Widziałam w tobie zagrożenie. Ociekającego testosteronem samca,
spragnionego kobiet. Ta myśl nigdy nie powinna pojawić się w mojej
głowie — wyciągnęła ręce w jego kierunku — Proszę, chwyć je. Pragnę
jedynie odrobiny ciepła.
Chłopak już z drobnym wahaniem spełnił jej prośbę. I tak oto pierwsza ściana runęła.
Aby
romantyzmu nie stało się zadość, muszę uprzedzić, iż w tym momencie nie
dałem rady dłużej ustać na nogach, niewzruszony patrząc na otaczające
mnie cierpienie, więc musiałem odejść w kierunku krzaków, aby wypuścić
na zewnątrz coś, co cisnęło się do wyjścia bardziej niż pokłady
cierpienia z serca tej kobiety. Słysząc, jak mój własny mocz spada na
liście, zacząłem się zastanawiać, jak chronić swoich członków rodziny,
aby nigdy nie spotkał ich tak żałosny los. Rodziny to właściwie
cholernie dużo powiedziane, ponieważ w mojej egzystencji jedyny wilk,
który był w stanie zamienić ze mną przynajmniej jedno słowo bez cienia
zażenowania to mój wymyślony przyjaciel. Muszę jednak śpieszyć z
wyjaśnieniem, że nawet on nie chciał przyznać się do łączących nas
więzów krwi, więc pozostało mi nacieszenie się swoją siostrą. Pierwszy
raz naszła mnie wtedy dobijająca refleksja, jak bardzo nie chciałbym jej
stracić. I to nie tylko tak, że skończyłaby jako kolejne straszydło ze
świata astralnego pałętające się po naszych terenach, ale pragnąłem
także, aby nie stała się martwa za życia. Rzeczywistość często
weryfikowała jej siły do walki i momentami przepełniająca pustka mogła
znaleźć zastosowanie w udzieleniu jej pomocy w zostaniu warzywem bez
żadnych emocji. Jako brat czułem odpowiedzialność za jej stany
emocjonalne i pragnąłem zapewnić jej możliwie najbardziej błogi żywot.
Niestety czasem kończyło się jedynie na staraniach, ponieważ nie zawsze
potrafiłem udzielić zrozumienia, nie pojmując nawet samego siebie.
Oprócz tego, iż była piękna od środka, posiadała też gustowne opakowanie
na wszystkie rzeczy, składające się na jej całokształt. Mogła z nią
konkurować jedynie wadera, którą było dane mi ujrzeć dzisiaj w pozycji
zwanej łapaniem zająca, choć ostatecznie żadnego nie złapała. Pięknością
może mi dorównywały, niestety nie miały takich niesamowitych zdolności w
przypadku błyskotliwości. Mówili mi, że jestem bardziej błyskotliwy niż pobłyskuje potłuczone szkło w promieniach popołudniowego słońca oraz
takie Szkło, będące detektywem - cenię sobie tę uwagę, ponieważ samiec
jest dzięki niej niezwykłym interlokutorem. Nie wierzycie? Podsłuchałem
kiedyś, jak prowadzi rozmowę sam ze sobą, cały czas mamrocząc „Ach, wy
niewyrównane betony z WSJ”.
Nie znam tej techniki, ale chyba za pomocą jakiegoś czaru zainteresował
sam siebie na tyle, iż nie znudził się tymi słowami przez jakiś czas.
Oczywiście żartuję, moją błyskotliwość jest porównywana do błysku psich
narządów rozrodczych. W każdym razie urokliwą damą okazała się dość
drobna i smukła choinka. To znaczy... wilczyca, ale po ilości ozdób
tkwiących na jej ciele przez dłuższą chwilę miałem słuszne wątpliwości.
Uszy znacznie dłuższe niż moje życie, złote oczy świdrujące mnie na
wylot, ciało mieniące się większą ilością kolorów niż byłem w stanie
zliczyć. Sama jej obecność wprawiała mnie w zdenerwowanie i spięcie, tak
jakby emocje z jej ciała mogły przemieszczać się do mojego. Jaką mogła
mieć moc? Zadrżałem i już miałem stać się niewiele znaczący w jej życiu
widokiem, kiedy mój umysł zgrabnie wychwycił tę informację. Czekałem aż
po prostu przebiegnie niedaleko mnie, lecz wtedy właśnie upadła...
właściwie spadła do dziury, a pech postanowił, iż nikogo oprócz nas nie
mogłem dostrzec w moim polu widzenia. Albo oślepiła mnie strzała amora w
odpowiedzi na jej niezwykły popis akrobatyczny, albo to po prostu
powszednia w mojej egzystencji ironia losu. W każdym razie —
zdecydowałem się na pomoc, na start pytając, czy w ogóle jest cała.
Zapytacie — dlaczego w ogóle miałem wątpliwości? Cóż, zapomniałem
wspomnieć, iż zaliczyła lot ze znacznej wysokości. Odmruknęła na
potwierdzenie, nie trzeba było jednak długo czekać na to, aż jej
kłamstwo się obnaży, nie pozwalając jej wstać. Pobiegłem do okolicznego
medyka niczym superbohater i zesłałem łaskę na jej wątłe ciało...
chwila, chwila. Poszedłem do wadery, pytając niczym ostatni głupiec,
gdzie mogę odnaleźć jaskinię medyczną (była niechętna do wizji pomocy,
ale także i bezbronna) i trzy razy zgubiłem się po drodze. Nieważne,
grunt, że Choinka dostała fachową opiekę i została wyciągnięta z dziury.
Na tym prawdopodobnie zakończyłaby się fascynująca historia naszej
znajomości, gdyby nie fakt, że wieczorem zainteresowało mnie to, jak się
czuje. Odwiedziłem jaskinię medyczną i zagaiłem o to Florę, która
właśnie zajmowała się jej opatrunkiem.
A czemu nie zapytasz
bezpośrednio?- usłyszałem zirytowany głos i poczułem, jak moja sierść
mimowolnie się uniosła. Westchnąłem głęboko, starając się stworzyć w
moim umyśle ścianę, za którą będę w stanie wcisnąć wszystkie moje obecne
myśli i uczucia niczym świeżego trupa do starej szafy- Kim ty właściwie
jesteś?
— Jestem kelnerem - odpowiedziałem z uśmiechem, chcąc
przekuć jej zdenerwowanie w ciekawość — Jedną z rzeczy, jakie serwuję na
tacy, jest propozycja pomocy dla wilków niemogących wydostać się z
bagna, w jakie same się wciągnęły...albo z dziury. A ty? — dodałem.
Biorąc poprawkę na to, iż ja najczęściej wpadałem w podobne kłopoty i
moje żelazne mięśnie pomagały mi z nich wychodzić... właściwie nie
kłamałem. Tak, wiem, że nie mam żelaznych mięśni, masz jeszcze jakiś
problem, czytelniku?
<Nymeria? (Choinko?) Nie zjedz mnie, proszę>
niedziela, 11 lipca 2021
Od Rubida - "Wyblakłe Słońce" cz. 5.1
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz