Spoglądając w prawieże bezkresną, zieloną głębię lasu, czułem, że coś tutaj jest. Coś, jakaś niematerialna istota, szukająca kontaktu ze światem rzeczywistym. Tylko, że istniał jeden, kluczowy problem. Niewiele person było w stanie "połączyć" się z drugą stroną, otworzyć swe umysły i przyjąć zagubione dusze. Z resztą, nawet ci, którzy mają taką możliwość, rzadko kiedy wpuszczają obce duchy do swego ciała. Dlaczego? Wszystko zamyka się w jednym słowie: konsekwencje.
A tych może być wiele. Zaczynając od tak nic nie znaczących jak dyskomfort, spowodowany wierceniem się obcej istoty w umyśle i ciele, kończąc na pełnym opętaniu. Do tego pełna, wielobarwna gama skutków ubocznych, z których najniebezpieczniejsze jest prawdopodobnie pozostanie bytu w ciele mimo wyraźnego rozkazu opuszczenia ciała.
Jednak czasami warto zapłacić wysoką cenę, aby pomóc drugiej osobie. Aby zapłacić za swoje grzechy, naprawić dawne krzywdy. Z tego powodu, zrobiłem krok w stronę drzew. Wrotycz poruszył się nieznacznie w miejscu, lecz nie ruszał się z bezpiecznej (w jego mniemaniu) ścieżki. Spojrzałem kątem oka na Ligreka. On również, podobnie jak ja, szukał jakichkolwiek odchyłów od normy. Po dłuższej chwili ciszy i narastającego napięcia, zacząłem pojmować, co się dzieje.
— One się boją — szepnąłem, wbijając pazury w wilgotną ziemię. Jakbym liczył, że pomoże mi się to opanować. Bo słowa, które zawisły w eterze, nieskierowane do nikogo konkretnego, niosły ze sobą negatywny ładunek emocjonalny i wpływały na mnie w taki sam sposób. Na Ligreka widocznie również, ponieważ ujrzałem, że jego futro momentalnie najeżyło się.
— Bać się? Czego? Nas? — Wrotycz stanął przed nami, ogonem machając gniewnie na boki. Irytowała go ta cała sytuacja, mówił to każdym calem ciała — Przestańcie się może wygłupiać i...
To nie był gniewnie duch, jak mi się wcześniej wydawało. To nie nas bały się dusze. To nie była wina złego dnia czy temperatury, że byliśmy w takich, a nie innych nastrojach. Przeklnąłem iście nieelegancko pod nosem i cofnąłem się.
— Tu jest coś silniejszego niż my wszyscy razem wzięci — mruknąłem, nadal nie odwracając wzroku od głębiny — Musimy stąd odejść nim...
Ligrek zaśmiał się. Zaśmiał się w sposób, który sprawił, że ciarki przebiegły nam po kręgosłupach. Nawet Wrotycz, mimo, że z całych sił próbował zachować spokój, skrzywił się nieznacznie na ten dźwięk.
— Ligrek, co cię tak rozbawiło? — Basior przechylił łeb na bok, a w jego oczach dało się ujrzeć podejrzliwość, wymieszaną z innym, nieodgadnionym uczuciem — Czy to wszystko jakiś żart?
Szary wilk zareagował automatycznie. Łypnął na nas zupełnie białymi oczyma, a istota wewnątrz poruszyła ciałem aktualnego naczynia. Ligrek doskoczył w jednej chwili do Wrotycza, zapewne chcąc zacisnąć kły na karku wilka. Z racji swojej zwinności, którą było mi dane już wcześniej ujrzeć, basior z łatwością uniknął ataku, znajdując się obok mnie. Wyszczerzyłem zęby i wyprostowałem ogon, patrząc na Ligreka, jego nieporadne ruchy i nagłe drżenie, jakie szarpało ciałem wilka.
— Opętał go — szepnąłem do Wrotycza, jednak z racji swojej pozycji, nie było mi dane ujrzeć reakcji towarzysza — Demon go opętał. Spróbuję się go pozbyć, ale...
— Zrób to po prostu. Jak najszybciej. — Wrotycz, ignorując zupełnie fakt, że przerwał mi w połowie zdania, wyskoczył do przodu. Skupił przez to uwagę nie - Ligreka na sobie, dając mi możliwość wykazania się. Użyłem więc swojej mocy do wniknięcia w aurę drugiego z basiorów, który pałał rządzą mordu. Zajęło mi to dłuższą chwilę, lecz ostatecznie udało mi się pobieżnie podzielić dwie sprzeczne energie duchowe, dzięki czemu mogłem rozpocząć mozolny proces odłączania demona od duszy Ligreka. Musiałem zrobić to szybko, gdyż nie miałem pewności, jak długo Wrotycz wytrzyma. A jego głos nie pomagał w żadnym stopniu.
Szary wilk zatrzymał się nagle, dając swemu przeciwnikowi szansę na wyjście spod jego łap. Razem z Wrotyczem patrzyliśmy, jak jego ciałem szarpią spazmy, a po chwili ciemna masa opuszcza Ligreka, aby następnie wniknąć w ziemię. Niedawne naczynie zamrugało kilkukrotnie i spojrzało na naszą zmęczoną dwójkę - Wrotycz po bieganiu i walce, ja po używaniu mocy. Następnie rozejrzał się wokół.
— Huh — powiedział spokojnie — Tu zawsze było tak cicho?
Rzeczywiście. Cała obecność duchów zniknęła, a nawet jeden, samotny promień przebił się chwilowo przez korony drzew. Przyjemny dla oka widok, symbol tryumfu dobra nad złem. Zerknąłem na Wrotycza, ukradkiem wycierając krew z kącika pyska o swoje ciemne futro.
< Wrotycz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz