- No witam! - jeden z trójki idących nieopodal nas wilków z szerokim uśmiechem na pysku energicznie zrównał z nami kroku, ocierając się łopatką o mój bok. Zmarszczyłem brwi i napiąłem mięśnie, reagując na tego żwawego wesołka. Potem uśmiechnąłem się odruchowo, spoglądając w jego stronę. Był grafitowoszary, a na jego grzbiecie dało się dostrzec kilka jaśniejszych pasków podszerstka, który pod wpływem ruchów dobrze zbudowanych mięśni basiora zdawał się mienić w słońcu.
- Witam, witam - rzuciłem, zaczynając podświadomie stawiać bardziej dynamiczne kroki. Nie były one jednak przyjazną odpowiedzią na entuzjazm nowo poznanego, a raczej jakimś samoczynnym mechanizmem obronnym.
- Wy też do wojska, widzę? - zaczął bez ogródek - no to ładnie, bo wyglądacie mi na porządnych typów. Nie to co tamte delikatnisie.
- A ty? Kim jesteś? - zmierzyłem go nie do końca zadowolonym spojrzeniem. Wilk wyprostował się i uzbroił w przekonujący uśmieszek.
- Urelus, pochodzę z zachodnich granic terenów NIKL'u.
- My bardziej z północy - odmruknąłem.
- I ze wschodu - dodał równie niechętnie Kuraha, idąc z boku ze wzrokiem wbitym w przestrzeń przed sobą.
- Wy? - wyjrzałem zza grzbietu nowo poznanego wilka, patrząc na dwa idące razem z nim basiory.
- Też z zachodu - pokiwał głową jeden z nich.
- Aha, spoko - odsunąłem się o krok od wilków i jednocześnie zbliżyłem do Kurahy, na sekundę kładąc uszy po sobie. Czułem, że rozmowa nie będzie zbytnio interesująca, toteż postanowiłem spróbować jak najszybciej wycofać się wraz z towarzyszem i znaleźć spokojne miejsce, w którym moglibyśmy przenocować.
- Patrzcie tutaj! - jeden z idących za nami basiorów wskazał przestronne miejsce w krzakach, które mogło zająć kilka wilków. Zacisnąłem zęby, w duchu wyrzucając sobie brak przytomności umysłu i żałując, że nie zająłem go pierwszy i nie wyprosiłem reszty bodaj delikatnymi sygnałami, które mogliby nieświadomie załapać. Teraz przecież nie będziemy się z nimi tłukli o miejsce.
Już zrobiłem kilka kroków w przód i zacząłem rozglądać się za czymś nieco oddalonym, gdzie ryzyko konfliktu z innymi żołnierzami byłoby jak najmniejsze.
- A wy idziecie? - nagle zawołał za nami Urelus. Wymieniłem z Kurahą trochę zmęczone spojrzenia. Przez moment czekałem na jego reakcję. Wreszcie wilk westchnął głęboko i kiwnął głową w stronę pytającego.
- Zmieścimy się wszyscy razem - nasz nowy, wesoły znajomy umościł się w jakimś dołku, zajmując przy tym sporo miejsca. Pozostała dwójka położyła się nieco dalej, każdy uważnie pilnując przestrzeni wokół siebie. Potoczyłem po nich pobieżnym spojrzeniem, z niezadowoleniem zorientowawszy się, że dla Kurahy i dla mnie pozostawiono za mało miejsca. Zastawszy taką, a nie inną sytuację, położyłem się szybko obok Urelusa, niby przypadkiem naciskając całym ciężarem swoich żeber na jedną z jego łap, ignorując nieprzyjemne uczucie bólu, które sprawiała koścista kończyna wbita w mój bok. Odsunął ją, jak przypuszczałem, natychmiast, nie dając żadnej odpowiedzi. Rozluźniłem napięte wcześniej mięśnie, natychmiast przyjmując jego ostatnie działanie za uprzejmość, a wcześniejszy brak ogłady za zwykłe przeoczenie lub zamyślenie. Przez krótką chwilę żałując nawet swojej, tak stanowczej reakcji. Chwilę później jednak wahanie przeszło, przemyślałem bowiem wszystkie "za" i "przeciw" i doszedłem do wniosku, że w grupie silnych wilków, jakimi bez wątpienia byli wszyscy kandydaci, którzy nie odpadli na poprzednim etapie selekcji, lepiej łagodnie okazać jak najwięcej ze swojej wewnętrznej siły, póki nikt nie zmusi mnie do tego w bardziej bezpośredni sposób. Na tym nikt przecież nie ucierpi, a ja najwyżej zyskam szacunek co śmielszych basiorów.
- Można poznać imię? - zagadnąłem jednego z basiorów leżących obok, na co on przytaknął ze zmęczeniem i odrzekł, maskując ukryte gdzieś w głosie westchnienie:
- Loks.
- Ach tak - zmieszany, położyłem uszy po sobie.
- A ja mogę? - dodał po chwili, dobrodusznie się uśmiechając.
- Wrotycz - odrzekłem równie krótko, po czym przeciągnąłem się mimowolnie. Basior odwrócił się i popatrzył na leżącego nieopodal, trzeciego basiora, którego poznaliśmy dzisiaj i który najwyraźniej już przysypiał. Podejrzewałem, że obaj byli już zupełnie wyczerpani podróżą, którą również zapewne przebyli dzisiaj. Dlatego też nie dopytywałem o nic więcej. Położyłem się, zachowując spory odstęp od naszych trzech towarzyszy. Kuraha najwyraźniej nie był zbyt zainteresowany tymi wilkami, ułożył się bowiem również jak najdalej od nich i próbował już zasnąć. Poszedłem jego śladem.
Nazajutrz wszyscy zebrali się na łące, na której wczoraj odbył się wybór najbardziej obiecujących kandydatów. Ponieważ pozostali ustawili się w dokładnie tej samej co wczoraj kolejności, Kuraha i ja ponownie udaliśmy się na sam koniec ogonka i postanowiliśmy czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
- Teraz, moje urocze szczenięta, rozpoczniemy serię kilku prób, którym zostanie poddane każde z was - ogłosił z lekkim uśmiechem szef. Nie wnikałem w sens tych dziwnych określeń, choć już wcześniej zauważyłem, że choć do udziału w szkoleniu teoretycznie mogły zgłaszać się wilki w każdym wieku, większość z nas była wyraźnie młodsza od szefa, który sam bynajmniej stary nie był - podzielicie się na trzy grupy - kontynuował - jedną poprowadzę ja, a dwie moi pomocnicy - tu wskazał na dwa basiory stojące nieopodal - w tych składach będziecie poddawani próbom. Pierwsza dziesiątka za mną - rzucił jeszcze i zaczął oddalać się prężnym krokiem. Do ostatniej dziesiątki, w której staliśmy, poszedł jeden z jego zastępców, po czym zakomenderował:
- W szeregu nad rzekę! - po czym ruszył przed siebie. Cała grupa posłusznie podreptała za nim.
Próba wody miała wykazać, które wilki przepłyną z jednego brzegu na drugi, mieszcząc się w czasie. Zadanie było banalne, wykonałem je więc w mgnieniu oka, podczas gdy moja uśmiechnięta od ucha do ucha dusza przywoływała w pamięci wszystkie te dni, które spędziłem na pływaniu z prądem i pod prąd, na powierzchni i pod lodem w rzece na terenach WSC. Tylko trzem z kandydatów nie udało się to zadanie, za co otrzymali jakieś minusowe punkty, czy jak nazwał to wilk przeprowadzający "sprawdzian". Próba szybkości polegała na przebiegnięciu niedługiego dystansu, jak poprzednio mieszcząc się w czasie ustalonym odgórnie. Tak jak wcześniej z zadaniem poradziła sobie większość wilków. Ostatnia próba polegała na pokonaniu kilku przeszkód, przeskoczeniu jakiegoś wielkiego głazu, przejściu po przewróconym drzewie. I tyle. Nawet nie bardzo się zmęczyłem.
Postanowiłem przyjrzeć się jeszcze pozostałym kandydatom i z niemałym zdziwieniem zobaczyłem, że wielu nich wyglądało na wyczerpanych. Po odczytaniu wyników przekonałem się, że sposób wybierania najlepszych wilków rzeczywiście jest miarodajny, bowiem większość wilków, które były najbardziej zmęczone, jednocześnie osiągnęły najniższe wyniki w próbach.
Takim sposobem odpadła kolejna dziesiątka, a pozostałe dwadzieścia wilków miało zostać poddane ostatecznemu egzaminowi, na który składały się: taktyka i walka. W tej szczęśliwej dwudziestce byliśmy i Kuraha, i ja, i nasi trzej znajomi.
W części sprawdzającej myślenie strategiczne, każdemu z nas zadano cztery, trudne pytania. Odpadło pięć wilków, które poradziły sobie z nimi najsłabiej. I... nie byłem to ja.
Powiem szczerze, że najbardziej bałem się właśnie pytań, które mieliśmy usłyszeć. I dopiero gdy nie usłyszałem swojego imienia podczas wyczytywania basiorów, które nie zdały tego sprawdzianu, poczułem, że naprawdę mam spore szanse. Co zostało? Tylko walka z przeciwnikami, czyli to, w czym od dziecka byłem, nie chwaląc się, dość dobry. Mimo wszystko ten moment był jednym z trudniejszych tego dnia. Serducho tłukło się w piersi, a oszołomiony rozum nie wiedział, czy może już skakać z radości.
- Teraz naprawdę pokażecie, kto z was zasługuje na wstąpienie w szeregi elity, a kto powinien wrócić do domu i polować na żaby - zapowiedział szef głosem, w którym z łatwością można było wyczuć zadowolenie ze swojej błyskotliwej wypowiedzi - ustawiacie się czwórkami. Każdy z was będzie walczył z trzema innymi wilkami. Odpadnie pięciu, którzy przegrają najwięcej walk. Moi pomocnicy i ja będziemy was obserwować.
Wymieniwszy szybkie spojrzenia z Kurahą, rozeszliśmy się do przeciwnych krańców całego tego zbiegowiska, oby dalej od siebie. Żaden z nas nie miał bowiem ochoty walczyć z przyjacielem.
Los chciał, że znalazłem się w tej samej czwórce, co Urelus. Tym razem nie wyglądał aż tak przyjaźnie, od razu wyczułem, że walka z nim może nie być łatwa. Tłumiąc w sobie niepokój, stanąłem do próby sił, najpierw z pozostałymi wilkami z czwórki. Zauważyłem, że, choć chciałem starcie z nim mieć już za sobą i cały czas próbowałem ustawić się niedaleko niego, on usilnie unikał nawet kontaktu wzrokowego. Wyczuwałem jego lęk i wzburzenie.
Nasza walka była ostatnią w czwórce. Moje obawy również nie okazały się bezzasadne, basior próbował wygrać sprytem. Podstawianie nóg i próby zmylenia mnie nie dały jednak najwyraźniej zamierzonych efektów, ponieważ koniec końców to nie moje, lecz jego mięśnie uginały się pod naporem przeciwnika.
Byłem w ferworze walki, z zakrwawionym policzkiem i kilkoma rozcięciami na tułowiu, gdy nagle usłyszałem donośny głos jednego z pomocników szefa.
- Nierozstrzygnięte! - dopiero po chwili rozluźniłem uścisk szczęki i z głębokim wydechem wypuściłem skórę rywala z pyska. Nierozstrzygnięte? Jakim cudem? Byłem pewny, że mogę to wygrać! Jeszcze chwila, na pewno położył bym go na łopatki.
- To koniec? - zapytałem sędziego pojedynku.
- Prędzej byście się pozabijali, trzeba było to przerwać - burknął i poszedł w swoją stronę. Pod koniec szef ogłosił jeszcze, że dokładne wyniki poznamy przed wieczorem, po dokonaniu ewentualnych poprawek i przedyskutowaniu wątpliwości przez jego pomocników i niego samego. Tymczasem mieliśmy zająć się sobą i nieco odpocząć.
Wtedy też, czy to pod wpływem odprężenia się przez aktywność na świeżym powietrzu, czy to przez radość z dotychczasowych wyników, podjąłem decyzję, z którą wstrzymywałem się przez cały poprzedni dzień. Podszedłem do Kurahy, który usiadł na trawie i nieco smętnie patrzył w niebo, potrzebując najwyraźniej chwili oddechu po zaciętej walce i stanąłem obok niego.
- Jak ci poszło? - zapytałem cicho. Ten tylko wzruszył ramionami, opuszczając głowę i na chwilę zaciskając powieki.
- Zobaczymy, jak ogłoszą wyniki - powiedział ciut pogodniej, po kilku sekundach zastanowienia - teraz wiele zależy od tego, jak poszło innym.
- Doszliśmy aż tutaj, czy to nie powód, by być dobrej myśli...? - uśmiechnąłem się lekko, siadając obok wilka - na pewno nasza sytuacja w tej piętnastce jest klarowniejsza, niż była w tej czterdziestce na początku.
- A czy to, że jedna trzecia z grupy, którą tu widzisz jeszcze dziś wieczorem przeżyje pewnie jeden z największych zawodów swojego życia nie sprawia, że powinniśmy przygotować się na najgorsze? - basior słabo odwzajemnił uśmiech.
- Być może - przytaknąłem, starając się mówić jak najspokojniej - ale nie widzę powodu, dla którego akurat nam miałoby się nie udać. Nie sądzę, by oni wszyscy ćwiczyli od dzieciństwa - lekko mrużąc oczy popatrzyłem za zebranymi wokół wilkami, które jeszcze nie zdążyły wyjść z placu ćwiczeń, jakby każdego chcąc przejrzeć na wylot. Równocześnie dostrzegłem zmierzających ku nam Loksa i Urelusa.
- Witam ponownie - zawołał ten ostatni wesoło, będąc już przy nas - trzy na cztery walki wygrane, czy to nie niezły wynik? - gdyby mógł, pewnie zatarł by rączki z radości. Kuraha popatrzył na niego bezemocjonalnie.
- Zremisowaliśmy - wytłumaczyłem mimochodem. Kuraha uśmiechnął się lekko. Miałem wrażenie, że też nie polubił Urelusa. A nawet, jeśli było to tylko wrażenie, mi w nim coś od początku nie pasowało.
- A gdzie wasz trzeci towarzysz? - zapytał Kuraha - nie jest z wami?
- Odpadł na etapie pytań taktycznych - pokręcił głową Urelus. Rzeczywiście, dopiero w tamtej chwili dostrzegłem brak tego trzeciego.
Długo nie porozmawialiśmy, zaraz po nadejściu dwóch wilków, Kuraha i ja przypadkiem rozeszliśmy się jeden w jedną, drugi w drugą stronę usprawiedliwiając się brakiem czasu, ponownie zostawiając Loksa i Urelusa samych.
Korzystając z chwili na odsapnięcie, postanowiłem obejrzeć dokładnie całą siedzibę NIKL'u i być może nawiązać jakieś kontakty społeczne. Podejrzewałem, że jeśli nawet dziś wróciłbym do domu, taka wiedza może przydać mi się w przyszłości.
Przeszedłem się między budynkami, zdążyłem już nawet trochę znudzić i jakoś przypadkowo pierwszym, konkretnym miejscem do którego zawiodły mnie puszczone na samopas nogi, była łączka, przez którą przechodziliśmy idąc na miejsce zbiórki w jednym z budynków urzędowych. Dokładniej łączka, na której siedziały wcześniej owe wielkomiejskie panny piorące ścierki w kałuży. Nadal tam były. Siedziały teraz pod drzewem i rozmawiały.
- Dobry wieczór - ukłoniłem się, przyłapując się na bezzasadności moich słów. W sumie po co w ogóle do nich podszedłem?
- Bardzo dobry! - krzyknęła wadera, która wcześniej wskazała nam drogę do naszego celu - wszyscy, którzy nie przeszli prób już sobie poszli, więc pewnie mam przed sobą wybrańca?
- Jeszcze nie wiem - przerwałem spokojnie - ostatnie wyniki poznamy dopiero pod wieczór. Na razie wszystko jest możliwe.
- Ach, trzeba wierzyć w szczęście - zaśmiała się trochę nazbyt entuzjastycznie. Zmarszczyłem jedną brew - a gdzie kolega? Nie przeszedł?
- Jest, jest - zaprzeczyłem.
- O, to widzę, że jakaś porządna wataha was tu przysłała - odezwała się druga, nieco pulchniejsza wilczyca o mniej dźwięcznym głosie.
- Zgadza się - znów skłoniłem się lekko - Wataha Srebrnego Chabra. To niewielka społeczność, na wschodzie...
- To ci gościnni! - zaśmiała się znów pierwsza wadera.
- I ci, u których mamy dużo interwencji - szturchnęła ją druga.
- A skąd o tym... - zdumiałem się.
- Ona ma ojca w urzędzie, to o takich rzeczach wie - odparła wilczyca o bardziej słusznej wadze.
- Tak - zachichotała pierwsza - a co do reszty... my tutaj wiele rzeczy wiemy, bo wszędzie blisko. To jakiś wysłannik, to poseł co chwila z innej watahy, to i podpytać zawsze można.
- Ach tak - nerwowo zerknąłem na słońce zbliżające się do horyzontu - no cóż, bardzo nam miło. Pozwolicie, że będę się zbierać. Robi się późno, zaraz pewnie dowiem się, czy mam się tu rozgościć.
- Do zobaczenia - powiedziała słodko szczuplutka śmieszka. Jej towarzyszka również uśmiechnęła się i skinęła głową na pożegnanie.
Czym prędzej udałem się na miejsce zbiórki, mając nadzieję, że wyniki nie zostały jeszcze ogłoszone. Gdy jednak się tam znalazłem, zobaczyłem, że wilki nie stoją już w szeregu, a dwóch, czy trzech w ogóle nie doliczyłem się na placu. Czy to możliwe, że się spóźniłem?
Stojący nieopodal Loks powitał mnie entuzjastycznie, mówiąc:
- Dostałeś się! Ja też się dostałem! - niemal krzyknął, truchtając w moją stronę - świetnie, będziemy w jednym zespole!
- No, powiedzmy - rozejrzałem się wokół - a Urelus?
- On też będzie, poszedł na chwilę do zabudowań. Może ma tam jakichś znajomych, albo coś...
- Świetnie, świetnie - przytaknąłem, chociaż wolałbym chyba, aby tego akurat wilka nie było wśród nas.
- Jutro rano zaczynamy - powiadomił mnie jeszcze Loks.
Co natomiast z Kurahą? Jego również nie zauważyłem wśród basiorów na placu.
< Druhu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz