Zabawne, jak wiele potrafi zmienić przypadkowe spotkanie.
Kim była tamtego ranka, kiedy zmęczona długą nocą i przygnębiona zbyt krótkim, samotnym porankiem, maszerowała przez zaspy do siedziby wojskowej?
Z jakiegoś powodu nie potrafiła sobie tego przypomnieć; odchodząc od basiora czuła już tylko radość i otuchę. Coś sprawiło, że była na tyle szczęśliwa, że nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że przecież czuła się tak od zawsze i na zawsze już taka zostanie. I nie umiała wyobrazić sobie niczego, co mogłoby jej teraz zaszkodzić.
Jako poseł nie miała wiele zajęć poza okazjonalnymi zleceniami oraz meldowaniem się w siedzibie raz na jakiś czas, a do jej codziennych obowiązków należało w większości dbanie o zachowanie dobrej sprawności fizycznej. Mimo to tego dnia do samego wieczora siedziała w jaskini wojskowej, spędzając czas głównie na pogawędkach z kolegami, czasem nawet nie próbując przykrywać prostej intencji zawodowym płaszczykiem. Był to dla niej najprostszy, a przy okazji bardzo przyjemny sposób zabicia czasu.
Chciała go już zobaczyć. Chciała go choć trochę bliżej poznać. Była ciekawa tego, jak wygląda i skąd właściwie pochodzi; czemu poznała go dopiero teraz.
Kiedy zaczęło zachodzić słońce, wszyscy z wyjątkiem kilku najbardziej zapalonych pracoholików pobłogosławionych przy okazji przywilejem pozostawania poza domem o zmroku, udali się do swoich jaskiń. Stanąwszy ponownie na świeżym powietrzu, Kali nabrała w płuca zimnego powietrza, po czym powoli zdjęła z oczu opaskę. Z jakiegoś powodu była wyjątkowo ciekawa tego, jaką barwę miało dziś zachodzące słońce. Różowy, upewniła się, uśmiechając się lekko, nim ponownie zakryła oczy. Wciąż za jasno.
Zgrabnie unikając towarzystwa, udała się w stronę gór, starając się przy tym obierać najmniej popularne ścieżki. Podłoże niekiedy było bardzo wymagające, na szczęście zimowe wieczory nie trwają długo, szybko ustępując miejsca ciemnościom nocy, dlatego po upływie niecałej godziny Kali mogła już na dobre porzucić opaskę. Wyostrzone zmysły znacznie ułatwiły jej dalszą drogę, tym zaś co silnie ją spowalniało, był lęk. Wadera odwracała się co chwilę, przeczesując wzrokiem skrytą w mroku okolicę, by upewnić się, że na pewno nikt jej nie śledzi. Nie, to niemożliwe, wybrała przecież chyba dość odludne miejsce? Doświadczenie podpowiadało jej, że nie powinna się niczego obawiać, a jednak jakieś pierwotne instynkty burzyły jej krew, każąc odwracać się na każdy podejrzany szelest.
Hyarin nie mógłby jej zdradzić, prawda? Miała nadzieję, że dobrze go oceniła, nie potrafiła jednak wyprzeć z głowy podszeptów, które przypominały jej, że przecież wcale się nie znali. Być może postąpiła zbyt pochopnie. Nie byłby to zresztą pierwszy raz...
Chociaż obawy kłębiły jej się w głowie już od samego początku drogi, w jednym momencie ustąpiły ciekawości i ekscytacji, kiedy po dźwięku kroków poznała, że do wodospadu zbliża się ten, na którego czekała.
Więc to tak wygląda Hyarin?
Pierwszym, co poczuła na widok basiora była pewnego rodzaju duma, że przy porannym spotkaniu całkiem miarodajnie zdołała oszacować sylwetkę Hyarina - basior naprawdę był sporych rozmiarów, a przy tym pozostawał smukły, co mogło być cichą wskazówką na temat zwinności wilka. Tym, czego nie mogła wcześniej przewidzieć, było przepiękne futro basiora, ozdobione znamionami o różnych kształtach i kolorach. Jego drobne, złote oczy dobrze pasowały do reszty wyglądu, przez co zdawało jej się, że już wcześniej w nie patrzyła.
Tym, co najbardziej jej się w nim podobało, były kolczyki. Nigdy nie widziała wilka, który miał podobne i z tego powodu momentalnie sama zapragnęła takie mieć.
Po krótkim przywitaniu trafiła jej się miła okazja, by przyjrzeć się pięknym akcesoriom z bardzo bliskiej odległości, po czym, kiedy para wilków ponownie dowiedziała się o sobie nawzajem czegoś nowego, wspólnie mogli ruszyć w dalszą drogę.
Kiedy po raz pierwszy zaczęła dokuczać im cisza, basior postanowił przerwać ją pytaniem, któremu daleko było do zwyczajowego łamacza lodów.
– Dlaczego wychodzisz w nocy? Podobno nie możemy się ruszać poza swoje domy po zmroku. Byłem zaskoczony twoją propozycją spotkania o tej porze.
– Boisz się stróżów? – na twarzy oświetlonej jedynie lekkim blaskiem śniegu bijącym od podłoża malowało się prawie karykaturalne zdziwienie. Co więcej, jeśli przypatrzeć się głębiej, dałoby się dostrzec drobny błysk w jasnych oczach wadery, które, szeroko teraz otwarte, wydawały się prawie nierealnie duże; kryła się w nich iskra, która zdradzała, że w przesadzonej poniekąd reakcji wadery nie kryje się wyłącznie prawda, a co najmniej część z niej jest wynikiem zuchwałego aktorstwa. – Nie ma ich tutaj aż tak wielu... – na moment spuściła głowę, wpatrując się w świeże ślady, jakie zostawiały jej łapy na nietkniętej dotąd i gładkiej powierzchni śniegu. Przez chwilę czuła się, jakby zerkała prosto w słońce. – To zrozumiałe – zmieniła nagle ton, wkładając dla odmiany w swoje słowa minimalny tylko wysiłek, w wyniku czego jej krótka wypowiedź stała się tak cicha, że gdyby nie nocne milczenie, jakie spowiło otaczający ich las, istniałaby spora szansa, że do basiora nie dotarłoby żadne jej słowo.
– To nie o mnie chodzi – odpowiedział szybko. Jego ton nie zdradzał ani odrobiny poruszenia, był, tak jak tego poranka, chłodny, ale spokojny, idealnie wpasowujący się w aurę głuchego lasu. – Pytałem, dlaczego ty wychodzisz w nocy?
– Dlaczego? – zatrzymała się na moment, jakby ni z tego, ni z owego uderzyła w nią nagle poważna refleksja. – Bo to jedyna pora, kiedy mogę coś zobaczyć – wyjaśniła z niezdarnym uśmiechem.
Wpatrzony w gwiazdy basior, który przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słuchał towarzyszki, pokiwał głową w geście, który można by odczytać jako znak zrozumienia.
– Nie boisz się, że ktoś się dowie? – zapytał.
– Podejrzewam, że już wiedzą. Pewnie zwyczajnie przymykają na to oko. Co by mieli zrobić? Zamknąć mnie? Pewnie nie dłużej niż na kilka nocy. Pozbawić stanowiska? – zaśmiała się nerwowo, unosząc oczy ku niebu. Gwiazdy są dzisiaj takie piękne. – Są na świecie ważniejsze rzeczy.
Milczenie, które jej opowiedziało, cisza zanieczyszczona tylko odgłosem kroków na śniegu, których rytmiczność doprowadzała ją niemal do niepokoju, kazała jej mówić dalej.
– Przepraszam, że ciebie też w to wkręciłam. To było czysto egoistyczne – przyznała – pragnienie towarzystwa.
Jeszcze raz kiwnął głową, być może nie tyle na znak, że rozumie postępowanie wadery, ale nawet nie żywi do niej żadnej urazy. A przynajmniej w ten sposób chciała to widzieć jego młoda towarzyszka.
– Jeśli coś nam się stanie, przysięgam, całą winę wezmę na siebie. Zresztą – zaśmiała się – połowa mojej rodziny to tutejsza służba bezpieczeństwa – odetchnęła płytko. – Co by się nie działo, poradzę sobie.
– To chyba... niemoralne – powiedział Hyarin tonem, który, w kontraście do słów, nie zdradzał zbytniego przejęcia kwestiami etyki.
– Niemoralne jest łamanie takiego prawa, czy może jego tworzenie? Pamiętasz jeszcze, jak pięknie wyglądał tamten wodospad? Miałam wrażenie, że całe światło gwiazd odbija się na wodzie. Gdybyśmy zostali w domach, nigdy nie zobaczylibyśmy tego piękna. Nigdy bym... Nie zobaczyła... – poczuła, że głos jej się łamie. Patrząc przed siebie, by uniknąć spojrzenia basiora, wzięła chrapliwy oddech.
– Czym on się kierował, uchwalając takie prawo? – zaczęła raz jeszcze, czując, że mniej lub bardziej wracają do niej siły. Pozwoliło jej to mówić głośno i wyraźnie, prawie, prawie nawet płomiennie do tego stopnia, że trochę wystraszyła się, gdy dotarły do niej jej własne słowa. – Naszym bezpieczeństwem? Dobre sobie. To jakaś głębsza sprawa, jego prywatny interes. Nikt nie myślał o naszym dobru. Nikt nie brał pod uwagę takich jak ja, a uwierz mi, nie jestem jedyna, w którą to prawo uderza – otarła szybko łzy.
– Nieważne – uśmiechnęła się niespodziewanie. – Jeśli chcesz rozmawiać o polityce, chętnie poznam cię z takim jednym niebieskim ptakiem – basior zmierzył ją spojrzeniem, przekonany zapewne, że to, co usłyszał to tylko wyjątkowo słaby, a może niezrozumiały żart. Oh, jak wiele jeszcze będzie musiał się o nas uczyć. – Jeśli dobrze pamiętam, umawialiśmy się na polowanie – postawiła krok naprzód i, jakby ten jeden ruch wystarczył, by pozbawić jej równowagi, zadrżała, przyciskając jedną z łap do skroni.
– Wszystko w porządku? – zapytał basior, przypatrując się scenie z wyraźną konsternacją.
– Pewnie – uśmiechnęła się słabo. – Po prostu... jest dosyć jasno.
– Tutaj? – rozejrzał się wokół, rozumiejąc chyba jeszcze mniej po tego rodzaju wyjaśnieniach.
– Aha – potwierdziła, przecierając prawe oko. – To przez śnieg, ale nie szkodzi. Dam radę.
– Jeśli nie chcesz...
Zaśmiała się krótko.
– Problem w tym, że bardzo chcę, inaczej bym cię tu nie ściągała – powiedziała z uśmiechem. – Chodźmy, to już niedaleko.
Zaledwie kilka godzin później, dwójka wilków siedziała nad skromnymi pozostałościami posiłku, oboje silnie pokryci krwią i z grubsza szczęśliwi. Emocje, jakie towarzyszyły polowaniu, a także prosta radość z napełnionego brzucha podziałały na tę dwójką pozytywnie, szczególnie mocno odmieniając podejście impulsywnej wadery. Kali śmiała się głośno, jakby przestała obawiać się, że ktoś może ich tutaj odnaleźć, aż spokojniejszy basior musiał ją co jakiś czas uciszać. Mówiła dużo, traktując towarzysza jak starego przyjaciela, a przecież było to zaledwie ich drugie spotkanie; pierwsze, które nie było tak spontaniczne i niezręczne.
– A pamiętasz to... pamiętasz... Jak źle wycelowałam i zamiast na sarnie, wylądowałam w zaspie? – przypomniała, dławiąc się prawie ze śmiechu. Basior uniósł kącik ust, zajęty obracaniem w łapie kawałka kości, zapewne pogrążony w myślach. – Dobrze, że tam wtedy byłeś i uratowałeś sytuację, bo kolacja przeszłaby nam koło nosa – urwała, by spojrzeć w drobne oczy wilka. – Byłeś niesamowity, to prawie jakbyś latał!
Basior ponownie wykrzywił usta w drobnej namiastce uśmiechu, milczeniem nieświadomie zachęcając waderę, by kontynuowała monolog.
– Wybacz, że to tak wyszło – powiedziała poważniejszym tonem. Spuściła wzrok, uśmiechając się niezręcznie. – Miałam postawić ci kolację, a skończyło się na tym, że znowu ty odwaliłeś najwięcej roboty.
– Nie szkodzi – rzucił szybko, odrywając się na chwilę od sarniego truchła.
– Może następnym razem pójdzie nam lepiej – uśmiechnęła się pogodnie. – Może niekoniecznie o tak później porze, ale, gdybyś chciał... Chętnie spotkałabym się z tobą jeszcze kiedyś.
– Może – basior niespodziewanie podniósł się z miejsca. Spojrzał na nią z góry, uśmiechając się lekko, co na krótką chwilę wprawiło waderę w osłupienie. Szybko się uspokoiła, czując, że pod wpływem tego gestu jej serce płonie przyjemnym ciepłem, nawet jeśli przed chwilą drżała jeszcze nieznacznie od bezlitosnego mrozu. – Cóż, do następnego razu – pożegnał ją basior, odwracając się szybko, by postawić pierwsze kroki ku ciemnościom lasu..
– Dokąd idziesz? – spytała wadera.
– Do domu – odwrócił się, patrząc na nią ze zdziwieniem.
– Teraz? Rozejrzyj się, prawie świta – powiedziała, jednocześnie jakby pod wpływem autosugestii zerkając w stronę nieba. Choć jeszcze nie widać było słońca na jego wschodniej stronie, cały horyzont płonął błękitem, który, wspinając się coraz wyżej, spychał powoli z nieba kolory dostojnego nocnego granatu. Poczuła, że jej oczy łzawią, odwróciła więc szybko wzrok, kierując spojrzenie z powrotem na twarz skonfundowanego basiora.
– To chyba dobra pora, prawda? Lepiej być w domu, nim wzejdzie słońce.
Wadera pokręciła głową.
– Nie warto teraz ryzykować spacerem przez centrum watahy. W górach jest cicho i odludnie. Nie natknęliśmy się do tej pory na żaden patrol i wątpię, żeby teraz się jakikolwiek jeszcze pojawił. O poranku wrócimy do jaskiń jak gdyby nigdy nic i zapomnimy o całej sprawie. Zgoda?
Basior przez chwilę rozważał złożoną propozycję.
– Zgoda. Byle oddalić się trochę od tej sarny. Najlepiej będzie też przykryć ją śniegiem. Może przyciągnąć do nas nieproszonych gości.
– W porządku – wadera podniosła się, uśmiechając się lekko. – Hyarin?
– Tak? – rzucił za siebie basior, zajęty już chowaniem porzuconego truchła pod warstwą białego puchu.
– Dziękuję.
< Hyarin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz