Jego taktyką było milczenie. Na tyle
stać było obezwładnionego obecną sytuacją wilka, który dał się
złapać jak naiwne dziecko. W imię czego? Morderstwa,
zbezczeszczenia zwłok, próby ucieczki. Nie wiedział czy fakt, że
siedział w tym z Kali przynosiło ulgę czy wręcz podsycało
gorejący w nim niepokój. Przyzwyczajony do rozwiązywania
konfliktów siłą bądź ucieczką musiał się mocno kontrolować,
by nie zrobić czegoś głupiego. Postanowił, więc nie wypowiadać
się jako, iż nawet nie znał stojących przed nim wilków zbyt
dobrze. Tego pośrodku kojarzył z widzenia, był obecny przy jego
przyjęciu do watahy.
- Co wy tu robicie? – zapytał ten
sam głos, który kazał im opuścić kryjówkę, który, jak się
okazało, należał do płowego basiora. Zmierzył ich uważnym
spojrzeniem, zatrzymując się przez dłuższą chwilę na Hyarinie.
Było coś dziwnego w tym wzroku, jakieś lekkie rozczarowanie, lecz
obaj wytrzymali ten kilkusekundowy moment spoglądania na siebie.
Grafitowy wilk nie porzucał swojej wyprostowanej pozy, przez którą
przypominał bardziej odlany z brązu posąg niż żywe stworzenie.
Nauczył się w każdej sytuacji zachowywać twarz, choćby był na
przegranej pozycji, trzeba było wyjść z tego zwycięzcą.
Przynajmniej pozornie.
- Polowaliśmy... - jej ton był tak
niepewny jakby sama siebie musiała przekonywać do tego kłamstwa.
Nie wyjdziemy już z tego cało. Hyarin
otworzył pysk, ale szybko go zamknął. Lepiej się nie wtrącać,
tylko pogorszy sytuację. Nie czuł się dobrze, nie mając kontroli
nad tym, co się właśnie dzieje. Nie mieli czasu, by wymyślić
wersję zdarzeń, sami siebie wprowadzili na szafot.
- Nie wolno wychodzić z domu po
zmroku – słuszna uwaga. Ta gierka wyglądała już bardziej jak
kopanie leżącego. Wszyscy wiedzą, że są winni, po co się
pastwić? Hyarinowi przypominało to morderczą grę w szachy o
bardzo wysoką stawkę. Tracili kolejne figury przez głupi brak
strategii. Ale może to była też jego wina. Teraz jednak nie miało
to już znaczenia, trzeba będzie przyjąć upadek z godnością.
Kali wciąż walczyła, co mu imponowało. Szanował tych, co się
nie poddają, ale niestety są momenty, gdy trzeba odpuścić.
- Obawiam się, że to skończy się
aresztem – ciemnoruda wadera przesunęła białą królową na
kolejne pole. Szach. Hyarin pochylił lekko głowę. Był pewien, że
Kali też to zauważyła.
- Rozumiem. Jednak proszę, czy Hyarin
... moglibyśmy go w to nie mieszać? To ja kazałam mu tu przyjść.
Proszę, jeśli będzie miał przeze mnie kłopoty – basior
zastrzygł uchem. Biedna. Po skończonej rozgrywce każdy z
przegranych jest równy. A mimo to do końca starała się go bronić.
Jak mogła tak kłamać? Przeklął w duchu jej dziwne poczucie
sprawiedliwości i jakiegoś długu wobec niego. Nie była mu nic
winna. Ugryzł się w język, by nie warknąć ze złości.
- Przykro mi – czarny król upadł
na planszę z głuchym hukiem. Szach mat.
Droga wydawała się długa w
porównaniu do tej w drugą stronę. Szli obok siebie jak skazańcy,
których zaraz czeka wykonanie wyroku śmierci. Nie było w tym
właściwie nic przesadzonego. Hyarin dał się złapać tylko raz.
Źle wspomina długie dni w zamknięciu i na samą myśl o areszcie
czuł w pysku nieznośny posmak strachu. Dotarli wreszcie do dużej
jaskini, która najwyraźniej robiła za więzienie. W środku nie
było wcale cieplej niż na zewnątrz, ale przynajmniej sucho i wiatr
nie przenikał kości na wskroś, a tylko robił delikatny przeciąg.
Strażnicy zostawili towarzyszącą Hyarinowi waderę w jednej z
pierwszych cel, a on został poprowadzony przez płowego basiora w
głąb korytarza wyrytego w skale. Gdy dotarli do właściwych drzwi
wyższy z nich posłusznie przekroczył próg swojego nowego,
przymusowego lokum. Pokój był mały, obskurny, bez okien, więc
panował w nim półmrok. Jedynym źródłem światła był ogarek
świecy, który tlił się w kącie ostatkiem sił. Został całkiem
sam w czterech ścianach.
Niedługo doświadczał odosobnienia.
Zwinięty w kłębek w kącie usłyszał tylko, że ktoś stanął w
celi i najwyraźniej uporczywie się w niego wpatruje.
- Miejmy to już za sobą –
westchnął, podnosząc się z niechęcią. Głód ściskał jego
wnętrzności jak imadło, pozbawiając go sił, a irytacja sięgała
już punktu krytycznego.
- Oczekuję od ciebie, choć
minimalnego poziomu współpracy – dobrze mu już znany basior
taksował go spojrzeniem. - Zdążyliśmy się już poznać, lecz nie
miałem okazji się przedstawić. Jestem Szkło, strażnik śledczy w
naszej watasze.
Położył taki nacisk na słowo
''naszej'', że gdyby było to jabłko zostałaby z niego miazga.
Hyarin wykrzywił pysk w pogardliwym uśmiechu. Wróciły do niego
ponure wspomnienia podobnych przesłuchań, które zaczynały się o
wiele brutalniej.
- Co się tam wydarzyło, że
znaleźliśmy ciebie i moją córkę poza granicami, do tego całych
w wilczej krwi – powiedział zimno, najwyraźniej bardzo starając
się nie wybuchnąć. A zatem to był powód jego uprzedzenia. Córka.
- Odmawiam zeznań – odparł
wyniośle Hyarin jakby sam fakt, że musi uczestniczyć w tej
rozmowie był dostateczną stratą czasu. Na potwierdzenie swojej
niechęci powędrował z powrotem do kąta, gdzie łypał
zapobiegawczo na strażnika, oczekując jakichś niespodziewanych
ruchów z jego strony. Ten jednak stał cierpliwie z nieprzeniknionym
wyrazem pyska. Jeśli ci się wydaje, że mnie złamiesz to się
grubo mylisz. Minuty ciągnęły
się w nieskończoność, a głód wzmagał się coraz bardziej.
Hyarin zerkał wściekle na Szkło, zastanawiając się czy to celowy
zabieg czy zwykła procedura. Czy wiedział, że leżący przed nim
basior traci siły i samokontrolę przez zwykłą, fizjologiczną
potrzebę?
- Oszczędziłbyś nam obu tej farsy.
Mam lepsze rzeczy do roboty niż użeranie się z tobą – wycedził
cicho płowy strażnik. Coś w jego głosie dało Hyarinowi do
zrozumienia, że jego przeciwnik się niecierpliwi. Toczyli
miniaturową bitwę w tym niewielkim pomieszczeniu. Bitwę na
wytrwałość.
- Niczego się ode mnie nie dowiesz –
nie mógł powiedzieć nic bez konsultacji z Kali. Mieliby o wiele
większe problemy, gdyby się okazało, że ich wersje zdarzeń są
różne. Ich bezsensowna wymiana zdań trwała jeszcze przez chwilę,
zanim Szkło nie wyszedł rozsierdzony, zostawiając zwycięskiego,
choć kompletnie bez sił Hyarina. Gdy tylko ogon strażnika zniknął
za ścianą, wykończony basior opuścił łeb na zimną podłogę i
zamknął oczy. Głód nie dawał mu jednak zasnąć, mimo że nawet
poczucie ograniczonej wolności przestało mu ze zmęczenia
przeszkadzać. Przewracał się z boku na bok, zdając sobie sprawę
jak bardzo pobyt w tym miejscu rozleniwił jego ciało. Kiedyś
udawało mu się przeżyć parę dni bez jedzenia, stale będąc w
drodze. Teraz ponad doba to było już dla niego za wiele. Wytężył
wszystkie zmysły, próbując odwrócić uwagę od ssącego uczucia w
żołądku. Po energii słońca, którą udało mu się wyczuć zza
grubych ścian wywnioskował, że zbliżało się popołudnie.
Jedynie po tym próbował zachowywać pozorną równowagę w
niepokojącym półmroku. Jakim cudem czas płynął tak szybko?
Po kolejnej godzinie powolnej agonii w
progu zawitał kolejny gość. Hyarin otworzył jedno oko i podniósł
lekko górną wargę, odsłaniając lśniący kieł. Dobrze wiedział,
że za kawałek mięsa był niemal zdolny do wyznania całej prawdy.
Ciekawie to rozgrywają, być może nieświadomie. Biały wilk popatrzył na niego z odrazą.
- Przychodzę z wiadomością od Kali.
Nie wiem czy jesteś tego świadom, ale jesteśmy rodzeństwem i za
wszelką cenę chcę ją z tego wyciągnąć. Dziwne, że tak jej na
tobie zależy – wypluł z siebie ostatnie słowa z taką niechęcią,
że momentalnie zaczął Hyarinowi przypominać Szkło. Najwyraźniej
w rodzinie nic nie ginie.
- Za wszelką cenę chce cię chronić,
choć wiem, co zrobiłeś. Wiem, że to ty zabiłeś tego wilka –
powiedział nieco zbyt głośno czego nie przyjęły za dobrze uszy
więźnia, przyzwyczajone już do głuchej ciszy panującej w celi.
Skrzywił się, ale nie odpowiadał, w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
To ona go zjadła...
- Jej plan polega na tym, byś
wypierał się wszelkich zarzutów. Ona weźmie wszystko na siebie –
ciągnął cichszym głosem jakby wypowiadanie tego sprawiało mu
duży ból. W Hyarinie się zagotowało.
- Nie ma mowy. Honor mi na to nie
pozwoli – powiedział z mocą, czując nagły przypływ siły.
- To lepiej schowaj dumę do kieszeni.
Gdybym miał na to wpływ zrzuciłbym całą winę na ciebie bez
żadnych wyrzutów sumienia. Co ona w tobie widzi, nie wiem –
rzucił na odchodnym i zniknął w korytarzu. W zostawionym na pastwę
losu wilku wezbrał gniew. Znał swój udział w ich nocnej
eskapadzie i chciał im wszystkim wykrzyczeć prawdę, a z drugiej
strony starał się uszanować wybór Kali. Może ona ma jakiś plan.
Jej brat zajrzał do niego jeszcze raz
po jakimś czasie.
- Będzie nam wszystkim łatwiej ją
wybronić niż ciebie, którego nikt tu nie zna. Jest córką
śledczego, bratanicą alfy. Na pewno uda nam się znaleźć jakieś
okoliczności łagodzące. Jeśli, choć trochę ci na niej zależy,
nie utrudniaj – powiedział już spokojniej, a Hyarin zauważył w
jego głosie odrobinę nadziei. Sam nie miał dość siły na
jakiekolwiek pozytywne reakcje. Rozpoczynała się druga doba
głodówki.
Posiłek otrzymał nad ranem, drugiego
dnia odsiadki. Wygłodniały wilk, przypominający już bardziej
zdziczałe zwierzę niż rozumną istotę, rzucił się na podsunięty
mu ochłap. Drobna wadera, której powierzono to zadanie odsunęła z
przestrachem łapę, gdy spore szczęki kłapnęły tuż przy niej.
Hyarin połykał łapczywie całe kęsy, praktycznie bez gryzienia.
Gdy skończył opadł zadowolony na bok. Twarda ziemia stała się
nagle bardzo wygodna, powieki same opadły. Po całych dwóch
nieprzespanych nocach wreszcie zmorzył go sen. Wkrótce z celi
dobiegał już tylko cichy, miarowy oddech najedzonego drapieżnika.
Agrest zastał Hyarina wpatrzonego w
jeden punkt na ścianie. Nie wiedział, że basior z zakrwawioną
sierścią stara się wyczuć porę dnia. Obudził się kilkanaście
minut wcześniej, z lepszym humorem, gotów dalej przeciwstawiać się
rzucanym mu oskarżeniom. Mimo, że nosiło go już w tej małej
przestrzeni, która zdawała się zmniejszać z każdą godziną,
wróciły mu siły i mógł już swobodnie korzystać ze swoich mocy.
Ucho podpowiedziało mu, że ktoś za nim stoi.
- Podobno mój brat ma z tobą nie
lada problem – usłyszał cichy głos, w którym odbijało się
echem lekkie rozbawienie. Poznał ten głos od razu, to chyba jakieś
zboczenie wilków będących niżej w hierarchii.
- Czym sobie zasłużyłem na ten
zaszczyt? - odparł, odwracając się z błyskiem w oku. Agrest
wzbudzał w nim dziwną mieszaninę szacunku i sympatii. Był pod
wrażeniem jak ten niepozorny wilk jest w stanie zarządzać całą,
niemałą watahą, nie posiadając żadnych magicznych umiejętności.
Choć Hyarin był sobie panem od zawsze, nie miał problemu, by
podporządkować się temu drobniejszemu od siebie basiorowi. Nie
wchodzili sobie wzajemnie w drogę, to było ich drugie spotkanie po
przyjęciu do stada i objęciu funkcji kronikarza.
- Nie ma potrzeby cię tu dalej
trzymać – odsunął się, robiąc szeroki ruch łapą. Tamtemu
jednak coś nie pasowało. Zatrzymał się w pół kroku, mierząc
alfę uważnym spojrzeniem.
- Przyznała się do wszystkiego? -
zapytał, czując zaciskającą się wokół pętlę strachu. Na co
skazała się na własne życzenie?
- Tak, przyznała się do zamordowania
i zjedzenia wilka. Ty ponoć ją jedynie próbowałeś zatrzymać.
Została wysłana na obserwację psychiatryczną do sąsiedniej
watahy i... - ciągu dalszego Hyarin nie usłyszał. Poczuł w głowie
tępy ból jakby gniew i współczucie połączyły się w jedno,
tworząc istny koktajl Mołotowa. Symbol na piersi rozpalił się,
oświetlając całe pomieszczenie niczym reflektor. Basior popatrzył
na Agresta nieprzytomnie.
- Głupcy, doprawdy wierzycie jej?
Wierzycie, że byłaby zdolna ot tak zagryźć obcego wilka? Biec za
nim kilometrami, by tylko zabić? - zagrzmiał, niebezpiecznie
zbliżając się do szarego przywódcy, który odsunął się o krok.
Oczy Hyarina lśniły odbijanym, złotym światłem, przypominając
dwie latarnie morskie. Wskazywały mu drogę ku właściwemu
wyborowi. Ruszył do wyjścia, a za nim zdezorientowany Agrest.
- Też mi się to wydało dziwne, ale
zarzekała się na wszystko, co ma – mówił, drepcząc za
niesionym niepohamowaną wściekłością grafitowym wilkiem. -
Zresztą Ry przysiągł, że to prawda.
Głupia. Mogli razem przyjąć karę,
nie musiała z siebie robić męczennika. Mógł iść tam z nią,
może by się zmienił... Lecz po co walczyć ze swoją naturą.
Zatrzymał się gwałtownie, już po wyjściu z jaskini. Uderzyła go
fala słonecznego światła, które odbijało się od śniegu.
Odwrócił się do alfy, czekającego najwyraźniej na jakieś
wyjaśnienia.
- Ja zabiłem. Z zimną krwią, z
przyjemności, z cholernego pragnienia śmierci. A ona... - zamilkł
na chwilę, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwo. - Ona
z głupoty i troski postanowiła mnie chronić, by nikt się nie
dowiedział kim jestem, jaki ze mnie potwór. Wolała sama na niego
wyjść, bym mógł się cieszyć fałszywą wolnością. Fizyczną
wolnością, lecz mój duch jest spętany winą, którą niosę tak
samo jak ona. Nie mam sumienia, ale honor i godność nie pozwalają
mi znieść myśli, że ktoś mógł zrobić dla mnie coś takiego.
To powiedziawszy pomknął zboczem na
południe. Nie wiedział, gdzie biec, ale liczył, że jeszcze ją
dogoni. Za sobą usłyszał jeszcze stłumiony przez drzewa krzyk.
Rozpoczął się wyścig z czasem.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz