czwartek, 28 stycznia 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

Jego taktyką było milczenie. Na tyle stać było obezwładnionego obecną sytuacją wilka, który dał się złapać jak naiwne dziecko. W imię czego? Morderstwa, zbezczeszczenia zwłok, próby ucieczki. Nie wiedział czy fakt, że siedział w tym z Kali przynosiło ulgę czy wręcz podsycało gorejący w nim niepokój. Przyzwyczajony do rozwiązywania konfliktów siłą bądź ucieczką musiał się mocno kontrolować, by nie zrobić czegoś głupiego. Postanowił, więc nie wypowiadać się jako, iż nawet nie znał stojących przed nim wilków zbyt dobrze. Tego pośrodku kojarzył z widzenia, był obecny przy jego przyjęciu do watahy.
 - Co wy tu robicie? – zapytał ten sam głos, który kazał im opuścić kryjówkę, który, jak się okazało, należał do płowego basiora. Zmierzył ich uważnym spojrzeniem, zatrzymując się przez dłuższą chwilę na Hyarinie. Było coś dziwnego w tym wzroku, jakieś lekkie rozczarowanie, lecz obaj wytrzymali ten kilkusekundowy moment spoglądania na siebie. Grafitowy wilk nie porzucał swojej wyprostowanej pozy, przez którą przypominał bardziej odlany z brązu posąg niż żywe stworzenie. Nauczył się w każdej sytuacji zachowywać twarz, choćby był na przegranej pozycji, trzeba było wyjść z tego zwycięzcą. Przynajmniej pozornie.
 - Polowaliśmy... - jej ton był tak niepewny jakby sama siebie musiała przekonywać do tego kłamstwa. Nie wyjdziemy już z tego cało. Hyarin otworzył pysk, ale szybko go zamknął. Lepiej się nie wtrącać, tylko pogorszy sytuację. Nie czuł się dobrze, nie mając kontroli nad tym, co się właśnie dzieje. Nie mieli czasu, by wymyślić wersję zdarzeń, sami siebie wprowadzili na szafot.
 - Nie wolno wychodzić z domu po zmroku – słuszna uwaga. Ta gierka wyglądała już bardziej jak kopanie leżącego. Wszyscy wiedzą, że są winni, po co się pastwić? Hyarinowi przypominało to morderczą grę w szachy o bardzo wysoką stawkę. Tracili kolejne figury przez głupi brak strategii. Ale może to była też jego wina. Teraz jednak nie miało to już znaczenia, trzeba będzie przyjąć upadek z godnością. Kali wciąż walczyła, co mu imponowało. Szanował tych, co się nie poddają, ale niestety są momenty, gdy trzeba odpuścić.
 - Obawiam się, że to skończy się aresztem – ciemnoruda wadera przesunęła białą królową na kolejne pole. Szach. Hyarin pochylił lekko głowę. Był pewien, że Kali też to zauważyła.
 - Rozumiem. Jednak proszę, czy Hyarin ... moglibyśmy go w to nie mieszać? To ja kazałam mu tu przyjść. Proszę, jeśli będzie miał przeze mnie kłopoty – basior zastrzygł uchem. Biedna. Po skończonej rozgrywce każdy z przegranych jest równy. A mimo to do końca starała się go bronić. Jak mogła tak kłamać? Przeklął w duchu jej dziwne poczucie sprawiedliwości i jakiegoś długu wobec niego. Nie była mu nic winna. Ugryzł się w język, by nie warknąć ze złości.
 - Przykro mi – czarny król upadł na planszę z głuchym hukiem. Szach mat.
Droga wydawała się długa w porównaniu do tej w drugą stronę. Szli obok siebie jak skazańcy, których zaraz czeka wykonanie wyroku śmierci. Nie było w tym właściwie nic przesadzonego. Hyarin dał się złapać tylko raz. Źle wspomina długie dni w zamknięciu i na samą myśl o areszcie czuł w pysku nieznośny posmak strachu. Dotarli wreszcie do dużej jaskini, która najwyraźniej robiła za więzienie. W środku nie było wcale cieplej niż na zewnątrz, ale przynajmniej sucho i wiatr nie przenikał kości na wskroś, a tylko robił delikatny przeciąg. Strażnicy zostawili towarzyszącą Hyarinowi waderę w jednej z pierwszych cel, a on został poprowadzony przez płowego basiora w głąb korytarza wyrytego w skale. Gdy dotarli do właściwych drzwi wyższy z nich posłusznie przekroczył próg swojego nowego, przymusowego lokum. Pokój był mały, obskurny, bez okien, więc panował w nim półmrok. Jedynym źródłem światła był ogarek świecy, który tlił się w kącie ostatkiem sił. Został całkiem sam w czterech ścianach.
Niedługo doświadczał odosobnienia. Zwinięty w kłębek w kącie usłyszał tylko, że ktoś stanął w celi i najwyraźniej uporczywie się w niego wpatruje.
 - Miejmy to już za sobą – westchnął, podnosząc się z niechęcią. Głód ściskał jego wnętrzności jak imadło, pozbawiając go sił, a irytacja sięgała już punktu krytycznego.
 - Oczekuję od ciebie, choć minimalnego poziomu współpracy – dobrze mu już znany basior taksował go spojrzeniem. - Zdążyliśmy się już poznać, lecz nie miałem okazji się przedstawić. Jestem Szkło, strażnik śledczy w naszej watasze.
Położył taki nacisk na słowo ''naszej'', że gdyby było to jabłko zostałaby z niego miazga. Hyarin wykrzywił pysk w pogardliwym uśmiechu. Wróciły do niego ponure wspomnienia podobnych przesłuchań, które zaczynały się o wiele brutalniej.
 - Co się tam wydarzyło, że znaleźliśmy ciebie i moją córkę poza granicami, do tego całych w wilczej krwi – powiedział zimno, najwyraźniej bardzo starając się nie wybuchnąć. A zatem to był powód jego uprzedzenia. Córka.
 - Odmawiam zeznań – odparł wyniośle Hyarin jakby sam fakt, że musi uczestniczyć w tej rozmowie był dostateczną stratą czasu. Na potwierdzenie swojej niechęci powędrował z powrotem do kąta, gdzie łypał zapobiegawczo na strażnika, oczekując jakichś niespodziewanych ruchów z jego strony. Ten jednak stał cierpliwie z nieprzeniknionym wyrazem pyska. Jeśli ci się wydaje, że mnie złamiesz to się grubo mylisz. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a głód wzmagał się coraz bardziej. Hyarin zerkał wściekle na Szkło, zastanawiając się czy to celowy zabieg czy zwykła procedura. Czy wiedział, że leżący przed nim basior traci siły i samokontrolę przez zwykłą, fizjologiczną potrzebę?
 - Oszczędziłbyś nam obu tej farsy. Mam lepsze rzeczy do roboty niż użeranie się z tobą – wycedził cicho płowy strażnik. Coś w jego głosie dało Hyarinowi do zrozumienia, że jego przeciwnik się niecierpliwi. Toczyli miniaturową bitwę w tym niewielkim pomieszczeniu. Bitwę na wytrwałość.
 - Niczego się ode mnie nie dowiesz – nie mógł powiedzieć nic bez konsultacji z Kali. Mieliby o wiele większe problemy, gdyby się okazało, że ich wersje zdarzeń są różne. Ich bezsensowna wymiana zdań trwała jeszcze przez chwilę, zanim Szkło nie wyszedł rozsierdzony, zostawiając zwycięskiego, choć kompletnie bez sił Hyarina. Gdy tylko ogon strażnika zniknął za ścianą, wykończony basior opuścił łeb na zimną podłogę i zamknął oczy. Głód nie dawał mu jednak zasnąć, mimo że nawet poczucie ograniczonej wolności przestało mu ze zmęczenia przeszkadzać. Przewracał się z boku na bok, zdając sobie sprawę jak bardzo pobyt w tym miejscu rozleniwił jego ciało. Kiedyś udawało mu się przeżyć parę dni bez jedzenia, stale będąc w drodze. Teraz ponad doba to było już dla niego za wiele. Wytężył wszystkie zmysły, próbując odwrócić uwagę od ssącego uczucia w żołądku. Po energii słońca, którą udało mu się wyczuć zza grubych ścian wywnioskował, że zbliżało się popołudnie. Jedynie po tym próbował zachowywać pozorną równowagę w niepokojącym półmroku. Jakim cudem czas płynął tak szybko?
Po kolejnej godzinie powolnej agonii w progu zawitał kolejny gość. Hyarin otworzył jedno oko i podniósł lekko górną wargę, odsłaniając lśniący kieł. Dobrze wiedział, że za kawałek mięsa był niemal zdolny do wyznania całej prawdy. Ciekawie to rozgrywają, być może nieświadomie. Biały wilk popatrzył na niego z odrazą.
 - Przychodzę z wiadomością od Kali. Nie wiem czy jesteś tego świadom, ale jesteśmy rodzeństwem i za wszelką cenę chcę ją z tego wyciągnąć. Dziwne, że tak jej na tobie zależy – wypluł z siebie ostatnie słowa z taką niechęcią, że momentalnie zaczął Hyarinowi przypominać Szkło. Najwyraźniej w rodzinie nic nie ginie.
 - Za wszelką cenę chce cię chronić, choć wiem, co zrobiłeś. Wiem, że to ty zabiłeś tego wilka – powiedział nieco zbyt głośno czego nie przyjęły za dobrze uszy więźnia, przyzwyczajone już do głuchej ciszy panującej w celi. Skrzywił się, ale nie odpowiadał, w oczekiwaniu na ciąg dalszy. To ona go zjadła...
 - Jej plan polega na tym, byś wypierał się wszelkich zarzutów. Ona weźmie wszystko na siebie – ciągnął cichszym głosem jakby wypowiadanie tego sprawiało mu duży ból. W Hyarinie się zagotowało.
 - Nie ma mowy. Honor mi na to nie pozwoli – powiedział z mocą, czując nagły przypływ siły.
 - To lepiej schowaj dumę do kieszeni. Gdybym miał na to wpływ zrzuciłbym całą winę na ciebie bez żadnych wyrzutów sumienia. Co ona w tobie widzi, nie wiem – rzucił na odchodnym i zniknął w korytarzu. W zostawionym na pastwę losu wilku wezbrał gniew. Znał swój udział w ich nocnej eskapadzie i chciał im wszystkim wykrzyczeć prawdę, a z drugiej strony starał się uszanować wybór Kali. Może ona ma jakiś plan.
Jej brat zajrzał do niego jeszcze raz po jakimś czasie.
 - Będzie nam wszystkim łatwiej ją wybronić niż ciebie, którego nikt tu nie zna. Jest córką śledczego, bratanicą alfy. Na pewno uda nam się znaleźć jakieś okoliczności łagodzące. Jeśli, choć trochę ci na niej zależy, nie utrudniaj – powiedział już spokojniej, a Hyarin zauważył w jego głosie odrobinę nadziei. Sam nie miał dość siły na jakiekolwiek pozytywne reakcje. Rozpoczynała się druga doba głodówki.
Posiłek otrzymał nad ranem, drugiego dnia odsiadki. Wygłodniały wilk, przypominający już bardziej zdziczałe zwierzę niż rozumną istotę, rzucił się na podsunięty mu ochłap. Drobna wadera, której powierzono to zadanie odsunęła z przestrachem łapę, gdy spore szczęki kłapnęły tuż przy niej. Hyarin połykał łapczywie całe kęsy, praktycznie bez gryzienia. Gdy skończył opadł zadowolony na bok. Twarda ziemia stała się nagle bardzo wygodna, powieki same opadły. Po całych dwóch nieprzespanych nocach wreszcie zmorzył go sen. Wkrótce z celi dobiegał już tylko cichy, miarowy oddech najedzonego drapieżnika.
Agrest zastał Hyarina wpatrzonego w jeden punkt na ścianie. Nie wiedział, że basior z zakrwawioną sierścią stara się wyczuć porę dnia. Obudził się kilkanaście minut wcześniej, z lepszym humorem, gotów dalej przeciwstawiać się rzucanym mu oskarżeniom. Mimo, że nosiło go już w tej małej przestrzeni, która zdawała się zmniejszać z każdą godziną, wróciły mu siły i mógł już swobodnie korzystać ze swoich mocy. Ucho podpowiedziało mu, że ktoś za nim stoi.
 - Podobno mój brat ma z tobą nie lada problem – usłyszał cichy głos, w którym odbijało się echem lekkie rozbawienie. Poznał ten głos od razu, to chyba jakieś zboczenie wilków będących niżej w hierarchii.
 - Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt? - odparł, odwracając się z błyskiem w oku. Agrest wzbudzał w nim dziwną mieszaninę szacunku i sympatii. Był pod wrażeniem jak ten niepozorny wilk jest w stanie zarządzać całą, niemałą watahą, nie posiadając żadnych magicznych umiejętności. Choć Hyarin był sobie panem od zawsze, nie miał problemu, by podporządkować się temu drobniejszemu od siebie basiorowi. Nie wchodzili sobie wzajemnie w drogę, to było ich drugie spotkanie po przyjęciu do stada i objęciu funkcji kronikarza.
 - Nie ma potrzeby cię tu dalej trzymać – odsunął się, robiąc szeroki ruch łapą. Tamtemu jednak coś nie pasowało. Zatrzymał się w pół kroku, mierząc alfę uważnym spojrzeniem.
 - Przyznała się do wszystkiego? - zapytał, czując zaciskającą się wokół pętlę strachu. Na co skazała się na własne życzenie?
- Tak, przyznała się do zamordowania i zjedzenia wilka. Ty ponoć ją jedynie próbowałeś zatrzymać. Została wysłana na obserwację psychiatryczną do sąsiedniej watahy i... - ciągu dalszego Hyarin nie usłyszał. Poczuł w głowie tępy ból jakby gniew i współczucie połączyły się w jedno, tworząc istny koktajl Mołotowa. Symbol na piersi rozpalił się, oświetlając całe pomieszczenie niczym reflektor. Basior popatrzył na Agresta nieprzytomnie.
 - Głupcy, doprawdy wierzycie jej? Wierzycie, że byłaby zdolna ot tak zagryźć obcego wilka? Biec za nim kilometrami, by tylko zabić? - zagrzmiał, niebezpiecznie zbliżając się do szarego przywódcy, który odsunął się o krok. Oczy Hyarina lśniły odbijanym, złotym światłem, przypominając dwie latarnie morskie. Wskazywały mu drogę ku właściwemu wyborowi. Ruszył do wyjścia, a za nim zdezorientowany Agrest.
 - Też mi się to wydało dziwne, ale zarzekała się na wszystko, co ma – mówił, drepcząc za niesionym niepohamowaną wściekłością grafitowym wilkiem. - Zresztą Ry przysiągł, że to prawda.
Głupia. Mogli razem przyjąć karę, nie musiała z siebie robić męczennika. Mógł iść tam z nią, może by się zmienił... Lecz po co walczyć ze swoją naturą. Zatrzymał się gwałtownie, już po wyjściu z jaskini. Uderzyła go fala słonecznego światła, które odbijało się od śniegu. Odwrócił się do alfy, czekającego najwyraźniej na jakieś wyjaśnienia.
 - Ja zabiłem. Z zimną krwią, z przyjemności, z cholernego pragnienia śmierci. A ona... - zamilkł na chwilę, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwo. - Ona z głupoty i troski postanowiła mnie chronić, by nikt się nie dowiedział kim jestem, jaki ze mnie potwór. Wolała sama na niego wyjść, bym mógł się cieszyć fałszywą wolnością. Fizyczną wolnością, lecz mój duch jest spętany winą, którą niosę tak samo jak ona. Nie mam sumienia, ale honor i godność nie pozwalają mi znieść myśli, że ktoś mógł zrobić dla mnie coś takiego.
To powiedziawszy pomknął zboczem na południe. Nie wiedział, gdzie biec, ale liczył, że jeszcze ją dogoni. Za sobą usłyszał jeszcze stłumiony przez drzewa krzyk. Rozpoczął się wyścig z czasem.
 
<Kali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz