– Och... Dziękuję.
Te słowa wydostały się z pyska atramentowego basiora jeszcze zanim zdążył w ogóle nad nimi pomyśleć. Sparaliżował go strach.
Dziękuję? Dziękuję?! Czy to naprawdę wszystko, co umiał z siebie wykrzesać? Wilk, na którego miał skupiony wzrok już od momentu, w którym się spotkali, właśnie przyznał się do swoich uczuć, tak po prostu, spełniając najskrytsze marzenia jak za dotknięciem magicznej różdżki, a on co powiedział? "Dziękuję"? Yir, czy tobie już zupełnie poprzewracało się pod tą granatową łepetyną? W domu wszyscy zdrowi? Haloooo, największa szansa, jaką mogło podarować twoje marne życie, właśnie nadeszła. Dlaczego nie skorzystasz? Tłumaczenie Matki i Ojca to było za mało, żeby dotarło do ciebie choć trochę rozumu? Najwyraźniej tak! Ty bezużyteczny planktonie. Odezwij się! Nie leż tak z pyskiem otwartym jak usta ryby, którą los szyderczo wyniósł na brzeg, tylko po to, żeby pokazać, jak bardzo jest bezbronna.
Jego mina nie była tylko marnym, nieświadomym udawaniem ryby. Czuł się jak taka płotka albo karaś, którego niski poziom inteligencji został wykorzystany przeciwko jemu samemu, a teraz on, jeszcze do nie dawna wolny w przestrzeni olbrzymiego jeziora, leżał wyciągnięty na palący piasek, bezradny, niepewny, czy przyjdzie mu posmakować noża, czy na powrót słodkiej, dobrze znanej wody.
Jednak przez moment nie chciał wiedzieć. Chciał tkwić w tym stanie niepewności, wrażliwy na świat dookoła, niezdolny uciec, choć błagało o to całe jego ciało. Chciał się oparzyć, obeschnąć, stać na granicy swojej starej przyjaciółki Śmierci. Pomachać jej na przywitanie łapą jak wiór, jakby miała rozpaść się w każdym momencie.
Spójrz, widzisz? Ja nie umiem się trzymać z daleka. To chyba przeznaczenie, rozumiesz?
Nie dane mu było spędzić więcej czasu na odsłoniętym brzegu. Jastrząb w formie rudego wilka zaatakował, porywając ledwo przytomne ciało w swoje szpony. Nie zamierzał puścić, to było pewne. Ryba zaczęła wreszcie reagować na ból, jaki zadawał jej zupełnie obcy, powietrzny świat. Gdzie była woda? Dusił się.
– Oczekuję poprawnej odpowiedzi. – Paki wbił się w rzeczywistość ościstego stworzenia surowym, wymagającym głosem. Głosem jak szpony rozcinające skórę ofiary. Najwyższa pora się odezwać. Inaczej poleje się krew.
– Ja, em... – zaczął basior, nieporadnie słaniając się łapą, choć jego oczy i tak już były zasłonięte. Czuł kłucie w brzuchu, z nerwów, wiedział o tym, jednak te nerwy powoli zaczynały go zmuszać do zwrócenia skromnego posiłku, jaki udało mu się niedawno zjeść. – Ja... Em... Yyyyy, no... Ja... Ja...
Zirytowane wzdychanie wychowanka lisów zdecydowanie nie pomagało, a tylko pogarszało sprawę. Co miał powiedzieć? Przyznać się tak samo wprost, zupełnie jak Paki? Czy może wyrecytować jeden z wierszy, jakie ułożył w trakcie bezsennych, znudzonych nocy? Albo w ogóle się nie odzywać? Nie, to nie wchodziło w grę. Byłoby nie w porządku. Poza tym Paketenshika z pewnością nie pozwoliłby mu pozostać bez odpowiedzi. Stałby nad nim, górując swoją sylwetką nad jego osłabionym, bezużytecznym na ten moment ciałem, aż nie otrzymałby tego, po co tu przyszedł. To chyba była najgorsza opcja ze wszystkich możliwych. Co tu zrobić, co tu zrobić... Żałował, że był tak bezużyteczny.
– Tak, ty masz odpowiedzieć.
– Możesz skończyć?! Próbuję się zastanowić! – wybuchnął Yir, nie wytrzymując wreszcie pod presją. – Może tobie jest łatwo mówić o swoich uczuciach, ale nie wszyscy potrafią się tak po prostu wysłowić!
– Łatwo?! – rudzielec również momentalnie stracił panowanie nad sobą. – Naprawdę sądzisz, że łatwo było mi tak podejść i to powiedzieć? Gdyby to było takie proste już dawno bym to zrobił!
– No jakoś teraz nie widziałem, żebyś był zdenerwowany! Na pewno nie tak jak ja!
– A skąd ty możesz wiedzieć, jak ja się czuję? Nie siedzisz w mojej głowie! Krab też jest od zewnątrz twardy!
– Aleś se porównanie znalazł! – pomocnikowi medyka zaczęło kręcić się w głowie, jednak nie zamierzał tak szybko odpuścić. – Krab! No idealnie! I wiesz co, zdecydowanie wolałbym siedzieć w twojej głowie! Przynajmniej łatwiej by mi było powiedzieć, że cię kocham i że nie mogę bez ciebie żyć!
– Może faktycznie by się przydało, bo już mnie męczy, ile rzeczy muszę tobie mówić, żeby do ciebie dotarło!
– Może byłoby łatwiej, gdybyś nie był takim zamkniętym w sobie gburem, tylko rozmawiał z innymi jak na wilka przystało!
– A od kiedy ja jestem wilkiem, co?! – wychowanek lisów przybrał pozycję wojenną, jakby to miało czemuś pomóc.
Nagle obok nich pojawił się Myuu.2, stojący w pełni swojej chwały, wręcz wibrujący od skumulowanej w tym momencie mocy. Na kocio-ludzkiej twarzy rysowało się naprawdę mało, gdyby odjąć potężną furię, jaka w tym momencie nim kierowała. Wyraźnie nie spodobało mu się zachowanie towarzyszy i zdecydowanie zamierzał to pokazać na swój własny, niemal morderczy sposób.
– Uspokójcie się – jego głos z wielu głosów zagrzmiał w głowach wilków. To nie był krzyk, jednak jego potęga niemal przewróciła rudzielca. Yir dostał absolutnego paraliżu. – Skinterifiri miała rację, jesteście bezużyteczni niczym złamany młotek. Zostaniecie rozdzieleni do czasu, aż nie dotrą do waszej świadomości błędy, które popełniacie.
Zuva podniósł rękę, a wokół atramentowego basiora otworzyła się czarna przestrzeń. Nie spadł w nią, na szczęście, ale owinęła go jak szczelny kokon, zasłaniając świat na zewnątrz.
<Paki?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz