Radość rozpierała nauczyciela łowiectwa od środka, kiedy tak brnęli w trójkę przez śnieżny świat, choć oczywiście z zewnątrz wyglądał jedynie, jakby po prostu cieszył się spacerem. Uśmiechał się, nawet wokół swojej zazwyczaj nieporuszonej osoby roztaczając pozytywną aurę, całkiem widoczną dla pozostałych członków podróży. Nie przeszkadzało mu, że śnieg oblepia jego nieskazitelną sierść, że z czasem zaczyna się robić coraz bardziej mokro, że zimno wdzierało się pod warstwę futra, jakby chciało go rozerwać od środka, a jednak jeszcze nie miało tyle siły. Nałożył na głowę swój komin i nagle poczuł się znacznie cieplej.
Czy miał powód się tak cieszyć? Absolutnie. Przecież od dawna nie widział swojej rodziny, tych pomarańczowych pysków, które tak dobrze znał przez całe życie. Na początku przecież nie miał nawet pojęcia o istnieniu świata daleko poza bezpiecznymi norami, gdzie mogą kryć się tacy jak on. O wiele za duże lisy w mniemaniu wszystkich. Wilki, jak się później dowiedziano. Jak można pomylić wilka z lisem? Pakiemu to nie przeszkadzało, był dumny ze swojej rodziny, nie wstydził się jej, a do tego był pewien, że tylko z nimi mógł wyrosnąć na takiego Paketena, jakim jest teraz.
Krocząc przez śnieżne zaspy, wilk uważnie obserwował swoich towarzyszy. Byli mniejsi od niego i choć oboje byli z pewnością w pełni samowystarczalni, jemu i tak włączył się ojcowski instynkt. Wciąż upewniał się, że dwójka jest bezpieczna, nie wchodzi w miejsca i zakamarki, z których mogą później się tak łatwo nie wydostać, są cały czas w miarę ciepło, i tak dalej. Zapewne ich tym nieco irytował, ale po prostu nie mógł sobie pomóc. Czuł się odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo i nie zamierzał pod żadnym pozorem tej odpowiedzialności zawalić.
– Paks, weź sobie odpuść, co? – wygarnęła mu Skinka, gdy po raz kolejny poprosił ją o nie skakanie po ośnieżonych gałęziach drzew. – Wchodziłam w gorsze miejsca, na przykład do twojego domu. Jak spadnę to spadnę, nic mi nie będzie, przecież wszędzie jest miękki puch, Zaklotetoprijsie.
– Nie wzywaj imienia patrona swego nadaremno – pouczył ją rudzielec, jednak wewnątrz czuł, że powoli się poddaje. Młoda miała rację, nie powinien się tak tym wszystkim przejmować.
Tylko z drugiej strony jeśli wróci do domu z informacją, że stracił siostrę pod grubą warstwą śniegu, bo jej nie upilnował, to równie dobrze mógłby się pożegnać ze swoim imieniem. Nigdy by mu tego nie wybaczyli. A on nie zamierzał się niepotrzebnie narażać.
Szli dalej, Delta zbyt zajęty sobą, by zwracać uwagę na towarzyszy, a Skinterifiri zbyt zajęta polowaniami na Bogu winne ptaki, by się nimi w ogóle przejmować. Za to wychowanek lisów przyglądał się wszystkiemu, co mijali. Miało to ciutkę większe znaczenie niż tylko podziwianie widoków, jednak żaden z pozostałej dwójki najwyraźniej się jak dotąd nie zorientował, dlaczego największy kumpel się tak ślimaczy.
Tymczasem Paketenshika uważnie dopatrywał się punktów orientacyjnych, jakie mogłyby mu wskazać drogę w tym zaśnieżonym krajobrazie. Dokładniej mówiąc, drogę powrotną, bo miał dziwne, nieprzyjemne uczucie, że powrót do nowego domu okaże się znacznie trudniejszy, niż ktokolwiek przewidział. Dlaczego? Nie miał zielonego pojęcia. Jednak wciąż jego żółte oczy starały się zarejestrować każde dziwacznie zakręcone drzewo, mniej lub bardziej charakterystyczną skałę, która idealnie pasowałaby na drogowskaz, również budowle z rąk ludzkich miały tu dużo do powiedzenia, nawet jeśli budowle gadać nie potrafią. W pamięci zapisywał jak najwięcej obrazów, którymi mógłby się posłużyć w czasie drogi, choć pewnie do czasu powrotu krajobraz zdąży się nieco zmienić. Tu coś zasypie, tam się coś przewróci, aż ostatecznie na wskazówki zostaną jedynie skojarzenia zamiast suchych faktów.
Mniejszy, czarny basior podszedł swojego przyjaciela od boku, przyłączając się do jego wolniejszego truchtu. Nauczyciel łowiectwa był wdzięczny, że chociaż jedna osoba w wesołym gronie zauważała jego obecność.
– To imię, które wypowiedziała Skinka...
– Zaklotetoprijs?
– Tak. – Delta zmieszał się delikatnie, jakby to była jakaś wielka uraza, że nie potrafi zapamiętać ani wymówić lisich imion. Często to się zdarzało wilkom, na tym poziomie Paki już przestał się temu całkowicie dziwić. – To ktoś ważny?
– To patron Skinki. W lisim społeczeństwie każde dziecko przy narodzinach dostaje swojego patrona, którego może w każdym momencie i w każdym problemie prosić o pomoc. Sam osobiście nie zauważyłem, żeby mój patron mnie jakoś szczególnie wspierał, ale może to dlatego, że nie jestem lisem. A może po prostu nie widzę, w jaki sposób mi pomaga? Kto tam wie.
– A jaki jest twój patron? O ile nie przeszkadza ci, że pytam... – nauczyciel medycyny położył po sobie uszy, zniżając głowę. W dzikim świecie gest uległości.
– Nie przeszkadza, pytaj, ile chcesz. – Rudzielec uśmiechnął się do towarzysza, a dokładniej uśmiechnął się jeszcze szerzej, niż robił to dotychczas. – Moim patronem jest Udceguritke, lis, który oszukał wilka.
– Co???
– Ano, legenda głosi, że Udceguritke napełnił owcę trucizną i dał ją wilkowi do spożycia, żeby go zabić. Był potem uwielbiany przez całe lisie stado, bo uchronił ich młode przez zostaniem obiadem.
– Żartujesz sobie ze mnie.
– Tak. Udceguritke był wyśmienitym myśliwym, według lisich przekonań posiadanie patrona łowcę zapewnia dużo pożywienia. Sam Udceguritke nigdy nie walczył przeciwko wilkom.
Delta spojrzał na wychowanka lisów z cichym rozczarowaniem ukrytym w oczach, na co Paki tylko zaczął się chichotać. Oj biedny Delta, znalazł sobie kumpla z lisim humorkiem, a to rzadko kiedy kończy się dobrze. Chociaż nawet rudzielca zastanawiało, jakim cudem i kiedy niby poczuł się na tyle swobodnie wokół swojego współpracownika, żeby stroić sobie z niego żarty. Nawet jeśli Delta miał nie najgorsze walory, a jego dwukolorowe oczy tylko przyciągały, to nie był wystarczający powód, by tak szybko się z nim oswajać. Może chłopak po prostu miał coś w sobie i ta sama rzecz działała też na szczeniaki.
– A patron Skinki wyróżniał się cierpliwością, tak?
Rudy wilk nie mógł powstrzymać prychnięcia. Ktoś tu się uczy!
– Nie! – odezwała się lisiczka, pojawiając się nagle obok nich jakby wyrosła spod śniegu. – Zaklotetoprijs miał wyśmienity wzrok, którym potrafił dostrzec każdą ukrytą mysz z daleka. – Chwyciła się pod tuż pod pustym oczodołem. – Choć jak tak na to patrzeć, nawet to jest całkiem ironiczne.
Faceci zaczęli się chichotać, a Skinterifiri w sztucznym fochu odskoczyła kawałek, tuż pod sporą skałę. Zaczepiła jakąś gałązkę, która utknęła pod śnieżną czapą kamienia, a wtedy cały śnieg zjechał ze śliskiej powierzchni i zasypał całkowicie małe, pomarańczowe ciałko.
– SKINKA! – wrzasnął Paki, rzucając się swojej siostrze na pomoc.
<Delta? Sorka za długie czekanie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz