piątek, 15 stycznia 2021

Od Kali CD Flory - "Porywy"

Obudziła się, ale nie miała siły podnieść się z miejsca. Nie miała pojęcia, która może być godzina, a wyjrzenie poza jej mały, zielony świat wydawało się zbytecznym trudem. Mogła tylko wyobrażać sobie, że może już minęło południe. 
Leżąc na plecach, wpatrywała się w odległy sufit, wyciągając czasem przed siebie łapę, jakby próbując chwycić się tym gestem odległego nieba. Pod wpływem tego bezsensownego zajęcia i bezwartościowego marzenia tylko bardziej zaczęło przygniatać ją wrażenie, że leży pogrzebana pod ziemią, że na jej ciało zwaliła się ciężka warstwą skał. 
Głęboko pod ziemią. 
Tylko martwi dookoła. 
Żywi nas nie znajdą... 
Zadrżała, czując nagle coś na kształt wyjątkowo bolesnego impulsu elektrycznego. Jakby dopiero to wystarczyło, by ją obudzić, zadarła nieprzytomnie głowę. Było w jej ostatniej myśli coś bardzo niepokojącego, co wytrąciło ją poza resztki równowagi, jaką jeszcze zachowała w tych beznadziejnych warunkach. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że to nie były jej wspomnienia. 
Cichy śmiech podrażnił jej gardło, przypominając bezlitośnie o przytłaczającym pragnieniu, jakie towarzyszyło jej jeszcze zanim otworzyła oczy. Teraz dyskomfort urósł na tyle, że miała wrażenie, że tylko dwa kroki wystarczą, żeby przenieść ją na tamtą stronę. Jej ciało nie mogło się zdecydować, czy jest jej zimno, czy może przytłaczająco wręcz gorąco, dlatego jedynym, co mogło jej zaoferować, były drgawki. Leżała na boku z twarzą przyłożoną do ziemi i łapami ściśniętymi na piersi, a łzy błyszczały jej w oczach. 
Za długo już tu była, temu nie da się zaprzeczyć. A to miejsce miało taką przerażającą aurę. Już od pierwszego dnia nie czuła się najlepiej w tych czterech ścianach, a teraz miała wrażenie, że wraz z pogarszającym się stanem jej ciała jej dusza coraz bardziej słabnie w oporze przed energią tego miejsca. A może było na odwrót? Może jej ciało się poddało, bo nie mogła już podtrzymać go jej dusza? 
Nie czuła się tu jak w domu, nie czuła się tu nawet jak gość, a po prostu jak intruz. W tym miejscu napisały się setki historii, a żadna nie należała do niej. Nie miała prawa tu teraz być i miała wrażenie, że cząstka duszy każdego, kto kiedyś tu przebywał i, dosłownie lub tylko symbolicznie, nigdy nie opuścił tego miejsca, patrzyła na nią złowieszczym wzrokiem. 
Z wyraźnym trudem przełknęła ślinę, walcząc ze ściśniętym gardłem. Tak strasznie, strasznie chciało jej się pić. 
Do jej uszu dobiegał miarowy dźwięk, coś jak tykanie zegara. Bicie serca, a może tylko szum tych wszystkich liści. 
Samotnie, prawda? - usłyszała głos z pogranicza własnej głowy i pęknięć najbliższej wybielonej ściany. 
– Nie, skądże? – wyszeptała z twarzą przy ziemi, zbyt zmęczona, by nawet kwestionować obecność jakiejś siły przy samym jej boku. – Co masz na myśli? Ry tu jest. I Flora. 
A co z całą tą resztą? - zapytał ciekawski głos. - Jesteś w tym miejscu już, ile? 
– Sporo – wymamrotała, przewracając się słabo na miejscu, by mocniej przycisnąć łapy do ciała, jakby w ostatnim przebłysku desperacji wierząc, że jakkolwiek jej to pomoże. 
I masz jakiekolwiek pojęcie, kto z tobą tutaj leży?
– Co za różnica – wyrzuciła przez zaciśnięte zęby i natychmiast straciła wątek, zbyt przejęta silnym bólem głowy. – Flora jest warta dużo więcej niż wszyscy pozostali razem wzięci – czując, jak cząstka najgorszego bólu odchodzi, odetchnęła głęboko. Podniosła przerażone pograniczem śmierci spojrzenie na pokrytą bluszczem ścianę i mogła przysiąść, że tańczące na niej cienie układały się w złośliwy uśmiech. 
To dlaczego tak cię to teraz boli? 
– Co? Co mnie boli? – wyszeptała, nie mając dość siły, by dokładniej się nad tą kwestią zastanowić. 
Bo - ciągnął spokojnie niewzruszony jej cierpieniem głos - Widzisz to, prawda? Dla ciebie Flora jest tą jedyną, a ty dla niej... 
Wadera przeklęła niewyraźnie. 
A twój brat? - kontynuowało widziadło. - Kochasz go i chcesz jego szczęścia, ale jeśli wycofasz się, by mu je umożliwić, zabierze ci ją na zawsze. Oddawszy serce Florze, on także cię zostawi. I wtedy zostaniesz już zupełnie sama. 
– Ucisz się – warknęła, zakrywając uszy łapami. 
Chcę cię tylko ostrzec. Jeśli nie weźmiesz losu w swoje ręce... Możesz zrobić coś, czego będziesz żałować do końca życia. Ale to nie musi się tak skończyć. 
Milczała, czując na sobie czyjeś głębokie, prawie groźne spojrzenie. 
Spokojnie. Słyszałam, że w tej jaskini dzieją się niesamowite rzeczy. 
– Nie zaczynaj tego teraz. To nie jest dobra pora – odpowiedziała resztą sił, jaka jest została. 
– Kali? – tym razem odpowiedź nadeszła z innej strony. Głos, który się do niej odezwał, był tak drastycznie inny, a jednocześnie na wskroś znajomy. Nim ucichł ten dźwięk, wzdłuż kręgosłupa wadery przebiegły dreszcze. 
Odwróciła się lekko, wciąż czując przytłaczającą słabość. Przed drobnym wejściem do jej zielonego świata stał nie kto inny jak Flora. We fiołkowych oczach, na które opadały kontrastujące z barwą zwierciadeł jej duszy czarne, kręcone włosy, malowało się zmieszanie. Stojąc u progu na sztywnych łapach, wadera chyba nie do końca wiedziała, czy może wejść bliżej, czy też lepiej się wycofać. 
– Floro? – zmęczone oczy Kali przebiegły po ciele wadery, jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę ona. Cała drżała z emocji, nie mogąc powstrzymać się przed śmiechem. Było jej tak niesamowicie gorąco. – To nie... – Nie do ciebie, chciała powiedzieć, w porę jednak ugryzła się w język, uświadomiwszy sobie wydźwięk, jaki niosła ze sobą ta wiadomość. Nie żeby mogło to jakkolwiek pogorszyć niezręczność sytuacji. – Mogłabyś przynieść mi trochę wody? – spytała, przełykając nerwowo ślinę. Nie tyle liczyła na to, że zmiana tematu pomoże wyrwać im się z niezręcznego zawieszenia, ile po prostu dalej umierała z pragnienia. 
– O... Oczywiście – wydukała wadera. – Wracam za chwilę. 
Kali pokiwała głowa, choć Flora, która zniknęła już za zasłoną, nie mogła tego widzieć. Biorąc głęboki oddech w geście, który mógł być tylko kolejną reakcją na zawstydzenie albo może gestem całkowitej rezygnacji, podniosła się do pozycji siedzącej, wyprostowując się na tyle, na ile tylko była w stanie, biorąc pod uwagę kondycję jej obolałego ciała. Czekając na powrót... przyjaciółki?, przeczesywała od niechcenia włosy, biegając wzrokiem po swoich małych czterech ścianach, by mieć pewność, że kiedy wróci Flora, ona będzie wolna od wszelkich męczących ją cieni. 
Kiedy nowa medyczka wróciła, niosąc miskę z uśmiechem, który, zdawało jej się, chociaż trochę musiał być wymuszony, Kali przywitała ją pojedynczym machnięciem ogona i powierzchownym chociaż spokojem na twarzy. Podziękowała za napój, a jej oczy świeciły się, gdy odbierała naczynie. Wypiła całość w zaledwie kilku łykach, nie odsuwając naczynia od ust, jakby nie przejmując się całkiem, że nie jest tutaj sama. 
Ach, właśnie, bo Flora wciąż tu była. Pomimo wypełnienia obowiązków wciąż przy niej została, dając płomyk nadziei na chwilę rozmowy. Kali uśmiechnęła się w duchu, kiedy, odłożywszy naczynie, uświadomiła sobie ten fakt. Czegokolwiek nie próbowała udawać, czegokolwiek by nie postanowiła w ciągu jednego ze swoich niekończących się monologów wewnętrznych, nie potrafiła zabić pragnienia spędzenia czasu sam na sam z tą waderą. Nawet, jeśli nie bardzo wiedziała, co mogła do niej mówić. 
– Jak się czujesz? – spytała Flora. Gotowość i opanowanie wadery w pewien sposób uratowały ją przed nieprzyjemną ciszą, a przynajmniej tak by myślała, gdyby nie to, że tym samym momencie zorientowała się, że pragnęła zadać medyczce identyczne pytanie. 
Wzruszyła głową, uśmiechając się w sposób mówiący, że wszystko jej jedno. 
– Nieźle – skłamała, jakby chwilę wcześniej nie tarzała się jeszcze po ziemi. Nie, żeby Florę ominął ten widok. – A ty? – odwróciła pytanie. 
– Ja? – zdziwiła się czarno-biała wilczyca. – Całkiem dobrze – uśmiechnęła się – chociaż pracy jest dużo, a czasu na sen niewiele. 
– Rozumiem – Kali pokiwała od niechcenia głową. – Więc to prawda? Teraz to ty będziesz medyczką? 
– Czy to nie niesamowite? – z twarzy wadery biło niezwykłe ciepło, a w jej oczach kryła się szczerza, niemożliwa do podrobienia radość. Młodszej wilczycy aż skóra ścierpła na ten widok, odświeżając w jej głowie wspomnienia tak nieodległego cierpienia. Oparłszy głowę o ścianę w przypływie osłabienia, skrzyżowała łapy na piersi, kiwając się przez chwilą jakby w rytm jakiejś piosenki. 
– Więc to jest to, co będziesz chciała robić do końca życia? – unikając spojrzenia towarzyszki, przebiegła wzrokiem po ścianach jaskini, zatrzymując się na chwilę na wysokim suficie. – W tym miejscu chciałabyś zamieszkać? 
Flora przez chwilę milczała. Kali od początku spodziewała się, że swoimi dziwnymi pytaniami niechybnie wprowadzi towarzyszkę w pewien rodzaj niepokoju, z jakiegoś powodu nie potrafiła się jednak już tym przejmować. Zbyt długo tu jestem.
– Tak – odezwała się Flora. Przez jej spokojny głos przebijała się nuta zdziwienia. – A czy według ciebie jest to zła decyzja? 
Wadera wzruszyła ramionami. 
– Ostatnio doszłam do wniosku, że to miejsce ma jakąś złą aurę... Naprawdę chcesz pracować tutaj przez resztę życia? 
– Ja nie widzę tego w ten sposób. 
– Jesteś pewna? Uważaj – jasne oczy Kali zabłysnęły w jakimś zagubionym promieniu światła, gdy opuściła wzrok ze sklepienia, by wbić się nim w piękne oczy Flory. – To cię zniszczy. 
Medyczka uśmiechnęła się pod nosem, wprowadzając tym gestem młodszą przyjaciółkę w stan konsternacji. I choć Kali starała się nie pokazywać zmiany emocji, jej drobne ciało zadrżało, a ona sama mimowolnie wstrzymała oddech. 
– Będę ostrożna. Dziękuję za radę – odpowiedziała cicho Flora, delikatnie i z gracją podnosząc się z miejsca, nie uwalniając przy tym w powietrze najmniejszego dźwięku, co chyba tylko bardziej wytrąciło z równowagi wrażliwą na detale posłankę. 
Zdawało się, że rozmowa została skończona. Że nie da się już niczego cofnąć, ani nic więcej dodać, dlatego dwie wilczyce powinny się rozstać, rozdzielić i zająć się na powrót własnymi sprawami, jakkolwiek prozaiczną formę mogły one mieć wewnątrz objętej epidemią jaskini medycznej. 
A jednak cisza zdawała się zbyt niewygodna dla młodszej wilczycy, dlatego, kiedy medyczka już znikała za granicą kwitnącego łuku, zawołała: 
– Floro? 
Wadera zatrzymała się na miejscu, przez chwilę nie wydając żadnego dźwięku ani nie poruszając się, budząc tym samym szybkie skojarzenie z obrazem zastygłego posągu. Po chwili odwróciła się i z tym samym miłym uśmiechem, który mógłby teraz sugerować, że do niczego nie doszło, odpowiedziała: 
– Tak? 
– Czy Ry jest w pobliżu? 
– Tak – czarno-biała zdziwiła się trochę. – Zaraz powinien przyjść ze świeżą wodą. 
Patrzyła na młodą posłankę, która, spuściwszy wzrok, uśmiechała się lekko do siebie. Kali nie mówiła nic przez dłuższą chwilę; była rozdarta pomiędzy nagłym płomiennym, ogarniającym ją do reszty pragnieniem, a rozsądkiem, który odmawiał jej prawa proszenia o coś medyczki po tak niefortunnej rozmowie. Nietrudno przewidzieć, co w przypadku tej konkretnej osoby okaże się przeważające przy tego rodzaju konflikcie. 
– Czy będę mogła znowu z nim porozmawiać? – zapytała. 
– Oczywiście. Jeśli bardzo ci zależy, możesz poczekać na niego przed wejściem. 
Posłanka uśmiechnęła się słabo. 

– Hej – przywitał się radośnie basior, podając czarno-białej waderze kubeł wypełniony marznącą wodą przez jasne wejście jaskini. Jego oddech rozpływał się bielą w ściętym mrozem powietrzu. – Kali? – zapytał, kierując wzrok na niższą waderę, która w milczeniu przyglądała mu się zza opaski z cienia jaskini. 
– Hej, Ry – odpowiedziała chłodno. – Masz chwilę? Muszę z tobą o czymś porozmawiać. 
– O co chodzi? – zapytał odruchowo, po czym odwrócił się do wypełnionego światłem świata. Odsuwając się na kilka kroków w białą pustkę, przysiadł na śniegu, a jego ciepły, zapraszający uśmiech zniknął za jasnym obłokiem oddechu. – Oczywiście, że mam chwilę. Opowiadaj. 
– Floro? – ku drobnemu zdziwieniu białego wilka, Kali zwróciła się teraz do medyczki. – Czy mogłabym... Wyjść do niego na zewnątrz? Tylko na kilka metrów! – zapewniła w nagłym przypływie paniki. – To taka... wrażliwa sprawa. Rodzinna, można tak powiedzieć. Jeśli to możliwe, chciałabym mieć chwilę prywatności. Zachowamy dystans, obiecuję! – basior, który przysłuchiwał się temu z zewnątrz, przyłożył łapę do serca z głupim, ale szczerym uśmiechem, tym samym podtrzymując małą przysięgę siostry. 
Flora uśmiechnęła się; nikt nie wiedział, czy na dźwięk prośby wadery, czy prezentację starań basiora. 
– Zgoda – powiedziała. – Liczę na waszą odpowiedzialność. 

Oparta o zewnętrzną ścianę jaskini wadera milczała, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Basior dotąd cierpliwie czekał na to, by się odezwała; mając świadomość domniemanej wrażliwość kwestii, jaka dręczyła jego siostrę, zdecydowany był dać jej tyle czasu, ile tylko mogła potrzebować. Żadne postanowienie nie pomogło mu jednak powstrzymać narastającej w nim powoli irytacji. 
– No? Co chciałaś mi powiedzieć? 
Wadera odwróciła twarz w jego stronę. Przez chwilę dalej milczała. 
– Znowu śmierdzisz papierosami – rzuciła. 
Basior zmierzył ją w wzrokiem w zdziwieniu, które zakrawało nawet powoli o czyste niedowierzanie. 
– Och, przepraszam – oburzył się. – Czy to miał być powód, dla którego chciałaś ze mną rozmawiać? 
– Nie – odpowiedziała. 
– No to o co chodzi? – basior podniósł się nerwowo. 
– Kochasz ją? 
– Kogo? – odpowiedział, nawet nie zastanawiając się nad zadanym mu pytaniem. 
– Florę. 
– Florę? – ta kwestia zmuszała go już do dużo głębszej refleksji. Broniąc się przed nią tak długo, jak tylko jeszcze mógł, zdecydował się przeciągnąć jeszcze trochę ich szybką wymianę zdań: – Skąd ci to przyszło do głowy? 
– Ciszej. Nie unoś się tak, bo nas stąd usłyszy – powiedziała chłodno Kali. 
– Ale skąd ten pomysł? – kontynuował, zniżywszy głos prawie do szeptu. Jak zawsze, pomyślała wadera. Z jednej skrajności w drugą. 
Kali zakręciła łapą ponad swoją szyją. 
– Ten szalik – wyjaśniła – to jak twoja wizytówka. Flora nie zdjęła go od ostatniej rozmowy z tobą. Podejrzewam, że nawet w nim śpi – uśmiechnęła się ponuro. 
Basior uniósł wzrok ku niebu. 
– Ale – dalej szedł w zaparte – to nic nie znaczy. To równie dobrze mógłby być przyjacielski prezent. 
– Właśnie dlatego cię o to pytam – odparła wadera – Kochasz ją? 
Teraz już za bardzo nie miał wyboru. Przyparty do muru, zaczął się zastanawiać. Przeklął cicho, w odruchu klepiąc się po szaliku w poszukiwaniu papierosów, chociaż doskonale wiedział, że przy waderze nie będzie miał szans zapalić. Lepiej nawet jej ich nie pokazywać. 
Nienawidził tych momentów, kiedy musiał zmierzyć się ze swoimi emocjami. Opuściwszy łapy, przysiadł na śniegu i, napinając mięśnie, uniósł głowę do nieba. Nabrał w płuca głęboki oddech, od razu kaszląc nieznacznie. 
Czy ją kochał? Zacznijmy od tego, że nie miał prawa wiedzieć, jak wygląda miłość. Jedynymi bliskimi osobami w jego życiu były jego siostry - czy z Florą miał poczuć to samo? Czy to wystarczy na początek? 
Popatrzył na Kali, która, skamieniała jakby na mrozie, siedziała bez ruchu pod ścianą jaskini. Lubił spędzać z nią czas i zależało mu na tym, żeby była szczęśliwa. A jeśli zaszłaby potrzeba, oddałby za nią życie. 
Czy Florze byłby w stanie ofiarować chociaż kawałek tego? 
– Może – odpowiedział powoli, dławiąc się prawie każdym kolejnym słowem. – Chyba... ją kocham. 
Słysząc to wyznanie, jego siostra po prostu pokiwała głową. 
– A ona? Czy jest szansa, że... czuje to samo? Jest twoją przyjaciółką, prawda? Czy czasem o mnie mówi? 
– Jest szansa – wadera odetchnęła głęboko, podnosząc lekko głowę – że też jej się podobasz. 
Zdawało jej się, że basior odetchnął z ulgą. 
– To świetnie, ale... Dlaczego mi o tym mówisz? 
– Dlaczego? – skierowała na niego spojrzenie. – Bo cię kocham. I zależy mi na szczęściu Flory. Teraz tylko tego nie zepsuj. 
– Co masz na myśli? 
Wzruszyła ramionami. 
– Zaproś ją gdzieś. Nawet medyk zasługuje na wychodne, prawda? Z twoim stanowiskiem możesz nawet załatwić jej spacer przy świetle gwiazd. To by dopiero było romantyczne – basior spoglądał jej w oczy, nie rozumiejąc chyba ani słowa. – Zaufaj mi, bracie. Po tym spotkaniu wszystko się zmieni. 
Przez chwilę nie słyszała odpowiedzi, tylko jakiś delikatny szelest. Możliwe, że basior przestępował nerwowo z łapy na łapę, a może starym zwyczajem sięgał po papierosa. Skrzywiła się mimowolnie. 
– Dzi... Dziękuję – usłyszała. 



Ta, o której świat zdążył już chyba zapomnieć, nie odczuwała z tego powodu żadnego wyraźnego żalu. 
Słońce przemieściło się już ze wschodu, zdążyło sięgnąć zenitu, a teraz zaczęło już powoli opadać w stronę horyzontu. Wraz z nim, entuzjazm wadery. A może to tylko zmęczenie? Chłodny dzień nie pozwalał na wiele szaleństw, a futro wilczycy już przecież dawno przemokło od tarzania się w śniegu, wzbudzając w niej nawet pierwsze drgawki. 
Nienawidziła, kiedy to uczucie przychodziło, a to dlatego, że - choćby starała się je wypierać - w jej pamięci wciąż pozostawało żywe pewne bardzo odległe wspomnienie. 
Opuściła góry z własnej, nieprzymuszonej woli. Czy teraz tego żałowała...? Nie, to nie to. Za późno na żal. Ale jest idealna pora, by wreszcie się pożegnać. 
Teraz albo nigdy. Jeśli będzie się wahała, przegapi tę szansę. Być może już ostatnią, jaką przygotowało dla niej życie. 
Narastający mróz wzbudził w jej nagłe pragnienie schowania się w ciepłym pomieszczeniu, szybko przypomniała sobie jednak, że jaskinię medyczną zamieszkuje teraz nowa osoba. Bardzo nie chciała tam wracać, ale z drugiej strony, zostawiła tam całą swoją własność... Czy szybka wizyta nie zaszkodzi? 

Maszerowała po śniegu, próbując nie robić sobie niczego z utrudnień, jakie stanowiły dla niej rosnące zaspy. Jasne promienie słońca odbijały się od perfekcyjnej bieli, wzbudzając w powietrze las iskier nie gorszy niż to, co w letnie noce zobaczyć można nad buchającym ogniskiem. 
Nie była pewna, na co patrzy, ale był to doprawdy wspaniały widok. 
Ha, Boże. Niczego nie osiągnęła w życiu. Nie potrafiła sobie przypomnieć, jaką wartość miał ten krótki czas, jaki spędziła na świecie, ale teraz, kiedy spacerowała po śniegu, czuła, jakby to nie miało znaczenia. Ani ilość popełnionych przez nią grzechów, ani liczba osób, którym zdążyła pomóc. Bo, gdyby już na zawsze mogła przyjąć do serca tą błogość, gdyby już zawsze była tak szczęśliwa... Śmiała się, oddychając głęboko z głową zwróconą do nieba. Tak bardzo pragnęła zatracić się w tym uczuciu, że odpychała od siebie zawzięcie myśli o przyszłości. Być może to nowy sposób na życie, którego dotąd nie znała. Jeszcze miała siłę, by kolejny raz spróbować. 
Więc, dlaczego nie? 
Po raz pierwszy od lat wyruszyła w drogę, nie biorąc ze sobą absolutnie żadnej własności. 

< Floruś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz