sobota, 23 stycznia 2021

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

Jej droga była mechaniczna. Krok po kroku, przemieszczała się po nierównej powierzchni żołnierskim prawie rytmem, chociaż prócz wczesnych etapów edukacji, kiedy to mogła z dumą nazywać samą siebie elewem, z wojskiem nie miała wcale tak wiele wspólnego. 
Od kiedy odeszła od ciała, nic nie mówiła, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie; na pytania, których jak na złość nie chciał przestać zadawać jej towarzysz, odpowiadała zdawkowo, apatycznie i prawie bezwiednie, chwytając się pierwszego bezwartościowego słowa, jakie ślina akurat przyniosła jej na język. 
Być może każde słowo było dla niej źródłem tak dużego dyskomfortu, ponieważ jej usta nadal wypełniał głęboki smak krwi. Tak bardzo chciała zacisnąć szczęki i pozostawić je w tej pozycji aż do zakończenia ciągnącej się podróży, przy każdym najmniejszym ruchu odczuwała bowiem na nowo wszystkie poziomy skomplikowanego smaku; smaku, którego dotąd jeszcze nigdy nie znała. Pod wpływem tego wrażenia uderzyły ją nagle wspomnienia; chociaż z jednej strony wydawały się one tak boleśnie świeże, jednocześnie wydawało jej się, jakby dzieliła ją od nich odległość całego życia. Na widok obrazów, które ożywiły się przed jej oczami, poczuła, że wszystkie jej mięśnie momentalnie obejmuje nagły skurcz; chociaż impuls wystarczył, by wybić ją trochę z marszowego rytmu, udało jej się zwalczyć silną potrzebę zatrzymania się w miejscu, w jakim akurat się znajdowała. Dzięki temu nadal mogła poruszać się naprzód, dając basiorowi sygnał, że dobrze sobie radzi z ciężarem swego czynu. 
Tylko ona wiedziała, jak wiele oddałaby w tym momencie za odrobinę wina. Jak bardzo pragnęła natychmiast wykąpać się w rzece, by móc zmyć z siebie plany krwi, nawet jeśli woda o tej porze roku była tak zmarznięta, by natychmiast, prócz świadectwa jej grzechów, uwolnić ją także od ciężaru własnej duszy. 
Cokolwiek by się nie działo, nie mogła jednak ujawnić tych przewrotnych pragnień przed basiorem. Wydawało jej się, że Hyarin do całej sprawy podszedł nadzwyczaj spokojnie i dawno już zdążył przejść z nią do porządku dziennego; nieśmiałe spojrzenie, jakim go obdarzyła, tylko upewniło ją w tym zadziwiającym wrażeniu. Odnotowawszy spokój basiora w pamięci, natychmiast poczuła, że do jej serca wkrada się ułamek tak wyczekiwanej, błogiej ulgi. Potrząsnęła od niechcenia głową, zdając sobie sprawę, jak przewrotną ścieżką poruszały się dotąd jej myśli. Poczuła, że powinna się od nich co najmniej trochę zdystansować. Bo, prawdę mówiąc, nie miała nawet pewności, czy to jej własne myśli. 
Od środka wypełniała ją śmierć. Wypełniał ją trup. 
A Kali od zawsze miała wrażenie, że ci, którzy odeszli, nie znikają tak na dobre... 
Dlaczego więc to zrobiła? Czy to naprawdę ona to zrobiła? Miała dziwne wrażenie, że, chociaż w jej pamięci odbił się tak wyraźnie obraz rozrywanego ciała i krwi tryskającej prosto w jej oczy, to nie ona była tą, które wyciągnęła ostrze. 
Co w nią wstąpiło? To nie tak, że stanęła w obliczu śmierci głodowej, jeśli to ma być jedyny powód, dla którego można usprawiedliwić ten czyn; to nie tak, że nie jadła od wieków. Od jej ostatniego posiłku nie minęło więcej niż doba, a mimo to w tamtym momencie widziała w zmarłym tylko mięso. I czuła, że od tego mięsa zależy jej przetrwanie, że jeśli tego nie zrobi, nie da rady ruszyć w tak wymagającą drogę powrotną przez lodową pustkę. 
Dlaczego więc, cholera, zjadła go całego, jeśli to tylko pusty żołądek ją ku temu przychylił? 
Gdy tylko zaczęła, nie mogła się oderwać. 
Czy coś podobnego skłoniło Hyarina do zrobienia tego, co zrobił? 
Po tak drobiazgowym odtworzeniu w pamięci ogółu niedawnych wydarzeń, od razu zakręciło jej się głowie. Ku jej własnemu zdziwieniu, a także poczuciu czegoś pomiędzy przerażeniem, a odrazą, jej żołądek nawet po tak głębokiej refleksji nie zmienił zdania na temat swojej zawartości, dlatego Kali nie poczuła nawet najmniejszego skurczu. Tak jak wtedy, gdy wypełniała swoje gardło jelitami zmarłego przeciwnika, towarzyszyło jej teraz tylko ciepło i spokój odpowiednie dla drapieżnika po udanym polowaniu. 
Czekała na świt. Tak bardzo czekała na świt, bo może wtedy będzie już wiedziała, czy powinna czuć skruchę, czy też jej czyn nie był wcale niczym złym. 

- Hyarin? - pragnęła położyć łapę na jego sercu i spojrzeć mu w oczy, nim dzień jej je odbierze. Tak bardzo chciała wyczytać w nich odbicie jego myśli. - Hyarin, brzydzisz się mną?   

Wiedziała jednak, że nie może go o to zapytać; że w basiorze nie może szukać przebaczenia, że to nie on może rozgrzeszyć ją z jej przestępstw. Wzięła głęboki, uspokajający oddech, by zaraz skierować wzrok przed siebie i poprawić krok do prawie równego marszu, refleksja ponownie bowiem wybiła ją z rytmu. Teraz będzie musiała z tym żyć, prawda?   
Czymś, co na jej bladej pod warstwą sierści twarzy sprowadzało nieśmiały, niepewny cień uśmiechu, była świadomość, że teraz łączy ją z Hyarinem więź głębsza, niż z kimkolwiek innym kiedykolwiek w życiu. Ona nie mogła zdradzić jego, a on jej. I choć na pierwszy rzut oka ktoś może wyśmiać ten rodzaj powiązania, twierdząc, że łączyć ich będzie teraz tylko strach i paranoja, to jednak wadera odnosiła wrażenie, że ten rodzaj wzajemnego zaufania i zrozumienia jest głębszy, niż taki zbudowany na każdych innych fundamentach. 
To nie tak, że rozumiała, co w tamtym momencie kierowało basiorem, doskonale znała natomiast ciężar jego winy. Zgadywała, że jej towarzysz może odczuwać to samo w stosunku do niej i z jakiegoś powodu myśl ta szczególnie dodawała jej otuchy. 
Zaśmiała się bezgłośnie nad ponurością ich przeplatanego losu. Mogą się przy sobie czuć bezpiecznie, podczas gdy w każdym innym spojrzeniu widzieć będą blask podejrzeń i kulić się będą w strachu na każdą wzmiankę o temacie. Bo przecież to się rozejdzie, prawda? Prędzej czy później, sprawa do nich powróci...   
Jak na zawołanie, poczuła, że jej łapy twardnieją na mrozie; instynktownie wbiła pazury w ziemię, kiedy zimny dreszcz, jak podmuch lodowatego wiatru, przebił się przez cienką warstwę jej sierści, sięgając pojedynczo wszystkich kręgów kręgosłupa. Strach nie z tej ziemi rozszerzył jej oczy na białą pustkę, tak, że przez chwilę nie widziała zupełnie niczego. Przez krótki moment miała wrażenie, że zwyczajnie umiera, dopiero nagła potrzeba opanowania sprawiła, że zacisnęła kły w prawie bolesnym uścisku, biorąc w płuca głęboki oddech, a obraz przed jej oczami zaczął powoli się klarować. Ku jakiejś dziwnej uldze spostrzegła, że nie widziała jeszcze piekła; oto stał przed nią świat taki, jaki był od zawsze. 
– Ktoś się zbliża – wyszeptała, chwytając się pierwszej myśli, jaka przyszła jej do głowy podczas tego chaosu. Podniosła wzrok na Hyarina, kiedy nagle przypomniała sobie, że nie jest zupełnie sama. Niestety odniosła wrażenie, że jej jedyny towarzysz także zdawał się być co najmniej wytrącony z równowagi. 
Już po nas, pomyślała, grzebiąc łapami w śniegu jak spłoszone zwierzę.   
– To pewnie patrol – Hyarin odezwał się po chwili zwłoki, sprawiając, że Kali przeklęła bezgłośnie.   
– Z pewnością. I są niedaleko. Co robią za zachodnią granicą? – odpowiedziała wadera, wypluwając kolejne zdania z prędkością karabinu maszynowego.   
– Musimy uciekać – kolejne słowa towarzysza przyniosły jej choć odrobinę ulgi, jakiej była tak śmiertelnie spragniona. Uciekajmy. Tak, Hyarin, uciekajmy, póki nie skończą nam się siły. Pomimo w miarę rozsądnego pomysłu, basior wciąż stał jednak na śniegu na sztywnych łapach. Kali przewróciła głową, wpatrując się w niego z niedowierzeniem. Powinna go zostawić...? Nie, cokolwiek by się nie działo, nie może go zostawić. 
– Nie damy rady. Schowajmy się – basior odezwał się gorzkim tonem, a Kali natychmiast, bez zastanowienia, skinęła głową z równie ponurym uśmiechem. Zdawało jej się, że oboje już wiedzieli, że ich czas dobiega końca.   
Ponieważ wciąż jeszcze chciała żyć i mimo wcześniejszych zapewnień nie była gotowa pożegnać się z wolnością, kiwnęła żarliwie głową, jakby chcąc przekonać siebie i basiora, że nie wszystko jeszcze stracone, po czym, chwytając się ostatniej szansy z udawaną jakby brawurą, wskazała możliwe schronienie, jakim stała się dla nich niewielka kępa drzew.   
Zostawiając na śniegu widoczne ślady, ukryli się w lisiej norze, która znalazła się tam jak nagły dar zesłany od losu. Leżeli, jedno na drugim, ponownie zbliżeni przez zbrodnię bardziej niż kiedykolwiek mogliby tego chcieć. Ona w bladym strachu, nie miała pojęcia, jak mógł czuć się basior. W tak ciasnym pomieszczeniu słyszała bicie jego serca i mogła przysiąc, że brzmiało nadzwyczaj spokojnie. Nie dowierzając własnym zmysłom, wzięła głęboki, ale bezdźwięczny oddech, by chociaż za sprawą stworzonych na szybko pozorów upodobnić się do towarzysza. 
– Hej, wy tam! Wychodźcie, jeśli nie chcecie, by wam w tym pomóc! – głos, który przez echo jej przyspieszonego tętna ledwo dotarł do jej uszu. A może to tylko niedowierzanie. Wadera poruszyła się niespokojnie w kryjówce, wydając z siebie niewyraźny dźwięk, coś pomiędzy miotanym przekleństwem a gorzkim śmiechem.   
Wychodząc nieśpiesznie z głową zwróconą do śniegu, wciąż uśmiechała się lekko, zachowując resztki nadziei. Jeszcze nie jest za późno na ucieczkę. Nie była wcale taka niezdarna, szczególnie, że do świtu wciąż pozostało wystarczająco czasu i wciąż jeszcze mogła korzystać ze zmysłu wzroku. Nie była wcale najwolniejsza, a niedawny posiłek i paląca desperacja tylko dodawały jej sił. Jeśli tylko byłaby w stanie choć na chwilę zgubić za sobą pościg, jej wyostrzone zmysły pozwolą jej manewrować tak, by drugi raz jej nie dostali. Pozostała jeszcze oczywiście kwestia Hyarina, ale wadera widziała już, jak ten biega, istniała więc spora szansa, że uda mu się uciec razem z nią. Kątem oka spojrzała na basiora. Zdziwiła ją duma i chłód bijące z jego posągowej prawie sylwetki. Co ty robisz, Hyarin? Nie masz zamiaru uciekać? 
Nagle coś do niej dotarło. Uderzyła ją myśl tak nagła, że prawie zakrztusiła się własnym, nieregularnym oddechem.   
To przecież patrol z naszych terenów. Jeśli widzieli już moją twarz, nie mam dokąd uciekać. 
I znowu, myśl bolesna jak sztylet prosto w serce. 
Skoro to patrol z WSC, to przecież... 
Podniosła wzrok znad śniegu, kierując spojrzenie na triadę, którą mieli przed sobą.   
Dlaczego wcześniej nie poznała tego głosu? Dlaczego wcześniej nie zorientowała się, co niosło ze sobą określenie patrol
Kali i Hyarin mieli przed sobą nikogo innego jak Karę i Ciri, a także, choć Bogów pytać dlaczego się tam znalazł, strażnika śledczego znanego jako Szkło.   
Kurwa. Kurwa. Kurwa.   
Choć wadera drżała ze strachu, nie mogła powstrzymać widocznego rozbawienia, jakie wzbudzał w niej absurd całej sytuacji. Chociaż opuściła wzrok i zaciskała kły, wciąż dało się usłyszeć, jak krztusi się wstrzymywanym śmiechem. Jej łapy trzęsły się, pozbawiając ją równowagi, tak, że momentami tylko centymetry oddzielały jej twarz od chłodnego śniegu, a pomimo mrozu, całe jej ciało płonęło dziwnym uczuciem, jakby nagle zrobiło się niesamowicie gorąco. 
Wśród całej lawiny chaotycznych myśli, jakie przewijały się przez jej umysł, uderzyła ją nagle świadomość, że przecież Hyarin nie zna prawdopodobnie nikogo z tej trójki. Co za tym szło, tylko na jej barkach leżało wyciągnięcie ich z tej sytuacji. Jeśli chciała go ocalić, musiała zachowywać się odpowiedzialnie. 
Podniosła wzrok. W skupieniu, na jakie tylko było ją w takim momencie stać, przyglądała się przez chwilę spojrzeniom wader. Tak naprawdę ledwo znała tę dwójkę. Przepraszam, wyrwało jej się w myślach. Zgadywała, że od kiedy zmarła jej matka, relacje w ich rodzinie nie były do końca wzorowe... 
Wciąż jednak łączyła ich jakaś, chociażby umowna więź, prawda? Może to wystarczy, by poprawić ich sytuację. Zresztą nie pozostało jej już chyba nic innego, jak tylko w to wierzyć. Wadera odetchnęła głęboko, prostując się powoli. 
– Co za spotkanie – powiedziała z uśmiechem, jakby ich wzajemnemu napotkaniu się towarzyszyły znacznie inne okoliczności. 
– Co wy tu robicie? – odezwał się śledczy, puszczając mimo uszu poprzednią wypowiedź.   
Kali zagryzła wargę, nie patrząc zupełnie na płowego strażnika. Co my tu robimy? Jaka powinna być odpowiedź na to pytanie? Powinna odwołać się do swojej kondycji, licząc na współczucie, czy może zbagatelizować całą sytuację? Zerknęła na Hyarina. Basior przypatrywał się tylko członkom patrolu w milczeniu, wyprostowany i dumny, jakby zdążył zaakceptować już każde możliwe rozwiązanie sytuacji. A może tylko się wycofał i pozwolił jej działać, widząc jakąś siłę w jej niepewnych powiązaniach? 
Nie miała już nawet karty, że nie są już przecież na terenie WSC, a więc tamtejsze prawa ich nie obowiązują. Cholera, stracili kontrolę. Mogli się nawet przespać na tym cholernym trupie i wrócić o poranku, zamiast uciekać do domu jak przerażone dzieci.  
– Polowaliśmy... – odezwała się cicho. 
– Nie wolno wychodzić z domu po zmroku – wtrąciła młodsza z wader.
– Hej, hej! – zaprotestowała Kali, siadając jednocześnie na śniegu, by móc podnieść przednie łapy w geście, który miałby być wyrazem niewinności. – Kto powiedział, że wyszliśmy po zmroku? Te wieczory teraz takie krótkie... Zabłądziliśmy, szukając drogi powrotnej. Tak wyszło – wzruszyła ramionami – przecież wiecie, że w tym całym śniegu ledwo zdaję sobie sprawę z tego, gdzie idę. A kolega... jest tutaj nowy. Więc, co wy na to, odprowadzicie nas po prostu do domów i zapomnimy o całej sprawie? 
Zmęczona, odetchnęła dyskretnie, mimowolnie spuszczając wzrok z ciekawskich oczu. Nagle pobladła, zauważając, że jej futro ocieka krew zmieszaną z wodą. Podniosła niepewne spojrzenie na strażników i od razu zadrżała, z trudem przełykając ślinę. Ona wiedziała, jaka jest różnica między krwią wilka a zwierzyny łownej, ale czy była to wiedza powszechna? Czy istniała jakaś różnica widoczna na pierwszy rzut oka? Nie miała pojęcia, modliła się natomiast, że nie. 
Stróże tymczasem zerkali tylko po sobie. 
– Obawiam się, że to skończy się aresztem – odezwała się Kara, wkładając w to oświadczenie jedynie minimalną ilość emocji. 
Kali, wzorując się jakby mimowolnie spokojem strażniczki, odetchnęła jedynie głęboko, unosząc głowę do nieba.   
– Rozumiem. Jednak proszę, czy Hyarin... moglibyśmy go w to nie mieszać? To ja kazałam mu tu przyjść. Proszę, jeśli będzie miał przeze mnie kłopoty – łzy zabłysły w jej błękitnych oczach. I nikt z całej piątki nie wiedział, czy są prawdziwe. – Nie wybaczę sobie tego.   
Przez chwilę nikt ze zgromadzonych nie odzywał się ani słowem. Kali odniosła nieprzyjemne wrażenie, że wszyscy mogą usłyszeć jej przyspieszony oddech.   
– Przykro mi – odpowiedziała Kara.   


Świt nie przyniósł rozwiązania, tylko ból, żal i przytłaczające zmęczenie. Kali nie była do końca pewna, czy to ostatnie na pewno było wynikiem braku snu. Idąc z opaską na oczach w eskorcie dwóch wader, czuła się jak skazaniec odbywający ostatni krótki spacer, na końcu którego czeka już nań gotowy do pracy pluton egzekucyjny. A przecież zdawało jej się, że zamiast lufy karabinu, na końcu drogi widziała odległe wciąż jeszcze wybawienie... 
Oczywiście nie dali jej jednego pomieszczenia z Hyarinem. Eskortowany przez płowego wilka samiec znajdował się w podobnej sytuacji do niej, a jednak w wyniku działań bezdusznego wymiaru sprawiedliwości byli teraz w swoim areszcie tak odlegli od siebie, że nawet gdyby zaczęła krzyczeć, istniałaby spora szansa, że jej głos nie dotarłby stąd nawet do uszu basiora. Siadając pod ścianą, wadera ukryła twarz w łapach. Nie powinni byli nas rozdzielać, myślała, drżąc jak na mrozie, chociaż pierwszy raz od kilku długich godzin znalazła się w zamkniętym pomieszczeniu. 
Po nieokreślonym czasie spędzonym na podobnej przeplatanej lękiem bezczynności, ktoś pojawił się w wejściu do przydzielonego jej pokoju. Jakaś wadera, której chyba nie znała osobiście, przyniosła jej posiłek, po czym nawet nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego, opuściła zacienione wnętrze. 
Kali podniosła się niespiesznie i ostrożnie, jakby się czegoś obawiała, podeszła do przyniesionego jej posiłku. Stres, który towarzyszył jej od kilku dziwnych godzin wysuszył jej gardło, dlatego naczynie z wodą opróżniła w przeciągu kilku krótkich chwil. Widok mięsa wywołał w niej natomiast mdłości. Zasłaniając nos łapą w ochronie przed obrzydliwym zapachem, przeciągnęła lśniące krwią truchło jak najbliżej wyjścia, po czym, westchnąwszy głęboko, wróciła do kąta niewielkiego pomieszczenia, gdzie zwinęła się w kłębek. 
Jako ktoś związany stanowiskiem z siłami zbrojnymi powinna pewnie być trochę lepiej zorientowana w temacie prawa wprowadzającego godzinę policyjną, tak się jednak złożyło, że, może trochę nawet mimowolnie, od początku ignorowała wszystkie jego założenia. Ktoś jej kiedyś jednak powiedział, że za naruszenie zakazu spędza się w areszcie dwadzieścia cztery godziny, co w gruncie rzeczy nie wydawało się aż tak wielką tragedią. Sprawa co najwyżej może trafić do jej akt i wywlec się kiedyś, kiedy będzie na przykład aspirować o awans, ale póki co, była bezpieczna i spokojna jak stojąca woda. Czas odsiadki zdecydowała wykorzystać na niezmącony losowymi przypadkami sen, jakiego brakowało jej od dłuższego czasu. 
Zamykając oczy, czuła się więc prawie, jakby z całej tej sytuacji wyszła zwycięsko. 


Obudził ją cień, który niczym zbłąkany szczur przemknął po ścianie jaskini. Czujna jak zawsze, przeszła w stan gotowości szybciej niż żołnierz na służbie, momentalnie stając na równe łapy, by rzucić wyzwanie niespodziewanemu intruzowi. 
Widząc przed sobą chudą, białą postać, czuła się prawie urażona, że przerwano jej sen dla tak - najwyraźniej - błahego powodu. 
– Ry? – przeciągnęła się, uśmiechając się w uroczy prawie sposób. – Co tutaj robisz? Nie mów, że tak błahe naruszenie zasad wymaga od razu przesłuchania – patrząc na milczącego wilka, machnęła energicznie głową, aż strzyknęły jej jakieś kości w karku. – Nie mów, że po prostu się za mną stęskniłeś? 
– Obawiam się – rzekł basior, przysiadając przy ścianie. Opuścił głowę w ponurym geście, w wyniku czego czapka zsunęła mu się prawie na oczy. Kali od razu wyczuła, że coś jest nie tak i choć nie była jeszcze świadoma, o co dokładniej może chodzić, niepokój przemknął dreszczem wzdłuż jej drobnego ciała – że sprawa jest trochę poważniejsza. – westchnął, po czym niezdarnym ruchem wyciągnął papierosa z paczki ukrytej za materiałem szalika. Włożył świstek do ust, nie odważając się go jednak odpalić w towarzystwie wadery. Przez chwilę milczał jeszcze, jakby potrzebował chwili, by pozbierać chaotyczne myśli, po czym odnalazł spojrzenie opętanej strachem siostry. Jego jasne oczy znikały prawie pod cieniem błękitnej czapki. – Niedaleko miejsca waszego zatrzymania znaleziono ciało... w makabrycznym stanie. Wilcze ciało. Stróże zeznali, że w momencie spotkania oboje pokryci byliście krwią. Kali! – podniósł się nagle, chwytając waderę za ramię, aż ta zadrżała ze strachu. – Musisz mi powiedzieć, co tam się stało. Możesz mi zaufać, po prostu wyznaj, że to Hyarin jest wszystkiemu winny, a ja się zajmę resztą! 
– Ry – odpowiedziała wadera spokojnie, stanowczym gestem wyrywając się spod łapy brata. Nim odwróciła wzrok, basior zdążył zobaczyć w jej błękitnych oczach niknący żar rozgoryczenia. – Czy przesłuchujesz też Hyarina? 
– Nie – basior, który tylko wpatrywał się w nią dotąd w zadziwieniu, ocknął się nagle, energicznie kręcąc głową. – Obawiam się, że ojciec to robi. 
– Rozumiem – odpowiedziała cicho. Obróciła głowę w stronę basiora, a ten ujrzał pojedynczą łzę płynącą po jej policzku. – Jeśli nie jest za późno... Odwiedź Hyarina i powiedz mu, żeby wypierał się wszystkiego.  
– Masz jakiś plan? – śledczy zamrugał, patrząc z góry na drobną postać swojej siostry. 
– Oczywiście – uśmiechnęła się smutno. Otarła szybko łzę, co sprawiło, że jakiś dziwny impuls obudził się w basiorze, przemykając błyskawicą wzdłuż jego kręgosłupa. 
– Nie musisz tego robić... 
– Tak, wiem – uśmiechnęła się. – Najważniejsze to oczyścić Hyarina. Kiedy to się uda, skupimy się na mnie i... z twoją pomocą, może nam się nawet udać wyjść z tego cało. Oczywiście, nie chcę wykorzystywać cię wbrew twojej woli... Ale ten jeden raz, jeśli chciałbyś dla mnie zaryzykować... 
– Przecież wiesz, jak kocham ryzyko – basior parsknął śmiechem, w którym rozbrzmiewała bardziej niepewność niż prawdziwe rozbawienie. – Poza tym, ustaliliśmy to już dawno. Wspólnie przejdziemy przez niebo i piekło, prawda? – odrzekł nagle basior, uśmiechając się w dziwny sposób. 
Kali, choć z początku zdziwiona ponad miarę, nie miała nic innego do wyboru, jak tylko pokiwać głową z uśmiechem, który choć trochę musiał być wymuszony. 


Po upływie kilku godzin przyszedł do niej ponownie. Zastał ją opartą o ścianę, jej oczy wbite głęboko w ziemię, tak, że zawahał się chwilę po przekroczeniu wejścia, nie mając pewności czy wadera przypadkiem nie śpi. Widząc, jak porusza się niespokojnie, a po chwili podnosi na niego zmęczone ze wszech miar oczy, potrząsnął głową, po czym pewnym krokiem przemierzył jej niewielką tymczasową celę, by stanąć z waderą zaledwie o odległość oddechu. 
Według procedury nie powinien tego robić, nie było bowiem pewności, czy łamiąca obostrzenia wilczyca nie jest zarażona wścieklizną. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że w obliczu przytłaczających oskarżeń, które zdążyły zawisnąć nad waderą, kwestie ewentualnej choroby oddaliły się na co najmniej trzeci plan. 
– Kali – odezwał się szeptem. – Musisz mi teraz powiedzieć wszystko. Później zdecydujemy, co z tego można przekazać dalej. 
– Ry – Pośród ciemności, jaka zdążyła wypełnić pokój wraz z nastaniem wieczoru, mignęły nagle białe kły wadery, gdy ta uchyliła usta w przewrotnym uśmiechu. – Paliłeś przed przyjściem tutaj? 
Basior parsknął śmiechem, odsuwając się od przypartej do ściany wadery. 
– Chcesz się teraz o to kłócić? – zapytał. 
– Nie – odparła – chcę, byś dał mi jednego. 
– C- co takiego? – basior zmarszczył brwi. Przez krótką chwilę był przekonany, że w obliczu tak ciężkiej sytuacji jego siostrze zebrało się nagle na jakiś pokręcony, niezrozumiały dla niego humor, a mimo to mimowolnie położył niepewnym gestem łapę na szaliku. – Jesteś tego pewna? 
– Oczywiście – zaśmiała się ponuro. – Jeśli już, spędziłam z tobą tyle czasu, że czuję się, jakbym paliła od zawsze. 


Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Choć od razu zdążył siebie za to znienawidzić, zauważył, że instynktownie odsunął się od wadery na kilka kroków, jakby było to procedurą niezbędną do zachowania bezpieczeństwa. Oddech stanął mu w gardle i przez chwilę miał wrażenie, jakby jego serce miało się zatrzymać.  
Jego siostra, jego mała siostra stała przed nim, wyczekując odpowiedzi. W jej wielkich oczach kryło się nieme błaganie, prośba o odrobinę zrozumienia. 
– Z... Zjadłaś go. Naprawdę go zjadłaś – wyjąkał. 
– Nie chciałam tego, przysięgam! – zawołała. Jej głos załamał się, gdy łzy spływały po jej twarzy. – To nie... – załkała, przyciskając łapę do twarzy. – To nie ja... to jakiś... impuls – wyszeptała. 
– Kali... 
– Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny, prawda?! – zawołała nagle, podnosząc głowę. – Wiesz najlepiej, że pod wpływem nieznanych osób, miejsc czy zapachów może mi odwalić! To było... zbyt wiele. Przysięgam, nie zrobiłam tego świadomie! Naprawdę, to nie byłam ja! 
Basior patrzył na nią, słuchając, jak prawie dusi się, nie mogąc złapać oddechu. Dyskretnie odwrócił wzrok w stronę wyjścia, przez chwilę dogłębnie zastanawiając się nad swoim kolejnym ruchem. 
– Proszę – wyjąkała – tylko ty jeden możesz mnie zrozumieć. 
Objął ją nagle obiema łapami. Mała wadera zniknęła prawie pod wpływem tego gestu, chowając mokrą od łez twarz w miękkim materiale szalika. Basior milczał przez chwilę, słuchając, jak oddech wadery powoli zwalnia, aż w końcu stał się ledwo słyszalny. Z upływem kolejnych minut Kali przestała także łkać. Ry odniósł krótkie wrażenie, że usnęła w jego ramionach. 
– Będzie dobrze – wyszeptał, opierając głowę na jej ramieniu. – Nikt tak naprawdę nie wie, jak działają twoje moce, ale jeśli wezmą mnie albo kogoś z rodziny na świadka... Może uda się ich przekonać, że nie zrobiłaś tego świadomie. 
– Naprawdę? – wyszeptała wadera. 
Pokiwał lekko głową. 
– Jeśli chodzi o Hyarina, powiemy, że ubrudził się krwią, kiedy próbował cię zatrzymać. Możesz nie wyglądać na kogoś, kto samodzielnie zabił większego od siebie wilka, jednocześnie walcząc z drugim, który próbował cię odciągnąć, ale kto kiedykolwiek z tobą polował, jest nawet w stanie to uwierzyć. 
Wadera zachichotała cicho. 
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, trafisz pod opiekę psychiatry – ciągnął cicho basior, jedną łapą gładząc lekko sierść na jej głowie w kojącym geście. – Oznacza to dla ciebie kilka dni zamknięcia w jaskini medycznej, ale zrobimy wszystko, by wypuścili cię stamtąd jak najszybciej. 
– Czekaj! – wadera odsunęła się gwałtownie, wbijając spojrzenie w oczy basiora. – Nie możemy tego zrobić! 
– Jak to? – basior przyłapał się na tym, że prawie podniósł głos do krzyku, zbyt zdenerwowany nagłą odmową współpracy. Po chwili zmienił wyraz twarzy na łagodniejszy, jakby starając się zrobić wszystko, by przekonać swoją porywczą siostrę do uległości wobec jego planu. – Kali. Wiem, że nie znosisz przebywać w zamknięciu, ale uwierz mi, to jedyna opcja... 
– Nie o to chodzi! Nie rozumiesz? Cokolwiek się stanie, Flora nie może się o tym dowiedzieć! 
– F... Flora? Dlaczego? Co medyczka ma z tym wspólnego? 
– Jeśli ona się dowie, znienawidzi mnie. Jak będę mogła jej spojrzeć w oczy, jeśli wyjdzie na jaw, co zrobiłam? Flora. Nasza kochana Flora – wadera ponownie się rozpłakała, trzęsąc się na słabych łapach. – Nie chcę jej stracić. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Jest... jest jedynym tak czystym dobrem, jakie teraz pozostało w moim życiu. 
Basior, niepewny co robić, ostrożnie położył łapę na jej ramieniu. 
– Rozumiem, co masz na myśli. Jednak zastanów się, nie mamy wyboru. 
– A jeśli – wadera stanowczo odtrąciła jego łapę – jeśli zgodzę się na pobyt w psychiatryku, ale zamiast tutaj, wyślecie mnie do naszych sąsiadów? Pomyśl! Ten... incydent miał miejsce na granicy, prawda? Jakby nie patrzeć, to ich też dotyczy ta sprawa. – Basior skrzywił się, patrząc na nią w zamyśleniu. – Błagam. Przyjmę każde warunki, obiecuję. Tylko nie każcie mi spojrzeć w oczy Florze... 
Ry milczał przez chwilę, po czym z cichym westchnieniem pokręcił głową. 
– Obawiam się, że ci z WSJ nie są na tyle cywilizowani, by przejmować się zapewnieniem jakiejkolwiek opieki psychiatrycznej dla potrzebujących. A nawet jeśli jakąś mają, nie pozwolę ci przez nią przechodzić. 
– No to może WWN? To nasi sojusznicy, prawda? – spytała. W jej głosie rozbrzmiewała iskra nadziei, zapewne ta sama, której chwytała się, by powstrzymać łzy błyszczące w jej oczach przed spłynięciem w dół twarzy. 
– Może. Ale co oni mają wspólnego z całą sprawą? 
Wadera wzruszyła ramionami. 
– Nie wiem. Może jednak wyciągną ku nam pomocną łapę, szczególnie jeśli sprzeda im się jakąś historię o, no nie wiem, potrzebie trzymania sprawy w ukryciu dla jakiegoś większego bezpieczeństwa? A może jakiś program ochrony świadków? Słyszałam o takich rzeczach – wadera odetchnęła głęboko, uśmiechając się lekko. – Poza tym, słyszałam, że masz tam przyjaciół.  
– Przeceniasz moje możliwości – basior odwzajemnił słaby uśmiech siostry. W tak drobnym, ledwo zauważalnym geście zamknięte były wszystkie emocje, jakie ta dwójka zdążyła przeżyć wśród czterech ścian aresztu. Ukryli w nim wszystkie słowa, których żadne nie miało siły ani odwagi wypowiedzieć. 
– Nikt nie mówił, że to będzie łatwe. Ale, przysięgam, to ostatni raz, kiedy o coś cię proszę.  
– Nie ma problemu – odpowiedział ciepło, raz jeszcze przytulając waderę. – Trzymaj się dzielnie, Kali – wyszeptał. 
– Trzymaj się, Ry – odpowiedziała, a długo wstrzymywane łzy spłynęły jej po twarzy. 


Wadera nigdy nie wątpiła w możliwości swojego genialnego, przynajmniej w jej oczach, brata. Nie czuła się więc szczególnie zaskoczona, kiedy późno w nocy przyszedł do niej i ze łzami w oczach - trudno powiedzieć, czy były to łzy szczęścia, czy wyraz najgłębszej rozpaczy - mówił jej o tym, że wszystko się udało. 
Zaledwie kilka godzin później, gdy nad horyzontem pojawiały się pierwsze przebłyski rodzącego się pośród złota świtu, stanęła przed jaskinią wojskową w towarzystwie stróżów, którzy zatrzymali ją i jej towarzysza jakąś dobę temu. Tylko dobę. Kali uśmiechnęła się na tę myśl. Zdawało jej się, że od tamtej chwili zdążyły minąć całe wieki. 
Z jakiegoś powodu przed jaskinią wojskową pojawił się także Szkło, może po to, by oddać sprawiedliwość składowi sprzed ostatniej doby. Kali uśmiechnęła się smutno, widząc go wśród przyszywanej rodziny. 
Tato, popatrz, co się ze mną stało. A może zawsze taka byłam. Jeśli zawsze taka była, jak możesz mnie nienawidzić? 
Nie miała pojęcia, dlaczego sprawy potoczyły się akurat w taki sposób, ale było tyle rzeczy, które chciała jeszcze zrobić, tyle spraw, które pragnęła załatwić, a przecież odchodziła tylko na jakiś czas. Wzięła głęboki oddech, by skinieniem głowy pożegnać się z bratem, którego nie mogło zabraknąć w tym niewielkim zbiorowisku, chociażby dlatego, że od wczoraj nie opuszczał jej praktycznie o krok. Miała nadzieję, że widział w jej oczach wdzięczność, której z powodu ścisku w gardle nie potrafiła wyrazić słowami. 
Jedna ze stróżów zapytała ją, czy jest gotowa do drogi. Gotowa, pokiwała głową, nie zastanawiając się  już głębiej nad tą kwestią. 
Nim świt zdążył obudzić się w pełni, zniknęła za południową granicą. 


< Hyarin? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz