Na dźwięk uderzenia czegoś miękkiego o ścianę Pakiemu wróciły zmysły. Wstał na równe nogi, praktycznie nieruszony, z lekko tylko zmierzwioną sierścią, następnie otrzepał się z kurzu i lodu (lód? czy przyniosły to duchy?) i rozejrzał dookoła. Jego oczy zlustrowały teren niczym skaner, brał pod uwagę to, co wydarzyło się jeszcze przed chwilą. Przy okazji zlizał krew z ust.
Portali już nie było. Duchów także. Yir zapewne wreszcie się poddał. Gdzie on był? Pod ścianą. Leżał nieprzytomny, coś musiało nim rzucić. Kawałek drewna wystający ze szpary w kamieniach był mokry i ciemny, spod atramentowego wilka wylewała się struga krwi. Oddychał, ale ciężko i płytko. Gdy rudzielec podszedł bliżej, zauważył dziurę, niewielką, jednak głęboką, ziejącą swoją czernią na boku basiora. No chyba w głowie się komuś poprzewracało.
– Nosz kurwa, czy ja nie będę mieć z tobą nigdy spokoju... – wyszeptał rudy na głos, bardziej do siebie niż do Yira. Nie wierzył w obecną sytuację. Jak nie totalne wyczerpanie to dziura w brzuchu, bo komuś zachciało się zabawić w rzucanie wilkami. Do cholery jasnej! Nawet cierpliwy i opanowany Paketenshika zaczął tracić nerwy, postawiony w takiej sytuacji.
Odwrócił się w przeciwną stronę, gdzie mógł stać domniemany przeciwnik. Dokładnie ten sam, który zaatakował byłego trupa, a teraz równie dobrze mógł zaatakować Paksa, choć wcale tego nie zrobił. Stał, w rozkroku, z wyrazem wściekłości wymieszanej z odrazą, namalowanych na wiecznie przybranej masce wrodzonej złośliwości. Rudzielec znał to oblicze jak znałby własną kieszeń, gdyby ją miał. Widywał je przez wiele lat, zazwyczaj ciesząc się, gdy pojawiało się w zasięgu jego wzroku. Jednak nie tym razem. Nogi się pod nim ugięły, gdy zobaczył malutką, choć nie najgorzej umięśnioną sylwetkę, puszysty, długi ogon, zdolny wygrać każdy konkurs piękności oraz brązowe oczko błyszczące sprytem na nawet najdalszą odległość. Nie spodziewał się akurat tego widoku. Tak daleko od watahy? Od domu? Widać nie tylko siły wyższe popieprzyło do reszty. A może była to właśnie ich sprawka, kto wie.
– Skinka?? A co ty tu robisz, do licha ciężkiego?! – Jak zdarzało mu się to praktycznie zawsze, przy młodszej siostrze nie powstrzymywał emocji. Dawał upust prawdziwemu Paketenshice, lisiemu wychowankowi o naleciałościach po adopcyjnej rodzinie. Mała lisiczka na jego słowa wydęła policzki.
– A co ja tu mogę robić? Wiedziałam, że poszliście w długą, to poszłam za wami zająć się waszymi nieudolnymi tyłkami! Jesteście obaj beznadziejni. Nawet Zuva to potwierdził. Trzeba się wami opiekować jak małymi dziećmi, bo inaczej byście sobie w życiu nie poradzili.
– Przepraszam bardzo, radziliśmy sobie całkiem dobrze – tym razem to Paki zrobił naburmuszoną minę.
– Ta, jasne, już świnia sobie lepiej na niebie poradzi niż wy dwaj sami w lesie!
Przez moment rzucali na siebie pioruny, stojąc w milczeniu i mierząc siebie nawzajem wzrokiem. Oczywiście, że żadne nie chciało odpuścić, przecież oboje byli uparci jak stare osły. Dobrze, że nie dało się strzelać z oczu laserami, bo inaczej zapewne zrobiliby sobie strzelaninę życia... tak jak wiele innych razy, kiedy następował między nimi zgrzyt z jakiegoś losowego powodu. No cóż można powiedzieć? Rodzina to rodzina, raz pomożesz im zakopać ciało, a innym razem to ich ciała będziesz zakopywać. Ta dwójka była najprawdziwszym potwierdzeniem tego powiedzenia.
Dopiero po chwili Paki zorientował się, że coś tu nie grało. Nie dość, że Skinka nie byłaby w stanie rzucić wilka na ścianę, do tego stała zdecydowanie za daleko, żeby chociażby spróbować. Wspomniała też o Zuvie, jakby z nim rozmawiała, co w sumie było całkiem prawdopodobne jeśli faktycznie cały czas ich śledziła. Przecież przez ostatni czas kot znikał gdzieś na całe dnie, po powrocie nigdy nie wspominając, co robił. Nawet teraz go nigdzie w pobliżu nie było. A młodsza siostra Pakiego należała do osób, od których strach sam odwraca wzrok. Pewnie nawet Śmierć najpierw zapytałaby grzecznie, czy może wziąć jej duszę do świata pośmiertelników. Od kiedy liszka zerwała z Dinakaratie, była o wiele bardziej przebojowa, otwarta i zdecydowanie pewniejsza siebie. Miły widok, szczególnie jak stawiała niemal wszystkie wilki w watasze do pionu.
– Spotykałaś się z Zuvą?
– No pewnie, ktoś musiał mi zdać relację z tego, co dokładnie stało się w laboratorium. – Cała pawia duma uciekła gdzieś z lisiczki, dziewczyna odpuściła sobie waleczną pozycję i podeszła do brata. Głupio było rozmawiać na odległość. – Powiedział mi o Yirze. Będę musiała mu kiedyś podziękować, że ocalił ci życie, bulwo ziemniaczana.
– Jasne, jasne, na pewno będziesz miała na to czas, kalafiorze z marchewki. – Rudzielec spojrzał na nieprzytomnego Yira. Chyba powinien był coś zrobić z otwartą raną, jednak na razie nie przejmował się tym tak bardzo. – Powiedz... Ty nim rzuciłaś?
– A-ha. Zuva nauczył mnie tej sztuczki. Okazało się, że mam bardzo silne moce psychiczne i mogę sobie pozwolić na telekinezę oraz pole siłowe. A jak się postaram to jestem w stanie rozwinąć te umiejętności na tyle, że będę w stanie wykonywać niezłe sztuczki. Fajne umiejętności, co? – Spojrzała na wilka z wyczekiwaniem w oczach. Oczekiwała jakiejś pochwały, że w końcu umiejętnościami sięgała wilków.
– I musiałaś rzucić moim chłopakiem o ścianę, żeby się pochwalić?
– Hej, wcześniej próbował cię zabić, może trochę kalafiorowej wdzięczności, cwelu?! Skąd miałam wiedzieć, czy nie spróbuje czegoś znowu?
Paks pokręcił z dezaprobatą głową.
– Nie czujesz? Nie ma już negatywnej energii. Coś się stało. Nie może już rzucać klątw. Dlatego nie bolą mnie już plecy.
Ciche "och" wydostało się z ust Skinterifiri, która dopiero teraz spojrzała na nieprzytomnego basiora. W jej oczach pojawiło się współczucie i zażenowanie. Nie czuła tej zmiany energii, ale ufała zdaniu brata bardziej niż własnym przeczuciom. W końcu znała go całe życie. Nauczyła się mu ufać.
Wspólnie zajęli się Yirem, przeciągając go na wygodne legowisko i zajmując się raną. Po oczyszczeniu okazała się o wiele mniejsza, niż na początku zdawało się Pakiemu, dodatkowo na szczęście nie widniały w niej jakiekolwiek kawałki drewna. Obłożyli ją najprostszymi okładami, bo tylko takie potrafili zakładać. Tym razem jednak wychowanek lisów nie położył się obok poszkodowanego. Zamiast tego wraz z siostrą odszedł kawałek, by porozmawiać, powyzywać się nawzajem, dopytać o poznane umiejętności i w jaki sposób dokładnie zostały nabrane. Wbrew temu, co rudzielec dał po sobie poznać na początku, cieszył się na obecność siostry. Potrzebował wsparcia emocjonalnego, a tylko ona była w stanie mu je zapewnić. Nawet jeśli miał być wyzywany od kalafiorów, dzbanów i bulw ziemniaczanych.
Gdy Zuva wreszcie przyleciał, przemierzając powietrze jakby był zawierzony na linie, dwójka rudych opowiedziała mu, co się stało. Z czystego przekonania o obowiązku. Byli pewni, że kota to obchodziło tyle, co zeszłoroczna pogoda, choć Skinka nie pozwoliła mu tego okazać.
– I co? Tylko tyle zamierzasz zrobić? Spojrzeć na nas? Nie odezwiesz się? Nawet nie prychniesz na znak, że rozumiesz więcej niż robak z drzewa? – Ugryzła Myuu.2 w ogon, kompletnie nie przejmując się wielkością oraz potęgą istoty. – Patrz na mnie, jak do ciebie mówię, betonie niewyrównany! A jak ci za nisko to zapraszam na ziemię, całkiem przyjemna, spodoba ci się!
Paketenshika mógłby przysiąc, że gdzieś na pograniczu świadomości usłyszał "Już wolałbym pod ziemię", jednak nie dał nic po sobie poznać. Nie był pewien, czy bardziej podziwia lisiczkę za jej odwagę, czy może Zuvę za cierpliwość, jaką w tym momencie się wykazywał. Wiedział tylko, że im obu zazdrości takich cech. Nie dziwiło już go, że ta dwójka zdołała się całkiem w porządku dogadać, chociaż wolałby, gdyby do tego nie doszło. Nie czuł się w porządku mając w watasze małego, rudego chochlika, który po swojej stronie trzymał istotę zdolną samą siłą woli spowodować wybuch całego laboratorium, do tego stopnia, że nie zostanie nawet ślad.
Położył się niedaleko Yira, podczas gdy "psychiczne duo" znalazło sobie miejsce między drzewami, i zapadł w płytki, niespokojny sen.
<Yir?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz