Patrzył jeszcze chwilę za oddalającą się waderą, skonsternowany. Zadziwiająco dobrze radziła sobie z poruszaniem, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że była pozbawiona dla większości kluczowego zmysłu. Basior westchnął z mieszaniną boleści i ulgi. Sam nieświadomie dał losowi okazję do stworzenia takiej sytuacji. Przecież to nic zobowiązującego. To jak przysługa, a może przynieść korzyści. Hyarin ostatni raz spojrzał na miejsce, gdzie było jeszcze widać odciski drobnych łap nowo poznanej znajomej. Taka delikatna, pomyślał, czując niespodziewane uczucie podziwu, które zdusił natychmiast. Jeśli to jej wrodzona umiejętność, nie było powodu do zachwytu. Wiele stworzeń radzi sobie, mimo jakichś braków. Jednak w nim samym pojawiła się już odrobina szacunku do Kali. Kącik jego ust uniósł się lekko, wykrzywiając pysk z grymasie, który miał być lekkim uśmiechem. Ewidentnie nie był przyzwyczajony do tej czynności, zbyt długo jego twarz pozostawała pozbawiona wyrazu i całkiem kamienna. Odszedł w przeciwnym kierunku.
Dzień minął niespodziewanie szybko, gdy z tyłu głowy panoszyła się wizja nieuchronnie zbliżającego się spotkania. Słońce zaczęło skrywać się za wierzchołkami sosen przed jaskinią Hyarina, a on sam odczuwał już nieprzyjemne napięcie, towarzyszące mu zawsze, gdy miał zrobić coś niekoniecznie zgodnego z jego naturą. Unikał innych i miał tego świadomość, że oni też po jakimś czasie zaczęli unikać jego. Przysiadł jeszcze na chwilę w głębi domu i popatrzył przez spory otwór na wieczorne niebo.
- Daj mi siłę i spraw, bym nie zrobił czegoś, czego będę później żałować – wymamrotał pod nosem, przymykając oczy i wsłuchując się w cichy głos gwiazdy, która jako pierwsza opanowywała zimowe niebo. Czuł jej odległą energię, która nawet tu, na ziemi, zdawała się być silniejsza od każdej spotkanej przez niego dotychczas mocy. Nie rozumiał jeszcze dobrze ich języka, a ponieważ każda gwiazda jest inna, porozumiewanie się z nimi było tym trudniejsze. O ile można taką interakcję nazwać porozumiewaniem się. Wilk skinął głową w geście pozdrowienia, który czynił każdego wieczoru i opuścił jaskinię.
Świat odetchnął świeżym powiewem chłodnej nocy. Las był skąpany w srebrnej poświacie księżyca, który zajął honorowe miejsce na nieboskłonie, nieopodal Jowisza. Dalej rozciągała się w pełnej okazałości Droga Mleczna. Każde z tych ciał emanowało energią, co sprawiało, że Hyarin poczuł się jakby płynął przez bezkresny ocean. Tak potężne, tak nieosiągalne. Symbol na jego piersi zatlił się lekko, przywołując wilka do porządku. Chciał pozostać niezauważonym. Pamiętał rozporządzenie Alfy. Nie mógł opuszczać schronienia po zmierzchu, nie był pewien czy Kali wiedziała o tym. Musi wiedzieć, jest tu dłużej ode mnie, zdał sobie trafnie sprawę. Popatrzył jeszcze raz w górę, upewniając się, że idzie w dobrym kierunku. Przyspieszył nieco kroku, gdy niebo straciło prawie całkowicie przyjemny, różowawy odcień na zachodzie. Po kilkunastu minutach żwawego truchtu ścieżka poprowadziła go między skały, wyżej. Wspinał się jeszcze chwilę, aż spostrzegł, że droga zmieniła się w niemal pionowe, strome urwisko. Przełknął ślinę. Nie dam rady w ten sposób, zaatakowała go pesymistyczna myśl, bolesna przypadłość perfekcjonisty. Zbocze było oblodzone i pokonywanie go w ciemnościach było ponad jego umiejętności. Spojrzał na swoje łapy. Z lewitacją dalej było mu nie po drodze, ostatnia próba skończyła się obitymi żebrami tak mocno, że nie mógł biegać przez dwa dni. Wtedy rozbrzmiał mu w głowie oschły głos brata: „Im częściej będzie ci towarzyszyło uczucie zwątpienia, tym ciężej będzie ci szła nauka”. Powiedział to, gdy niespełna roczny Hyarin upuścił kolejną kłodę drewna. Alkar czuwał wtedy nad jego próbami opanowania telekinezy. To był jedyny ich wspólny dar, każdy późniejszy Hyarin odkrywał i starał się okiełznać sam. I te słowa mocno mu utkwiły w pamięci. Prawda, jako szczeniak nie miał zbyt wiele pewności siebie. Męczyły go sny i wizje o śmierci i wydarzeniach, których nie rozumiał. Dzięki bratu nie wyrósł na nieporadnego wilka zależnego od innych. Niestety nie dzięki wsparciu, a spartańskiemu wychowaniu i żelaznej dyscyplinie. Odepchnął wspomnienia. Skupił się jak najmocniej na swoim źródle mocy. Powietrze zdawało się gęstnieć, a gwiazdy jakby rozbłysły jaśniej, razem z symbolem na jego ciele. Poczuł gorejącą jak magma energię w sobie. Wiedział, że to ten moment i innego nie będzie. Podskoczył, odsuwając od siebie wątpliwości i strach, gotów, że niechybnie spadnie. Jednak tak się nie stało. Popatrzył oniemiały wokół. Wisiał jakieś dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Był pewien, że po tak długiej przerwie w ćwiczeniach nie uda mu się tego dokonać. Poruszył się lekko do przodu, dalej obawiając się utraty kontroli. Płynął przez powietrze coraz wyżej. Już zdążył rozluźnić ciało i przywyknąć do nieważkości, gdy poczuł gwałtowne szarpnięcie. Odleciał w prawo i z sykiem zderzył się z rosnącym tam drzewem. Próbował na nowo zapanować nad żywiołem, ale panika zalała go całego. Strach przed bólem sprawił, że tylko zamknął oczy i czekał na upadek, przeklinając jednocześnie swoją słabość i poczucie bezsilności. Jak ktoś, kto tyle przeżył może bać się cierpienia? Nieraz wracał wieczorem do prowizorycznego domu zalany krwią tak, że praktycznie nic nie widział, obolały, posiniaczony, z poobijaną szczęką. I ten obieżyświat bał się korzystać z własnego daru w obawie przed uszkodzeniem ciała. Gniew, który w nim wezbrał zahamował unoszenie się. Spadł na trawę pod drzewem, z której podniósł się po chwili. Jego oczy płonęły wściekłością, tak samo jak na złoto płonęła jego pierś i łopatki. Uspokoił się, gdy zobaczył niebieskie światło zza skał przed nim. Dotarł do celu. Otrzepał się ze śniegu i podszedł ostrożnie. Wodospad mimo mrozu opierał się zimie i pozostawał niezamarznięty. Błękitna woda obijała się o kamienie i płynęła dalej, zapełniając niewielkie jeziorko, którego blask mieszał się ze światłem księżyca, dając w efekcie coś w rodzaju zaczarowanego woalu. Hyarin wpatrywał się w wodę, gdy poczuł obecność. Odwrócił szybko głowę, nastawiając uszu. Nie musiał jednak wysilać swoich zmysłów. Z mroku wychynęła się drobna postać wadery napotkanej rano.
- Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała cicho, krocząc ostrożnie w stronę basiora. Ten jednak nie odzywał się, a tylko na nią patrzył.
- O co chodzi? – zatrzymała się nagle, a w jej głosie odbił się echem strach. Hyarin zrobił krok do przodu i pochylił się tak, że ich nosy prawie się zetknęły.
- Twoje oczy… - zaczął, ale urwał, gdy ujrzał w nich nagły błysk zrozumienia. Kali odskoczyła z cichym śmiechem.
- W nocy lepiej mi się widzi – powiedziała przepraszająco, jakby było jej wstyd, że wcześniej nie wyjaśniła. Hyarin zastygł w pochylonej pozycji, obserwując ją bacznie. Intrygujące, pomyślał, pozwalając sobie na lekko ironiczny uśmieszek w duchu. Lecz przed waderą dalej stał wilk o nieodgadnionym wyrazie twarzy, który nie zdradzał nawet cienia zainteresowania, choć chętnie wysłuchałby o co w tym wszystkim chodzi. Daj czas, a to, co ważne przyjdzie samo, zabrzmiało w jego głowie. Podniósł łeb i wyprostował się. Spojrzał z góry na swoją towarzyszkę, czekając na inicjatywę z jej strony. Duże oczy wilczycy odbijały światło wodospadu, nadając im kolejną z zimnej palety barwę. Czuł, że tonie w tym niewinnym, szczerym spojrzeniu. Odwrócił wzrok.
- Pokażę ci miejsce, gdzie możemy z dużym powodzeniem zapolować. To leże saren, przychodzą każdej nocy. Mimo wcześniejszych ataków coś wyraźnie je tu ciągnie – Kali ruszyła na wschód, oglądając się jeszcze czy Hyarin idzie za nią. Razem odeszli w mrok.
Szli w niezręcznym milczeniu. Kali radziła sobie tak samo dobrze jak za dnia, unikając konarów lub wystających korzeni. Sięgała basiorowi ledwie ramienia, co sprawiało, że czuł lekkie rozbawienie. Było to miłe uczucie, które łaskotało go w piersi i nie miało w sobie złośliwości, co z zaskoczeniem przyznał. Zwykle do napotykanych istot czuł w najlepszym razie politowanie lub nic. Rzadko stać go było na pozytywne emocje. Lecz ta wadera miała w sobie tyle ciepła i światła, że czuł się niemal niezręcznie. Jakby jednym spojrzeniem była w stanie wygarnąć mu całe zło, które uczynił.
- Jestem ciekaw jednej rzeczy – powiedział cicho, zdziwiony brzmieniem swojego zachrypniętego głosu.
- Możesz pytać o co chcesz. Pewnie musisz się czuć trochę zagubiony w nowej sytuacji – odparła uprzejmie, lekko zwalniając. Zachęcony tym Hyarin zapytał:
- Dlaczego wychodzisz w nocy? Podobno nie możemy się ruszać poza swoje domy po zmroku. Byłem zaskoczony twoją propozycją spotkania o tej porze.
< Kali? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz