Lód był śliski jak licho, a do tego nieprzyjemnie parzył w lisie- wróć, wilcze łapy. Paki ślizgał się na nim, co było w sumie w planie... ale nie przewidział, że utrzymanie równowagi może być aż tak problematyczne. Jego nogi rozjeżdżały się na wszystkie strony, pazury wcale nie dawały dodatkowej stabilizacji, a przez to wszystko całe ciało co chwila lądowało z głośnym hukiem na szklanej tafli. Cały ten "przyjemny" wolny czas powoli zmieniał się w walkę z odmrożeniami, zbieranie śniegu w całkowicie już przemoknięte futro oraz marne próby nauki jazdy na lodzie. To, że wychowanek lisów miał już dość, było dość delikatnym określeniem.
– Puchło, no weź! Długo jeszcze? – zawołał do małej, białej kulki futra, która z głośnymi piskami szczęścia śmigała po zamarzniętej tafli rzeki. Jakim cudem jemu wcale nie było zimno?
Jej... Temu... Tyle czasu minęło, a Paketenshika dalej nie wiedział, jakiej dokładnie płci jest Puchło. Może ten gatunek nie miał wcale płci?
Rudzielec po raz kolejny poślizgnął się na lodzie, sromotnie lądując pyskiem prosto w sporą zaspę śniegu. Poczuł paraliżujący chłód na całej twarzy, niemal ból, aż podskoczył, próbując się wydostać.
– Puchło, dosyć tego, słyszysz? Wracamy do domu! W tej... chwili?
Gdy basior rozejrzał się dookoła, zauważył, że Puchła nigdzie w okolicy nie było. A może wmieszało się w śnieg? Przecież było takie białe... Nie. Puchło pędziło ścieżką z lodu, uciekając jak najdalej od swojego opiekuna, z pełnym euforii okrzyku na "pyszczku".
– Osz ty... Niech no ja cię dogonię... – pogroził Paki, próbując wstać na zamarzniętej wodzie. Bezskutecznie. A Puchło oddalało się coraz bardziej, narażone na ataki drapieżników.
<1/7>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz