niedziela, 17 stycznia 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

Wilcza siła woli jest niezłomna. Twarda jak żelazny topór, który nigdy nie tępieje w dłoni potężnego wojownika. To ona napędzała głodnego śmierci Hyarina, by biegł dalej, choć mięśnie odmawiały posłuszeństwa, a mróz drapał w gardle pazurami wściekłej zimy. Jakby natura kazała mu się zatrzymać, walcząc dalej z jego duchem, a on podążał pod prąd tych rozkazów. Nim odszedł posłał Kali delikatny uśmiech. Nie miał jej pocieszyć czy uspokoić. Ten sardoniczny grymas szaleńca, który idzie spełnić swą powinność tylko rzucił kości na stół. Nie było odwrotu.
Dopadł wilka po kilkunastu minutach biegu, bez zastanowienia zaciskając swoje szczęki na jego karku. Nie było wymiany spojrzeń, nerwowych kroków po umownym okręgu, powarkiwań i jeżenia sierści. Był tylko pełen zaskoczenia pisk i szarpanina w ostatnim, instynktownym odruchu, choć pozycja ofiary była z góry przegrana. Danse macabre, w którym to Hyarin grał pierwsze skrzypce. Tragiczny występ zakończony pośmiertnymi konwulsjami wiotkiej już skorupy bez życia. Basior odrzucił ciało, które jak marionetka opadło bezwładnie w śnieg. Przymknął oczy, wdychając ostry zapach krwi. Jego narkotyczne pragnienie zostało zaspokojone. Oblizał wargi pełnym zmęczenia ruchem, czując ogarniające go wycieńczenie. Satysfakcja nie opuszczała go jednak, wraz z uczuciem ulgi. To napięcie, które go męczyło od kilku dni odpuściło, pozostawiając przyjemną błogość, która koiła nawet obolałe ciało. Odwrócił głowę, gdy usłyszał ciche westchnienie za sobą. Zatem przyszła za nim. Zesztywniał prędko, by nie widać było po nim jak bardzo wykończył go szalony pościg i bestialskie morderstwo, którego się dopuścił. Którego nie żałujesz, czyż nie? 
 - Miał coś przy sobie? - spytała cicho. Dziwna reakcja na to, co zobaczyła przed chwilą. Wszak przebudził się w nim potwór, świadectwo krwawej przeszłości, której nie znała. Nie wyglądał na takiego i to zwykle gubiło każdego z jego wrogów. Bezimienny wilk, ofiara transu, którego nie umiał opanować, dołączył do korowodu jako kolejna pozycja jego rubinowego szlaku. Drogi, którą podążał przez życie, której nie sposób porzucić.
- Nie. Zwyczajny wilk – odparł beznamiętnie jakby to, co przed chwilą zrobił było codziennym zwyczajem. Nie miał siły ukrywać przed nią, że nie budzi to w nim jakiegokolwiek żalu czy wstydu. Niedobrze się stało, że widziała go w takim stanie. Mówiłem byś się opanował. Prychnął w odpowiedzi rozsądkowi. Sumienie nie istnieje, a jest jedynie wymysłem tych, co obrali ścieżkę moralności. Z tej bezgłośnej bitwy, która toczyła się tylko w jego wnętrzu wyrwały go dwa pytania, jedno po drugim: 
 - Gdzie jesteśmy? To jeszcze nasze tereny?
Skrzywił się nieznacznie na ton jej głosu. Był zimny, niemalże oskarżycielski. Nie miał w zwyczaju kierować się empatią. Gdyby ją znał, umiał się wczuć w drugie stworzenie... Potrząsnął łbem i spojrzał w niebo. Korony drzew trochę przeszkadzały mu w ustaleniu ich lokalizacji, lecz tylko chwilę zajęło mu odszukanie najjaśniejszej Wenus.
 - To chyba już za wschodnią granicą.
Kali coś odpowiedziała, ale basior nie zwrócił już na to uwagi. Potarł łapą szyję, która lepiła się od wody i krwi. Krew i woda. Uśmiechnął się do siebie, mrużąc oczy dalej wpatrzony w ciemny ślad na opuszkach. Mesjasz narodów. To on niósł sprawiedliwość na tym zdeprawowanym świecie, oczyszczając go z plugastwa. Zauważył to natychmiast, gdy dopadł tego, który teraz leżał przed nim martwy. Charakterystyczne nacięcie na uchu... Poniósł wzrok z ciała i napotkał zimne spojrzenie Kali. Coś w jej oczach zmroziło go aż po czubek nosa. Ta stalowa pewność, nienaruszalna jak podwaliny twierdzy. Dalej, wpatrując się w niego, jakby szukając aprobaty wyszarpnęła kawał mięsa z szyi. Krew jeszcze nie zdążyła zakrzepnąć, opryskując cały jej pysk i śnieg w miejscu, w którym stała. Serce podeszło mu do gardła, a żołądek ścisnął się w ciasny supeł, powodując nieznośny ból. Nigdy nie próbował wilczego mięsa. Jakaś część jego mózgu, sprzeczna z instynktem napełniła pysk śliną. Przełknął ją szybko. Nie, nie mógł tego zrobić. 
 - Czemu się opierasz? - spytała zwyczajnie wadera, choć dla niego samego brzmiał to jak kusicielski syk zdradliwego węża. Wspomnienie uderzyło go siłą grzmotu. Pierwsza niewinna ofiara, która nie została zamordowana, by zapewnić mu przetrwanie. Wtedy jeszcze im. Alkar położył mu łapę na ramieniu, w milczącym geście dumy, której swoją drogą nie okazywał zbyt często. Obaj patrzyli na zwłoki białej wadery, w oczy, które stały się mętne, puste...
- Nie mogę – odwrócił głowę, ucinając dalsze pytania. To nie czas i miejsce na zwierzenia. Otarł pysk wierzchem łapy, starając się powstrzymać przypływ głodu i nęcący zapach mięsa. Choć uzależnił się od władzy, którą miał nad umierającą istotą, nigdy nie zjadał ofiar zabijanych w ten sposób. To dawało mu poczucie kontroli nad bestią skrywającą się w jego wnętrzu.
Hyarin poczekał cierpliwie aż Kali skończy. Odgłosy odrywania mięśni od kości sprawiały, że czuł jakby wadera szarpała zębami jego wolę. Wojownik uderzał, co rusz toporem o skałę. Jego nienaruszalne dotąd ostrze lekko się stępiło. Szlag. Przywołał się do porządku. Nie mógł pozwolić na choć moment zawahania. Cała chwiejna konstrukcja harmonii, którą zbudował mogła runąć w jednym momencie.  
 - Chyba powinniśmy wracać – Kali stanęła przy nim z lekko zawstydzonym wyrazem pyska. Jej determinacja zniknęła i Hyarin mógł niemal wyczuć targające nią wyrzuty sumienia.
 - Nigdy nie żałuj tego, co już zdążyłaś zrobić. Nie warto – rzekł, nie patrząc w jej stronę. Nie spojrzał też na leżące w śniegu truchło, gdy odchodzili. Pewne rzeczy należy zostawić za sobą i nigdy do nich nie wracać. Lecz wiedział, że tym razem będzie to niemożliwe. Tym razem była z nim ona i ona na pewno tego nie zapomni.
Szli w milczeniu, co do złudzenia przypominało spacer sprzed doby. Hyarin czuł w kościach dziwny niepokój. Atmosfera była gęsta tak bardzo, że można ją było niemal kroić nożem. Tak samo jak mgła, która znikąd spowiła okolicę swoją mlecznobiałą powłoką. Basior przystanął nagle, co zmusiło towarzyszącą mu waderę do zrobienia tego samego. 
 - Coś nie tak? – jej głos dotarł do niego jakby z opóźnieniem. Usiadł niespiesznie i dopiero po chwili podniósł na nią wzrok.
 - Obwiniasz się za to? – zapytał cicho, wykonując nieznaczny ruch głową w stronę, z której przyszli. Hyarin dalej czuł odór krwi ciągnący się za nimi, który coraz bardziej drapał go w gardle. Było w nim coś niepokojącego, złego, pozbawionego tego, co zawsze budziło w nim fascynację. Może to przez to, co zrobiła? Naruszyła jego temat tabu, demona, z którym walczył tak długi czas. Zerknęła w kierunku, który wskazał.
 - N-Nie … wszystko w porządku – odparła z dziwnym uśmiechem. Udaje? Hyarin podniósł się i zbliżył się do niej. Patrzył z góry na niepozorną waderę, umorusaną krwią swojego gatunku, w której oczach rozbłysła niepewność. Chciał w nich wyczytać więcej, wygrzebać lęk, który kryła i wywlec go na wierzch, by mogła się z nim rozprawić. Lecz czy miał prawo to uczynić? Nie znali się długo, choć przeżyli już wiele. Tak, brutalne morderstwo, jego utratę panowania nad sobą, jej… Ciałem basiora wstrząsnął dziwny dreszcz. Przed oczami stanęły mu wydarzenia ostatniej godziny. Kali z ociekającym krwią pyskiem. Ten widok był dla niego jednocześnie przerażający, jak i pełen pasji. Poczuł, że brakuje mu powietrza, że metaliczna woń posoki oplata go i dusi w swoich więzach jakby sama Śmierć przyszła się z nim rozliczyć za ten śmiały występek.
 - Ktoś się zbliża – szepnęła wilczyca. Hyarin wyrwany z transu potrząsnął głową i spojrzał na nią. Miała półprzymknięte oczy, nos zwrócony na zachód. Sam też zaczął węszyć. Wśród mieszaniny zapachów odnalazł w końcu ten jeden złowróżbny. Zbliżająca się trójka wilków od strony terytorium ich watahy była od nich jakiś kilometr.
 - To pewnie patrol – basior wyciągnął oczywisty wniosek.  
 - Z pewnością. I są niedaleko. Co robią za wschodnią granicą? – odparła jego towarzyszka strwożonym głosem. Dwa wilki w nocy, całe we krwi, poza domem. W wilczej krwi. Hyarin szybko zdał sobie sprawę, że ich sytuacja była patowa. Zaczną się niewygodne pytania, potem wyciągnięcie konsekwencji. Strach chwycił go za serce. 
- Musimy uciekać – powiedział, starając się brzmieć pewnie. Ocenił ich szanse. Jeśli pobiegną na północ może uda im się skryć w pobliżu ludzkich zabudowań. Jak zmylić pościg w takich warunkach? 
- Hyarin, oni się zbliżają – Kali przywróciła go do rzeczywistości. Ich czas niebezpiecznie się kurczył, a on dalej nie miał planu. Gdyby był sam… Nie, nawet wtedy byłby w pułapce. Nie odzyskał nawet połowy sił po szaleńczym pościgu i zabójstwie. Osłabiony z głodu i wysiłku organizm podpowiadał mu tylko jedno.
 - Nie damy rady. Schowajmy się – z rezygnacją spojrzał w jej spłoszone, wielkie oczy. Drapieżnik w roli ofiary. Jednak kiwnęła głową z nagłą żarliwością i wskazała rosnące nieopodal drzewa. W milczeniu ruszyli w ich stronę żwawym kłusem, na tyle szybko ile im starczyło sił. Przeczucie nie zmyliło wadery, w korzeniach jednej z sosen była wykopana lisia nora, wyraźnie opuszczona. Kali prędko się tam wgramoliła, korzystając ze swojej drobnej postury. Hyarin mimo problemów po chwili dołączył do niej. Czekali, wstrzymując oddech, słuchając jedynie bicia swoich serc. Oni się zbliżają. Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszeli miękkie kroki w głębokim śniegu nieopodal ich kryjówki. Basior już wtedy przeczuwał, że przegrali. Niósł się za nimi zdradziecki swąd wiecznego spoczynku, którym zapewne przedwcześnie obdarzył tamtego wilka. Czy teraz przyjdzie im za to słono zapłacić? 
 - Hej, wy tam! Wychodźcie, jeśli nie chcecie, by wam w tym pomóc! – do uszu skulonej w mroku dwójki dobiegł szorstki głos. Jakby znajomy. Przegrani. Wyszli, ona z miną skazańca, on niezdradzający nic. Jak wojownicy po bitwie z futrem pomalowanym judaszową farbą, która nawet w ciemności zdawała się lśnić. Niczym szkarłatny order przypięty na cześć ich bezeceństwa. Stanęli przed swoim własnym plutonem egzekucyjnym z jednej strony, prosząc o łaskę, z drugiej – rzucając milczące wyzwanie. Złote oczy Hyarina, tak puste i martwe, mówiły jedno. Ciemność widziałem, oblicze demona bez wstydu. Jeśli przyjdzie mi za to zapłacić, zapłacę. Lecz tego, którego ujrzałem – nie pokonacie.

<Kali?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz