poniedziałek, 18 stycznia 2021

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Kiedy stałem tuż nad nią, otaczając ją wszystkimi czterema kończynami, nawet nie zauważyłem, gdy z jaskini zaczęły dobiegać dźwięki świadczące o tym, że przebywająca w niej pacjentka czuła się już lepiej. Po osiągnięciu celu, jeśli tylko był on wnętrzem, można było jednak zorientować się, że jest jest z nią równie źle co wcześniej. Tylko rany pięknie się zasklepiły i wszystko wskazywało na to, że operacja poszła zgodnie z planem.
- Co tu się dzieje!? - krzyknął nagle ktoś za naszymi plecami.
Nie wiedząc, jaki ruch wykonać, by sprawnie i z pewnością siebie wymigać się od wyjaśnień, z całej siły zacisnąłem pazury na ziemi gestem pełnej frustracji, na chwilę opuszczając głowę tuż nad klatkę piersiową leżącej jej na drodze wadery. Poczułem narastające napięcie, do pazurów na ziemi doszło również agresywne zgrzytnięcie zębami, od którego przeszły mnie dreszcze.
- Floro, to nie tak jak myślisz... - odwróciłem się na pięcie, nieco niezgrabnym skokiem przednich łap znajdując się bokiem do wyjścia z jaskini, w którym stała zaskoczona postać. Już miałem kontynuować przemowę dramatycznym tonem, gdy do moich oczu, wraz ze światłem wpadającym do wnętrza o tej porze dnia tonącego w cieniu, wpadł obraz znieruchomiałej Wrony.
- Mamusia?
- Ciri... Adek... - popatrzyła na nas wielkimi oczyma, uspokajając głos - co wy tu robicie?
Usłyszane słowa wzbudziły we mnie mieszankę uczucia ulgi i politowania. Uśmiechnąłem się krzywo, stając naprzeciwko matki.
- Och, co robimy? Śpiewamy, tak? - zaśmiałem się i stosunkowo wolnym krokiem zacząłem oddalać się od Ciri, po czym ominąłem Wronę i stanąłem na trawie przed grotą.
Odetchnąłem mroźnym, zimowym powietrzem, po czym nie odwracając wzroku zaśmiałem się na cały głos.
- Ciri - jeszcze raz odwróciłem się do wnętrza jaskini, równocześnie maślanym ruchem opierając pysk o ścianę, a nasze spojrzenia spotkały się - przyjdę do ciebie jutro, dobrze? A potem zabiorę cię do siebie. Tylko zdrowiej mi szybko.

W podskokach ruszyłem do domu. Tamtego dnia, słowo daję, byłem nawet w stanie po prostu usiąść nad robotą i zacząć działać jakkolwiek pożytecznie.
Przywitałem się z dwójką strażników stojących pod moją jaskinią (których, nawiasem mówiąc, dziś nie spodziewałem się tam spotkać) i wszedłem do środka.
- Hej - szybko rzuciłem na powitanie do czekającego w jaskini szarego ptaka - co, znowu kontrola?
- Nie - skinął głową na stojące obok siebie pudełko, przykryte skórą jakiegoś czarnowłosego zwierzęcia - dostawa dla ciebie.
Zanim moje oczy zdążyły dobrze zapłonąć chciwością, zajrzałem do środka, rejestrując około dziesięciu szczelnie zamkniętych probówek.
- Czy to... - zawahałem się, ale nie chcąc wyjść na idiotę, w końcu po prostu zapytałem - co to jest?
- Być może najcenniejsza rzecz, jaką w życiu zobaczysz. Siedem miarek zamrożonego Wirusa Świadomej Bezsilności. Nasz zapas. Dopóki temperatura na zewnątrz pozwala, możemy trzymać go w twojej jaskini i swobodnie korzystać z próbek.
- ...Nasz... zapas? Mamy coś takiego?
- Najwyraźniej. Te maleństwa pomogą nam w pracy.
- Z racji podobieństwa genetycznego z VCIG? - delikatnie wyjąłem jedną, niepozorną probówkę z zamarzniętą w środku substancją i obejrzałem ją ze wszystkich stron, sam nie wiedząc, czego szukam.
- Przede wszystkim. Dosyć ważne jest też sposób, w jaki nasz nowy przyjaciel działa na organizm, jeśli potrafi się z niego korzystać.
- Mhm. A co do tego, słuchaj, mam dwie sprawy.
- Dawaj.
- Chciałbym wziąć sobie dwóch współpracowników.
- Współpracowników? Skąd taki pomysł?
- Dwa basiory z WSJ, Skoart i Klab. Inteligentni i w ogóle.
- Ufasz im?
- Tak, dlaczego miałbym nie ufać. Znamy się już dosyć długo.
- Długo? - skrzywił się ze sceptycyzmem - nie wiem czy to dobry pomysł. 
- Bardzo dobry. Nie zamierzam pracować sam.
- Jak chcesz - westchnął i podniósł się, równocześnie przypominając mi i sobie, że chciałem czegoś jeszcze - a ta druga sprawa?
Zastanawiałem się przez chwilę, jak najlepiej przedstawić sytuację i czy w ogóle zwracam się z nią do dobrej osoby. W jednej chwili przez moją głowę przebiegły wizerunki wszystkich znajomych wilków, które byłem w stanie sobie przypomnieć i szybko doszedłem do wniosku, że nie potrafiłbym powiedzieć o tym wprost nikomu innemu.
- Słuchaj, bo - dla pewności przełknąłem ślinę, by słowa zbyt wcześnie nie stanęły mi w gardle - my z Ciri się chyba kochamy.
- Ahaaa.
Zapadła chwila męczącej ciszy. W sumie nie wiem, czego się spodziewałem i jak jeszcze przed chwilą planowałem kontynuować tę rozmowę. W końcu mój umysł rozjaśnił się na nowo.
- Moja matka zobaczyła trochę za dużo, dziś w jaskini medycznej - wraz z tymi słowami nastąpiło ponowne przełknięcie śliny.
- Naprawdę tam poszła? - uśmiechnął się niewyraziście.
- ...?
- Adek - rzucił, przechodząc obok mnie i stukając mnie skrzydłem w ramię - Wronka jest ostatnim stworzonkiem, które mogłoby powiedzieć wam choć jedno złe słowo.
- A ty? - skrzywiłem się mimowolnie.
- Ja jestem przedostatnim.
- Ach, więc jednak miałem rację.
- ...?
- Nieważne. Porozmawiasz z nią, zanim przez przypadek rozpaple reszcie?
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Dowiedzą się prędzej czy później. Jeśli będziecie to ukrywać, tylko dacie im powód do plotek. Może na początku będą się denerwować, ale w końcu im przejdzie.
- Nie podoba mi się taka opcja. A o was wiedzą?
- No więc sam widzisz, obszerna wiedza stwarza tylko czasowy dysonans. Ale Admirał, miej na uwadze, że my nikomu nie uczynimy szkody, a wy... w razie, gdybyście kiedyś doczekali się dzieci, możecie je skrzywdzić.
Gdy zostałem sam, zorientowałem się, że całe moje chęci do pracy jakimś cudem ponownie wyparowały.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz