Obudziłem się ze snu, który wydawał się całkiem nieśmiesznym koszmarem i zdawał ciągnąć tygodniami, jeśli nie miesiącami. Słońce wspinało się właśnie coraz wyżej nad horyzontem, grzejąc całkiem przyjemnie zmarznięte po nocy spędzonej na ziemi kości. Błogą ciszę popołudnia przerywało tylko krakanie w oddali. Przymknąłem oczy, zwracając pysk w stronę światła.
– Całkiem tu przyjemnie, choć daleko od domu. – Szarpnąłem jeszcze trochę odrętwiałym ciałem, zrywając się na równe nogi. – Zobaczyłeś ducha?
– Jeszcze nie, ale jak nie przestaniesz mnie tak zachodzić od tyłu, może być różnie. – Usiadłem, skupiając swój wzrok na Shino, który stał w półmroku jaskini. – Co masz właściwie na myśli z tym domem? Nigdzie się nie ruszałem.
– Może nie świadomie, ale tak, ruszałeś. – Lis podszedł nieco bliżej, zamiatając po ziemi kilkoma ze swoich ogonów. – Jesteśmy dość daleko od Watahy Srebrnego Chabra.
– Shino, nie rób ze mnie ostatniego idioty. Dobrze wiem, gdzie jestem.
– Otóż nie do końca. Ja sam nie jestem pewien, jak nazywają się te tereny, bo widzisz - nie pytałem.
Zakręciło mi się w głowie. Przebłyski tego, co wydawało mi się snem, powracały jeden po drugim, burząc zupełnie pojęcie o rzeczywistości, w której żyłem.
– Ile? – warknąłem, z jakiegoś powodu myśląc tylko o obowiązkach, które za sobą zostawiłem. – Ile czasu minęło?
– Oh, ciężko powiedzieć. Pewnie trochę ponad trzy miesiące. – Podrapał się za uchem, co jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi. Jeśli Shino zachowuje się, jakby nic się nie działo - dzieje się coś bardzo niedobrego.
Czułem, że coś jest nie tak. Jakby mrowienie rozchodzące się po kościach, które już po chwili doprowadza do szaleństwa. Czułem je już wcześniej, czułem je też, gdy Shino był obok, ale jeszcze nigdy tak mocno.
Dwoma długimi susami pokonałem drogę dzielącą mnie od wyjścia z jaskini. Nie wiedziałem gdzie jestem, ani jak wrócić do domu. Nie wiedziałem, czy jest do czego wracać. Lis podążył za mną, jak zawsze do tej pory. Zawsze u mojego boku.
– Wracamy, wyjaśnisz mi wszystko po drodze – warknąłem, nie patrząc nawet w jego stronę.
– Nie tym razem. Możesz iść sam, tu nasze drogi się niestety rozchodzą.
Coś we mnie pękło. Zanim zdążyłem choćby pomyśleć o tym co robię, stałem już nad przyciśniętym do ziemi lisem, zębami przytrzymując jego szyję.
– Wszystko ci wyjaśnię, daj mi moment. – Poczułem, jak przełyka ślinę. – Policz do dziesięciu, nie jesteś sobą, Vin.
Cofnąłem się, oddychając ciężko. Po grzbiecie przeszedł mnie dreszcz, który po chwili wstrząsnął całym ciałem. Mogłem się uspokoić albo nadal miotać w amoku. Wybór niestety nie należał do mnie.
– Tak jak mówiłem wcześniej, nie jestem do końca pewien, gdzie jesteśmy – zaczął lis. Niemal zapomniałem, że nadal tam jest. – Nie pamiętasz nic dlatego, że nie ty miałeś przez ten czas kontrolę nad swoim ciałem i umysłem.
– To już wiem!
Shino cofnął się, co zbiło mnie na tyle z tropu, że uspokoiłem się nieco.
– Nic mi nie powiesz, prawda? Będziesz kręcił, póki nie odpuszczę? – Wziąłem głęboki oddech. Mogłem się tego spodziewać.
– To… skomplikowane – wymamrotał kitsune i odwrócił wzrok. – Po prostu wróć do domu, Vin. Proszę, nie komplikuj tego bardziej.
– Dlaczego nie wracasz ze mną?
– Mam jeszcze coś do załatwienia. – Spojrzał za siebie, ale widziałem wtedy w tym geście nic podejrzanego.
– Czy ma to związek z tą całą sytuacją? Mógłbym Ci pomóc.
– Jeszcze przed chwilą zachowywałeś się jakbym to ja bym temu wszystkiemu winien.
Miał racje i teraz gdy otrząsnąłem się z szoku, byłem tego do bólu świadomy.
– Przepraszam – westchnąłem, spoglądając ponownie w stronę obcego krajobrazu na zewnątrz. – Spróbuję się trochę rozejrzeć, może znajdę drogę. Ty rób, jak uważasz.
Wyszedłem z jaskini, ignorując już niepokój, który wcale mnie nie opuszczał. Nadal miałem więcej pytań niż odpowiedzi, a ostatnie miesiące pozostawały zamglone. Prócz strzępek wspomnień, niedających złożyć się w spójną całość, oczywiście.
Las otaczający mnie z każdej strony na pierwszy rzut oka wydawał się jak każdy inny. Bezlistne drzewa, których gatunku nie potrafiłem określić. Cieniutka warstwa śniegu. I kruk bacznie przyglądający mi się z jednej z gałęzi.
Cofnąłem się do wylotu jaskini i położyłem, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy ze smolistego ptaka.
– Zaraz wracam – zawołałem w głąb groty. Shino ponownie wyłonił się z mroku i skinął głową.
Po chwili trzepotałem już kruczymi skrzydłami, by utrzymać równowagę i nie spaść z cienkiej gałęzi. Ostatnim co zobaczyłem był Shino, zatapiający kły w moim gardle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz